Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział X
Przez noc wiary Adresowany do
Matki Marii od św. Gonzagi
Stosunek do m. Marii od św.
Gonzagi. Winda niebieska. Misja w nowicjacie.
Pierwsze wezwanie na wieczne gody. Stół
grzeszników. Duchowe ciemności. Powołanie misyjne.
Prawdziwa miłość bliźniego. Wielkie zwycięstwo.
Dezerter. Wyrzec się swoich praw aż do ostatka.
"Praktykuję to, o czym piszę".
Czerwiec 1897
Moja ukochana Matko (1),
wyraziłaś życzenie, bym razem z Tobą dokończyła
Wyśpiewywać Zmiłowania Pańskie (2).
Tę słodką pieśń rozpoczęłam już z twą drogą córką,
Agnieszką od Jezusa, której opiece matczynej i
kierownictwu zlecił mnie Dobry Bóg w dniach mego
dzieciństwa; z nią tedy opiewałam łaski udzielone
małemu kwiatkowi Najświętszej Panny w wiośnie jego
życia, z tobą jednak winnam opiewać obecne
szczęście małego kwiatuszka, kiedy to nieśmiałe
promienie jutrzenki zastąpił palący żar południa.
Tak więc z tobą, Matko najdroższa, idąc za twoim
życzeniem (3),
spróbuję wypowiedzieć uczucia mej duszy, moją
wdzięczność dla Pana Boga, dla ciebie, która mi Go
widzialnie przedstawiasz; czyż nie przez twoje
matczyne ręce oddałam się Jemu całkowicie? O Matko
moja, czy pamiętasz ten dzień?... (4)
Tak, czuję, że serce twoje nie mogło go
zapomnieć... Co do mnie, muszę oczekiwać na piękne
Niebo, bo tu na ziemi nie znajduję słów zdolnych
wyrazić to, co działo się w moim sercu w tym dniu
błogosławionym.
Matko ukochana, był także inny dzień, w którym
moja dusza jeszcze silniej, jeśli to możliwe,
przylgnęła do twojej; to dzień, w którym Jezus
włożył na Ciebie ponownie brzemię przełożeństwa. W
dniu tym, moja droga Matko, siałaś wśród łez, za
to w Niebie będziesz napełniona radością na widok
swego obfitego żniwa (5).
O moja Matko, przebacz mi moją dziecięcą prostotę;
wiem, że mi pozwolisz mówić Ci ze swobodą to, co
młoda zakonnica może powiedzieć swojej Przeoryszy.
Być może, że nie zawsze będę się trzymać w
granicach zakreślonych podwładnym, ale, Matko
moja, ośmielam się powiedzieć, że to twoja wina:
postępuję z tobą jak dziecko, ponieważ Ty nie
postępujesz ze mną jak Przeorysza, ale jak
Matka...
O, czuję to dobrze, Matko droga, że to Dobry
Bóg zawsze przez Ciebie do mnie przemawia. Wiele
sióstr mniema, że mnie rozpieszczasz odkąd
wstąpiłam do świętej arki, że otrzymuję od Ciebie
tylko pieszczoty i pochwały, a tymczasem jest
wręcz przeciwnie; zobaczysz moja Matko, w zeszycie
zawierającym moje wspomnienia z dzieciństwa, co
myślę o mocnym i macierzyńskim wychowaniu, jakie
od Ciebie odebrałam. Z głębi serca dziękuję Ci za
to, że mnie nie oszczędzałaś. Jezus dobrze
wiedział, jak bardzo Jego małemu kwiatkowi
potrzebna była ożywcza woda upokorzenia; bez niej
nie zdołałby się zakorzenić - był zbyt słaby.
Dzięki Tobie, moja Matko, otrzymał to
dobrodziejstwo.
Od półtora roku Jezus chciał zmienić sposób
postępowania z małym kwiatkiem; uznał zapewne, że
jego kwiatek jest już dostatecznie zasilony
wilgocią, bo obecnie słonce przyczynia się do jego
wzrostu; Jezus ma dla niego już tylko uśmiech,
którym go obdarza za twoim, Matko Ukochana,
pośrednictwem. To słodkie słońce bynajmniej nie
odbiera kwiatków; świeżości, ale pozwala mu
wspaniale się rozwijać. W głębi kielicha zachowuje
on drogocenne krople rosy, które przyjął i które
zawsze mu przypominają, że jest mały i słaby...
Wszystkie stworzenia mogą się ku niemu skłamać,
podziwiać go i chwalić, ale to - nie wiem czemu -
nie jest w stanie dodać ani jednej kropli
fałszywej radości do prawdziwego szczęścia, którym
cieszy się w swym sercu widząc się takim, jakim
jest w oczach Boga; biedne małe zero i nic
więcej... Mówię, że nie rozumiem dlaczego, ale
czyż nie dlatego, że był on chroniony przed wodą
pochwał aż do momentu, dopóki jego mały kielich
nie został dostatecznie napełniony rosą
upokorzenia? Teraz nie grozi mu już
niebezpieczeństwo, przeciwnie, mały kwiatek tak
zasmakował w rosie, która go napełnia, że uważa
bardzo, aby jej nie zamienić na mdłą wodę pochwał.
Nie chcę przez to powiedzieć, moja droga Matko,
i nie chcę, byś sądziła że serce twego dziecka nie
docenia miłości i zaufania, jakie mu okazujesz,
chcę powiedzieć jedynie, jak dobrze czuję, że
obecnie nie mam się czego obawiać, że, przeciwnie,
mogę się cieszyć, odnosząc do Dobrego Boga
wszelkie dobro, którym mnie napełnia. Jeśli Mu się
spodoba spławić, bym wydała się lepszą niż jestem,
to Jego rzecz, wolno Mu czynić co zechce... Matko
moja, jakże różne są drogi, którymi Pan prowadzi
dusze l W żywotach Świętych dostrzegamy, że wielu
nie pozostawiło po sobie nawet najmniejszej
pamiątki, żadnego pisma. Inni, jak święta nasza
Matka Teresa, przeciwnie, wzbogacili Kościół swymi
wzniosłymi objawieniami, nie lękając się wyjawiać
tajemnic Króla (6),
aby tylko dusze lepiej Go poznały i mocniej
ukochały. Co milsze jest Dobremu Bogu? Mnie się
zdaje, moja Matko, że zarówno jedno jak drugie,
ponieważ wszyscy oni postępowali pod działaniem
Ducha Świętego, a Pan rzekł: Powiedzcie
Sprawiedliwemu, że WSZYSTKO jest dobrze (7).
