|
Świadectwa Tekst
opracowany przez Karmel w Lisieux
(1)

Życie ukryte w Bogu. Ofiara z uczuć rodzinnych.
"Żywy płomień miłości". Rozkwit cnót: duch
posłuszeństwa i ofiary, męstwo. Cierpienia
fizyczne. Na ostatnim etapie. "Kocham to, co Bóg
czyni. Cierpię z minuty na minutę". Wśród udręki
pokus. W infirmerii, pod okiem Matki Bożej.
Komunia św. w dniu 16 lipca. Ostatnie
namaszczenie. Prorocze światła. Radość w
cierpieniu. Teresa i błogosławiony Teofan Vénard.
Wzrost cierpień. "Konanie bez promyka pociechy".
Śmierć z miłości.
"Jest rzeczą niezmiernej wagi, żeby dusza wiele
ćwiczyła się w miłości, by szybko postępując w
doskonałości nie zatrzymywała sio tu na ziemi,
lecz raźno zdążała do oglądania Boga twarzą w
twarz" (2).
"Wiele stronic tych dziejów nie będzie nigdy
czytanych na ziemi..." - powiedziała święta Teresa
od Dzieciątka Jezus; powtarzamy to za nią z
naciskiem. Są cierpienia, których nie wolno
odkrywać na ziemi; sam Pan strzeże tego
zazdrośnie, sobie zatrzymując prawo ujawnienia ich
zasługi i chwały w życiu przyszłym, gdy opadną
wszystkie zasłony.
A cierpienia, które trapiły wrażliwe serce
Służebnicy Bożej, prawie wszystkie do takich
należą; i to tak dalece, że wielu, być może,
sądzi, iż przeszła przez życie wśród uśmiechów i
czułości, zaznając tylko łagodnych promieni
wiosennego słońca i nie doświadczywszy wcale
smutku słot jesiennych, ani mroźnych zawiei
zimowych.
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dużo
cierpiała na ziemi; w ostatnich dniach życia
zleciła, aby po jej śmierci oznajmić to duszom,
wiedziała bowiem, że znamię krzyża, znaczące jej
życie, dla wielu będzie dowodem prawdziwości jej
posłannictwa.
Była pewna, że ofiara całopalna, jaką z siebie
złożyła miłosiernej Miłości Boga, została
przyjęta, jednakże nie męczeństwo serca było
przyczyną tej pewności. Wierzyła tak raczej
dlatego, że czuła "spływające na jej duszę fale
nieskończonej tkliwości, przepełniającej Boskie
Serce". Mogła wprawdzie powiedzieć pewnej duszy,
oziębłej w służbie Bożej, że oddać się na ofiarę
Miłości to znaczy wydać się na wszelkie udręki, bo
w miłości nie żyje się bez cierpienia (3).
Innej jednak duszy, spragnionej doskonałości i
miłości, ale lękającej się krzyża, powiedziała:
"Dlaczego boisz się oddać na ofiarę Miłości
miłosiernej? Gdybyś ofiarowała się Sprawiedliwości
Bożej, mogłabyś się lękać, ale Miłość miłosierna
będzie zawsze wyrozumiała dla słabości twojej i
obchodzić się będzie z tobą łagodnie i
litościwie".
Widzieliśmy, jak wielką była ofiara Teresy,
kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule
ją kochającego, i dom rodzinny, w którym tak była
szczęśliwa. Lecz może ktoś pomyśli, że jej ofiarę
osładzał fakt, iż znalazła w Karmelu swoje dwie
starsze siostry, drogie powiernice jej duszy.
Przeciwnie, dla młodej postulantki stało się to
raczej okazją do wielu bardzo dotkliwych
wyrzeczeń.
Samotność i milczenie surowo w klasztorze są
przestrzegane, widywała przeto swe siostry tylko w
czasie rekreacji. Gdyby była mniej umartwiona,
byłaby mogła często usiąść przy którejś z nich,
lecz wybierała ona raczej towarzystwo zakonnic
mniej sobie miłych, aby nie można było po niej
poznać, czy żywi jakieś szczególne osobiste
uczucia względem swych sióstr.
W jakiś czas po wstąpieniu do klasztoru
przeznaczono ją do pomocy w refektarzu siostrze
Agnieszce od Jezusa, jej ukochanej Paulince; było
to dla niej nowym źródłem ofiar. Teresa wiedziała,
że wszelkie zbędne słowa są zabronione i dlatego
nigdy nie pozwoliła sobie na najmniejszą poufną
rozmowę. "O moja Mateczko", powie później, "ile
wtedy wycierpiałam!... Nie mogłam ci otworzyć mego
serca i myślałam, że już mnie nie znasz!..."
Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia
siostra Agnieszka od Jezusa została wybrana
przeoryszą. W dzień wyborów, wieczorem, serce
małej Tereni musiało bić radośnie na myśl, że
odtąd będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą
Mateczką i otwierać jak dawniej swą duszę przed
nią. Bóg jednak pozwolił, że ze wszystkich
zakonnic Teresa była tą, która matkę przeoryszę
widywała najrzadziej...
W kilka lat później wiedziona duchem
nadprzyrodzonym powie, że "jest szczęśliwa
umierając w ramionach innej przełożonej, gdyż w
ten sposób może okazać ducha wiary i
posłuszeństwa".
Mała Święta pragnęła żyć życiem Karmelu w całej
jego doskonałości, jaką mu nakreśliła święta
Reformatorka. Gdy zajmowała się pracą, która nie
wymagała całkowitej uwagi, myśl jej w sposób
zupełnie naturalny zwracała się do Boga. Pewnego
dnia jedna z nowicjuszek wchodząc do jej celi
zatrzymała się uderzona wyrazem jej twarzy. Pilnie
szyjąc, gubiła się jakby w głębokiej kontemplacji.
"O czym siostra myśli?" - zapytała ją młoda
zakonnica. - "Rozważam Ojcze nasz - odrzekła - Tak
słodko nazywać Boga naszym Ojcem!..." i łzy
zabłysły jej w oczach.
"Nie wiem, co więcej mogłabym jeszcze mieć po
śmierci nad to, co mam teraz - powiedziała innym
razem. - Widzieć będę Boga, to prawda! ale
zjednoczona z Nim jestem już tu na ziemi".
Trawił ją żywy płomień miłości. Oto, co sama
opowiada:
"W kilka dni po moim ofiarowaniu się Miłości
miłosiernej (4)
zaczęłam w chórze odprawiać Drogę Krzyżową, gdy
nagle uczułam się zraniona grotem ognistym, tak
palącym, iż zdawało się, że umrę. Nie wiem, jak to
wyrazić. Wydawało mi się, że jakaś niewidzialna
ręka zanurza mnie całą w ogniu. O! cóż to za
ogień, i jaka słodycz jednocześnie!"
Kiedy matka Agnieszka od Jezusa, podówczas
przeorysza, pytała ją, czy to uniesienie było
pierwsze w jej życiu, odpowiedziała z prostotą:
"Moja Matko, miewałam już nieraz uniesienia
miłości, szczególnie raz, w czasie nowicjatu,
kiedy to cały tydzień byłam zupełnie oderwana od
tego świata; nie zdołam tego wypowiedzieć, zdawało
się, że mam ciało pożyczone, a na wszystkie
ziemskie sprawy miałam jak gdyby zarzuconą
zasłonę. Lecz wtedy nie palił mnie ogień
rzeczywisty, mogłam bowiem znosić te rozkosz, jaką
mi zadawał, i nigdy nie byłby zerwał moich więzów
doczesnych; tymczasem w dniu, o którym mówię,
jedna minuta, jedna sekunda więcej, a dusza moja
byłaby opuściła ciało... Niestety! znalazłam się
znów na ziemi i natychmiast oschłość zamieszkała z
powrotem w mym sercu!"
W tym ścisłym zjednoczeniu z Bogiem święta
Teresa od Dzieciątka Jezus doszła do
zadziwiającego panowania nad sobą; wszystkie cnoty
rozkwitły w jej duszy.
