Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział XI
Nowe przykazanie
Miłość bliźniego a duchowe
ubóstwo. Mały pędzelek. Nadprzyrodzona pedagogia
Teresy. Zwycięstwo przez modlitwę i ofiarę. Czym
jest dla Teresy modlitwa. Pochwały i upokorzenia.
Znosić wady bliźniego. Siostra od św. Piotra. Dwaj
bracia misjonarze. "Pociągnij mnie..."
Dodatek
2: Bilet, który siostra Teresa od
Dzieciątka Jezus nosiła na sercu w dniu profesji
Dodatek
3: Akt ofiarowania się Miłości Miłosiernej
Moja Matko, Jezus wyświadczył twemu dziecku tę
łaskę, że pozwolił mu przeniknąć tajemnicze głębie
miłości bliźniego; gdyby ono zdolne było
wypowiedzieć to, co rozumie, usłyszałabyś melodię
Niebios, ale niestety! daję Ci usłyszeć tylko
szczebiot dziecięcy... Gdybym nie mogła posługiwać
się słowami samego Jezusa, miałabym pokusę prosić
Cię o łaskę, byś mi pozwoliła odłożyć pióro... Ale
nie, trzeba, bym dalej czyniła z posłuszeństwa to,
co z posłuszeństwa zaczęłam.
Matko ukochana, napisałam wczoraj, że dobra
ziemskie nie są moją własnością; winno mi łatwo
przychodzić nie upominać się nigdy, gdy mi
cokolwiek zabierają. Dobra Niebieskie tym bardziej
nie należą do mnie, są mi pożyczone przez Dobrego.
Boga i nie mam prawa nawet skarżyć się, gdyby
chciał mi je odebrać. Tymczasem dobra pochodzące
wprost od Pana Boga, zalety umysłu i serca, myśli
głębokie, tworzą bogactwo, do którego
przywiązujemy się jak do własnego dobra, którego
nikt nie ma prawa tknąć... Na przykład: gdy -
mając na to pozwolenie - podzielę się z którąś
siostrą światłem odebranym na modlitwie, a ona
wkrótce potem, rozmawiając z inną, przekaże jej to
zwierzenie, jako myśl własną, wtedy sądzimy, że
zabrała nie swoją własność. Albo też w czasie
rekreacji szepnie się sąsiadce dowcipne słówko;
jeżeli ona głośno je powtórzy nie podając źródła,
skąd pochodzi, może się to autorce wydać kradzieżą
i chociaż w pierwszej chwili nie upomni się o nie,
to jednak skorzysta z pierwszej okazji, aby
sprytnie dać do zrozumienia, że przywłaszczono
sobie jej myśli.
Moja Matko, nie umiałabym tak dobrze określić
tych pożałowania godnych skłonności natury, gdybym
ich we własnym sercu nie doświadczyła, a mile bym
się łudziła, że tylko mnie one nawiedzają, gdybyś
mi nie poleciła wysłuchiwać drogich małych
nowicjuszek zwierzających mi swe pokusy. Pełniąc
misję, którą mi zleciłaś, sama dużo skorzystałam,
przede wszystkim zaś znalazłam siłę do
praktykowania tego, czego uczyłam innych; teraz
więc mogę powiedzieć, że dzięki łasce Jezusa
jestem już oderwana zarówno od zalet umysłu i
serca, jak i dóbr ziemskich. Jeśli przyjdzie mi na
myśl i powiem coś, co spodoba się moim siostrom,
uważam to za rzecz całkiem naturalną, kiedy
uchwycą to jako swoją własność. Myśl ta pochodzi
przecież od Ducha Świętego a nie ode mnie, wszak
św. Paweł zapewnia, że bez pomocy tego Ducha
Miłości nie możemy nawet nazwać imieniem "Ojciec"
naszego Ojca, który jest w Niebie (1).
Wolno mu zatem posługiwać się mną, kiedy chce
podać dobrą myśl jakiejś duszy; gdybym uważała, że
ta myśl do mnie należała, byłabym jak "Osioł
niosący relikwie" (2),
który sobie przypisywał oznaki czci składane
Świętym.
Nie gardzę głębokimi myślami, które karmią
duszę i łączą ją z Bogiem, ale dawno już
zrozumiałam, że nie trzeba na nich zbytnio polegać
i zakładać doskonałości na otrzymywaniu wielkiej
ilości świateł. Najpiękniejsze myśli są niczym bez
uczynków. To prawda, że mogą one być bardzo
pożyteczne dla innych, dla tych, którzy okazują
Panu Bogu pokorną wdzięczność za to, że pozwala im
uczestniczyć w uczcie duszy, którą spodobało Mu
się wzbogacić łaskami; jeżeli jednak ta dusza
lubuje się w swoich pięknych myślach i zanosi
modlitwę faryzeusza, staje się podobna do kogoś,
kto umiera z głodu, siedząc przy suto zastawionym
stole, podczas gdy jego goście korzystają obficie
z uczty i raz po raz rzucają zazdrosne spojrzenia
na posiadacza tych skarbów. Ach! jak to dobrze, że
chociaż Bóg jeden zna głębiny serc... jakże
powierzchowne są sądy stworzeń!... Kiedy widzą
duszę obdarzoną większym światłem, natychmiast
wnioskują, że są mniej niż ona przez Jezusa
miłowane, a zatem nie są powołane do takiej
świętości jak ona. - Odkąd to Pan nie ma już prawa
posługiwać się jednym ze swych stworzeń w celu
rozdawania umiłowanym przez siebie dzieciom
niezbędnego im pożywienia? W czasach Faraona Pan
miał jeszcze to prawo, bo w Piśmie św. zwrócił się
do tego władcy: "Wyniosłem cię bardzo głównie
dlatego, aby zajaśniała nad tobą MOJA MOC, oby
imię moje opowiadane było po całej ziemi (3).
Wieki przeminęły, odkąd Najwyższy wypowiedział te
słowa, a jego postępowanie nie zmieniło się,
zawsze używa swych stworzeń jako narzędzi dla
dopełnienia w duszach swego dzieła.
Gdyby płótno, na którym artysta maluje, mogło
myśleć i mówić, nie skarżyłoby się zapewne, że
jest nieustannie dotykane pędzlem, nie
zazdrościłoby również losu temu narzędziu,
wiedząc, że bynajmniej nie pędzlowi, ale
kierującemu nim artyście zawdzięcza to piękno,
którym zostało przybrane. Pędzel zaś nie może
chlubić się z arcydzieła dokonanego za jego
pośrednictwem, wie bowiem, że to artyści o nie
zabiegają, że igrając z trudnościami, wolą nieraz
posługiwać się narzędziami słabymi i ułomnymi.
Matko ukochana, jestem tym małym pędzelkiem,
który Jezus wybrał sobie, by tworzyć swój obraz w
duszach, które mi powierzyłaś. Artyście nie
wystarczy tylko jeden pędzel - potrzebuje
przynajmniej dwóch; pierwszy jest
najpotrzebniejszy, nim robi ogólne zarysy, szybko
pokrywa całe płótno; drugi, mniejszy, służy do
wykańczania szczegółów.
To Ciebie, moja Matko, wyobraża mi ten cenny
pędzel, którym ręka Jezusa posługuje się z
miłością, gdy chce wykonać wielką pracę w duszach
twych dzieci, ja zaś jestem tym całkiem maleńkim,
którego następnie raczy używać do wykańczania
szczegółów.
Po raz pierwszy posłużył się Jezus swym małym
pędzelkiem około 8 grudnia 1892 r. Okres ten
pozostanie dla mnie na zawsze pamiętnym czasem
łaski. Podzielę się z Tobą, moja droga Matko, tymi
słodkimi wspomnieniami.
W piętnastym roku życia, kiedy to miałam
szczęście wstąpić do Karmelu, znalazłam w
nowicjacie towarzyszkę (4),
która uprzedziła mnie tu o kilka miesięcy; była
ode mnie osiem lat starsza, ale jej dziecięce
usposobienie pozwalało zapomnieć o różnicy wieku;
toteż wkrótce cieszyłaś się, moja Matko, patrząc
na dwie postulantki, doskonale się rozumiejące i
nierozłączne. By wesprzeć to budzące się uczucie,
które - jak sądziłaś - mogło być owocne,
pozwoliłaś nam od czasu do czasu na małe rozmówki
duchowne. Moja droga mała towarzyszka zachwycała
mnie swoją niewinnością, swą otwartą naturą, ale z
drugiej strony byłam zaskoczona widząc, jak bardzo
jej uczucie, którym Ciebie darzyła, było odmienne
od mego. Pragnęłam, aby także w swym stosunku do
sióstr wiele rzeczy zmieniła. Wówczas to Pan Bóg
dał mi zrozumieć, że są dusze, na które w
miłosierdziu swoim czeka nieznużenie, którym
udziela swego światła stopniowo, toteż strzegłam
się bardzo, by nie wyprzedzić Jego godziny i
oczekiwałam cierpliwie, aż Jezus pozwoli jej
nadejść.
Pewnego dnia, zastanawiając się nad udzielonym
nam pozwoleniem rozmawiania ze sobą: by zapalać
się nawzajem większą miłością naszego Oblubieńca -
jak mówią nasze św. Konstytucje - pomyślałam ze
smutkiem, że nasze rozmowy mijają się z celem; tak
więc Dobry Bóg dał mi poznać, że chwila nadeszła,
że trzeba albo bez obawy powiedzieć wszystko, albo
zaprzestać tych rozmów, które przypominają raczej
rozmowy dwóch światowych przyjaciółek. Była to
sobota; nazajutrz w czasie swego dziękczynienia
błagałam Pana Boga, by włożył w moje usta słowa
łagodne i przekonywające, albo raczej, Sam mówił
przeze mnie. Jezus wysłuchał mej prośby i
pozwolił, że wynik przeszedł moje oczekiwanie,
ponieważ Ci, którzy zwracają swoje spojrzenie na
Niego, będą wysłuchani (Ps 33) (5)
i Dla tych, którzy mają serce prawe, w
ciemnościach wzeszła światłość (6).
Pierwsze słowa odnoszą się do mnie, drugie do mej
towarzyszki, która istotnie miała serce prawe...
