Rysy osobowości ks. Woźnego mocno przemawiały do wszystkich, którzy Go bliżej znali. Było ich wiele - przytoczę tu niektóre. Kiedyś z ambony zwrócił się do parafian: "Wy pewnie myślicie, że chcę z was wszystkich zrobić świętych. Tak, to prawda - bo nic nie świętego nie wejdzie do Królestwa Bożego, a ja chcę i życzę Wam, abyście wszyscy byli w niebie". Całą swą pracą duszpasterską ukazywał wiernym ten cel i drogę do niego wiodąca przez posłuszeństwo prawu Bożemu, ale szanował wolny wybór człowieka.
Jeden z wikariuszy wspomniał, że nie pamięta, aby ks. Prałat kiedykolwiek polecił coś w formie nakazującej: "Zrób to, idź tam" - lecz zawsze mówił np. "Gdybyś chciał, mógłbyś mnie zastąpić w kazaniu, bo ja muszę wyjechać". Przypomina to słowa Pana Jezusa: "Jeśli chcesz być doskonały...".
Tam, gdzie była wyraźna wola Boża, zwłaszcza Boży nakaz, oczywiście mówił "nie wolno ci" - ale to już nie własnym autorytetem, tylko autorytetem Pana Boga - jak w przykazaniach: "nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij...".
Wiedzą również ci, co Go znali, że stawiał nieraz wymagania bardzo duże. Niekiedy ludzie ci na to zżymali się i złościli, ale w końcu ustępowali - wobec woli Bożej przekazywanej wiernie przez Duszpasterza. Bywało, że ktoś buntujący się wracał dopiero po roku ze skruchą i przyznawał, że wreszcie zrozumiał, że nie miał racji i że powinien pójść za tym, co usłyszał. Następowało to bez żadnego nacisku - nie było wymuszone, lecz najczęściej przez Niego wymodlone. W takich sytuacjach wspierał te osoby nie tylko modlitwą, ale i jakąś ofiarą, taką jak: posty, leżenie krzyżem i codzienna Droga Krzyżowa. Szczególnym charyzmatem obdarzony był jako spowiednik. Można nawet powiedzieć, że w pełnieniu funkcji spowiednika widział swe najważniejsze zadanie.
Jego wierność w przekazywaniu woli Bożej i odwaga stawiania wysokich wymagań miały swoje źródło zapewne w Jego ścisłym zjednoczeniu z Bogiem, ale też w Jego własnym doświadczeniu. Sam zresztą kiedyś powiedział: "Wszystko, czego od Was wymagam, sam najpierw na sobie wypróbowałem". Miał dużą mądrość życiową - taką praktyczną mądrość, niektórzy mówią: "ewangeliczną". Mimo to chętnie sam zasięgał rady u innych, pytał o zdanie i chętnie dostosowywał się do tego, co usłyszał. Wypływało to z Jego pokory. Nie kierował się w życiu ambicjami osobistymi, nie przypisywał też sobie żadnych zasług. Bardzo realnie widział we wszystkim działanie Boże, a chwalony za jakiekolwiek osiągnięcia mówił: "Moja zasługa polega jedynie na tym, że nie zabraniam i nie przeszkadzam innym czynić dobrze".
Nie był też wysokiego mniemania o samym sobie, a wręcz przeciwnie - stale umniejszał siebie, powtarzając nieraz: "Ja tylko robię dobre wrażenie". Na półtora roku przed śmiercią powiedział: "Nie myślcie , że jak ja umrę, to już nie będę potrzebował modlitwy - żebyście tylko się za mnie modlili...".
Jego pokora, a także widoczne przy wielu okazjach wyzbycie egoizmu i próżności nie sprawiały wrażenia czegoś wymuszonego. Zapewne były one owocem jakiejś szczególniejszej łaski Bożej, którą sobie wyprosił i na którą zasłużył przez wierność Łasce.
Mając dużą kulturę nie tylko zewnętrzna, ale i wewnętrzna, nie pozwalał, aby w Jego obecności krytykowano nieobecnych.
Jednym z zasadniczych rysów tej Osobowości była postawa służebna i uczynność względem drugich. Proszącym o coś prawie nigdy nie mówił: "nie", zgodnie z zasadą z Kazania na Górze. Kiedyś po Jego kazaniu przyszedł do zakrystii jakiś człowiek i powiedział: "Ksiądz tyle mówił o spełnianiu próśb, a mnie przydałby się właśnie ten sweter, który ksiądz ma na sobie" Efekt był natychmiastowy - prośba została spełniona. Podobne sytuacje nie należały do rzadkości.
Szczególnym rysem Jego osobowości była stała gotowość znoszenia i wysłuchiwania z największą cierpliwością ludzi trudnych i chorych psychicznie.
Przeszedł przez obóz koncentracyjny Dachau. Oto krótka opinia współwięźniów: "koleżeński, miły w obejściu, silny duchem".
Nie użalał się nigdy nad sobą, nie skarżył się na zły stan zdrowia - stwierdzał co najwyżej fakt: "serca nie da się wymienić". A chociaż nieraz widać było na nim chorobę - nie oszczędzał się w pracy i to nieoszczędzanie siebie było również wybitnym rysem Jego osobowości.
Nie ulegało wątpliwości, że dewizą Jego życia było "wyniszczyć siebie i przyjąć postać sługi" względem bliźnich. Lekarze stwierdzili, że Jego organizm był całkowicie wyniszczony. Gdyby był silniejszy, można by było Go Jeszcze uratować.
Wprowadzenie przez ks. proboszcza Woźnego cotygodniowej nowenny do Ducha Świętego ( w roku 1956 ) - było dużym wydarzeniem dla parafii. Wyprzedził on myśl Kościoła, który na Soborze w sposób nowy podkreślił wagę kultu Ducha Świętego. Nowenna ta cieszy się do dziś żywym udziałem parafian.
Pisząc o księdzu prałacie Aleksandrze Woźnym nie można pominąć szczególnego Jego oddania się na własność - jako dziecko - Matce Najświętszej. Umiał pytać Ją o wszystko i prosić o pozwolenie i uczył też tego podobania się Matce Bożej swoich parafian. Często mawiał: "Musisz mieć zaufanie, że Ona tobą dobrze pokieruje i weźmie odpowiedzialność za ciebie i za twój rozwój wewnętrzny".
Odszedł do Pana w Jubileuszowym Roku 600-lecia obecności Maryi na Jasnej Górze.
(ze wspomnień własnych wikariusza - ks.Tadeusza Piaczyńskiego pracującego w par. św. Jana Kantego w latach 1961-1965)