Nie należy jednak sądzić, że ten wspaniały
rozkwit nadprzyrodzonych cnót dokonał się bez
żadnego wysiłku.
Jeżeli Mała święta dokonuje dzisiaj tak
niezwykłych przeobrażeń w sercach, jeśli sprawia
tyle dobra na ziemi, to z całą pewnością sądzić
można, że nabyła to za tę samą cenę, za jaką
Chrystus odkupił dusze nasze, mianowicie: przez
cierpienie i krzyż.
Nie najmniejszym z jej cierpień była mężna
walka, jaką podjęła przeciw sobie samej,
odmawiając wszelkiego dogadzania pragnieniom swej
gorącej natury. Już jako dziecko miała zwyczaj nie
usprawiedliwiać się nigdy, ani nie skarżyć; w
Karmelu chciała stać się małą służebnicą swoich
sióstr.
W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną
wszystkim bez różnicy.
Pewnego wieczoru, w czasie jej choroby,
Zgromadzenie miało się zejść w kaplicy Serca
Jezusowego dla odśpiewania hymnu. Choć trawiona
gorączką, Służebnica Boża przybyła z trudem i
wyczerpana usiadła na chwilę. Jedna z zakonnic
skinęła na nią, aby powstała. Usłuchała
natychmiast i mimo zmęczenia i duszności
przetrwała tak stojąc do końca.
Infirmerka radziła jej, by co dzień odbywała
przez kwadrans przechadzkę w ogrodzie. Dla niej ta
rada była rozkazem. Pewnego popołudnia jedna z
sióstr widząc, że przechadzka ją męczy, rzekła do
niej: "Może by lepiej było, gdyby siostra
odpoczęła; w tych warunkach przechadzka nie
przyniesie pożytku, bardziej tylko wyczerpuje
siostrę". - "To prawda, odpowiedziała, ale wie
siostra co mi dodaje siły?... Oto chodzę na
intencję jednego z misjonarzy. Myślę, że tam
gdzieś, daleko, jeden z nich zmęczony jest może
apostolskimi podróżami, ofiarowuję więc Bogu moje
zmęczenie, by zmniejszyć jego trud".
Dawała siostrom piękne przykłady wyrzeczenia.
Po śmierci czcigodnej matki Genowefy od świętej
Teresy, fundatorki Karmelu z Lisieux, rodziny
nasze i robotnicy klasztorni przysłali wiązanki
kwiatów. Teresa układała je gustownie, gdy jedna z
sióstr konwersek rzekła do niej z pewną przymówką:
"Widać, że te wspaniałe bukiety ofiarowała twoja
rodzina; tamte od biedaków znikną na szarym
końcu)" Miły uśmiech był jedyną odpowiedzią
świątobliwej karmelitanki. I natychmiast bukiety
biednych ustawiła na pierwszym miejscu, mimo że
ucierpiał na tym wygląd estetyczny całości.
Pełna podziwu dla jej tak wielkiej cnoty, owa
siostra wyznała przed matką przeoryszą swój błąd,
wyrażając głośno uznanie dla cierpliwości i pokory
Świętej.
Daleka była od unikania upokorzeń, przeciwnie,
szukała ich pilnie; i tak ofiarowała się z pomocą
pewnej siostrze, która znana była z tego, że
trudno było ją zadowolić. Jej wielkoduszna
gotowość została przyjęta. Pewnego dnia, w którym
właśnie wiele zniosła upomnień, zapytała ją
nowicjuszka, czym jest tak bardzo rozradowana.
Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała
odpowiedź: "Tym, że siostra X. powiedziała mi
wiele przykrych rzeczy O! jakąż sprawiła mi
przyjemność! Chciałabym ją teraz spotkać, aby się
do niej uśmiechnąć". W tej chwili owa siostra
zapukała do drwi i zdumiona nowicjuszka miała
sposobność przekonać się naocznie, jak przebaczają
Święci.
"Tak dalece wznosiłam się ponad sprawy doczesne
- powie Święta pewnego dnia - że każde upokorzenie
umacniało mnie tylko".
Wszystkim tym cnotom towarzyszyło nadzwyczajne
męstwo. Od chwili wstąpienia do klasztoru, gdy
miała lat piętnaście, pozwalano jej, z wyjątkiem
postów, spełniać wszystkie ćwiczenia naszej
surowej reguły. Niekiedy współnowicjuszki widząc,
że jest blada, prosiły o zwolnienie jej od
wspólnego wieczornego Oficjum, lub od wczesnego
wstania z rana; matka przeorysza (5)
jednak nie przychylała się do ich próśb. "Z duszą
takiego hartu nie można postępować jak z dzieckiem
- mawiała - nie dla niej są dyspensy. Zostawcie
ją, Bóg jej sił doda. Zresztą, jeżeli jest chora,
może sama przyjść i powiedzieć".
Ale święta Teresa od Dzieciątka Jezus kierowała
się zasadą: należy iść naprzód póki sił wystarczy,
bez skargi. Ileż to razy szła na jutrznię z
zawrotem lub silnym bólem głowy! "Mogę jeszcze
chodzić - mówiła sobie - muszę więc spełnić swój
obowiązek". I dzięki tej energii spełniała czyny
wprost heroiczne.
Jej wątły organizm z trudem znosił proste
pożywienie karmelitańskie; niektóre potrawy
przyprawiały ją o chorobę, lecz tak zręcznie
umiała to ukryć, że nawet nikt tego nie
podejrzewał. Jedna z jej sąsiadek przy stole na
próżno usiłowała odgadnąć, które potrawy jej
smakują.
Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej
rozkazano, by powiedziała co jej nie służy,
okazało się jej umartwienie.
"Gdy Jezus chce zesłać na nas cierpienie -
mówiła wtedy - to bezwzględnie trzeba je przyjąć.
Tak na przykład, kiedy siostra Maria od Serca
Jezusowego (jej siostra Maria) była szafarką,
starała się dogadzać mi z macierzyńską
troskliwością, i mogło się wydawać, że mnie
rozpieszcza. Tymczasem, iluż mi dostarczała
umartwień! dawała mi bowiem wszystko według swego
smaku, który był wręcz odmienny od mego!"
Jej duch ofiary był wszechstronny. Wszystko, co
bardziej przykre, mniej miłe, skwapliwie chwytała
jako cząstkę jej należną; wszystko, czego Bóg od
niej żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.
"W czasie postulatu - mówiła - wiele kosztowały
mnie niektóre zewnętrzne umartwienia, będące w
zwyczaju w naszych klasztorach; nigdy jednak nie
folgowałam mojej naturze; zdawało mi się, że
Krucyfiks na dziedzińcu patrzy na mnie błagalnym
wzrokiem i prosi mnie o te ofiary".
Czujność jej była tak wielka, że nie zaniedbała
spełnić żadnego polecenia matki przeoryszy,
żadnego z tych małych przepisów, które czynią
życie zakonne tak pełnym zasług. Jedna ze
starszych sióstr, zauważywszy jej niezwykłą
wierność pod tym względem, uważała ją odtąd za
świętą.
Nie czyniła wielu pokut cielesnych poza
przepisanymi regułą. Duch Święty dał jej
zrozumieć, że umartwienie ducha i serca o wiele
bardziej uświęca. Zdarzyło się raz, że zasłabła,
gdyż mały żelazny krzyżyk, który za długo nosiła,
ostrymi końcami wbił się jej w ciało. "Nie byłoby
się to stało z tak błahej przyczyny - mówiła
później - gdyby nie to, że Bóg chciał mi dać
poznać, iż umartwienia Świętych nie są dla mnie
ani dla małych dusz, które postępować będą drogą
dziecięctwa".
Brak ogrzewania zimą był dla niej
najdotkliwszym cierpieniem fizycznym w Karmelu.
Łatwo można sobie wyobrazić, czego doznawało to
delikatne dziecko podczas długich zim normandzkich
w wilgotnym klimacie Lisieux.