Spotkałyśmy się o oznaczonej godzinie; biedna
siostrzyczka rzuciwszy na mnie wzrokiem
natychmiast spostrzegła, że już nie jestem tą
samą. Rumieniąc się usiadła koło mnie, a ja tuląc
jej głowę do swego serca, powiedziałam jej przez
łzy wszystko, co o niej myślę, ale w słowach tak
serdecznych, okazując jej tak wiele uczucia, że
wkrótce jej łzy zmieszały się z moimi. Przyznała z
wielką pokorą, że wszystko, co jej powiedziałam,
było prawdziwe, obiecała zacząć nowe życie i
prosiła mnie jak o łaskę, bym jej zawsze zwracała
uwagę, kiedy pobłądzi. Wreszcie w chwili naszego
rozejścia się nasze wzajemne uczucie stało się
całkowicie duchowe, nie pozostało już w nim nic
ludzkiego (7).
Ziściło się w nas zdanie Pisma św.: "Brat, który
bywa wspierany przez brata, jest jak miasto
umocnione"(8).
To, co Jezus uczynił z pomocą swego pędzelka,
byłoby się wkrótce zatarło, gdyby nie posłużył się
Tobą, moja Matko, by dopełnić swego dzieła w
duszy, którą chciał mieć wyłącznie dla siebie. Ta
próba wydała się mej biednej towarzyszce bardzo
gorzka, ale twoja stanowczość zwyciężyła i dopiero
wtedy mogłam, starając się ją pocieszyć, wyjaśnić
tej, którą w sposób szczególny dałaś mi za
siostrę, na czym polega prawdziwa miłość.
Wykazałam jej, że siebie samą kochała nie Ciebie,
powiedziałam jej, jak ja Ciebie kocham i jakie
ofiary musiałam ponieść na początku mego życia
zakonnego, aby nawet w najmniejszym stopniu nie
przywiązać się do Ciebie w sposób naturalny, tak
jak pies przywiązuje się do swego pana. Miłość
karmi się ofiarą; im więcej dusza unika
zaspokojenia przyrodzonych skłonności serca, tym
silniejsze i bardziej bezinteresowne staje się jej
uczucie.
Pamiętam, że będąc postulantką, miewałam nieraz
bardzo silne pokusy, aby wejść do Ciebie dla
własnej przyjemności, dla znalezienia kilku kropli
radości, jak byłam wówczas zmuszona szybko
przechodzić przed depozytorium (9)
i chwytać się poręczy schodów. Przychodziło mi na
myśl mnóstwo pozwoleń, o które mogłabym prosić,
słowem, moja ukochana Matko, wynajdywałam tysiące
racji, by zadowolić naturę... Jakże jestem teraz
szczęśliwa, że odmawiałam sobie tego w początkach
mego życia zakonnego! Cieszę się już nagrodą
obiecaną tym, którzy się mężnie potykają. Nie
czuję już teraz koniecznej potrzeby odmawiania
swemu sercu wszelkiej pociechy, bo dusza moja jest
utwierdzona przez Tego, którego jedynie pragnę
miłować. Widzę więc z radością, że serce moje Jego
tylko miłując, rozszerza się tak, że zdolne jest
kochać swoich miłością nieporównanie gorętszą,
niżby mogło mieć dla nich, zamykając się w uczuciu
samolubnym i bezowocnym.
Przypomniałam Ci, moja droga Matko, pierwszą
pracę, którą "wspólnie z Jezusem raczyliście
wykonać za moim pośrednictwem; stanowiła ona
jedynie wstęp do tych, które potem były mi
powierzane. Zaledwie danym mi było wniknąć do
sanktuarium dusz (10),
natychmiast spostrzegłam, że zadanie przechodziło
moje siły, rzuciłam się więc jak dziecko w ramiona
Boże i kryjąc w nich twarz, powiedziałam Mu:
Panie, jestem za mała, by nakarmić twe dzieci;
jeśli chcesz dawać im przeze mnie to, każdemu jest
potrzebne, napełnij moją małą dłoń Twoimi
skarbami, a ja pozostając w Twych ramionach i nie
odwracając głowy, będę obdarzać duszę, która do
mnie przyjdzie. Jeżeli w nich zasmakuje, uznam, że
to nie mnie, ale Tobie zawdzięcza; jeżeli zaś,
przeciwnie, skarżyć się będzie na zbytnią gorycz
tego, co jej podaję, nie będę się tym niepokoić,
ale postaram się jej wytłumaczyć, że ten pokarm
pochodzi od Ciebie i będę się bardzo strzegła
szukania dla niej czegoś innego.
Moja Matko, odkąd zrozumiałam, że sama z siebie
nie mogę nic uczynić, obowiązek, który na mnie
włożyłaś, nie wydaje mi się już tak trudny, zdaję
sobie sprawę, że rzeczą konieczną dla mnie jest
coraz ściślejsze zjednoczenie z Jezusem, reszta
zaś będzie mi przydana w nadmiarze (11).
I rzeczywiście, moja ufność nigdy nie doznała
zawodu; Dobry Bóg raczył napełniać moją małą dłoń,
ilekroć to było potrzebne dla nakarmienia duszy
moich sióstr. Wyznaję Ci, Matko ukochana, że
gdybym choć trochę opierała się na własnych
siłach, trzeba by mi było szybko złożyć broń.
Czynić dobrze duszom, umacniać je w miłości Bożej,
wreszcie kształtować je według osobistego
zapatrywania i własnych myśli - z daleka wygląda
to różowo. Z bliska jednak jest całkiem inaczej i
nie przedstawia się różowo... wtedy się czuje, że
czynić dobrze bez pomocy Bożej jest rzeczą również
niemożliwą jak sprawić, by słońce świeciło w
nocy... Wtedy się czuje, że trzeba zupełnie
poniechać własnych upodobań i osobistych poglądów
i prowadzić dusze drogą, którą Jezus dla każdej
wykreślił, nie pozwalając im, by chodziły własnymi
ścieżkami. Ale nie to jeszcze jest najtrudniejsze;
co mnie najwięcej kosztuje, to zwracanie uwagi na
błędy, na najmniejsze niedoskonałości i wydawanie
im śmiertelnej walki. Miałabym ochotę powiedzieć:
na nieszczęście dla mnie (ale nie, to byłoby
tchórzostwem), powiem więc: na szczęście dla mych
sióstr, odkąd spoczęłam w ramionach Jezusa, stałam
się podobna do strażnika obserwującego
nieprzyjaciela z najwyższej baszty warownego
zamku. Nic nie ujdzie przed moim wzrokiem; często
sama się dziwię, że tak jasno widzę i rozumiem
dobrze proroka Jonasza, że uciekł, zamiast pójść
zawiadomić Niniwę o zagładzie. Wolałabym sama być
tysiąc razy upomniana, niż upominać innych, czuję
jednak, że trzeba, by sprawiało mi to przykrość,
kiedy bowiem działa się pod wpływem natury, jest
rzeczą niemożliwą, by dusza, której błędy się
odkrywa, zrozumiała swój brak słuszności, widzi
bowiem tylko jedno: siostra - zobowiązana do
kierowania mną - gniewa się, i wszystko spada na
mnie, choć jestem pełna najlepszych intencji.
Dobrze wiem, że twoje małe baranki uważają mnie
za surową. Gdyby przeczytały te słowa,
powiedziałyby, że wyglądam na to, jakby mnie
najmniej w świecie kosztowało tak biegać za nimi,
przemawiać do nich tonem surowym, ukazując im, że
zbrukały swoje piękne runo, albo też przynosić im
odrobinę wyrwanej wełny, którą pozostawiły na
przydrożnych cierniach. Małe baranki mogą mówić,
co się im podoba; w głębi jednak czują, że je
kocham miłością prawdziwą, że nigdy nie
naśladowałabym najemnika, który widząc
nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka (12).
Gotowa jestem oddać za nie życie, ale moja miłość
jest tak czysta, że nawet nie pragnę, by była im
znana. Nigdy, za łaską Jezusa, nie ubiegałam się o
pozyskanie ich serc dla siebie, rozumiałam, że
moją misją jest prowadzić je do Boga i pomóc im
zrozumieć, że tu na ziemi, Ty, Matko, jesteś
widzialnym Jezusem, którego mają kochać i
szanować.
Powiedziałam Ci już, moja droga Matko, że ucząc
drugich, sama wiele się nauczyłam. Przede
wszystkim przekonałam się, że wszystkie dusze
przechodzą przez te same mniej więcej walki, z
drugiej jednak strony tak dalece jedna od drugiej
jest różna, że nietrudno mi zrozumieć to, co mówił
Ojciec Pichon:
"Dusze ludzkie różnią się między sobą o wiele
bardziej niż ludzkie twarze". Jest istotnie rzeczą
niemożliwą postępować z wszystkimi w ten sam
sposób. Wobec jednych czuję, że winnam stać się
maleńką, nie lękać się samoupokorzenia przez
wyznanie własnych walk i porażek. Moje
siostrzyczki widząc, że mam te same co one
słabości, wyjawiają mi z kolei błędy, które sobie
wyrzucają, i cieszą się, że znam je z własnego
doświadczenia. Z innymi znów przeciwnie, widzę, że
dla ich dobra muszę się uzbroić w wielką
stanowczość i nigdy nie cofać tego, co raz
powiedziałam. Tutaj uniżenie się byłoby objawem
nie pokory, ale słabości. Z łaski Bożej nie lękam
się walki; pragnę za wszelką cenę spełnić swój
obowiązek. Nieraz słyszałam: "Jeśli chcesz
cokolwiek ze mnie zrobić, to tylko miłością; siłą
niczego nie dokażesz". Wiem, że nikt nie jest
dobrym sędzią we własnej sprawie, a dziecko,
któremu lekarz ma zrobić bolesną operację, nie
omieszka głośno krzyczeć i wołać, że lekarstwo
jest gorsze od samej choroby; po kilku miesiącach
jednak, kiedy już wyzdrowieje, jest szczęśliwe, że
może bawić się i biegać. Podobnie dzieje się z
duszami; wkrótce i one rozumieją, że odrobina
goryczy jest lepsza od pociech i nie obawiają się
tego uznać. Kilkakrotnie nie mogłam powstrzymać
się od wewnętrznego uśmiechu na widok zmiany, jaka
zaszła z dnia na dzień; to jest wprost cudowne...
Przychodzą, by mi powiedzieć: "Miałaś wczoraj
rację, że byłaś surowa, zrazu oburzyło mnie to,
ale potem zastanowiłam się i widzę, że postąpiłaś
bardzo sprawiedliwie... Posłuchaj: wychodząc
pomyślałam, że wszystko skończone; mówiłam sobie:
pójdę do naszej Matki i powiem jej, że nie chcę
już chodzić do S. T. od Dz. Jezus. Czułam jednak
że podsuwa mi to szatan, a potem zdawało mi się,
że siostra modli się za mnie, uspokoiłam się więc
i zajaśniało mi światło, ale teraz trzeba, byś
mnie oświeciła do reszty, i po to tu przyszłam".