Tak, wszystko jest dobrze, gdy szuka się tylko
woli Jezusa, toteż ja, biedny mały kwiatek,
słucham Jezusa, starając się sprawić przyjemność
mej ukochanej Matce.
Ty wiesz, moja Matko, że zawsze pragnęłam być
świętą, ale cóż! kiedy porównuję się ze świętymi,
stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta
sama różnica, jak między niebotyczną górą, a
zagubionym ziarenkiem piasku, deptanym stopami
przechodniów. Lecz zamiast zniechęcać się, mówię
sobie: "Dobry Bóg nie dawałby mi pragnień
nierealnych, więc pomimo że jestem tak małą, mogę
dążyć do świętości. Niepodobna mi stać się wielką,
powinnam więc znosić się taką, jaką jestem, ze
wszystkimi swymi niedoskonałościami; chcę jednak
znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą
drogę, bardzo prostą i bardzo krótką, małą drogę
zupełnie nową. Żyjemy w wieku wynalazków, nie ma
już potrzeby wchodzić na górę po stopniach
schodów; u ludzi bogatych z powodzeniem zastępuje
je winda. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę,
która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt
mała, by wstępować po stromych stopniach
doskonałości. Poszukiwałam więc w księgach
świętych wytłumaczenia co do owej windy,
przedmiotu mych pragnień i przeczytałam te słowa,
które wyszły z ust Przedwiecznej Mądrości: Jeżeli
kto jest MALUCZKI, niech przyjdzie do mnie (8).
Znalazłam więc to, czego szukałam, a chcąc się
dowiedzieć, o mój Boże! co uczynisz maluczkiemu,
kiedy odpowie na Twe wezwanie, poszukiwałam dalej.
I oto co znalazłam: - Jak matka pieści swe
dziecię, tak ja was pocieszać będę, przy piersiach
was poniosę i będę was kołysał na mych kolanach!
(9)
O! nigdy jeszcze słowa czulsze, o bardziej
melodyjnym brzmieniu nie rozweseliły mej duszy;
windą, która mnie uniesie aż do Nieba, są twoje
ramiona, o Jezu! a do tego nie potrzebuję
wzrastać, przeciwnie, powinnam zostać małą, stawać
się coraz mniejszą. O mój Boże, przewyższyłeś
wszelkie moje oczekiwanie, toteż. pragnę
wyśpiewywać Twoje miłosierdzie. "Uczyłeś mnie od
młodości i aż dotąd opowiadam Twoje cuda, będę je
dalej głosić w wieku podeszłym" (10).
Kiedy osiągnę ten wiek podeszły? Zdaje mi się, że
mogłabym już teraz, bo dwa tysiące lat w oczach
Pana znaczą tyle co lat dwadzieścia, co jeden
dzień... (11)
Ach, nie sądź jednak Matko ukochana, że twoje
dziecko pragnie Cię opuścić... nie myśl, że za
większą łaskę uważa śmierć w poranku dnia, niż u
jego schyłku. Jedyne, co przedstawia dla niego
wartość, co jest jego wyłącznym pragnieniem, to
sprawiać przyjemność Jezusowi... Teraz, kiedy On
zdaje się zbliżać, by powołać je do przybytku swej
chwały, dziecko twoje raduje się. Ono dawno już
zrozumiało, że Dobry Bóg nie potrzebuje nikogo,
aby czynić dobrze na ziemi, a jego jeszcze mniej
niż innych.
Przebacz mi, moja Matko, jeśli Cię
zasmuciłam... ach! tak chciałabym Cię
rozradować... czy sądzisz jednak, że gdyby twoje
modlitwy nie zostały wysłuchane na ziemi, gdyby
Jezus na kilka dni rozdzielił dziecko od Matki, to
czyż nie będą one wysłuchane w Niebie?...
Wiem, że życzysz sobie, abym spełniała przy
tobie posłannictwo nader słodkie i łatwe (12);
czyż nie mogę go spełnić z wysokości Niebios?...
Jak Jezus rzekł pewnego dnia do świętego Piotra,
tak Ty powiedziałaś do swego dziecka: "Paś baranki
moje" (13),
co mnie napełniło zdziwieniem i na co odrzekłam,
że "jestem zbyt mała..."; błagałam Cię, byś sama
pasła swe małe baranki, mnie zaś strzegła i
pozwoliła mi z łaski paść się razem z nimi. A oto,
moja Matko ukochana, spełniając po części moje
słuszne pragnienie, strzeżesz małych baranków i
owiec (14),
mnie wszakże rozkazałaś, bym je często pasła w
cieniu, wskazywała im trawy najlepsze i
najbardziej wzmacniające, a także ukazywała im
kwiaty o zwodniczym blasku, których mogą dotykać
jedynie po to, by miażdżyć je stopami... Nie
obawiałaś się, moja Matko, że twoje małe baranki
sprowadzę z właściwej drogi; mój brak
doświadczenia, moja młodość, nie przeraziły Cię
wcale; może wspomniałaś na to, że Pan chętnie
udzielał mądrości małym i że pewnego dnia,
uniesiony radością, błogosławił swego Ojca za to,
że zakrył swe tajemnice przed roztropnymi, a
objawił je najmniejszym (15).
Ty wiesz, Matko, jak rzadko zdarzają się dusze,
które by potęgi Bożej nie mierzyły swym
krótkowzrocznym rozumem; przyznają wprawdzie, że
wszędzie na ziemi zdarzają się wyjątki, ale Panu
Bogu czynić ich nie pozwalają! Wiem, że ten sposób
mierzenia doświadczenia według ilości lat jest od
bardzo dawna w użyciu między ludźmi, już bowiem
święty król Dawid w młodości śpiewał Panu: "Jestem
MŁODY i wzgardzony" (16).