W dni o ostrzejszej temperaturze, zziębnięta
przez cały dzień, Służebnica Boża szła wieczorem,
po jutrzni, na chwilę do sali Zgromadzenia, by się
ogrzać. Lecz chcąc dostać się potem do swej celi,
musiała przejść pięćdziesiąt metrów otwartymi
krużgankami; potem schody i długi lodowaty
korytarz odbierały jej do reszty tę odrobinę
zaczerpniętego ciepła.
Toteż gdy kładła się na swym sienniku na
spoczynek, przykryta dwoma lichymi kocami, nie
mogła go zaznać, trapiona często bezsennością.
Zdarzało się nieraz, że przez całą noc nie mogła
zasnąć, drżąc z zimna. Gdyby na początku swego
nowicjatu powiedziała o tym mistrzyni nowicjuszek,
byłaby z pewnością otrzymała ulgę, lecz ona
chciała przyjąć to surowe umartwienie bez skargi i
dopiero na łożu śmierci wyjawiła je w wymownych
słowach: "Największym moim cierpieniem fizycznym w
życiu zakonnym było zimno. Z zimna umieram!"
Choć wielkodusznie i radośnie przyjmowała tę
surową pokutę, jednak kierując się roztropnością,
chciała dyskretnie dać do zrozumienia, że Bóg
pozwolił na to cierpienie, me żądał go jednak; że
byłoby dobrze, gdyby na przyszłość surowość ta
została złagodzona. Uważała, że bezwzględne
stosowanie reguły, nie biorąc w rachubę różnic
klimatu i temperatury, to kuszenie Boga i grzech
przeciw roztropności.
Znane nam jest wezwanie z Wielkiego Piątku, 3
kwietnia 1896 roku, kiedy to święta Teresa od
Dzieciątka Jezus usłyszała, jak się sama wyraża,
"jakoby odległy szmer, zwiastujący jej przybycie
Oblubieńca". Wiele jeszcze miało upłynąć bolesnych
miesięcy, zanim nadeszła owa błogosławiona chwila
wyzwolenia.
Rankiem, tego Wielkiego Piątku, tak
przekonywająco umiała przedstawić matce
przeoryszy, iż wybuch krwi nie będzie miał złych
następstw, że ta, nie zdając sobie sprawy ze stanu
jej zdrowia, pozwoliła jej wykonać wszystkie
pokuty, regułą na ten dzień przepisane. Po
południu jedna z nowicjuszek zauważyła, że siostra
Teresa myje okna. Twarz miała śmiertelnie bladą;
mimo zwykłej energii widać było, że jest u kresu
sił. Widząc ją tak wyczerpaną, nowicjuszka, która
ją bardzo kochała, rozpłakała się i błagała, by
pozwoliła poprosić o jaką ulgę dla niej. Ale
młodziutka mistrzyni wyraźnie jej tego zabroniła,
mówiąc, że zniesie i wytrzyma ten mały trud w
dniu, w którym Jezus tyle dla niej wycierpiał.
Niebawem uporczywy kaszel zaniepokoił matkę
przeoryszę. Poddała Służebnicę Bożą wzmacniającej
kuracji i na kilka miesięcy kaszel ustąpił.
"Doprawdy - mówiła wtedy nasza mała
siostrzyczka - choroba jest zbyt powolną
przewodniczką, liczę już tylko na miłość".
Bardzo pragnęła uczynić zadość wezwaniu Karmelu
z Hanoi, który usilnie o nią się dopraszał;
rozpoczęła nowennę (6)
do Czcigodnego Teofana Vénard na intencję
zupełnego wyzdrowienia. Niestety! Od czasu tej
nowenny stan jej zdrowia znacznie się pogorszył.
Ponieważ matka przeorysza przywykła widzieć ją
zawsze cierpiącą, a pomimo to mężną, pozwalała jej
wykonywać na równi z innymi ćwiczenia zakonne,
mimo że niektóre męczyły ją niezmiernie.
Gdy nadchodził wieczór, powracając do swej
celi, musiała zatrzymywać się na każdym stopniu
schodów, by tchu zaczerpnąć. Dochodziła na miejsce
tak wyczerpana, że niekiedy - jak sama to później
wyznała - potrzebowała całej godziny, by się
rozebrać. Po takim utrudzeniu twardy siennik
stanowił jedyne miejsce jej wypoczynku.
Toteż miała bardzo złe noce; ale gdy ją pytano,
czy nie potrzebna jej pomoc w tych godzinach
cierpienia, odpowiadała:
"O! nie, przeciwnie, czuję się bardzo
szczęśliwa, że jestem w celi tak oddalonej, że
siostry mnie nie słyszą. Jestem zadowolona, jak
cierpię sama; gdy mnie żałują i obsypują
czułościami, nie mogę już wtedy cieszyć się".
Często robiono jej bolesny zabieg przypalania
boku. Pewnego dnia, kiedy szczególnie cierpiała z
tego powodu i wypoczywała w czasie rekreacji,
usłyszała dochodzące z kuchni słowa: "Siostra
Teresa od Dzieciątka Jezus niedługo umrze, a nie
wiem doprawdy, co o niej nasza Matka będzie mogła
powiedzieć po jaj śmierci. Będzie w kłopocie, bo
chociaż to bardzo miła siostrzyczka, to przecież
nie uczyniła nic takiego, co by warto było
opowiedzieć".
Infirmerka, która także to wszystko słyszała,
powiedziała do Świętej:
- "Gdyby siostra polegała na opinii ludzkiej,
spotkałoby ją dziś wielkie rozczarowanie!
- Opinia ludzka... Ach! jakie szczęście, że za
łaską Boga zawsze była mi obojętna. Oto małe
zdarzenie, dzięki któremu ostatecznie zrozumiałam,
co ona jest warta: Pewnego dnia po moich
obłóczynach poszłam do naszej Matki. Siostra
konwerska, która tam się znajdowała, zobaczywszy
mnie powiedziała: ,Moja Matko, przyjęcie takiej
nowicjuszki przynosi ci zaszczyt! Tak dobrze
wygląda! Mam nadzieję, że długo będzie mogła
zachowywać obserwę! Ucieszyłam się już z tego
komplementu, kiedy nadeszła znowu inna siostra i
rzekła mi: ,Moja, biedna siostrzyczko Tereso od
Dzieciątka Jezus, jakże siostra jest zmęczona! jak
siostra strasznie źle wygląda; jeżeli tak potrwa
dłużej, to siostra niedługo będzie zachowywać
obserwę zakonną!...' Miałam wtedy zaledwie
szesnaście lat, ale ta mała przygoda dała rai tyle
doświadczenia, że odtąd nie liczę się już więcej
ze zmienną opinią ludzką".
- "Mówią, że siostra nigdy wiele nie cierpiała?
- Uśmiechnęła się i wskazując na szklaneczkę z
czerwonym płynem rzekła:
- Patrząc na tę szklankę, można by myśleć, że
zawiera w sobie znakomity napój, a tymczasem nie
wiem, czy istnieje coś bardziej gorzkiego. To jest
obraz mojego życia: wydaje się ono płynąć jak
gdyby po różach, jak gdybym napawała się
wyśmienitym napojem, a jest to gorycz. Mówię:
gorycz, chociaż życie moje gorzkie nie było,
umiałam bowiem wszelką gorycz zamienić sobie w
radość i słodycz".
- Wiele siostra cierpi w tej chwili,
nieprawdaż?
- Tak, ale to było moim pragnieniem!"
"Jakże nam przykro widzieć siostrę tak bardzo
cierpiącą i myśleć, że może jeszcze więcej
cierpieć będzie" - mówiły jej nowicjuszki.
- O, nie trapcie się o mnie doszłam do tego, że
nie mogą już cierpieć, gdyż słodkim jest ni każde
cierpienie. Zresztą niedobrze, że zaprzątacie myśl
tym, co kiedyś w przyszłości przykrego przyjść
może; jest to jakby wkraczaniem w działanie
Stwórcy! My, co idziemy drogą miłości, nie
powinnyśmy nigdy niczym się martwić. Gdybym nie
cierpiała z minuty na minutę, nie mogłabym
zachować cierpliwości; widzę tylko to, co jest
teraz, zapominam o przeszłości, a przyszłości nie
chcę przewidywać. Jeżeli zniechęcamy się niekiedy
lub wpadamy w zwątpienie, to tylko dlatego, że
myślimy o tym co było, albo o tym co będzie.