Rozmowa nawiązuje się bardzo szybko, jestem bardzo
szczęśliwa, że mogę pójść za porywem serca, nie
używając żadnego gorzkiego słowa. Tak, ale...
szybko spostrzegam, że nie trzeba się zbyt
spieszyć, jedno słowo może zniszczyć piękną
budowlę wzniesioną wśród łez. Jeżeli na
nieszczęście powiem jedno słowo, które zda się
łagodzić to, co w przeddzień powiedziałam, widzę,
że moja siostrzyczka próbuje uchwycić się tego jak
deski ratunku, więc krótko modlę się wewnętrznie i
prawda odnosi zwycięstwo. O! to modlitwa i ofiara
stanowią całą moją siłę, one są tą niewidzialną
bronią, którą mi dał Jezus, one - często tego
doświadczyłam - o wiele lepiej niż słowa potrafią
wzruszyć dusze. Jedno z tych doświadczeń wywarło
na mnie słodkie i głębokie wrażenie.
Był czas wielkiego postu. Zajmowałam się
wówczas tylko jedną nowicjuszką (13),
przebywającą tutaj, której byłam aniołem (14).
Pewnego dnia przyszła do mnie rozpromieniona i
mówi: "Ach! gdybyś, siostro, wiedziała, jak piękny
miałam sen tej nocy: byłam przy mojej siostrze i
chciałam ją oderwać od wszystkich marności, które
tak bardzo kocha, i w tym celu wyjaśniałam jej tę
strofkę z "Żyć miłością": "Kochać Cię Jezu, jakaż
to owocna strata! Wszystkie moje wonności są dla
Ciebie bezpowrotnie". Czułam, że moje słowa
przenikają do jej duszy i byłam uradowana.
Przebudziwszy się rano pomyślałam, że może Dobry
Bóg chce, bym Mu tę duszę pozyskała. Gdybym tak po
skończeniu wielkiego postu napisała do niej i
opowiedziała jej mój sen, dodając, że Jezus chce
ją mieć całą dla Siebie?"
Nie namyślając się długo, powiedziałam jej, że
może spróbować to zrobić, ale najpierw musi
poprosić Naszą Matkę o pozwolenie. Do końca postu
było jeszcze daleko, toteż byłaś, Matko ukochana,
bardzo zdumiona tą przedwczesną prośbą i widocznie
z natchnienia Bożego odpowiedziałaś, że
karmelitanka winna zbawiać dusze nie przez listy,
ale modlitwą.
Dowiedziawszy się o twojej decyzji, ja z kolei
przekonałam się, że tego chce Jezus i powiedziałam
do S. Marii od Trójcy Św.: "Weźmy się zatem do
dzieła i módlmy się wiele! Jaka to będzie radość,
jeżeli do końca postu zostaniemy wysłuchane!... O!
jak nieskończone jest miłosierdzie Pana, który
zechciał wysłuchać modlitwy swych dzieci... Pod
koniec postu jedna dusza więcej poświęciła się
Jezusowi. Był to prawdziwy cud łaski, cud
wyproszony gorliwością pokornej nowicjuszki!
Jakże więc wielka jest potęga Modlitwy! Można
by rzec, że to królowa, która ma w każdej chwili
wolny przystęp do króla i może otrzymać wszystko,
o co prosi. Aby zostać wysłuchanym, nie trzeba
koniecznie odczytywać z książki pięknej formułki,
ułożonej na daną okoliczność; gdyby tak było...
niestety! jakże byłabym godna pożałowania!... Poza
Oficjum Pańskim, które odmawiać jestem tak bardzo
niegodna, nie mam odwagi zmuszać się do
wyszukiwania pięknych modlitw w książkach; od tego
aż głowa mnie boli, tak ich jest dużo... a poza
tym wszystkie są bardzo piękne, jedna ładniejsza
od drugiej... Nie zdołam odmawiać wszystkich, a
nie wiedząc, którą z nich wybrać, postępuję jak
dzieci nie umiejące czytać: mówię Panu Bogu po
prostu, co chcę Mu powiedzieć, nie siląc się na
piękne zdania, a On mnie zawsze zrozumie... Dla
mnie modlitwa jest wzniesieniem serca, prostym
wejrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i
miłości zarówno w cierpieniu jak i w radości; na
koniec jest to coś wielkiego, nadprzyrodzonego, co
rozszerza mą duszę i jednoczy mnie z Jezusem.
Nie chciałabym jednak, moja ukochana Matko, byś
sądziła, że wspólne modlitwy w chórze albo w
ermitażu odmawiam bez nabożeństwa. Przeciwnie,
bardzo kocham wspólne modlitwy, bo Jezus obiecał
być pośród tych, którzy się zbierają w imię Jego
(15);
czuję wtedy, że żarliwość mych sióstr dopełnia
moją; gdy jednak zostaję sama (wstydzę się to
wyznać) odmawianie różańca kosztuje mnie więcej,
niż używanie narzędzi pokutnych... Czuję, że tak
źle go odmawiam! Muszę zadawać sobie gwałt, by
rozmyślać o tajemnicach różańcowych; nie mogę
skupić myśli... Długi czas smuciłam się tym
brakiem pobożności, który mnie zadziwiał, bo tak
bardzo kocham Najświętszą Pannę, że powinnam z
łatwością odmawiać ku Jej czci modlitwy, tak Jej
miłe. Teraz już mniej się martwię; myślę, że skoro
Królowa Nieba jest moją MATKĄ, jest zadowolona,
widząc moją dobrą wolę.
Nieraz, kiedy mój umysł pogrążony jest w tak
wielkiej oschłości, że niemożliwością staje się
dla mnie wydobycie z niego choćby jednej myśli
jednoczącej mnie z Bogiem, odmawiam bardzo powoli
"Ojcze Nasz", a potem pozdrowienie anielskie;
wówczas te modlitwy porywają mnie i karmią mą
duszę o wiele lepiej, niż gdybym odmówiła je setki
razy, ale z pośpiechem!...
Najświętsza Panna okazuje mi, że nie jest na
mnie zagniewana; nie omieszka opiekować się mną,
ilekroć Jej wzywam. Kiedy ogarnia mnie niepokój,
zamieszanie, natychmiast zwracam się do Niej i
zawsze zaopiekuje się mymi sprawami jak najczulsza
Matka. Ileż to razy przychodzi mi Ją wzywać
podczas rozmowy z nowicjuszkami i mam możność
odczuć błogosławieństwo Jej macierzyńskiej
opieki!...
Nowicjuszki mówią mi często: "Ze też siostra ma
zawsze na wszystko gotową odpowiedź, myślałam, że
tym razem wprowadzę siostrę w zakłopotanie... Skąd
siostra czerpie te odpowiedzi?" Są one na tyle
prostoduszne, by wierzyć, że czytam w ich duszy,
ponieważ nieraz zdarzyło mi się uprzedzić je i
powiedzieć im, co myślą. Pewnej nocy jedna z mych
towarzyszek (16)
postanowiła ukryć przede mną troskę, która
sprawiała jej wiele cierpienia. Spotkałam ją rano;
kiedy odezwała się do mnie z uśmiechem, wówczas -
nie odpowiadając na to, co mi mówiła -
powiedziałam przekonywającym tonem: "Siostra ma
zmartwienie". Gdyby za moją sprawą księżyc spadł
pod jej nogi, nie mogłaby spojrzeć na mnie z
większym zdziwieniem. Jej zdumienie było tak
wielkie, że i mnie się udzieliło, i na chwilę
ogarnął mnie lęk przed czymś nadprzyrodzonym.
Byłam pewna, że nie mam daru czytania w duszach i
dlatego tak się zdziwiłam, że moje powiedzenie
okazało się słuszne. Doskonale czułam, że Dobry
Bóg jest tuż blisko, że - nie zdając sobie z tego
sprawy - powiedziałam jak dziecko słowa, która nie
pochodziły ode mnie, ale od Niego.
Matko moja ukochana, wiesz, że nowicjuszkom
wszystko jest dozwolone; trzeba, żeby mogły
powiedzieć wszystko, co myślą, bez żadnych
ograniczeń, tak dobre jak i złe. Jest to dla nich
o tyle łatwiejsze, że wobec mnie nie powstrzymuje
ich szacunek należny mistrzyni. Nie mogę
powiedzieć, by Jezus prowadził mnie zewnętrznie
drogą upokorzeń; poprzestaje On na upokarzaniu
mnie w głębi mej duszy; w oczach stworzeń wszystko
mi się udaje, idę drogą zaszczytów, o tyle, o ile
jest to możliwe w zakonie. Rozumiem, że nie dla
mego pożytku, ale dla innych, trzeba mi kroczyć
drogą tak niebezpieczną. Istotnie, gdybym w oczach
zgromadzenia uchodziła za zakonnicę pełną wad,
niezdolną, pozbawioną inteligencji i rozsądku,
niemożliwością byłoby, moja Matko, byś mogła mieć
ze mnie pomoc. Oto dlaczego Dobry Bóg rzucił
zasłonę na wszystkie moje braki zewnętrzne i
wewnętrzne. Ta zasłona sprawia, że niekiedy
otrzymuję pochwały ze strony nowicjuszek; wiem
jednak dobrze, że nie robią tego z pochlebstwa, że
jest to wyraz ich naiwnego uczucia; ale doprawdy
nie wbija mnie to w pychę, mam bowiem ciągle
świadomość, czym jestem. Czasem jednak bardzo
pragnę usłyszeć coś innego niż pochwały. Wiesz o
tym, Matko ukochana, że przekładam ocet nad
cukier, ponadto moja dusza nuży się pokarmem zbyt
słodkim; toteż Jezus pozwala, by mi podano sałatkę
dobrze polaną octem, mocno przyprawioną
korzeniami, niczego jej nie brakuje, prócz oliwy,
co jeszcze dodaje jej smaku... Tę dobrą sałatkę
podają mi nowicjuszki w chwili najbardziej
nieoczekiwanej. Pan Bóg uchyla zasłonę kryjącą
moje niedoskonałości, więc drogie siostrzyczki
spostrzegłszy, jaką jestem naprawdę, konstatują,
że moje postępowanie przestało im się podobać. Z
prostotą, która mnie zachwyca, opowiadają, jakie
walki przechodzą z mego powodu, co im się we mnie
nie podoba; czynią to wreszcie bez najmniejszego
zakłopotania, jakby chodziło o kogoś innego,
wiedzą bowiem, że takim postępowaniem sprawiają mi
największą przyjemność. Ach! Doprawdy, to więcej
niż przyjemność, to rozkoszna biesiada,
napełniająca duszę radością. Nie pojmuję, jak
rzecz tak niemiła dla natury może dawać tyle
szczęścia; gdybym tego nie doświadczyła, nie
potrafiłabym uwierzyć... Pewnego dnia, kiedy w
sposób szczególny pragnęłam być upokorzoną,
nadeszła jedna z nowicjuszek i tak dobrze
zatroszczyła się, by mnie w tym zadowolić, że
natychmiast przyszedł mi na myśl Semej złorzeczący
Dawidowi (17),
i powiedziałam sobie: Tak, to na pewno Pan
rozkazał jej, by powiedziała mi to wszystko... I
moja dusza z rozkoszą przyjmowała ten gorzki
pokarm, którego dostarczono jej obficie.