W tym samym psalmie 118 nie lęka się jednak
powiedzieć: "Stałem się mądrzejszy od starców:
ponieważ szukałem Twojej woli... Twoje słowo jest
pochodnią, która oświeca moje kroki... Jestem
gotów wypełnić Twoje rozkazy i nic NIE zdoła mnie
ZANIEPOKOIĆ... (17)
Matko ukochana, nie obawiałaś się powiedzieć mi
pewnego dnia, że Dobry Bóg oświeca moją duszę,
dając mi doświadczenie długich lat... O Matko!
jestem zbyt małą, by być dzisiaj próżną, zbyt małą
również, by pięknymi słowami zaprzeczać i przez to
przekonywać Cię, że jestem bardzo pokorna, wolę
raczej przyznać z prostotą, że Wszechmocny uczynił
wielkie rzeczy w duszy dziecka swojej boskiej
Matki, a największą z nich jest to, że okazał mu
jego maleńkość, jego niemoc. Matko droga, Ty wiesz
doskonale, że Dobry Bóg pozwolił mojej duszy
przejść przez najrozmaitsze doświadczenia; wiele
już na ziemi wycierpiałam. W dzieciństwie
cierpiałam ze smutkiem, dziś zupełnie inaczej, bo
w radości i pokoju; pośród cierpienia cieszę się
prawdziwym szczęściem. Matko moja! Trzeba Ci
poznać wszystkie tajemnice mej duszy, abyś się nie
uśmiechała przy czytaniu tych słów, bo czyż na
pozór znajduje się dusza mniej ode mnie
doświadczana? Jakżeż by się jednak zdziwiono na
widok męczeństwa, które od roku przechodzę... (18)
Matko ukochana, Ty znasz to doświadczenie; chcę
Ci o nim jeszcze opowiedzieć, bo uważam je za
wielką łaskę, którą otrzymałam w czasie twego
błogosławionego Przełożeństwa.
Dobry Bóg dał mi tę pociechę, że wielki post
ubiegłego roku mogłam zachowywać z całą
ścisłością; nigdy nie czułam się tak silna, a
trwało to aż do Wielkanocy! Tymczasem w Wielki
Piątek Jezus chciał mi zrobić nadzieję, że wkrótce
pójdę ujrzeć Go w Niebie... O! jak słodkie jest
dla mnie to wspomnienie! Po czuwaniu przy Grobie
aż do północy wróciłam do naszej celi, ale
zaledwie zdążyłam położyć głowę na poduszce,
doznałam uczucia, jakby gorący strumień wzbierał
we mnie podchodząc mi do ust. Nie mogłam się
zorientować, co to jest, ale pomyślałam, że może
umieram i duszę moją zalała radość... Tymczasem,
ponieważ nasza lampka była już zgaszona,
powiedziałam sobie, że trzeba mi zaczekać do rana,
aby się upewnić o mym szczęściu; zdawało mi się
bowiem, że zrzuciłam krew. Na ranek nie musiałam
długo czekać; zbudziwszy się, natychmiast
pomyślałam, że mam się dowiedzieć czegoś bardzo
pocieszającego i zbliżywszy się do okna miałam
możność stwierdzić, że się nie myliłam... Ach!
moja dusza rozpływała się w nadmiarze pociechy;
byłam wewnętrznie przekonana, że Jezus chciał,
abym w dniu dorocznych obchodów pamiątki Jego
śmierci usłyszała pierwsze wezwanie. By} to jakby
słodki i odległy szmer, który zapowiadał mi
przybycie Oblubieńca... (19)
Toteż z wielkim zapałem uczestniczyłam w Prymie
i kapitule przeproszeń (20).
Gdy przyszła kolej na mnie podeszłam spiesznie, by
móc wreszcie, przepraszając Cię, zwierzyć Ci,
ukochana Matko, moją nadzieję i szczęście; dodałam
jednak, że nie odczuwam żadnego bólu (co było
rzeczywiście prawdą) i błagałam Cię Matko, byś mi
nie dawała żadnej dyspensy. W rezultacie miałam tę
pociechę, że Wielki Piątek spędziłam tak jak
pragnęłam. Nigdy ostrości Karmelu nie wydawały mi
się równie słodkie; nadzieja, że pójdę do Nieba,
przemieniała mi je w radość. Nadszedł wieczór tego
błogosławionego dnia; trzeba było położyć się na
spoczynek; Pan Jezus dał mi ten sam znak co
ubiegłej nocy, że zbliża się moje odejście do
Wieczności... Cieszyłam się wówczas wiarą tak
żywą, tak jasną, że myśl o Niebie napełniała mnie
szczęściem; w głowie mi się nie mieściło, by mogli
istnieć bezbożnicy nie mający wiary. Sądziłam, że
jeśli zaprzeczają oni istnieniu Nieba, tego
pięknego Nieba, gdzie Sam Bóg chciałby się stać
ich wieczną nagrodą, czynią to wbrew swemu
wewnętrznemu przekonaniu. W radosnych dniach
okresu paschalnego Jezus dał mi odczuć, że
istotnie są dusze pozbawione wiary, które przez
nadużywanie łask utraciły ten cenny skarb, źródło
jedynej radości czystej i prawdziwej. Pozwolił On,
aby duszę moją spowiły najgęstsze ciemności, że
myśl o Niebie, tak dla mnie słodka, stała się
przedmiotem walki i udręki... Doświadczenie to nie
trwało kilku dni czy kilku tygodni, wygląda na to,
że będzie ono trwać aż do godziny wyznaczonej
przez Boga... godzina ta jeszcze nie nadeszła...
Chciałabym móc wyrazić to, co czuję, ale cóż!
wiem, że jest to niemożliwe. Trzeba samemu przebyć
ten mroczny tunel, aby być w stanie zrozumieć,
czym są jego ciemności. Spróbuję to wyjaśnić przez
porównanie.
Przypuśćmy, że urodziłam się w krainie gęstej
mgły i nigdy nie podziwiałam radosnego widoku
natury zalanej i przemienionej promiennym słońcem;
co prawda od dzieciństwa słuchałam opowiadań o
tych wspaniałościach, wiem, że kraj, w którym
przebywam, nie jest moją ojczyzną, że jest inny,
do którego winnam nieustannie tęsknić. Jego
istnienie nie jest bajką zmyśloną przez mieszkańca
smutnego kraju, w którym się znajduję, lecz prawdą
niezbitą, albowiem Król owej słonecznej ojczyzny
przyszedł do krainy ciemności, by żyć w niej przez
trzydzieści trzy lata. Ale cóż! ciemności nie
mogły zrozumieć, że ten Boski Król był światłem
świata... (21)
Twoje dziecko, o Panie, zrozumiało jednak boskie
światło, więc przeprasza Cię za swych braci, godzi
się pożywać chleb boleści tak długo, jak Tobie się
będzie podobało i wcale nie ma ochoty wstać od
tego stołu zastawionego goryczą, przy którym
pożywiają się biedni grzesznicy, zanim nadejdzie
dzień przez Ciebie oznaczony... Ale czyż nie może
wołać w imieniu swoim i swoich braci: Zmiłuj się
nad nami Panie, bo jesteśmy biedni grzesznicy! (22)
O Panie! dozwól nam odejść usprawiedliwionymi...