Módlcie się jednak za mnie, bo często, gdy błagam
niebo o pomoc, najwięcej wtedy jestem opuszczona!
- Co siostra czyni, by nie zniechęcać się w
chwilach takiego opuszczenia?
- Zwracam się do Boga i do wszystkich Świętych
i dziękuję im mimo wszystko; sądzę, że chcą się
przekonać, jak daleko posunę moją nadzieję... Nie
na próżno wyryły się w moim sercu słowa Joba:
"Choćby Bóg mię zabił, w Nim ufać będę!" (7)
Przyznaję, że długiego czasu trzeba mi było, by
dojść do tego stopnia zdania się na Boga; ale
teraz już się na nim znajduję! Bóg wziął mnie w
swoje ramiona i na nim umieścił!"
"Serce moje pełne jest woli Jezusa - mówiła
jeszcze - toteż gdy dolewa się coś jeszcze ponad
to, nie przenika już do wnętrza; spływa łatwo,
podobnie jak kropla oliwy, która nie może zmieszać
się z wodą. O, gdyby tak dusza moja nie była
przepełniona po brzegi poddaniem się woli Bożej,
gdyby się dała pochłonąć uczuciom radości lub
smutku, które tak szybko następują po sobie na
ziemi, jakaż by to była gorycz! Lecz te zmienne
uczucia dotykają tylko powierzchni mej duszy, a ja
zostaję w głębokim pokoju, którego nic zmącić nie
zdoła".
A jednak jej dusza była otoczona gęstym
mrokiem: pokusy przeciw wierze, zawsze pokonywane
a ciągle na nowo powstające, odbierały jej uczucie
szczęścia, którego doznawała na myśl o bliskiej
śmierci.
"Gdyby nie te doświadczenia, te pokusy
przeciwko wierze wprost trudne do pojęcia - mówiła
- sądzę, że umarłabym z radości na samą myśl, że
niezadługo opuszczę tę ziemię".
Boski Mistrz chciał tą próbą dopełnić jej
oczyszczenia i sprawić, by nie tylko postępowała
szybkim krokiem, ale by biegła swą małą drogą
ufności i zdania się na Boga. Jej słowa często
tego dowodzą:
"Nie pragnę bardziej śmierci niż życia; gdyby
mi Pan pozwolił wybierać, nie wybrałabym niczego;
chcę tyko tego, czego On chce; kocham to, co On
czyni!
"Nie lękam się wcale ani ostatniej walki, ani
cierpień choroby, chociażby były wielkie. Bóg
wspierał unie i prowadził za rękę od
najwcześniejszych lat dzieciństwa... lezę na
Niego. Ani przez chwilę nie wątpię, że i nadal
wspierać mnie będzie aż do końca. Cierpienia moje
mogą dojść do najdalszych granic, ale nigdy ponad
miarę, jestem tego pewna".
Taka głęboka ufność musiała obudzić wściekłość
szatana, który w ostatnich chwilach używa całej
swej przebiegłości, ażeby zasiać w sercach
zwątpienie.
"Wczoraj wieczór - wyznała raz matce Agnieszce
od Jezusa - opanowała mię prawdziwa trwoga, a
ciemności wzmogły się. Jakiś głos przeklęty mówił
mi: ,Czy jesteś pewna, że Bóg cię miłuje? Czy
przyszedł i powiedział ci to? A może opinia
nielicznych jednostek ma cię przed Nim
usprawiedliwić?"
"Długo męczyłam się tymi myślami, kiedy
przyniesiono mi od ciebie, Matko, bilecik
prawdziwie opatrznościowy. Przypominałaś mi
wszystkie łaski, jakimi Jezus obdarzył mą duszę, i
jak gdyby udręka moja była ci wiadoma, mówiłaś mi,
że jestem szczególnie przez Boga umiłowana, i że
jestem w przededniu otrzymania z rąk Jego
wiekuistej korony. I już cisza i radość poczęły
odradzać się w mym sercu. Pomyślałam jednak
jeszcze:
"To miłość mojej Mateczki do mnie podyktowała
jej te słowa". Ale kierowana wewnętrznym
natchnieniem, wzięłam do ręki Ewangelię i
otworzyłam, ją na chybił trafił a oczy moje padły
na fragment, którego nigdy przedtem nie
zauważyłam: "Ten, którego Bóg posiał, głosi słowa
Boże, bo nie według miary udziela Bóg ducha" (8).
"Zasnęłam tedy zupełnie pocieszona. Ciebie to,
Matko, Bóg posłał do mnie i powinnam ci wierzyć,
gdyż mówisz to samo, co Bóg mówi".
W sierpniu była przez kilka dni w takim stanie
duszy, że zdawało się jakoby od siebie odchodziła;
błagała nas, aby się za nią modlić. Nigdy nie
widziałyśmy jej w podobnym stanie. W tym
niewypowiedzianym udręczeniu powtarzała co chwila:
"O, jakże trzeba modlić się za konających!
Gdyby o tym wiedziano!"
Pewnej nocy prosiła infirmerkę, aby skropiła
jej łóżko wodą święconą:
"Szatan jest koło mnie; nie widzę go, ale
czuję... dręczy mnie, trzyma jakby żelazną ręką,
by nie dopuścić najmniejszej ulgi; wzmaga me
cierpienie, aby mnie przywieść do zwątpienia... A
ja nie mogę się modlić! Mogę tylko patrzeć na
Najświętszą Pannę i powtarzać: Jezus! O, jak
bardzo trzeba modlić się za konających! Gdyby
wiedziano! Jakże potrzebna jest modlitwa Komplety:
'Procul recedant sommia, et noctium phantasmata! -
Wybaw nas od widziadeł nocnych'. Doznaję dziwnego
uczucia, że cierpię nie za siebie, lecz za jakąś
duszę... a szatan nie chce tego".
Infirmerka zapaliła gromnicę, a duch ciemności
uciekł bezpowrotnie. A jednak Służebnica Boża
pozostawała do końca w bolesnych trwogach.
Pewnego dnia, gdy patrzyła na błękitne niebo,
siostra Maria od Najświętszego Serca zauważyła:
"O, z jaką miłością patrzysz w niebo!"
Uśmiechnęła się tylko, a potem rzekła do matki
Agnieszki od Jezusa:
"Słuchając siostry Marii od Najświętszego Serca
mówiłam sobie: Ach, ona sądzi, że patrzę w niebo
myśląc o prawdziwym niebie! lecz nie, podziwiam po
prostu niebo materialne; tamto drugie jest dla
mnie coraz bardziej zamknięte. I było mi przykro,
ale zaraz pomyślałam z wielką słodyczą: Tak, to
prawda, że patrzę w niebo z miłością. Skoro dusza
moja jest całkowicie oddana Miłości, wszystkie
uczynki moje, nawet najbardziej obojętne, noszą na
sobie tę Bożą pieczęć. Jakiś głos wewnętrzny
podsunął mi tę myśl i w jednej chwili zostałam
pocieszona".
Wbrew otaczającym ją zewsząd ciemnościom, od
czasu do czasu uchylał Pan drzwi jej ponurego
więzienia; wtedy doznawała uniesień zdania się na
wolę Bożą, ufności i miłości.
Pewnego dnia przechadzała się po ogrodzie
podtrzymywana przez matkę Agnieszkę od Jezusa.
Powracając, zatrzymała się na widok białej kury,
tulącej pod skrzydła maleńkie swe kurczęta. Łzy
stanęły jej w oczach.