W taki to sposób Pan Bóg raczy starać się o
mnie. Nie zawsze może podawać mi wzmacniający
chleb zewnętrznego upokorzenia, ale od czasu do
czasu pozwala mi żywić się okruchami, które
spadają ze stołu DZIECI (18).
o! jakże wielkie jest Jego miłosierdzie; będę je
mogła wyśpiewać dopiero w Niebie...
Matko ukochana, skoro już na ziemi zaczęłam z
Tobą opiewać to nieskończone miłosierdzie,
powinnam wspomnieć o jeszcze jednej wielkiej
korzyści, jaką odnoszę z powierzonej mi przez
Ciebie misji. Otóż dawniej, gdy coś nie podobało
mi się w postępowaniu którejś z sióstr i wydawało
mi się przeciwne regule, mówiłam sobie: O! gdybym
mogła jej powiedzieć, co o tym myślę, wykazać jej,
że błądzi, jakąż by mi to przyniosło ulgę. Odkąd
stało się to poniekąd moim zawodem, zapewniam Cię,
moja Matko, że zupełnie zmieniłam zdanie. Teraz,
kiedy zobaczę, że któraś z sióstr czyni coś, co
wydaje mi się niedoskonałym, mówię sobie z
uczuciem ulgi: Co za szczęście, że to nie
nowicjuszka; nie mam obowiązku jej upominać. I
staram się natychmiast wytłumaczyć siostrę
przypisując jej dobrą intencję, którą niewątpliwie
miała! Ach! moja Matko, odkąd jestem chora, twoje
starania o mnie jeszcze lepiej pouczyły mnie, czym
jest miłość bliźniego. Żadne lekarstwo nie wydaje
Ci się zbyt drogie, a jeśli nie jest skuteczne,
nie zniechęcasz się, ale próbujesz czego innego.
Jakąż troską otaczasz mnie, kiedy przychodzę na
rekreację, jak starasz się, bym miała dobre
miejsce, zabezpieczone od przeciągu! Wreszcie,
gdybym chciała wszystko powiedzieć, nie
skończyłabym nigdy.
Rozważając to wszystko, doszłam do przekonania,
że powinnam być równie współczująca wobec
duchowych słabości moich sióstr, jak Ty, moja
droga Matko, gdy z taką miłością mnie
pielęgnujesz.
Zauważyłam (i jest to zupełnie naturalne), że
im któraś z sióstr jest bardziej święta, tym
więcej jest kochana; że szuka się sposobności do
rozmowy z nią, oddaje się jej przysługi, o które
nawet nie prosiła, jednym słowem, dusze zdolne do
znoszenia braku względów i delikatności otacza
powszechna miłość. Można by do nich zastosować te
słowa naszego Ojca, św. Jana od Krzyża: "Wszystkie
dobra zostały mi dane, odkąd nie poszukiwałem ich
dla zadowolenia miłości własnej" (19).
Z duszami niedoskonałymi jest przeciwnie, ich
towarzystwa nikt nie poszukuje; wprawdzie
zachowuje się wobec nich normy zakonnej
grzeczności, ale unika się ich towarzystwa, być
może z obawy, by nie powiedzieć im jakichś
niemiłych słów. - Mówiąc o duszach niedoskonałych,
nie mam na myśli jedynie ich niedoskonałości
duchowych, ponieważ nawet najbardziej święte
osiągną doskonałość dopiero w Niebie; chodzi mi tu
o brak rozsądku, wychowania, drażliwość właściwą
niektórym usposobieniom, czyli te wszystkie
rzeczy, które bynajmniej nie umilają życia. Wiem,
że te ułomności moralne są chroniczne i nie ma
nadziei na uleczenie z nich, ale równocześnie wiem
dobrze, że moja Matka nie przestanie mnie
pielęgnować i starać się o sprawienie mi ulgi,
choćby mi przyszło chorować całe życie. Wyciągam
stąd taki oto wniosek: powinnam w czasie rekreacji
czy też rozmów, na które jest pozwolenie,
poszukiwać towarzystwa sióstr najmniej mi miłych i
wobec tych dusz zranionych pełnić rolę dobrego
Samarytanina. Jedno słowo, jeden miły uśmiech
wystarczą, by rozweselić duszę smutną; jednak
absolutnie nie w tym celu chcę praktykować miłość
bliźniego, zniechęciłabym się bowiem bardzo
szybko; słowo wypowiedziane w najlepszej intencji
może być zupełnie przeciwnie zinterpretowane.
Toteż, by nie narazić się na stratę czasu, chcę
być przyjemna dla wszystkich (a szczególnie dla
sióstr, które są mniej miłe) w tym celu, by
rozradować Jezusa i wypełnić radę, którą dał w
Ewangelii w tych oto mniej więcej słowach: "Kiedy
urządzasz ucztę, nie zapraszaj swych krewnych ani
przyjaciół, z obawy, by oni z kolei nie zaprosili
ciebie i byś w ten sposób nie otrzymał swojej
zapłaty; ale zapraszaj ubogich, chromych,
paralityków, a będziesz szczęśliwy, bo oni nie
będą mogli odwdzięczyć ci się (20),
a Ojciec twój, który widzi w skrytości, nagrodzi
cię" (21).
Jakąż ucztę może sprawić karmelitanka swoim
siostrom, jeśli nie ucztę duchową, złożoną z
miłości wdzięcznej i radosnej? Innej uczty nie
znam i chcę naśladować św. Pawła, który weselił
się z weselącymi (22).
Prawda, że i płakał z płaczącymi, toteż na uczcie,
którą chcę wyprawić, winny pojawić się i łzy;
zawsze jednak starać się będę, by w końcu fzy te
zamieniły się w radość (23),
ponieważ Pan miłuje tych, którzy dają z radością
(24).
Przypominam sobie pewien akt miłości bliźniego,
do którego Dobry Bóg dał mi natchnienie, kiedy
byłam jeszcze nowicjuszką. Był to drobiazg, mimo
to nasz Ojciec, który widzi w skrytości, który
bardziej zwraca uwagę na intencję niż na wielkość
uczynku, nagrodził mnie już tutaj, nie czekając na
życie przyszłe. Było to w okresie, gdy S. od św.
Piotra przychodziła jeszcze do chóru i do
refektarza. Podczas modlitwy wieczornej (25)
jej miejsce było przede mną; 10 minut przed
szóstą, któraś z sióstr winna była zaprowadzić ją
do refektarza, ponieważ infirmerki miały za dużo
chorych, aby mogły przyjść po nią. Wiele mnie
kosztowało ofiarować się jej do spełniania tej
małej przysługi, wiedziałam bowiem, że nie łatwo
było zadowolić biedną siostrę od św. Piotra, która
bardzo cierpiąc, nie lubiła zmiany prowadzącej ją
siostry. Tymczasem nie chciałam stracić tak
pięknej okazji spełnienia aktu miłości bliźniego,
mając w pamięci to, co powiedział Jezus: "Co
uczyniliście najmniejszemu z moich, mnieście
uczynili" (26).
Zgłosiłam się więc bardzo pokornie do prowadzenia
jej: nie bez trudu jednak przyszło mi uzyskać jej
zgodę! Wreszcie zabrałam się do dzieła i okazałam
tyle dobrej woli, że powiodło mi się doskonale.
Każdego wieczoru, gdy tylko spostrzegłam, że
moja S. od św. Piotra potrząsa klepsydrą,
wiedziałam, że chce mi przez to powiedzieć:
ruszamy w drogę! Nie do uwierzenia, ile mnie
kosztowało ruszyć się z miejsca, zwłaszcza na
początku, jednak czyniłam to natychmiast, po czym
rozpoczynała się cała ceremonia. Należało ją
podnieść i przesunąć ławkę w pewien określony
sposób, przede wszystkim niezbyt pospiesznie, w
końcu ruszałyśmy w drogę. Trzeba było iść za
biedną chorą podtrzymując ją za pasek: robiłam to
jak tylko mogłam najostrożniej; jeżeli jednak, na
nieszczęście, potknęła się, zaraz zdawało się jej,
że trzymam ją źle, że upadnie. - "O mój Boże!
siostra idzie za szybko, siostra mnie porozbija".
Jeżeli próbowałam iść jeszcze ostrożniej - "Ależ
niech mnie siostra trzyma, nie czuję twej ręki,
puści mnie siostra, upadnę; ach! miałam rację
mówiąc, że jest siostra za młoda, by mnie
prowadzić". W końcu bez dalszych przygód
docierałyśmy do refektarza. Tam powstawały nowe
trudności; trzeba było posadzić S. od św. Piotra
tak zręcznie, by jej nie urazić, następnie
należało zawinąć jej rękawy (także w pewien
określony sposób); potem byłam wolna i mogłam się
oddalić. Swymi biednymi, zniekształconymi rękami
przygotowywała sobie, jak umiała, chleb na
miseczce. Wkrótce to spostrzegłam i każdego
wieczoru, zanim odeszłam, oddawałam jej jeszcze i
tę przysługę. Ponieważ nie prosiła mnie o to, była
wzruszona, że sama zauważyłam. I tak to niechcący
zyskałam wkrótce jej łaski, przede wszystkim tym
(jak się później dowiedziałam), że ukroiwszy jej
chleb, darzyłam ją przed odejściem moim
najpiękniejszym uśmiechem.