Niech ci wszyscy, którzy nie byli dotąd oświeceni
jasnymi promieniami Wiary, zobaczą w końcu jej
światło... O Jezu, jeśli trzeba, by dusza miłująca
Ciebie oczyściła stół przez nich skalany, pragnę
gorąco pożywać ten chleb ciężkich doświadczeń aż
do chwili, w której spodoba Ci się wprowadzić mnie
do Twego promiennego królestwa. O jedną tylko
łaskę proszę, abym Cię nigdy nie obraziła...
Moja ukochana Matko, to co Ci napisałam nie
jest z sobą powiązane; moja historyjka, podobna do
czarodziejskiej bajki, zmieniła się nagle w
modlitwę; nie wiem jaką korzyść przyniesie Ci
czytanie tych myśli pogmatwanych i źle wyrażonych.
Ostatecznie, moja Matko, pisząc nie mam na celu
stworzenia dzieła literackiego; piszę z
posłuszeństwa; jeśli Cię nudzę, tp przynajmniej
przekonasz się, że twoje dziecko dało dowód dobrej
woli. Nie zniechęcając się, będę więc dalej snuć
moje małe porównanie, podejmując je od miejsca, w
którym je przerwałam. Wspomniałam już o swej
trwającej od dzieciństwa pewności, że kiedyś
opuszczę ten kraj smutny i ciemny; swą pewność
opierałam nie tylko na tym, co słyszałam od osób
mądrzejszych ode mnie, ale również na wewnętrznym
dążeniu serca w sfery najpiękniejsze. Jak geniusz
Krzysztofa Kolumba pozwolił mu przeczuć istnienie
nowego świata, choć nikomu się o tym nawet nie
śniło, podobnie i ja miałam poczucie, że kiedyś
zamieszkam na stałe na innej ziemi. A oto nagle
otaczające mnie mgły zgęstniały, przeniknęły aż do
wnętrza mej duszy i zasnuły ją do tego stopnia, że
nie jestem już w stanie odnaleźć w niej słodkiego
obrazu mojej Ojczyzny - wszystko zniknęło! Jeśli
biedne moje serce zmęczone otaczającymi je
ciemnościami chce znaleźć wytchnienie wspominając
promienny kraj, ku któremu się wyrywa, udręczenie
wzmaga się jeszcze. Zdaje mi się, jakoby te
ciemności szydziły ze mnie, zapożyczając głosu
bezbożników: "Marzysz o światłości, o ojczyźnie
napełnionej cudowną wonią, marzysz o wiecznym
posiadaniu Stwórcy tych wszystkich wspaniałości,
spodziewasz się, że kiedyś wyjdziesz spośród
otaczającej cię mgły! Naprzód, naprzód, ciesz się
na śmierć, która ci da nie to, czego oczekujesz,
ale noc jeszcze głębszą, noc nicości".
Matko ukochana, to wyobrażenie, które chciałam
Ci dać o ciemnościach zalegających moją duszę,
jest tak niepełne, jak szkic w stosunku do modelu,
mimo to nie chcę dalej pisać z obawy, aby nie
zbluźnić... lękam się, że i tak już za dużo
powiedziałam...
O! niech mi Jezus przebaczy, jeżeli zrobiłam Mu
przykrość. On dobrze wie, że choć nie czerpię
pociechy z Wiary, staram się jednak pełnić jej
uczynki. Wiem, że w ciągu tego roku wzbudziłam w
sobie więcej aktów wiary niż w ciągu całego mego
życia. W każdej nadarzającej się okazji, kiedy to
mój nieprzyjaciel chce mnie sprowokować do walki,
dowodzę mojej dzielności, wiedząc bowiem, że
tchórzostwem jest pojedynkować się, odwracam się
plecami do mego przeciwnika nie patrząc mu w oczy.
Biegnę wówczas do mego Jezusa i mówię Mu, że
jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi dla
wyznania tej prawdy, że Niebo istnieje. Mówię Mu,
jak jestem szczęśliwa, że nie cieszę się tym
pięknym Niebem na ziemi, bo dzięki temu mogę
otworzyć je na całą wieczność biednym
niewierzącym. Toteż mimo tej próby, która odbiera
mi wszelką radość, mogę przecież zawołać: "Panie,
napełniasz mnie RADOŚCIĄ przez WSZYSTKO co
uczyniłeś" (Ps 91) (23).
Bo czyż może być radość większa od tej, którą daje
cierpienie z miłości ku Tobie?... A cierpienie im
bardziej jest ukryte, im mniej jest widoczne dla
oczu stworzeń, tym większą radość sprawia Tobie,
mój Boże! A gdybyś nawet, co jest niemożliwe, i Ty
nie miał o nim wiedzieć, jeszcze cierpiałabym z
radością, w nadziei, że przez nie powstrzymani lub
wynagrodzę choćby jeden grzech popełniony przeciw
Wierze.
Pomyślisz może, moja ukochana Matko, że zbyt
czarno przedstawiam moje doświadczenie. Istotnie,
sądząc po uczuciach, które wyrażałam w wierszykach
w tym roku ułożonych, mogłabyś mniemać, że moja
dusza opływa w pociechy, że zasłona wiary została
prawie rozdarta. A tymczasem... dla mnie to już
nawet nie jest zasłona, to mur, który się wznosi
prawie do nieba i przysłania gwiaździsty
firmament... Kiedy śpiewam o szczęściu Nieba, o
wiecznym posiadaniu Boga, czynię to bez żadnej
wewnętrznej radości, opiewam po prostu to, w co
CHCĘ WIERZYC. To prawda, że czasem nikły promyk
słońca rozjaśnia moje ciemności, ale doświadczenie
ustaje tylko na chwilę, po czym wspomnienie tego
promyka, zamiast mnie pocieszyć, sprawia, że
ciemności wydają mi się jeszcze bardziej
nieprzeniknione.
O moja Matko, nigdy jeszcze mocniej nie
odczułam, jak słodki i miłosierny jest Pan; zesłał
mi On bowiem to doświadczenie dopiero wtedy, kiedy
miałam już siły je unieść; wiem dobrze, że
wcześniej przywiodłoby mnie ono do zniechęcenia...
Obecnie oczyszcza ono tylko moje pragnienie Nieba
od wszelkiej przyrodzonej radości... Matko
ukochana, zdaje mi się, że teraz nic już nie stoi
na przeszkodzie, bym uleciała do Nieba, bo nie mam
już większego pragnienia nad to, by kochać i
umrzeć z miłości... (9 czerwca) (24).