- "Płaczesz? - zapytała ją jej siostra. - W tej
chwili nie mogę ci odpowiedzieć, jestem zanadto
wzruszona - powiedziała". Później wyjaśniła matce
Agnieszce od Jezusa: "Płakałam myśląc o Panu
Jezusie, że użył tego porównania w Ewangelii, by
dać poznać swą, tak tkliwą miłość ku nam. Przez
całe życie nic innego dla mnie nie czynił: ukrywał
mnie całkowicie pod swymi skrzydłami. Nie mogłam
się powstrzymać, tak serce moje przepełnione było
wdzięcznością i miłością. O, dobrze Bóg czyni, że
ukrywa się przed moim wzrokiem, że rzadko kiedy i
jakoby 'przez kraty' (9)
ukazuje mi dzieła swego miłosierdzia..."
Trudno nam było zgodzić się na utratę tego
skarbu i dlatego 5 czerwca 1897 roku zaczęłyśmy
żarliwą nowennę do Matki Bożej Zwycięskiej w
nadziei, że jeszcze raz cudem dźwignie ten mały
kwiatek, tak przez Nią umiłowany. Ale dała nam
taką samą odpowiedź, jaką dał święty męczennik
Teofan, i z poddaniem musiałyśmy przyjąć smutną
perspektywę bliskiej rozłąki.
Z początkiem lipca stan jej bardzo się
pogorszył, w końcu zniesiono ją do infirmerii.
Widząc jej celę próżną i przewidując, że do
niej już nigdy nie wróci, matka Agnieszka rzekła
jej:
- "Ciężko mi będzie patrzeć na tę celę, kiedy
ciebie już z nami nie będzie!
- Moja Mateczko, aby się pocieszyć, pomyślisz,
że tam wysoko jestem bardzo szczęśliwa, i że
wielką część mego szczęścia zdobyłam tu, w tej
małej celi; gdyż - dodała podnosząc piękny,
głęboki wzrok ku niebu - wiele w mej wycierpiałam;
byłabym szczęśliwa, mogąc w niej umrzeć".
Wchodząc do infirmerii, Teresa spojrzała
najpierw na figurę cudownej Matki Boskiej, którą
tam ustawiłyśmy. Niepodobna oddać wyrazu tego
spojrzenia. "Co widzisz?" - rzekła jej siostra
Maria, ta sama, która była świadkiem ekstazy w
dziecięcych jej latach i zastępowała jej matkę.
Odpowiedziała:
"Nigdy nie wydała mi się tak piękna!... Dziś
jednak jest to tylko figura; ale wtedy, wiesz
dobrze, to nie była figura..."
Odtąd Służebnica Boża często tej samej
doznawała pociechy. Pewnego wieczoru zawołała:
"O, jakże kocham Najświętszą Pannę! Gdybym była
kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Zwykle
przedstawiają nam Ją jako niedostępną, a
należałoby raczej okazać, jak jest łatwą do
naśladowania. Ona jest bardziej Matką niż Królową!
Nie trzeba myśleć, że z powodu swego
uprzywilejowanego stanowiska blaskiem swym
zaćmiewa wszystkich Świętych, jak wschodzące
słońce zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, jakie to
dziwne! Matka miałaby umniejszać chwałę swych
dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; wierzę, że
Ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba...
Dziewica Maryja! jak prostym wydaje mi się Jej
życie!"
Czekało ją jeszcze bardzo bolesne
doświadczenie. Od 19 sierpnia aż do 30 września,
błogosławionego dnia, w którym na wieki połączyła
się z Bogiem, z powodu częstych krwotoków nie
mogła przyjmować Komunii świętej. A przecież któż
goręcej od niej mógł pożądać Anielskiego Chleba?
Ileż to razy, nawet zimą w ostatnim roku swego
życia, po nocy spędzonej wśród ogromnych cierpień,
wstawała rano, aby przystąpić do Stołu Pańskiego!
Żaden wysiłek nie był zbyt wielki, by okupić
szczęście zjednoczenia się z Bogiem.
Zanim pozbawiona została tego niebieskiego
pokarmu, Pan nasz często nawiedzał ją na łożu
boleści. Szczególnie wzruszająca była Komunia
święta 16 lipca, w uroczystość Najświętszej Panny
z Góry Karmel.
Posadzka krużganków klasztornych, którymi miał
być niesiony Najświętszy Sakrament, pokryta była
kwiatami polnymi i listkami róż. Młody kapłan,
który miał odprawić pierwszą Mszę świętą w kaplicy
klasztornej, przyniósł chorej Wiatyk. W nocy
ułożyła ona wiersz następujący:
Ty, co tak dobrze znasz nicość stworzenia, A
wcale nie lękasz się zniżać do niego./ Zstąp do
mego serca, zaspokój pragnienia,/ O Sakramencie
miłowania mego/ Pragnę, by dobroć Twa święta, o
Panie, Zerwała pęta życia doczesnego,/ Jezu mój,
usłysz miłości wołanie!
Przyjdź, o przyjdź, Jezu, do serca mojego!
W kilka dni później, 30 lipca, nasza Święta
przyjęła ostatnie namaszczenie. Promieniejąca
szczęściem mówiła:
"Cieszę się, że uchyla się brama mego
więzienia. Jestem szczęśliwa, zwłaszcza od chwili,
kiedy nasz Ojciec Przełożony zapewnił mnie, że
dusza moja dzisiaj podobna jest do duszy dziecka
po chrzcie świętym".
Mniemała zapewne, że lada chwila dusza jej
uleci do nieba. Nie wiedziała, że od tego momentu
wyzwolenia dzielą ją jeszcze całe dwa miesiące
męczeństwa!
Pewnego dnia prosiła matkę przeoryszę:
"O Matko, proszę, pozwól mi umrzeć... Pozwól
ofiarować życie moje na tę intencję..."
A gdy tego pozwolenia odmówiono jej:
"A więc dobrze - dodała - wiem, że w tej chwili
Pan Bóg tak pragnie maleńkiego grona winnego, że
skoro nikt Mu go dać nie chce, będzie zmuszony
przyjść i ukraść je... O nic nie chcę prosić dla
siebie, byłoby to opuścić moją drogę zdania się na
wolę Bożą, proszę tylko Najświętszą Pannę, by
przypomniała swemu Jezusowi, iż sam nazwał się
Złodziejem w Ewangelii świętej, niech więc nie
zapomni przyjść, by mnie ukraść".
Pewnego dnia przyniesiono jej wiązankę kłosów.
Wybrała z nich jeden tak pełny, że uginał się pod
ciężarem ziarna. Przyglądała mu się długo... a
następnie rzekła:
"Matko, ten kłos jest obrazem mojej duszy: Bóg
napełnił mnie łaskami dla mego dobra i dla dobra
wielu innych... O, chcę zawsze uginać się pod
ciężarem obfitości darów nieba, uznając, że
wszystko pochodzi z wysoka".
I nie myliła się; dusza jej była przepełniona
łaskami... łatwo można było poznać, że Duch Święty
przez te usta niewinne własną głosił chwałę!
Nie pierwszy to raz mała Teresa z Lisieux
wygłosiła słowa prawdziwie natchnione.
W kwietniu 1895 roku, gdy jeszcze była zdrowa,
uczyniła takie zwierzenie zakonnicy starszej i
zasługującej na wiarę:
"Wkrótce umrę; nie mówię, że stanie się to za
kilka miesięcy, ale nie dalej jak za dwa, trzy
lata; wnoszę to z tego, co dzieje się w mojej
duszy".
Nowicjuszki dziwiły się, że odgadywała
najskrytsze ich myśli:
"Oto moja tajemnica - powiedziała im - nie
robię wam żadnej uwagi, zanim nie zwrócę się do
Matki Najświętszej i nie poproszę, by mi
podsunęła, co mam czynić dla waszego większego
dobra; i mnie samą nieraz dziwi to, czego was
nauczam. Czuję po prostu, że mówiąc do was nie
mylę się, i że to Jezus mówi do was przez moje
usta".
Podczas jej choroby jedna z jej sióstr przeżyła
chwile bolesnego udręczenia, prawie zwątpienia, na
myśl nieuniknionej i bliskiej z nią rozłąki.