Matko ukochana, może Cię to zdziwi, że opisuję
ten mały akt miłości, dawno spełniony. Czynię to
jedynie dlatego, ponieważ czuję, że dzięki niemu
winnam opiewać zmiłowania Pana, który zostawił mi
pamięć o tym niby wonne tchnienie, zachęcające
mnie do praktykowania miłości. Nieraz przypominam
sobie różne szczegóły, które są dla mojej duszy
jakby wiosennym powiewem. A oto jeden z nich,
który szczególnie pamiętam: Pewnego wieczoru
spełniałam jak co dzień swoją drobną powinność;
było zimno, panowała noc... nagle usłyszałam z
oddali harmonijny dźwięk instrumentów muzycznych;
stanął mi przed oczyma salon rzęsiście oświetlony,
lśniący od złoceń; elegancko ubrane młode
dziewczęta, prawiące sobie nawzajem komplementy i
światowe grzeczności. Wzrok mój przeniósł się
następnie na biedną chorą, którą podtrzymywałam;
zamiast melodii dochodziły od czasu do czasu do
moich uszu jej żałosne skargi; zamiast złoceń
widziałam cegły naszej surowej klauzury, zaledwie
rozjaśnione słabym płomykiem lampki. Nie jestem w
stanie wyrazić, co działo się w mojej duszy; to
tylko wiem, iż Pan rozjaśnił ją promieniami
prawdy, tak dalece przewyższającymi posępny blask
ziemskich uciech, że nie mogłam uwierzyć memu
szczęściu... Ach! nie oddałabym dziesięciu minut
pełnienia mego pokornego uczynku miłości za tysiąc
lat radowania się ziemskimi uciechami... Jeżeli
już teraz, pośród cierpienia i walki, na samą
myśl, że Bóg wyrwał nas ze świata, przeżywamy
chwile szczęścia przerastającego wszystkie
ziemskie radości, to co dopiero będzie w Niebie,
kiedy wśród wiecznych radości j wiecznego pokoju
poznamy, jak niewypowiedzianą łaskę Par nam
wyświadczył wybierając nas, byśmy zamieszkały w
Jego domu (27),
prawdziwym przedsionku Nieba?...
Nie zawsze z takim rozradowaniem praktykowałam
miłość bliźniego, na początku jednak mego
zakonnego życia Jezus dał mi odczuć, jak słodko
jest widzieć Go w duszach Jego oblubienic; toteż
prowadziłam S. od św. Piotra z taką miłością, że
nie byłabym w stanie zrobić tego lepiej, gdyby mi
przyszło prowadzi; samego Jezusa. Praktykowanie
miłości bliźniego - jak Ci o tym, droga Matko,
dopiero co wspomniałam - nie zawsze przychodziło
mi łatwo; na dowód tego opowiem Ci o różnych
zmaganiach, z których będziesz się śmiała. Przez
długi czas podczas wieczornego rozmyślania
zajmowałam miejsce (28)
przed siostrą, która miała zabawne
przyzwyczajenie, a jak sądzę... również wiele
światła, ponieważ bardzo rzadko posługiwała się
książką. Oto co spostrzegłam: Siostra ta, gdy
tylko weszła, natychmiast zaczynała robić dziwny
szmer, jakby ocierała wzajemnie dwie muszelki.
Tylko ja jedna zwróciłam na to uwagę, bo słuch mam
nadzwyczaj ostry (nieraz aż za bardzo). Nie jestem
w stanie wyrazić, moja Matko, jak mnie ten
nieznaczny hałas męczył. Miałam wielką ochotę
odwrócić głowę i spojrzeć na winną, która na pewno
nie zdawała sobie sprawy ze swego nawyku; nie było
innego sposobu, by jej to uświadomić. W głębi
serca czułam jednak, że lepiej będzie znieść to z
miłości ku Bogu i nie robić przykrości siostrze.
Trwałam więc spokojnie, usiłując jednoczyć się z
Panem Bogiem i zapomnieć o cichym szmerze...
wszystko na darmo. Czułam, że pot mnie oblewa i
byłam zmuszona odprawiać jedynie modlitwę
polegającą na znoszeniu tego cierpienia; pogrążona
w udręce szukałam jednak sposobu, by czynić to bez
irytacji, ale z radością i pokojem, przynajmniej
wewnątrz duszy. Starałam się więc pokochać ten
drażniący szelest i zamiast czynić wysiłki, by go
nie słyszeć (co było rzeczą niemożliwą), słuchałam
go z pełną uwagą, jakby to był zachwycający
koncert, i całe moje rozmyślanie (a nie była to
bynajmniej modlitwa odpocznienia) upływało na
ofiarowywaniu Jezusowi tego koncertu.
Innym razem znalazłam się w pralni naprzeciw
siostry, która, ilekroć podnosiła chustki na
swojej ławce, opryskiwała mi twarz brudną wodą.
Zrazu odruchowo chciałam się cofnąć i otrzeć
twarz, a tym samym zwrócić uwagę siostrze, która
mnie kropiła, najspokojniej w świecie oddając mi
tę przysługę. Zaraz jednak przyszło mi na myśl, że
postąpiłabym bardzo niemądrze, gdybym odrzuciła
skarby, tak wspaniałomyślnie mi ofiarowane i
bardzo uważałam, by nie dać poznać po sobie
wewnętrznych zmagań. Usiłowałam obudzić w sobie
pragnienie, by mnie jak najobficiej oblewano
brudną wodą, i doszłam do tego, że w końcu
rzeczywiście polubiłam ten nowy rodzaj pokropienia
i przyrzekłam sobie, że na drugi raz wrócę na to
uprzywilejowane miejsce, gdzie można otrzymać tyle
skarbów.
Widzisz więc, Matko ukochana, że jestem maleńką
duszą, która może ofiarować Panu Bogu tylko
maleńkie rzeczy, i to jeszcze często mi się zdarza
pominąć okazje do tych małych ofiar, które dają
duszy tyle pokoju; nie zniechęcam się tym jednak,
godzę się posiadać nieco mniej pokoju i staram się
być na przyszłość uważniejsza.
Ach! Pan jest dla mnie tak dobry, że obawa
przed Nim wydaje mi się rzeczą niemożliwą;
obdarzał mnie zawsze tym, czego pragnęłam, a
raczej dawał mi pragnienie tego, czym chciał mnie
obdarzyć. I tak, na krótko przed początkiem moich
pokus przeciw wierze mówiłam sobie: doprawdy, nie
mam wielkich cierpień zewnętrznych, żebym zaś
mogła doznać wewnętrznych, musiałby chyba Pan Bóg
odmienić drogę, którą mnie prowadzi; jednak nie
sądzę, by zechciał to uczynić. Niemniej jest
rzeczą niemożliwą, bym mogła żyć stale w takim
pokoju. W jaki więc sposób Jezus mnie wypróbuje?
Odpowiedź nie dała na siebie długo czekać i
okazała, że Temu, którego kocham, nie brakuje
środków; nie zmieniając mej drogi, zesłał mi
doświadczenie, które wnosi przymieszkę zbawiennej
goryczy do wszystkich mych radości. Jezus daje mi
przeczucie i pragnienie nie tylko doświadczeń,
które mi zesłać zamierza. Od bardzo dawna żywiłam
pragnienie niemożliwe - jak mi się zdawało - do
spełnienia, a mianowicie, by mieć brata kapłana.
Myślałam często, że gdyby moi braciszkowie nie
ulecieli do Nieba, miałabym zapewne szczęście
widzieć ich przystępujących do ołtarza; lecz skoro
Pan Bóg przeznaczył ich na małe aniołki, nie mogę
się już spodziewać, by się ziściło moje marzenie.
Tymczasem Jezus nie tylko wyświadczył mi łaskę,
której pragnęłam, ale połączył mnie więzami
duchowymi z dwoma swymi apostołami, którzy stali
się mymi braćmi... Chcę Ci, Matko ukochana,
opowiedzieć szczegółowo, jak Jezus nie tylko
spełnił moje pragnienie, ale przewyższył je,
ponieważ pragnęłam mieć tylko jednego brata
kapłana, który by każdego dnia pamiętał o mnie
przy ołtarzu.
Mego pierwszego braciszka (29)
przysłała mi nasza św. Matka Teresa, jako upominek
imieninowy w 1895 r. Znajdowałam się w pralni i
byłam bardzo zajęta moją pracą, kiedy Matka
Agnieszka od Jezusa odwoławszy mnie na bok dała mi
do przeczytania list, który otrzymała. Młody
seminarzysta, inspirowany - jak twierdził - przez
św. Teresę, prosił o siostrę, która by poświęciła
się specjalnie za zbawienie jego duszy, a kiedy
zostanie misjonarzem, wspomagała go modlitwami i
ofiarami, by mógł dopomóc do zbawienia wielu
duszom. Obiecywał, że kiedy będzie już mógł
odprawiać Mszę św. nie zapomni o tej, która stała
się jego siostrą. Matka Agnieszka wyraziła swoją
wolę, abym ja stała się siostrą przyszłego
misjonarza.
Matko moja, nie jestem w stanie wypowiedzieć
mego szczęścia; spełnienie pragnienia w sposób tak
nieoczekiwany zrodziło w mym sercu radość, którą
nazwałabym dziecięcą, bo musiałabym wrócić do dni
mego dzieciństwa, by odnaleźć wspomnienie radości
tak żywych, że dusza nie jest ich zdolna
pomieścić. Od lat nie przeżywałam podobnego
szczęścia. Miałam uczucie, jakby coś nowego
zrodziło się w mojej duszy, jakby po raz pierwszy
dotknięto strun, pozostających dotąd w
zapomnieniu.