Matko moja droga, jestem zdumiona widząc to, co
napisałam wczoraj, co za gryzmoły!... Ręka tak mi
się trzęsła, że musiałam przerwać, teraz zaś
usiłując pisać dalej, skrobię tak samo; mimo to
ufam, że dziś uda mi się pisać czytelniej, bo nie
jestem już w łóżeczku ale w pięknym białym
foteliku.
O moja Matko, czuję dobrze, że to wszystko, co
mówię, nie jest z sobą powiązane, równocześnie
jednak czuję potrzebę, by - zanim zacznę opowiadać
Ci o przeszłości - wyrazić Ci moje obecne uczucia;
później może zapomnę o tym. Przede wszystkim chcę
Ci powiedzieć, jak bardzo jestem wzruszona całą
twą macierzyńską delikatnością; ach! wierzaj mi,
Matko moja ukochana, że serce twego dziecka jest
przepełnione wdzięcznością i nie zapomni nigdy
tego wszystkiego, co Ci zawdzięcza.
Matko moja, najbardziej wzrusza mnie nowenna,
którą odprawiasz do M. B. Zwycięskiej (25),
te Msze św., które zamówiłaś, by uprosić moje
uzdrowienie. Czuję, że te wszystkie skarby
duchowne przynoszą wiele dobrego mojej duszy; na
początku nowenny powiedziałam Ci, moja Matko, że
trzeba, aby Najśw. Panna albo mnie uzdrowiła, albo
raczej zabrała do Nieba, bo wydawało mi się, że to
bardzo smutne dla Ciebie i Zgromadzenia, nieść
ciężar choroby młodej zakonnicy; teraz jednak
zgodziłabym się być chorą przez całe życie, jeżeli
miało by to sprawić przyjemność Panu Bogu i
zgodziłabym się także na życie bardzo długie;
jedyna łasko, której pragną - to umrzeć z miłości.
O nie! nie lękam się długiego życia, nie
uchylam się od walki, bo Pan jest skałą, na którą
zostałam wzniesiona, który ćwiczy me ręce do
walki, a palce moje do wojny. On jest moją tarczą,
w Nim mam nadzieję. - Ps 143 (26).
Toteż nigdy nie prosiłam Pana Boga, by umrzeć w
młodym wieku, mając co prawda zawsze nadzieję, że
taka jest Jego wola. Często Pan zadowala się
naszym pragnieniem pracowania dla Jego chwały, a
Ty, Matko, wiesz, jak wielkie są moje pragnienia!
Wiesz również, że Jezus podawał mi niejeden gorzki
kielich, odbierając mi od ust zanim zaczęłam go
pić, ale wprzód pozwalał mi zakosztować jego
goryczy. Matko ukochana, miał rację święty król
Dawid, który śpiewał: Jak dobrze, jak słodko
mieszkać braciom razem w doskonałej jedności (27).
Prawdę tych słów czułam bardzo często, ale taka
jedność może zaistnieć na ziemi tylko za cenę
ofiary. Nie po to, by żyć razem z mymi siostrami,
wstąpiłam do Karmelu, ale dlatego jedynie, aby
odpowiedzieć na wezwanie Jezusa. O! słusznie
przeczuwałam, że kiedy się nie folguje naturze,
wspólne życie z nimi może stać się przyczyną
nieustannych cierpień.
Jak można mówić, że wyższą doskonałością jest
żyć z dala od swoich?... Czyż można czynić zarzut
braciom z tego, że walczą na jednym polu bitwy, że
razem biegną po palmę męczeństwa?... Niewątpliwie
słusznie uważano, że dodawali sobie nawzajem
odwagi, ale niemniej słusznie, że męczeństwo
jednego stawało się równocześnie męczeństwem
wszystkich. Podobnie dzieje się w życiu zakonnym,
które teologowie zwą męczeństwem. - Serce, oddając
się Bogu, nie traci swych przyrodzonych, pełnych
tkliwości uczuć, przeciwnie, uczucia te potęgują
się w miarę, jak stają się coraz czystsze i coraz
bardziej boskie.
Matko ukochana, z taką to serdeczną tkliwością
kocham Ciebie, kocham moje siostry; szczęśliwa
jestem, że w rodzinie walczę o chwałę Króla
Niebios, ale równocześnie jestem gotowa podążyć
spiesznie na inne pole walki, gdyby Boski Generał
tego sobie życzył. Nie trzeba tu rozkazu,
wystarczy spojrzenie, prosty znak.
Od chwili mego wstąpienia do błogosławionej
arki, spodziewałam się zawsze, że jeśli Jezus nie
zabierze mnie szybko do Nieba, moim udziałem
stanie się los gołąbki Noego; że pewnego dnia Pan
otworzy okno arki i powie mi, bym leciała bardzo,
bardzo daleko, na pogańskie brzegi, niosąc gałązkę
oliwną. O Matko, ta myśl rozszerzała mi duszę,
pozwalała mi wznosić się ponad wszystko co
stworzone. Zrozumiałam, że nawet w Karmelu może
istnieć rozłąka, że tylko w Niebie będzie
połączenie całkowite i wieczne; starałam się więc,
by dusza moja zamieszkała w Niebie, by na rzeczy
ziemskie spoglądała z oddali. Zgodziłam się nie
tylko być sama wysłaną do obcego narodu, ale
również, co było mi stokroć bardziej gorzkie, aby
wysłano tam moje siostry. Na zawsze pozostanie mi
w pamięci dzień 2 sierpnia 1896 r., w którym
wypadał właśnie wyjazd misjonarzy (28)
i sprawa wyjazdu Matki Agnieszki od Jezusa była
najpoważniej traktowana. Nie chciałam uczynić
absolutnie nic w celu przeszkodzenia mu; w sercu
odczuwałam jednak głęboki smutek, ponieważ, znając
wrażliwość jej duszy, sądziłam, że nie jest
stworzona do życia pośród tych, którzy nie
potrafią jej zrozumieć. Tysiące podobnych myśli
cisnęło mi się tłumnie do głowy, a Jezus milczał,
nie rozkazywał burzy... Ja zaś mówiłam do Niego:
Mój Boże, z miłości ku Tobie godzę się na
wszystko: jeżeli Ty chcesz, ja również chcę
cierpieć, a nawet umrzeć ze zmartwienia. Jezus
zadowolił się tą gotowością; ale w kilka miesięcy
później mówiono o wyjeździe S. Genowefy i S. Marii
od Trójcy Św.; wówczas było to cierpienie innego
rodzaju, bardzo wewnętrzne i bardzo głębokie.