Wszedłszy zaraz potem do infirmerii i nie dając
nic poznać po sobie, bardzo była zdziwiona, gdy ją
Święta przyjęła słowami, wypowiedzianymi tonem
poważnym i smutnym: "Nie trzeba smucić się jak
inni, nie mający nadziei" (10).
Ale najbardziej zadziwiające było to, iż
zdawała się mieć świadomość posłannictwa, dla
którego Pan ją zesłał na ziemię. Zasłona
przyszłości zdawała się być przed nią zerwana i
niektóre z jej tajemnic odkrywała nam nieraz w
słowach proroczych; wiele z nich już się spełniło.
"Niczego nie dowalam Bogu, prócz miłości -
mówiła - a On mi odda miłość za miłość. - PO MOJEJ
śmierci SPUSZCZAĆ BĘDĘ NA ZIEMIĘ DESZCZ RÓŻ".
Siostra Genowefa od Najświętszego Oblicza
czytała jej o szczęściu wiecznym. Przerwała jej
nagle: "Nie to mnie pociąga...
- Cóż więc?
- MIŁOŚĆ! Kochać, być kochaną i powracać na
ziemię, by szerzyć miłość dla MIŁOŚCI".
Pewnego wieczoru przyjęła matkę Agnieszkę od
Jezusa z wyrazami szczególnego rozradowania:
"Moja Mateczko, dziś wieczór doleciały mnie z
dala dźwięki muzyki, pomyślałam, że wkrótce
słyszeć będę melodie niezrównane. Ale ta nadzieja
cieszyła mnie tylko przez chwilę; na jedno tylko
oczekiwanie żywo bije moje serce: na miłość, którą
otrzymywać będę, i którą nawzajem będę mogła
dawać!
"Czuję, że posłannictwo moje rozpocznie się,
posłannictwo wszczepiania w dusze miłości Boga;
takiej miłości, jaką ja Go miłuję... nauczania
ludzi małej drogi. NIEBEM MOIM BĘDZIE CZYNIĆ
DOBRZE NA ZIEMI. Nie jest to niemożliwe, skoro i
Aniołowie, wpatrujący się w Boga, czuwają nad
nami. Nie, nie spocznę do końca świata, dopóki
będą dusze, które trzeba zbawiać. Dopiero, gdy
Anioł zawoła: "Czas przeminął!" (11)
, wtedy dopiero spocznę i cieszyć się będę, bo
liczba wybranych będzie wypełniona, a wszyscy
zaznają radości i odpocznienia. Na tę myśl serce
moje żywiej bije.
- Jakiej to małej drogi chcesz nauczać?
- Moja Matko, drogi dziecięctwa duchowego,
czyli drogi ufności i zupełnego zdania się na
Boga. Chcę wskazywać duszom małe środki, którymi
posługiwałam się tak skutecznie; mówić im będę, że
tu na ziemi jedno tylko czynić należy: rzucać pod
stopy Jezusa kwiaty małych ofiar, ujmować Go
pieszczotami! W taki to sposób Go ujęłam i dlatego
właśnie tak dobrego doznam przyjęcia!"
"Jeżelibym moją małą drogą miłości wprowadziła
was w błąd - mówiła do nowicjuszek - nie bójcie
się, nie zostawię was na niej długo. Ukażę się wam
niezwłocznie i ostrzegę was, abyście obrały inną
drogę; ale jeżeli nie powrócę, wierzcie w
prawdziwość słów moich: ufność w Bogu tak potężnym
i tak miłosiernym nie jest nigdy zbyt wielka! TYLE
OD NIEGO OTRZYMUJEMY, ILE SIĘ SPODZIEWAMY!'" (12)
W wigilię święta Matki Bożej z Góry Karmel
jedna z nowicjuszek powiedziała jej:
"Gdyby siostra umarła jutro po Komunii świętej,
byłaby to śmierć tak piękna, iż myślę, że
pocieszyłoby mnie to w moim strapieniu".
Teresa odpowiedziała żywo: "O, to nie byłoby
podobne wcale do mojej małej drogi! Czyż w chwili
śmierci miałabym z niej zboczyć? Umrzeć z miłości
po Komunii świętej! To za piękne dla mnie: małe
dusze nie mogłyby mnie w tym naśladować. W mojej
małej drodze są tylko rzeczy bardzo zwyczajne;
trzeba, by małe dusze mogły czynić wszystko, co ja
czynię".
Mówiła jeszcze do swej Mateczki: "W niebie
otrzymam wiele łask dla tych, którzy mi dobrze
czynili. Dla ciebie, Matko moja, tyle, że nie
wszystkie będą ci potrzebne; dużo z nich będzie
już tylko dla twej radości".
Jedna z zakonnic powątpiewała o jej
cierpliwości. Odwiedzając ją raz, spostrzegła na
jej obliczu wyraz radości i chciała znać tego
przyczynę.
"To dlatego, że czuję straszliwy ból -
odpowiedziała Święta - usiłowałam zawsze kochać
cierpienie i chętnie je przyjmować".
"Kiedy bardzo cierpię - mówiła innym razem -
kiedy spotka mnie coś ciężkiego, przykrego, to
zamiast przybierać smutny wyraz twarzy, odpowiadam
na to uśmiechem. Z początku nie zawsze to mi się
udawało; obecnie weszło mi to w zwyczaj i jestem
szczęśliwa, że go sobie przyswoiłam".
"Czemu dziś, od samego rana jesteś tak wesoła?"
- zapytała innym razem matka Agnieszka od Jezusa.
- Miałam dwie małe przykrości, o, bardzo
dotkliwe... nic tak nie sprawia mi małych radości,
jak małe przykrości".
A innym razem:
"Wiele dziś miałaś doświadczeń, prawda?
- Tak, ale... przecież je kocham!... Kocham
wszystko co mi Bóg daje.
- To straszne, ile ty cierpisz!
- Nie, to nie straszne; mała ofiara miłości nie
może uważać za straszne tego, co przysyła jej
Oblubieniec. On mi daje na każdą chwilę tyle, ile
znieść mogę; nie więcej; a jeżeli za chwilę
zwiększy me cierpienie, to zwiększy również i moją
siłę. Mimo to nie mogłabym Go prosić o większe
cierpienia, bo jestem za mała; wtenczas stałyby
się one moimi własnymi cierpieniami, i musiałabym
sama je znosić; a ja nigdy nie umiałam nic czynić
sama".
Jeżeli Duch Święty mówi nam w Księdze
Przypowieści: "Nauka męża po cierpliwości bywa
poznana!" (13),
to te z sióstr, które ją słyszały, mogły wierzyć
jej nauce, gdyż prawdziwości jej dowiodła
niewzruszoną cierpliwością.
Za każdą wizytą lekarz wyrażał swój podziw:
"Gdyby siostry wiedziały, co ona cierpi! Nie
widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim
wyrazem nadprzyrodzonej radości. To anioł!" A
gdyśmy ubolewały nad tym, że taki skarb przyjdzie
nam utracić, rzekł: "Ja nie zdołam jej uleczyć, to
dusza stworzona nie dla ziemi".
Widząc jej wielkie osłabienie, przepisał jej
napój wzmacniający. Zrazu, przez wzgląd na wysoką
cenę tego lekarstwa, Teresa zasmuciła się, ale
potem rzekła do nas:
"Teraz już nie martwi mnie przyjmowanie
kosztownych lekarstw, przeczytałam bowiem, że
święta Gertruda cieszyła się z tego, wiedząc, iż
to wychodzi dobroczyńcom na korzyść. Opierała się
na słowach Pana naszego: 'Coście uczynili jednemu
z tych moich braci najmniejszych, mnieście
uczynili' (14).
"Przekonana jestem, że lekarstwa są dla mnie
bezużyteczne - dodała - ale uczyniłam układ z
Panem Bogiem, by obrócił je na pożytek biednych
misjonarzy, którzy nie mają czasu ani środków, aby
się leczyć".