Zdawałam sobie sprawę z przyjętych zobowiązań,
toteż wzięłam się natychmiast do dzieła,
podwajając moją gorliwość. Trzeba przyznać, że z
początku nie miałam pociech, które by potęgowały
mój zapał; mój braciszek, po napisaniu pięknego,
pełnego serca i szlachetnych uczuć listu z
podziękowaniem do matki Agnieszki, nie dawał znaku
życia aż do lipca następnego roku, wyjąwszy
przysłaną w listopadzie kartkę z zawiadomieniem,
że idzie do wojska. Dla Ciebie, moja ukochana
Matko, zachował Pan Bóg dopełnienie zaczętego
dzieła. Nie ulega wątpliwości, ze przeje wszystkim
modlitwą i ofiarą przynosi się pomoc misjonarzom,
ale niekiedy, jeśli spodoba się Jezusowi złączyć
dla swej chwały dwie dusze, mogą one od czasu do
czasu wymieniać swoje myśli i w ten sposób
pobudzać się do coraz gorętszej miłości Boga. Do
tego jednak trzeba wyraźnej woli przełożonych;
sądzę bowiem, że w przeciwnym razie korespondencja
wyrządziłaby więcej szkody niż dobra, jeżeli nie
misjonarzowi, to przynajmniej karmelitance, która
ze względu na swój tryb życia, jest zawsze skłonna
do zajmowania się sobą. Uproszona przez nią
wymiana listów (nawet rzadka) zamiast łączyć ją z
Panem Bogiem, będzie zajmować jej umysł;
wyobrażając sobie, że wznosi góry i czyni cuda,
nie dokona nic z tego, co zamierzała, a pod
pozorem gorliwości narazi się jedynie na
niepotrzebne rozproszenie. Osobiście jestem
przekonana, że zarówno w tym wypadku jak i we
wszystkich innych, korzyść przyniosą tylko te
listy, które są pisane z posłuszeństwa, we mnie
zaś ich pisanie winno wzbudzać raczej opory niż
przyjemność. Podobnie, gdy rozmawiam z
nowicjuszką, staram się czynić to z osobistym
umartwieniem; unikam stawiania jej pytań, które by
zaspokajały jedynie moją ciekawość; jeśli zacznie
opowiadać coś ciekawego, a potem nie kończąc
zmieni temat mówiąc o czymś, co mnie nudzi,
wystrzegam się bardzo, by jej nie przypomnieć
tematu rozmowy, który porzuciła; zdaje mi się
bowiem, że szukając siebie, niczego dobrego nie
dokonam.
Matko ukochana, widzę, że się nigdy nie
poprawię; oto wdając się w te rozprawy, odeszłam
znowu bardzo daleko od mego przedmiotu; wybacz mi,
proszę, i pozwól, że znowu zrobię to przy
najbliższej okazji, bo inaczej nie potrafię!...
Postępujesz jak Pan Bóg, który nie nuży się
słuchając mnie, kiedy z prostotą mówię Mu o moich
zmartwieniach i radościach, jak gdyby o nich nie
wiedział... Ty również, moja Matko, od dawna
wiesz, co myślę i znasz wszystkie zdarzenia mego
życia, które zasługują na pamięć; niczego nowego
nie powiem. Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu
myśląc, że opisuję Ci dokładnie te wszystkie
rzeczy, które znasz równie dobrze jak ja.
Ostatecznie, Matko droga, czynię to z
posłuszeństwa wobec Ciebie i jeśli obecnie
czytanie tych stron nic Ci nie da, może choć na
stare lata znajdziesz w nich rozrywkę, a potem
posłużą za podpałkę, i tak oto czas mój nie będzie
stracony. Lecz bawię się mówiąc jak dziecko... Nie
sądź, moja Matko, że zastanawiam się, jaki użytek
może mieć moja biedna praca; spełniam ją z
posłuszeństwa - to mi wystarczy, i nie sprawi mi
to żadnej przykrości, jeśli bez przeczytania
spalisz ją na moich oczach.
Czas już, bym podjęła opowiadanie o mych
braciach, zajmujących obecnie tak wiele miejsca w
moim życiu. Pamiętam, że któregoś dnia, pod koniec
maja ubiegłego roku (30),
zawołałaś mnie przed udaniem się do refektarza. Z
bijącym sercem weszłam do Ciebie, droga Matko,
pytając się siebie, co też masz mi do powiedzenia,
ponieważ po raz pierwszy wzywałaś mnie w ten
sposób. Kazałaś mi usiąść, po czym uczyniłaś mi
taką propozycję: "Czy chce siostra zatroszczyć się
o duchowe potrzeby misjonarza, który wkrótce ma
być wyświęcony na kapłana i niedługo potem
odjechać?" (31)
Następnie, moja Matko, odczytałaś mi list tego
młodego Ojca, abym dobrze wiedziała, o co on
prosi. Pierwszym moim uczuciem była radość, która
natychmiast ustąpiła miejsca obawie. Tłumaczyłam
Ci, ukochana Matko, że ofiarowałam już moje liche
zasługi za przyszłego misjonarza, toteż nie sądzę,
bym mogła coś jeszcze uczynić w intencjach
drugiego; a zresztą jest wiele sióstr lepszych ode
mnie, które mogą odpowiedzieć na jego pragnienie.
Wszystkie moje zastrzeżenia okazały się
bezskuteczne; odpowiedziałaś mi, że mogę mieć
więcej braci. Wówczas zapytałam Cię, czy
posłuszeństwo może podwoić moje zasługi.
Odpowiedziałaś twierdząco, mówiąc mi wiele rzeczy,
które mnie ostatecznie przekonały, że trzeba
będzie bez skrupułów przyjąć nowego brata. W głębi
duszy, moja Matko, podzielałam Twoje przekonanie,
a ponieważ "gorliwość karmelitanki powinna
obejmować cały świat" (32),
ufałam, że dzięki łasce Bożej będę pożyteczna
więcej niż dwom misjonarzom, a równocześnie nie
zapomnę modlić się za wszystkich, nie wyłączając
zwykłych księży, których posłannictwo jest równie
trudne, jak misja apostołów pracujących nad
nawracaniem niewiernych. Wreszcie, chcę być córką
Kościoła (33),
jak była nią nasza św. Matka Teresa, i modlić się
w intencjach naszego Ojca św., wiedząc, że jego
intencje obejmują cały świat. To jest cel główny
mego życia; nie przeszkadzałby mi on jednak modlić
się za mych drogich aniołków i w sposób szczególny
łączyć się z ich dziełami, gdyby zostali
kapłanami. A więc w taki oto sposób jestem duchowo
złączona z apostołami, których Jezus dał mi za
braci: cokolwiek do mnie należy, jest własnością
każdego z nich; doskonale wiem, że dobry Bóg jest
zbyt dobry, by dzielić. Jest On tak bogaty, że
daje bez miary wszystko, o cokolwiek Go proszę...
Nie myśl jednak, droga Matko, że gubię się w
długich wyliczaniach.
Odkąd mam dwóch braci i moje siostrzyczki
nowicjuszki, dni byłyby za krótkie, gdybym chciała
prosić dla każdej duszy o to, co jest jej
konieczne. Mimo to miałabym jeszcze wielką obawę,
czy nie zapomnę o czymś ważnym. Dusze proste nie
potrzebują skomplikowanych środków; ponieważ do
nich należę, Jezus poddał mi w czasie rannego
dziękczynienia prosty sposób wypełnienia tego
zadania; pozwolił mi zrozumieć te słowa Pieśni nad
pieśniami: "POCIĄGNIJ MNIE! POBIEGNIEMY do
wonności olejków twoich" (34).
O Jezu, nie ma zatem potrzeby mówić: "Pociągając
mnie, pociągnij także te dusze, które kocham!"
Wystarczy to proste słowo: "Pociągnij mnie". O
Panie, pojmuję, że skoro dusza da się zniewolić
upajającą wonnością Twoich olejków, nie pobiegnie
sama, ale pociągnie za sobą wszystkie dusze, które
kocha; dzieje się to bez przymusu, bez wysiłku,
jest naturalną konsekwencją jej dążenia do Ciebie.
Jak strumień wpadający gwałtownie do oceanu unosi
z sobą wszystko, co spotyka na swej drodze,
podobnie, o mój Jezu, i dusza, która zanurza się w
bezbrzeżnym oceanie Twej miłości, pociąga za sobą
swoje skarby... Panie, Ty wiesz, że nie posiadam
innych skarbów poza duszami, które spodobało Ci
się w szczególny sposób połączyć z moją; te skarby
Ty sam mi powierzyłeś, toteż ośmielam się
zapożyczyć Twoich własnych słów, które skierowałeś
do Ojca Niebieskiego ostatniego wieczoru Twego
tułaczego i śmiertelnego życia na naszej ziemi. O
Jezu mój Ukochany, nie wiem, kiedy skończy się
moje wygnanie... może niejeden jeszcze wieczór
trzeba mi będzie tutaj śpiewać Twoje miłosierdzie,
lecz w końcu i dla mnie nadejdzie ostatni wieczór;
wtedy, o mój Boże, chciałabym móc Ci powiedzieć:
"Jam Ciebie wsławiła na ziemi; dokonałam dzieła,
któreś mi zlecił; objawiłam imię Twoje tym,
których mi dałeś: Twoimi byli i mnie ich dałeś.
Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek mi dałeś, od
Ciebie pochodzi; bo przekazałam im słowa, które mi
dałeś, oni przyjęli je i uwierzyli, żeś Ty mnie
posłał. Za tymi proszę, których mi dałeś, bo
Twoimi są. Ja już nie jestem na świecie; za nimi
proszę, bo oni są tutaj a ja wracam do Ciebie.
Ojcze Święty, zachowaj w imię Twoje tych, których
mi dałeś. Ja teraz idę do Ciebie, i dlatego mówię
to póki jestem na świecie, by radość, którą mi
dałeś, była w nich doskonała. Nie proszę, byś ich
zabrał ze świata, ale żebyś ich zachował od złego.
Jak oni nie są wcale ze świata, tym bardziej ja
nie jestem ze świata. Nie tylko za nimi proszę,
ale także za tymi, którzy dla słowa ich uwierzą w
Ciebie.
Ojcze, chcę, ażeby ci, których mi dałeś, byli
ze mną tam, gdzie ja będę, i żeby świat poznał, że
umiłowałeś ich tak, jakoś i mnie umiłował" (35).
Oto Panie, co pragnę powtarzać za Tobą, zanim
ulecę w Twoje ramiona. Czy może jest to
zuchwalstwem? Ależ nie, wszak od dawna pozwoliłeś
mi być śmiałą wobec Ciebie. Jak ojciec syna
marnotrawnego powiedział do swego pierworodnego,
tak Ty rzekłeś do mnie: "WSZYSTKO moje do ciebie
należy" (36).
Moimi są zatem Twoje słowa, o Jezu, i mogę
posługiwać się nimi, by sprowadzać na dusze
złączone ze mną łaski Ojca Niebieskiego. Lecz
mówiąc, 'Panie, że pragnę, aby ci, których mi
dałeś, byli ze mną tam, gdzie ja będę, nie
twierdzę, jakoby nie mogli oni dojść do chwały
znacznie wyższej niż ta, której zechcesz mnie
udzielić, ale po prostu chcę Cię prosić, byśmy
kiedyś wszyscy złączyli się w Twym pięknym Niebie.