Wyobrażałam sobie wszystkie doświadczenia i
rozczarowania, jakie im przyjdzie wycierpieć,
jednym słowem, niebo moje było zasnute chmurami...
jedynie w głębi serca panowała nadal cisza i
spokój.
Matko ukochana, dzięki swej roztropności
rozpoznałaś wolę Dobrego Boga i ze swej strony
zabroniłaś na razie twoim nowicjuszkom myśleć o
opuszczeniu kolebki ich zakonnego dzieciństwa;
zrozumiałaś jednak ich pragnienia, ponieważ w swej
młodości sama prosiłaś, Matko moja, byś mogła
wyjechać do Sajgonu; często się zdarza, że
pragnienia matek znajdują swe echo w duszach
dzieci. Matko moja droga, wiesz, że twe pragnienia
apostolskie odbiły się w mojej duszy bardzo
wiernym echem; pozwól, że Ci się zwierzę, dlaczego
pragnęłam i jeszcze dziś pragnę - jeżeli Najśw.
Panna mnie uzdrowi - dla obcej ziemi opuścić
rozkoszną oazę, w której żyję tak szczęśliwa pod
twym macierzyńskim wejrzeniem.
Do życia w Karmelach misyjnych trzeba mieć -
jak mi, Matko, mówiłaś - zupełnie specjalne
powołanie; wiele dusz łudzi się, że je posiada.
Powiedziałaś mi również, że ja je otrzymałam i
jedynie moje zdrowie stoi na przeszkodzie; wiem
dobrze, że ta przeszkoda znikłaby, gdyby Dobry Bóg
powołał mnie w dalekie kraje, toteż żyję bez
żadnego niepokoju. Gdyby pewnego dnia trzeba mi
było opuścić mój drogi Karmel, o! nie bez bólu bym
to uczyniła; Jezus nie obdarzył mnie sercem
nieczułym i dobrze, że uczynił je zdolnym do
cierpienia, bo pragnę, by dało Mu wszystko, co
tylko dać może. Tutaj, Matko ukochana, żyję nie
kłopocząc się żadnymi troskami tej nędznej ziemi,
mam jedynie wypełnić słodką i łatwą misję, którą
mi powierzyłaś. Tutaj jestem otoczona twoją
uprzedzającą, macierzyńską troskliwością, nie
odczuwam ubóstwa, ponieważ nigdy mi niczego nie
brakowało (29).
Ale nade wszystko - tutaj jestem kochana przez
Ciebie i przez wszystkie siostry i ta miłość jest
mi nad wyraz słodka. Oto dlaczego marzę o
klasztorze, w którym byłabym nieznana, w którym
cierpiałabym z powodu ubóstwa, braku miłości,
wreszcie - osamotnienia serca.
Ach! Opuściłabym wszystko, co mi jest drogie,
nie dlatego, by być użyteczną Karmelowi, który
zechciałby mnie przyjąć; robiłabym niewątpliwie
wszystko, co do mnie należy, ale znając mą
nieudolność wiem, że nawet starając się uczynić
wszystko, na co mnie stać, nie mogłabym podołać,
gdyż nie znam się wcale, jak już wspomniałam, na
sprawach doczesnych. Jedynym moim celem byłoby
spełnić wolę Bożą, stać się dla Niego ofiarą w
sposób, który sam wybierze.
Wiem dobrze, że nie spotkałoby mnie żadne
rozczarowanie, bo skoro jest się przygotowanym na
samo tylko cierpienie, miłe zdziwienie budzi
najdrobniejsza radość, a zresztą - wiesz o tym
Matko - samo cierpienie staje się najwyższym
szczęściem, kiedy ubiega się o nie jak o skarb
najcenniejszy.
O nie! nie dlatego chciałabym wyjechać, by
cieszyć się z owoców swoich prac; gdyby to było
moim celem, nie odczuwałabym tego słodkiego
pokoju, który zalewa mą duszę, a nawet
cierpiałabym z tego powodu, że nie mogę
zrealizować swego powołania na dalekie misje. Od
dawna już nie należę do siebie, oddalam się
całkowicie Jezusowi, który ma teraz pełną swobodę
czynienia ze mną tego, co Mu się podoba. On dał mi
pociąg do życia na całkowitym wygnaniu, pozwolił
poznać wszystkie cierpienia, na jakie bym tam
napotkała, pytając mnie, czy chcę wypić ten
kielich goryczy do dna. Miałam ochotę pochwycić go
natychmiast, gdy tylko mi Jezus ukazał, ale On
cofając swą rękę dał mi zrozumieć, że wystarcza Mu
zgoda.
Matko moja, od iluż niepokojów chroni nas
pełnienie ślubu posłuszeństwa! Jak szczęśliwe są
zwykłe zakonnice! Mając za jedyną busolę wolę
przełożonych, zawsze są pewne, że znajdują się na
prostej drodze, nie lękają się pomyłki, choć
czasem zdawać im się może, że przełożeni się mylą.
Ale skoro tylko przestaną spoglądać na tę
nieomylną busolę, skoro zboczą z wytkniętej drogi
pod pretekstem pełnienia woli Boga, który rzekomo
nie dość jasno oświeca tych, co przecież zajmują
Jego miejsce, natychmiast dusza zaczyna się błąkać
po jałowych ścieżkach, gdzie wkrótce zabraknie jej
wody łaski.
Matko ukochana, ty jesteś tą busolą, która z
woli Jezusa ma mnie prowadzić pewnie do brzegów
wieczności. Jak miło mi wpatrując się w Ciebie,
wypełniać wolę Pana! Odkąd On pozwolił, abym
cierpiała pokusy przeciw wierze, pomnożył
równocześnie w mym sercu ducha wiary, który mi
każe widzieć w tobie nie tylko Matkę kochającą
mnie i przeze mnie kochaną, ale przecie wszystkim
Jezusa żyjącego w twej duszy i przez Ciebie
objawiającego mi swoją wolę. Matko moja, zdaję
sobie doskonale sprawę, że traktujesz mnie jak
duszę słabą, jak rozpieszczone dziecko, dlatego
nietrudno mi znosić ciężar posłuszeństwa, ale
przypuszczam, w oparciu o to co w głębi odczuwam,
że gdybyś nawet zechciała traktować mnie surowo,
nie zmieniłoby to mego postępowania, ani nie
osłabiło miłości ku Tobie, bo i w tym widziałabym
wolę Jezusa, który w ten sposób posługuje się Tobą
dla jak największego dobra mojej duszy.