Wzruszony widocznie delikatnością swej małej
oblubienicy, Pan, który nigdy nie daje się
przewyższyć we wspaniałomyślności obsypywał ją
dowodami swej boskiej dobroci. Dla uczczenia
rocznicy profesji przyniesiono jej wiązankę
polnych kwiatów; co więcej, tego dnia mały gil
wleciał do infirmerii i skakał na jej łóżku. Te
drobne szczegóły wzruszały ją słodko, i tłumaczyła
nam tego przyczynę:
"Matko moja, wzruszona jestem do głębi dobrocią
Boga; na zewnątrz obsypuje mnie pociechami... a
jednak od wewnątrz wciąż jestem wystawiona na
próbę... Cierpię bardzo... tak, bardzo! ale przy
tym wszystkim pokój zadziwiający panuje w mojej
duszy: wszystkie moje życzenia zostały
spełnione... Ufam bez miary".
W jakiś czas potem opowiadała ten wzruszający
szczegół:
"Pewnego wieczoru, podczas godziny wielkiego
milczenia, przyszła siostra infirmerka, by położyć
mi u nóg bańkę z gorącą wodą i posmarować piersi
jodyną.
"Trawiona gorączką, pożerana pragnieniem,
poddawałam się jej zabiegom, ale nie mogłam
powstrzymać się, by nie poskarżyć się Panu
naszemu: 'Mój Jezu - powiedziałam Mu - widzisz sam
jak goreję, a jeszcze gorąca i ognia mi dodają! O,
gdybym zamiast tego wszystkiego miała choć pół
szklanki wody, jakąż by mi to przyniosło ulgę!...
Jezu mój! dziecię Twoje jest bardzo spragnione!
Ale cieszy się, że brak mu tego, co konieczne, bo
do Ciebie może stać się podobniejsze i przyczynić
się do zbawienia dusz'".
"Infirmerka wyszła i miała powrócić dopiero
nazajutrz rano. Jakież tedy było moje zdziwienie,
gdy w kilka minut później przyszła niosąc
orzeźwiający napój. 'W tej chwili przyszło mi na
myśl - rzekła do mnie - że może siostra ma
pragnienie, postanowiłam odtąd co wieczór
przynosić ten napój'. Patrzyłam na nią zdumiona; a
gdy zostałam sama, zalałam się łzami. O! jak dobry
jest nasz Jezus! Jak jest delikatny i troskliwy!
Jakże łatwo wzruszyć Jego Serce!"
Jeszcze jeden z tych dowodów delikatności Serca
Jezusowego otrzymała 6 września, a sprawiło jej to
wielką radość. Dnia tego dostały nam się w sposób
prawdziwie opatrznościowy relikwie błogosławionego
Teofana Vénard. Wiele razy objawiała życzenie
posiadania czegoś, co należało do jej świętego
przyjaciela; widząc jednak, że na to nie zważano,
nie mówiła więcej o tym. Toteż jej wzruszenie było
wielkie, gdy matka przeorysza wręczyła jej cenny
przedmiot; obsypała go pocałunkami i nie chciała
się z nim rozstać.
Skądże ta jej miłość do anielskiego misjonarza?
Zwierzyła się z tego ukochanym swoim siostrom we
wzruszającej rozmowie:
"Teofan Vénard jest małym świętym, życie jego
jest zupełnie zwyczajne. Kochał bardzo Niepokalaną
Dziewicę, kochał bardzo swoją rodzinę".
Kładąc nacisk na ostatnie słowa, mówiła:
"Ja też bardzo kocham moją rodzinę! nie
rozumiem świętych, którzy nie kochają swej
rodziny!... Na pożegnanie przepisałam wam niektóre
fragmenty z ostatnich jego listów; są to moje
myśli, dusza moja podobna jest do jego duszy".
Przytaczamy te wyjątki z listu; zdawałoby się,
że wyszły spod pióra i serca naszej Świętej:
"Nie znajduję na świecie nic, co by mię
uszczęśliwiło; serce moje zbyt wielkie, i to, co
zowią szczęściem na ziemi, nie może go zapełnić.
Myśl moja wzlata ku wieczności, czas się skończy!
Serce moje pełne pokoju, jak cicha powierzchnia
jeziora, lub jak jasne niebo; nie żałuję
doczesnego życia: pragnę wód żywota wiecznego...
"Niebawem dusza moja opuści tę ziemię, zakończy
czas wygnania, dokończy walki. Idę do nieba!
Wracam do Ojczyzny, odnoszę zwycięstwo!...
Wstępuję do przybytku wybranych - podziwiać
piękno, którego oko ludzkie nigdy nie widziało,
słyszeć pienia, jakich ucho nigdy nie słyszało,
cieszyć się szczęściem, którego serce nigdy nie
zakosztowało... Zbliża się dla mnie godzina, przez
nas wszystkie upragniona! Prawdą jest, że Pan
wybiera maluczkich, by zawstydzić wielkich tego
świata. Nie polegam na moich własnych siłach, ale
na mocy Tego, który na krzyżu pokonał potęgę
piekła.
"Jestem kwiatem wiosennym, a Pan ogrodu zrywa
go dla swej przyjemności. Wszystkie jesteśmy
kwiatami, zasadzonymi na tej ziemi, Bóg zrywa je w
swoim czasie: jedne wcześniej, drugie później...
Po krótkiej pielgrzymce odchodzę pierwsza.
Któregoś dnia spotkamy się w raju i cieszyć się
będziemy szczęściem prawdziwym".
SIOSTRA TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS zapożyczyła
te słowa od anielskiego męczennika Teofana Vénard.
Pod koniec września, gdy jej powtórzono, co
mówiło się podczas rekreacji o odpowiedzialności
przełożonych, ożywiła się na chwilę i wyrzekła te
piękne słowa:
"Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z
niezmierną łagodnością! (15)
A małym można pozostać na najwyższych nawet
urzędach; czyż nie napisano, że na Sąd powstanie
Pan, aby wybawił wszystkich cichych i pokornych
ziemi (16)?
Nie mówi, by sądził, ale by wybawił!"
Tymczasem fala jej cierpień wznosiła się coraz
wyżej. Osłabienie stało się tak wielkie, że chora
nie była w możności bez pomocy uczynić nawet
najmniejszego poruszenia. Rozmowa przy niej
prowadzona, chociażby najcichszym głosem, stawała
się dotkliwym cierpieniem; gorączka i duszność nie
pozwalały jej wymówić słowa bez wielkiego
zmęczenia. W tym jednak stanie uśmiech nie
schodził z jej ust. Jeżeli czasem cień jakiś
przebiegł po twarzy, to tylko z obawy, by siostrom
nie przysporzyć kłopotów. Aż do ostatniego dnia
przed śmiercią chciała pozostawać sama w nocy.
Infirmerka jednak często ją odwiedzała, wbrew jej
naleganiom, by tego nie czyniła. Raz zastała ją ze
złożonymi rękami i wzniesionymi ku niebu oczyma.
"Co siostra robi? - zapytała ją - trzeba starać
się zasnąć.
- Nie mogę, zanadto cierpię! więc modlę się...
- A co siostra mówi Jezusowi?
- Nic Mu nie mówię, kocham Go!"
"O, jaki Bóg jest dobry!... - wołała nieraz.
- Tak, musi być bardzo dobry, skoro daje mi
siłę do znoszenia tego wszystkiego, co cierpię".
Raz rzekła do matki przeoryszy:
"Matko, chciałabym ci wyjawić stan mojej duszy;
ale nie mogę, jestem w tej chwili zbyt wzruszona".
Wieczorem wręczyła matce bilecik przeznaczony
dla siostry Genowefy, na którym skreśliła
ołówkiem, drżącą ręką, następujące słowa:
"O mój Boże, jak dobry jesteś dla małej ofiary
Twej Miłości miłosiernej! Nawet teraz, kiedy do
udręczeń duszy dołączasz cierpienia ciała, nie
mogę powiedzieć: 'Ogarnęły mię boleści śmierci' (17).