Ty wiesz, mój Boże, że zawsze moim pragnieniem
było Ciebie jedynie miłować, że innej chwały nie
szukam. Miłość Twoja uprzedziła mnie od
dzieciństwa, wzrastała wraz ze mną, a teraz jest
przepaścią, której głębokości zmierzyć nie zdołam.
Miłość przyciąga miłość, toteż, mój Jezu, moja
wzlatuje ku Tobie; chciałaby wypełnić przepaść,
która ją przyciąga, ale niestety! nie jest to
nawet kropla rosy zagubiona w oceanie!... By
kochać Ciebie tak, jak Ty mnie miłujesz, trzeba mi
zapożyczyć Twojej własnej miłości; jedynie wtedy
znajdę ukojenie. O mój Jezu, być może, iż się
łudzę, ale zdaje mi się, że żadnej duszy nie
mógłbyś napełnić miłością przerastającą tę, którą
mnie napełniłeś; oto dlaczego mam śmiałość prosić
Cię, byś umiłował tych, których mi dałeś, jako i
mnie miłujesz (37).
Jeśli kiedyś w Niebie odkryję, że kochałeś kogoś
więcej niż mnie, będę się radować, już dziś bowiem
widzę, że te dusze bardziej niż ja zasłużyły na
Twoją miłość; niemniej tu na ziemi nie jestem w
stanie pojąć większego bezmiaru miłości niż ten,
jakim spodobało Ci się mnie obdarzyć za darmo, bez
żadnej zasługi z mej strony.
Ale wracając do Ciebie, droga Matko, jestem
ogromnie zdziwiona tym, co napisałam, nie było to
bowiem moim zamiarem; skoro już jednak napisałam,
niech zostanie. Zanim powrócę do historii mych
braci, chcę Ci powiedzieć, moja Matko, że nie do
nich, ale do mych siostrzyczek stosuję pierwsze
słowa zapożyczone z Ewangelii: "słowa, które Ty mi
dałeś, przekazałam im" (38),
itd.; nie roszczę sobie bowiem prawa do pouczania
misjonarzy, nie jestem, na szczęście, na tyle
zarozumiała, by tak sądzić! Nie byłabym również
zdolną do udzielania jakichkolwiek rad moim
siostrom, gdybyś Ty, moja Matko, która wobec mnie
zastępujesz Pana Boga, nie przekazała mi łaski
potrzebnej do tego.
Przeciwnie, z myślą o twoich drogich synach
duchowych, którzy są moimi braćmi, pisałam te oto
i następujące po nich słowa Jezusa: "Nie proszę,
byś ich zabrał ze świata... proszę także za tymi,
którzy dla słowa ich uwierzą w Ciebie" (39).
Istotnie, jakże mogłabym nie modlić
się za dusze, które oni w swych dalekich misjach
będą ratować przez cierpienie i pracę apostolską?
Moja Matko, uważam za konieczne objaśnić Ci
jeszcze nieco słowa z Pieśni nad pieśniami:
"Pociągnij mnie, pobiegniemy", bowiem to, co dotąd
powiedziałam, zdaje mi się mało zrozumiałe. "Nikt
- powiedział Jezus - nie może przyjść do mnie,
jeśli MÓJ OJCIEC, który mnie posłał, nie pociągnie
go" (40).
Następnie we wzniosłych przypowieściach, a często
nawet omijając tę formę tak właściwą ludowi, uczy
nas, że wystarczy kołatać, by nam otworzono,
wystarczy szukać, by znaleźć, i pokornie wyciągnąć
rękę, by otrzymać, o co się prosi... (41)
Dodaje jeszcze, że wszystkiego, o co prosi się
Ojca w imię Jego, On użyczy (42).
Na pewno dlatego Duch Święty jeszcze przed
narodzeniem Jezusa, podyktował tę proroczą
modlitwę: ..Pociągnij mnie, pobiegniemy".
Cóż więc może znaczyć prośba, by być
Pociągniętym, jeśli nie to, by dostąpić jak
najgłębszego zjednoczenia z przedmiotem, który
zniewala serce? Gdyby ogień i żelazo były
obdarzone rozumem i gdyby to ostatnie rzekło do
pierwszego: "Pociągnij mnie", czyż nie wyrażałoby
przez to pragnienia zjednoczenia się z ogniem do
tego stopnia, by ten przeniknął je i nasycił swą
żarzącą substancją, aż do całkowitego zlania się w
jedno? Matko moja, oto moja modlitwa: proszę
Jezusa, by mnie pociągnął w płomienie swej
miłości; aby mnie tak ściśle zjednoczył ze Sobą,
by On sam żył i działał we mnie. Czuję, że im
więcej ogień miłości ogarnie moje serce, tym
mocniej wołać będę: "Pociągnij mnie, tym szybciej
dusze złączone ze mną (biedną małą okruszyną
niepotrzebnego żelaza, gdybym się tylko oddaliła
od boskiego ogniska) pobiegną do wonności olejków
Umiłowanego; bo dusza ogarnięta miłością nie może
być bezczynna, choć niewątpliwie znajduje się -
jak św. Magdalena - u stóp Jezusa, słuchając Jego
słodkiego i płomiennego głosu. Na pozór nic nie
czyniąc, w rzeczywistości czyni daleko więcej niż
Marta, która się troszczyła o wiele rzeczy (43)
i chciała jeszcze by ją siostra naśladowała. Jezus
nie zganił pracy Marty; te same prace spełniała z
pokorą przez całe życie Jego boska Matka,
przygotowując posiłki dla św. Rodziny. Jezus
chciał skarcić jedynie niepokój (44)
tej gorliwej gospodyni. Rozumieli to wszyscy
święci, a najlepiej może ci, którzy na cały świat
roznieśli światło nauki ewangelicznej. Czyż św.
Paweł, Augustyn, Jan od Krzyża, Tomasz z Akwinu,
Franciszek, Dominik i tylu innych wybitnych
Przyjaciół Boga, nie w modlitwie czerpali ową
mądrość Bożą, wprawiającą w zdumienie największych
geniuszy? Pewien Mędrzec powiedział: "Dajcie mi
dźwignię i punkt oparcia, a ruszę z posad ziemią".
To, czego Archimedes nie mógł osiągnąć, ponieważ
prośby swej nie kierował do Boga i miał na myśli
czynność wyłącznie materialną, to Święci w całej
pełni otrzymali. Wszechmocny dał im za punkt
oparcia SAMEGO SIEBIE I TYLKO SIEBIE; za dźwignię:
modlitwę, która wznieca ogień miłości. W ten
sposób podźwignęli oni świat; w ten sposób
dźwigają go Święci, którzy jeszcze toczą boje, i w
ten sposób dźwigać go będą ci, którzy po nich będą
następować aż do skończenia świata.
Moja droga Matko, pozostało mi jeszcze
powiedzieć ci, co rozumiem przez wonność olejków
Umiłowanego. - Skoro Jezus wstąpił do Nieba, mogę
postępować za Nim tylko Jego śladami, a jakże
świetlane są te ślady, jak wonne! Zaledwie
skieruję spojrzenie na Ewangelię świętą,
natychmiast oddycham wonią życia Jezusa i wiem, w
którą biec stronę... Nie wysuwam się na pierwsze
miejsce, ale pozostaję na ostatnim; zamiast
występować naprzód z faryzeuszem, powtarzam z
ufnością pokorną modlitwę celnika; nade wszystko
jednak naśladuję zachowanie się Magdaleny. Jej
zadziwiająca a raczej pełna miłości śmiałość,
która oczarowała Serce Jezusa, i mnie zachwyca. O
taki czuję, że choćby sumienie moje było obciążone
wszystkimi możliwymi grzechami, poszłabym z sercem
złamanym żalem rzucić się w ramiona Jezusa,
ponieważ wiem, jak On kocha marnotrawne dziecko,
które powraca do Niego. Jeśli się wznoszę do Boga
przez ufność i miłość, to nie dlatego że w swym
uprzedzającym miłosierdziu zachował mą duszę od
grzechu śmiertelnego (45).
* * *
Dodatek 2
Bilet, który siostra Teresa od Dzieciątka Jezus
nosiła na sercu w dniu profesji
8 września 1890
O Jezu, mój Boski Oblubieńcze; obym nigdy nie
utraciła drugiej szaty mego Chrztu! zabierz mnie,
zanim zdołam popełnić choćby najlżejszą dobrowolną
winę. Niech zawsze szukam i znajduję tylko Ciebie,
niech stworzenia będą dla mnie niczym, a ja niczym
dla nich. Ty zaś, o Jezu, bądź wszystkim!... Niech
sprawy tej ziemi nie zdołają nigdy zamącić mej
duszy, niech nic nie zakłóci mego pokoju. Jezu,
proszę Cię tylko o pokój i o miłość, miłość
nieskończoną, której jedyną granicę stanowisz Ty
sam... miłość, która nie będzie już moja, ale
Twoja, mój Jezu. Jezu, niech dla Ciebie umrę
śmiercią męczeńską, niech poniosę męczeństwo serca
lub ciała, albo raczej oba razem... Daj mi
wypełnić moje śluby w całej doskonałości i dozwól
mi zrozumieć, jaką powinna być Twoja oblubienica.
Spraw, bym nigdy nie była ciężarem dla
Zgromadzenia, niech nikt się mną nie zajmuje,
niech dla Ciebie, Jezu, będę zdeptana stopami,
zapomniana jak ziarnko piasku. Niech jak
najdoskonalej spełni się we mnie Twoja wola, niech
dostanę się na miejsce, które mi przygotowałeś...
Jezu, spraw, żebym zbawiła wiele dusz, żeby
dziś nie potępiła się ani jedna dusza i aby te,
które przebywają w czyśćcu, zostały zeń
uwolnione... Jezu przebacz mi, jeśli mówię rzeczy,
których mówić się nie godzi; chcę Ciebie
rozradować i pocieszyć.
Dodatek 3
Akt ofiarowania się Miłości Miłosiernej
J.M.J.T.
Oddanie siebie samej na Ofiarę Całopalną
Miłości Miłosiernej Boga.