W tym roku, moja droga Matko, Dobry Bóg
udzielił mi łaski zrozumienia na czym polega
miłość bliźniego; przedtem rozumiałam ją, to
prawda, ale w sposób niedoskonały, nie zgłębiłam
jeszcze tych słów Jezusa: "Drugie przykazanie jest
PODOBNE pierwszemu: Będziesz miłował bliźniego
twego jak siebie samego" (30).
Starałam się przede wszystkim kochać Boga, a
miłując Go zrozumiałam, że trzeba, by miłość moja
wyrażała się nie tylko słowami, bo: "Nie ci,
którzy mówią: Panie, Panie! wejdą do królestwa
Niebieskiego, ale ci, którzy czynią wolę Bożą" (31).
Wolę tę dawał mi Jezus poznać wiele razy, mogę
powiedzieć, że prawie z każdej strony swej
Ewangelii, ale podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy
czuł, że serca uczniów płoną najgorętszą miłością
ku Niemu, który dopiero co dał się im w
niewypowiedzianej tajemnicy swej Eucharystii, ten
słodki Zbawiciel chce im dać przykazanie nowe.
Powiedział im z niewymowną tkliwością:
"Przykazanie nowe daję wam, abyście się
wzajemnie miłowali, abyście tak, JAK JA WAS
UMIŁOWAŁEM I WY WZAJEMNIE SIĘ MIŁOWALI. Po tym
wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli
będziecie się wzajemnie miłowali" (32).
W jaki sposób Jezus miłował swych uczniów i
dlaczego ich miłował? O! nie mogły Go pociągnąć
ich zalety naturalne; nieskończona odległość
dzieliła Go od nich. On był wiedzą, Wiekuistą
Mądrością, oni byli biednymi grzesznikami, ludźmi
prostymi i pełnymi przyziemnych myśli. Mimo to
Jezus nazywa ich swymi przyjaciółmi, swymi braćmi
(33).
Chce, ażeby panowali z Nim razem w królestwie Jego
Ojca i pragnie umrzeć na krzyżu, aby im to
królestwo otworzyć, ponieważ sam powiedział: Nie
ma większej miłości, jak dać swe życie za tych,
których się miłuje (34).
Matko ukochana, rozważając te słowa Jezusa,
zrozumiałam, jak niedoskonale kocham moje siostry,
i spostrzegłam, że nie taką miłością kocha je
Dobry Bóg. Ach! Teraz pojmuję, że doskonała miłość
bliźniego polega na tym, by znosić błędy innych,
nie dziwić się wcale ich słabościom, budować się
nawet najdrobniejszymi aktami cnót, które u nich
spostrzegamy. Przede wszystkim jednak zrozumiałem,
że miłość bliźniego nie powinna pozostawać
zamknięta w głębi serca. Nikt, powiedział Jezus,
nie zapala pochodni, by ją wsadzić pod korzec, ale
stawia ją na świeczniku, aby oświecała WSZYSTKICH,
którzy są w domu (35).
Zdaje mi się że ta pochodnia wyobraża miłość
bliźniego, która winna oświecać, rozweselać, nie
tylko moich najdroższych, ale WSZYSTKICH, którzy
są w domu, nie wyłączając nikogo.
Kiedy Pan rozkazał swemu ludowi kochać
bliźniego jak siebie samego (36),
wtedy nie był jeszcze zstąpił na ziemię; wiedząc
zaś dobrze, jak dalece człowiek kocha siebie
samego, nie mógł nakazać swoim stworzeniom
większej miłości bliźniego. Ale skoro Jezus dał
swym apostołom przykazanie nowe, SWOJE WŁASNE
PRZYKAZANIE (37),
to - jak powie dalej - mają miłować bliźniego nie
tylko jak siebie samych, lecz miłować tak, jak On,
Jezus ich kocha, jak miłować będzie aż do
skończenia wieków.
Ach! Panie, ja wiem, że Ty nie nakazujesz
rzeczy niemożliwych, znasz lepiej ode mnie moją
słabość, moją niedoskonałość, wiesz dobrze, że
nigdy nie mogłabym kochać mych sióstr tak, jak Ty
je kochasz, jeżeli Ty sam, o mój Jezu, nie
będziesz ich kochał we mnie. Chcąc mi udzielić tej
łaski, dałeś przykazanie nowe. O! jakże jest mi
ono drogie, ponieważ daje mi pewność, że chcesz
kochać we mnie tych wszystkich, których rozkazałeś
mi miłować...
O tak, czuję to, że kiedy jestem miłosierna,
wtedy Jezus sam działa we mnie; im mocniej jestem
z Nim zjednoczona, tym bardziej kocham wszystkie
moje siostry. Kiedy chcę spotęgować w sobie tę
miłość, a szatan usiłuje podsunąć mi przed oczy
duszy błędy tej lub tamtej siostry, dla mnie mniej
sympatycznej, spieszę, by wynaleźć jej cnoty i
dobre pragnienia; mówię sobie, że zobaczyłam tylko
jeden jej upadek, a może odniosła ona wiele
zwycięstw, które przez pokorę ukryła i że to, co
zdaje się być błędem, może ze względu na intencje
być aktem cnoty. Nietrudno mi siebie o tym
przekonać, bo sama na sobie doświadczyłam, jak to
nigdy nie można sądzić. - Było to podczas
rekreacji; siostra kołowa zadzwoniła dwa razy;
trzeba było otworzyć bramę klauzurową robotnikom,
którzy mieli wnieść drzewka przeznaczone do
żłóbka. Rekreacja nie była wesoła, bo nie było
Ciebie, moja droga Matko, toteż pomyślałam, że
jeśli mnie zawołają do pomocy (38),
będę bardzo zadowolona; właśnie matka
Podprzeorysza powiedziała, bym poszła usłużyć ja
albo siostra, która była koło mnie; natychmiast
zaczęłam zdejmować fartuszek, ale dosyć spokojnie,
aby moja towarzyszka mogła mnie w tym uprzedzić,
sądziłam bowiem, że będzie jej miło pójść pomóc.
Siostra zastępująca szafarkę z uśmiechem patrzyła
na nas i widząc, że wstałam ostatnia, powiedziała
do mnie: "AXch! dobrze wiedziałam, że nie przydasz
tej perły do swej niebieskie) korony; zbyt wolno
zabierałaś się do tego..."
Z pewnością całe zgromadzenie uważało, że
postąpiłam tak pod wpływem natury, a mnie trudno
wypowiedzieć, jak zbawienne dla mej duszy było to
drobne zdarzenie i jak uczyniło mnie pobłażliwą
dla słabości innych. Chroni mnie teraz także od
próżności, kiedy jestem chwalona, bo wtedy mówię
sobie: Skoro moje małe akty cnoty bierze się za
niedoskonałość, to można się równie dobrze mylić,
biorąc za cnotę to, co jest niedoskonałością.