Ale z uczuciem wdzięczności wołam: 'Zeszłam do
doliny cienia śmierci, ale nie boję się zła,
albowiem Ty jesteś ze mną, Panie'" (18)
.
"Niektóre siostry myślą, że boisz się śmierci -
rzekła jej matka Agnieszka od Jezusa.
- Łatwo to przyjść może. Gdybyż wiedziano jak
mało polegam na sobie! Nie opieram się nigdy na
własnych myślach, wiem, jak słaba jestem; chcę
jednak cieszyć się uczuciem, jakie mi Bóg teraz
daje; zawsze będzie jeszcze czas cierpieć, gdy mi
je zabierze".
"Ojciec spowiednik pytał mnie: 'Czy godzisz się
na śmierć?' Odpowiedziałam mu: 'Ojcze, zdaje mi
się, że ofiary trzeba by na to, by żyć... Myśl o
śmierci radość mi tylko sprawia'".
"Nie smuć się tym, Matko, jeżeli wiele cierpię
i jeżeli nie okażę wcale uszczęśliwienia w chwili
śmierci... Wszak Pan nasz także umarł jako ofiara
miłości, a jakież było Jego konanie!..."
Wreszcie zaświtała dla niej jutrzenka dnia
wiecznego! Był to czwartek, 30 września. Z rana
Teresa mówiąc o ostatniej nocy wygnania, spojrzała
na figurę Matki Boskiej i rzekła:
"O, jakże gorąco modliłam się do Niej!... ale
to jest czyste konanie, bez promyka pociechy..."
"Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż będę
oddychać powietrzem niebios?"
O wpół do trzeciej usiadła na łóżku, czego od
kilku tygodni nie była w stanie uczynić, i
zawołała:
"O moja Matko, zapewniam cię, że kielich pełen
jest po same brzegi! Nie myślałam nigdy, że można
tyle cierpieć... Nie mogę tego sobie inaczej
wytłumaczyć, jak tylko moim niezmiernym
pragnieniem ratowania dusz... A po chwili dodała:
"Wszystko, co napisałam o moim pragnieniu
cierpienia, szczerą jest prawdą; Nie żałuję, że
oddałam się na ofiarę Miłości". Kilka razy
powtórzyła te ostatnie słowa. Około godziny
trzeciej powiedziała:
"Moja Matko, przygotuj mnie do dobrej śmierci".
Matka przeorysza dodawała jej odwagi mówiąc:
"Dziecko drogie, gotowa jesteś stanąć przed
Bogiem, bo zawsze rozumiałaś, co to jest pokora".
Wtedy sama oddała sobie to piękne świadectwo:
"O tak, czuję, że zawsze szukałam tylko
prawdy... tak, rozumiałam pokorę serca!"
O wpół do piątej rozpoczęło się konanie. Gdy
ujrzała wchodzące do infirmerii Zgromadzenie,
podziękowała siostrom wdzięcznym uśmiechem; po
czym, ściskając krucyfiks w słabnących rękach,
skupiła się do ostatniej walki. Pot obfity oblewał
jej czoło; dreszcz przebiegał ciało... Ale jak
żeglarz, który widząc się blisko portu nie traci
nadziei pośród najgwałtowniejszej nawet burzy, tak
i ta dusza wierna, dostrzegając tuż przed sobą
światła wiecznej przystani, mężnie dobijała do
portu.
Gdy zadzwoniono w klasztorze na wieczorny Anioł
Pański, skierowała pełne niewysłowionego wyrazu
spojrzenie ku Gwieździe Morza, Dziewicy
Niepokalanej. W tej chwili mogła powtórzyć:
Ty, któraś się do mnie uśmiechnąć raczyła/ W
poranku mego rozwicia, Pójdź, uśmiechnij się
jeszcze. / Matko moja miła,/ Bo zbliża się wieczór
życia!
O godzinie siódmej z minutami, zwracając się do
matki przeoryszy rzekła: "Moja Matko, czyż to
jeszcze nie konanie?... Czy jeszcze nie
umieram?...
- Tak, drogie dziecko, to konanie, ale Pan
Jezus może je przedłużyć do kilku godzin".
Odpowiedziała mężnie: "A więc... dobrze...
dobrze... O, nie chciałabym krócej cierpieć".
A potem spoglądając na krucyfiks: "O!... KOCHAM
GO!... MÓJ BOŻE, JA... KOCHAM... CIĘ!"
To były jej ostatnie słowa. Zaledwie je
wyrzekła, gdy ku wielkiemu naszemu zdziwieniu
opadła nagle na poduszki i przechyliła głowę na
prawo, jak malują dziewice bohaterskie, ofiarujące
się same pod miecz katowski; a raczej jak ofiara
miłości, czekająca, aż Boski Łucznik przeszyje ją
strzałą, od której pragnie umrzeć...
Nagle podniosła się jakby zbudzona tajemniczym
głosem, otworzyła oczy, utkwiła je, pełne
niebiańskiego pokoju i niewypowiedzianego
szczęścia, nieco ponad figurę Maryi.
Patrzyła tak przez czas jednego Credo, po czym
oddała duszę Bogu.
Na kilka dni przed śmiercią Służebnica Boża
rzekła: "Pragnę śmierci z miłości, tak jak umierał
Jezus na krzyżu". Pragnienie jej zostało
całkowicie spełnione: konaniu jej towarzyszyły
ciemności i trwoga. A jednak, czyż nie do niej
można zastosować przepowiednię świętego Jana od
Krzyża, tyczącą się dusz trawionych miłością Bożą:
"Śmierć sprawiedliwych jest drogą przed
oblicznością Bożą" (Ps 115), gdyż wtedy to
wszystkie bogactwa duszy łączą się razem w falach
miłości i zlewają się w jedno z oceanem miłości
Bożej" (19).
Zaraz po błogosławionej śmierci radość
ostatniej chwali odbiła się na jej obliczu,
niewypowiedziany uśmiech opromienił jej twarz.
Włożyłyśmy jej palmę do ręki, tę samą, którą w
trzynaście lat później, podczas pierwszej
ekshumacji, odnaleziono nietkniętą w grobie.
Przez całą sobotę i niedzielę liczne tłumy
napływały i gromadziły się przy kracie chóru,
podziwiając w skupieniu Małą Królewnę w majestacie
śmierci, zawsze pełną wdzięku; pocierając o nią
różańce, medaliki, a nawet klejnoty.
4 października, w dniu pogrzebu, śmiertelne
szczątki świętej Teresy od Dzieciątka Jezus
otoczył piękny wieniec kapłanów; należał się ten
zaszczyt tej, która tak wiele modliła się za dusze
kapłańskie!
Wreszcie, uroczyście pobłogosławione, cenne
ziarnko pszeniczne złożone zostało do ziemi
matczynymi rękami Kościoła świętego...
Odtąd poczęły się spełniać w sposób
najwspanialszy słowa Boskiego Żniwiarza: "Jeśli
ziarno pszeniczne wrzucone w ziemię nie obumrze,
samo zostanie; lecz jeśli obumrze, WIELE OWOCU
PRZYNOSI" (20).
* * *
(1) Tekst według londyńskiego
wydania "Dziejów duszy" z r. 1948. Dokonano
jedynie nieznacznych skrótów i dodano podtytuły.
(2) Św. Jan od Krzyża, Żywy
płomień miłości, 1, 6. (3) O
naśladowaniu Chrystusa, ks. III, r. 5, 7. (4) 11 czerwca 1895 roku. (5) Matka Maria od św. Gonzagi.
(6) W listopadzie 1896 roku.
(7) Job 13, 15. (8) J 3, 34. (9) Pnp 2, 9. (10) 1 Tes 4, 13. (11) Ap 10, 6. (12) Św. Jan od Krzyża, Maksymy i
pouczenia duchowe. Nadzieja, n. 46. (13) Prz 19, 11. (14) Mt 25, 40. (15) Mdr 6, 7. (16) Ps 75, 10. (17) Ps 17, 5. (18) Ps 22, 4. (19) Żywy płomień, miłości, 1, 6.
(20) J
12,24-25. |