O mój Boże! Trójco Błogosławiona, pragnę Cię
Kochać i starać się, by Cię Kochano, pracować na
chwałę świętego Kościoła ratując dusze, które
przebywają na ziemi i wybawiając te, które cierpią
w czyśćcu. Pragnę wypełnić doskonale Twoją wolę i
osiągnąć ten stopień chwały, który przygotowałeś
mi w swym królestwie, jednym słowem, pragnę być
Świętą; czuję jednak moją słabość i proszę Cię, o
mój Boże, Ty sam bądź moją Świętością,
Skoroś mnie aż tak umiłował, że dałeś mi swego
jedynego Syna, by stał się moim Zbawicielem i
Oblubieńcem, to nieskończone skarby Jego zasług i
do mnie należą, ofiaruję je Tobie z radością
błagając, abyś patrzył na mnie już tylko przez
Oblicze Jezusa i przez Jego Serce gorejące
Miłością.
Ofiaruję Ci także wszystkie zasługi Świętych
(którzy są w Niebie i na ziemi), akty Miłości ich,
jak również świętych Aniołów; wreszcie ofiaruję
Ci, o Trójco Błogosławiona, Miłość oraz zasługi
Najśw. Panny, mej drogiej Matki, przez której ręce
składam moją ofiarę prosząc, by ją Tobie
przedłożyła. Jej Boski Syn, mój Umiłowany
Oblubieniec, powiedział nam za dni swego
śmiertelnego życia: "O cokolwiek prosić będziecie
Ojca niego w imię moje, da wam". Jestem więc
pewna, że spełnisz moje pragnienia, o mój Boże, że
im więcej zamierzasz dać, tym więcej każesz
pragnąć. Czuję w mym sercu niezmierzone
pragnienia, toteż proszę z ufnością, byś
pospieszył zabrać na własność moją duszę. Ach| nie
mogę przyjmować Komunii świętej tak często, jak
tego pragnę, ale czyż Ty, o Panie nie jesteś
Wszechmocnym?... Pozostań we mnie jak w
tabernakulum, nie oddalaj się nigdy od Twej małej
hostii...
Chciałabym Cię pocieszyć za niewdzięczność
występnych i błagam, odbierz mi wolność czynienia
czegokolwiek wbrew Twemu upodobaniu. Jeżeli przez
słabość kiedyś upadnę, niechże Twoje Boskie
Wejrzenie natychmiast oczyści mą duszę,
wyniszczając jej wszelkie niedoskonałości, jak
ogień, który wszystko przemienia w siebie...
Dziękuję Ci, o mój Boże! za wszystkie łaski,
jakimi mnie obdarzyłeś, a szczególnie za to, że
mnie przeprowadziłeś przez próbę cierpienia. W
dniu ostatecznym z radością będę patrzyła na
Ciebie trzymającego berło Krzyża; skoro raczyłeś
podzielić się ze mną tym drogocennym Krzyżem,
ufam, że w Niebie będę podobna do Ciebie i na moim
uwielbionym ciele ujrzę jaśniejące chwałą stygmaty
Twej Męki...
Mam nadzieję, że po tym ziemskim wygnaniu pójdę
radować się z Tobą w Ojczyźnie; nie chcę jednak
zbierać zasług na Niebo, chcę pracować jedynie z
Miłości ku Tobie, tylko w tym celu, by sprawiać Ci
radość, pocieszać Twoje Najświętsze Serce i
ratować dusze, które będą Cię kochać przez
wieczność całą.
Pod wieczór życia stanę przed Tobą z pustymi
rękoma, bo nie proszę Cię, Panie, byś liczył moje
uczynki. Wszelka sprawiedliwość nasza jest skażona
w Twych oczach. Pragnę więc przyodziać się Twoją
własną Sprawiedliwością i jako dar Twojej Miłości
otrzymać wieczne posiadanie Ciebie samego. Nie
chcę więc innego Tronu ani innej Korony, jedynie
tylko Ciebie samego, o mój Umiłowany!...
W Twoich oczach czas jest niczym, jeden dzień
jest jak tysiąc lat, toteż w jednej chwili możesz
przygotować mnie do stawienia się przed Tobą...
Pragnąc, aby całe moje życie było aktem
doskonałej Miłości, POŚWIĘCAM SIEBIE NA OFIARĘ
CAŁOPALNĄ TWOJEJ MIŁOSIERNEJ MIŁOŚCI błagając, byś
mnie wyniszczał nieustannie, przelewając w mą
duszę strumienie nieskończonej czułości, ukryte w
Tobie, bym w ten sposób, o mój Boże, stała się
Męczennicą Twej Miłości!
Niechaj to Męczeństwo przygotuje mnie do
stawienia się przed Tobą a potem przyprawi mnie o
śmierć, aby dusza moja mogła bezzwłocznie ulecieć
w wieczyste objęcia Twej Miłosiernej Miłości...
Pragnę, mój Umiłowany, za każdym uderzeniem
serca niezliczone razy ponawiać tę ofiarę, aż
rozproszą się cienie i będę mogła ponawiać
wyznanie mej miłości w Wiekuistym Twarzą w
Twarz!...
Maria Franciszka Teresa od Dzieciątka Jezus i
od Najśw. Oblicza zak. karm. nieg.
Uroczystość Trójcy Przenajświętszej
9 czerwca, w roku łaski 1895
* * *
(1) Por. Rz 8, 15.
(2) La Fontaine, Bajki.
(3) Wj 9, 16.
(4) Chodziło o siostrę Marię od
Jezusa, konwerskę.
(5) Ps 33, 5.
(6) Ps 111, 4.
(7) Przymiotnikiem "ludzki"
określa Święta uczucia czysto naturalne,
przyrodzone, w przeciwieństwie do miłości
duchowej, nadprzyrodzonej.
(8) Prz 18,19. Św. Teresa podaje
ten werset w całkowicie odmiennym sensie.
(9) Tak nazywa się w klasztorze
cela, w której przechowuje się akta i dokumenty.
(10) Teresa zajmowała się
nowicjuszkami od początku lutego 1893 roku aż do
swej śmierci.
(11) Por. Mt 6, 33.
(12) J 10, 12.
(13) Chodzi tu o s. Marię od
Trójcy Świętej, która wstąpiła do Karmelu w
Lisieux 16 lipca 1894 roku. W rzeczywistości były
w tym czasie w Karmelu cztery nowicjuszki, których
mistrzynią była matka Maria od św. Gonzagi. S.
Maria od Trójcy Św. była jednak w sposób
szczególny powierzona św. Teresie od Dzieciątka
Jezus. Epizod ten miał miejsce prawdopodobnie
podczas postu 1895 r. Wiersz "Żyć miłością", o
którym mowa, został ułożony przez Świętą we środę,
podczas 40-godzinnego nabożeństwa, 26 lutego 1895
r.
(14) Tym imieniem nazywa się w
klasztorach klauzurowych zakonnicę, która ma
obowiązek pomóc postulantce wejść w życie
zgromadzenia.
(15) Mt 18, 20.
(16) Była to s. Marta od Jezusa,
która osobiście złożyła o tym świadectwo.
(17) Por. 2 Sm 16, 10.
(18) Mk 7, 28.
(19) Sentencja ta figuruje na
symbolicznym rysunku Góry doskonałości,
naszkicowanym przez św. Jana od Krzyża.
(20) Por. Łk 14, 12-14.
(21) Mt 6, 4.
(22) Rz 12,15.
(23) Por. J 16.20.
(24) 2 Kor 9,7.
(25) Na wspólną modlitwę
przepisaną konstytucjami zbierają się karmelitanki
w chórze.
(26) Mt 25, 40.
(27) Por. Ps 22, 6.
(28) W chórze.
(29) Ksiądz Maurycy Bartłomiej
Belliere był klerykiem diecezji Bayeux i
kandydatem na misjonarza. 29 września 1897 r., w
wigilię śmierci św. Teresy, wsiadł na okręt do
Algierii, gdzie wstąpił do nowicjatu Ojców
Białych. Po kilku latach pracy na misjach w
Afryce, dotknięty chorobą śpiączki, wrócił do
Francji i zmarł 14 lipca 1907 r.
(30) Sobota, 30 maja 1896.
(31) Ojciec Adolf Jem Ludwik
Eugeniusz Roulland był klerykiem Stowarzyszenia
Misji Zagranicznych w Paryżu. Wyświęcony na
kapłana 28 czerwca 1896 r., wyjechał do Chin 2
sierpnia następnego roku. W 1909 r. został wezwany
do Francji na inne stanowisko. Zmarł 12 czerwca
1934 r.
(32) Cytat z książki bardzo
chętnie wówczas czytanej w Karmelach: Le Banquet
sacré 1'Idée d'une parfaite carmelite (Uczta
święta, czyli ideał doskonałej karmelitanki -
Rekolekcje 10-dniowe ułożone przez W. Matkę Joannę
Małgorzatę od Miłosierdzia Bożego, karmelitankę.
Albi, S. Rodičre, 1844).
(33) Św. Teresa z Avila
powtarzała to zdanie na łożu śmierci (por. Vie de
sainte Thérčse par Fr. de Ribera, ks. III, r. XV).
(34) Pnp l, 3 - przekład oparty
na Wulgacie. W tekście oryginalnym "Pieśni nad
pieśniami" werset ten brzmi odmiennie.
(35) J 17, 4 i następne. Święta
połączyła razem wybrane wersety Modlitwy
Arcykapłańskiej i cytuje je swobodnie.
(36) Łk 15,31.
(37) J 17,23.
(38) J 17,8.
(39) J 17,15-20.
(40) J 6,44.
(41) Por. Mt 7,8.
(42) J 16,23.
(43) Por. Łk 10,41.
(44) Od tego wyrazu tekst jest
pisany ołówkiem. 8 lipca Święta definitywnie
opuściła swoją celę, przechodząc do infirmerii,
gdzie kończyła swój rękopis.
(45) 11 lipca święta Teresa
prosiła matkę Agnieszkę od Jezusa, by uzupełnia
jej niedokończony rękopis: "Powiedz, moja Matko,
że gdybym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie,
nie zmniejszyłoby to mojej ufności; czuję, że ten
ogrom zniewag byłby jak kropla wody wrzucona w
płonący żar. Opowiedz następnie historię
nawróconej grzesznicy, która zmarła z miłości..."
(Novissima verba, 11 lipca; "Historia
grzesznicy"). Dwa i pół miesiąca później, 30
września 1897 r. o godz. 7.30 wieczorem święta
Teresa od Dzieciątka Jezus zmarła śmiercią, jakiej
pragnęła: jak Jezus na
krzyżu. |