Mówię więc ze św. Pawłem: Bardzo mało mnie smuci
być sądzoną przez jakikolwiek trybunał ludzki. Nie
sądzę siebie samej; tym, który mnie sądzi, jest
PAN (39).
Aby więc uczynić sobie ten sąd bardziej
przychylnym, albo raczej, by nie być wcale
sądzoną, chcę zawsze z miłością myśleć o
wszystkich, bo Jezus powiedział: Nie sądźcie, a
nie będziecie sądzeni (40).
Moja Matko, czytając to co napisałam, sądzić
możesz, że pełnienie cnoty miłości bliźniego nie
sprawia mi trudności. To prawda, że od kilku
miesięcy praktyka tej pięknej cnoty już mnie
wewnętrznie nie kosztuje, co nie znaczy, że nigdy
w tej dziedzinie nie popełniam błędów. O! jestem
na to zbyt niedoskonała, ale nie sprawia mi wiele
trudności podnieść się po upadku, ponieważ z innej
walki wyszłam zwycięsko; teraz przybywają mi na
pomoc także zastępy niebieskie, jak gdyby nie
chciały dopuścić, abym miała ulec po tak
wspaniałym zwycięstwie w walce, którą postaram się
opisać.
Jest w zgromadzeniu siostra, która ma talent
drażnienia mnie na każdym kroku; jej zachowanie,
jej słowa, jej usposobienie wydają mi się bardzo
nieprzyjemne. Tymczasem jest to święta zakonnica,
która musi być bardzo mila Panu Bogu. Nie chcąc
ulec naturalnej antypatii, jaką odczuwałam,
powiedziałam sobie, że miłość bliźniego nie
powinna opierać się na uczuciach, ale wyrażać się
w czynach; postanowiłam więc postępować wobec tej
siostry tak, jak postępowałabym względem
najdroższej mi osoby. Za każdym razem, ilekroć ją
spotkałam, wstawiałam się za nią do Pana Boga,
ofiarując Mu jej cnoty i zasługi. Czułam
doskonale, że jest to nader miłe Jezusowi, bo czyż
jest artysta, który by nie był zadowolony, gdy
chwalą jego dzieła? toteż Jezus, Artysta dusz,
jest również szczęśliwy, kiedy nie zatrzymując się
na tym co zewnętrzne, przenikamy aż do
wewnętrznego sanktuarium, które wybrał sobie na
mieszkanie, podziwiając jego piękno. Nie
poprzestawałam na tym, by modlić się wiele za tę
siostrę, która była mi powodem tylu walk, starałam
się również oddawać jej wszelkie możliwe
przysługi, a gdy miałam pokusę odpowiedzieć jej
szorstko, starałam się uśmiechnąć najmilej i
zmienić temat rozmowy. Naśladowanie bowiem mówi:
Raczej każdego pozostawić przy swoim zdaniu, niż
wdawać się w kłótliwe sprzeczki (41).
Często też, jeśli nie było to na rekreacji
(mówię o godzinach pracy), a miałam coś do
załatwienia z tą siostrą, kiedy moje zmagania były
zbyt gwałtowne, uciekałam jak dezerter. Ponieważ
ona zupełnie nie domyślała się moich uczuć
względem niej, dlatego też nie podejrzewała
pobudek mego postępowania i trwała w przekonaniu,
że jej charakter bardzo mi się podoba. Pewnego
dnia podczas rekreacji powiedziała mi z miną
bardzo zadowoloną te mniej więcej słowa: "Powiedz
mi S. T. od Dz. Jezus, co cię tak do mnie pociąga,
bo za każdym razem kiedy na mnie spojrzysz, widzę,
że się uśmiechasz?" Co mnie pociągało, to Jezus
ukryty w głębi jej duszy... Jezus, który czyni
słodkimi rzeczy najbardziej gorzkie... (42)
Odpowiedziałam jej, że się uśmiecham, ponieważ
cieszę się widząc ją (nie dodałam naturalnie, że
to ze względu widzenia duchowego).
Wspominałam Ci Matko ukochana, że moim
ostatecznym środkiem, by nie ulec w walce, jest
ucieczka; tego środka używałam stale podczas mego
nowicjatu i zawsze z wielkim powodzeniem. Opowiem
Ci, moja Matko, jeden przykład, który na pewno Cię
ubawi. Było to w czasie jednego z twych
bronchitów; będąc zakrystianką, przyszłam rano
cichuteńko oddać klucze od kraty, przy której
przyjmujemy Komunię św.; w głębi duszy nie
odczuwałam przykrości, że mam okazję Ciebie
zobaczyć; bardzo cieszyłam się z tego, ale
usiłowałam nie dać poznać po sobie. Jedna z
sióstr, która równocześnie bardzo mnie lubiła,
widząc mnie wchodzącą do Ciebie, moja Matko, i
przypuszczając, że chcę Cię obudzić, ożywiona
świętym zapałem usiłowała odebrać mi klucze; nie
byłam tak naiwna, by jej oddać je i zrzec się mych
praw. Powiedziałam jej możliwie najgrzeczniej, że
ja równie jak ona wcale nie pragnę Cię obudzić i
że do mnie należy oddanie kluczy... Teraz
rozumiem, że o wiele doskonalej było by ustąpić
tej siostrze, młodej co prawda, ale ostatecznie
starszej ode mnie. Wtedy tego nie rozumiałam,
chciałam więc koniecznie wejść, mimo że ona
zamykała drzwi, aby uniemożliwić mi przejście.
Wkrótce nastąpiło nieszczęście, którego
obawiałyśmy się obie: na skutek hałasu, któryśmy
zrobiły, otwarłaś oczy... Wszystko spadło na mnie.
Biedna siostra, której się sprzeciwiałam,
wygłosiła całą przemowę, o takiej mniej więcej
treści:
To Siostra T. od Dz. Jezus narobiła hałasu...
Boże, jaka ona jest nieprzyjemna... itd. Uważając,
że jest zupełnie przeciwnie, miałam ochotę się
bronić; na szczęście oświeciła mnie myśl i
powiedziałam sobie, że skoro tylko zacznę się
usprawiedliwiać, na pewno nie będę mogła zachować
pokoju duszy; czułam również, że nie posiadam
dostatecznej cnoty, by w milczeniu pozwolić się
oskarżać; ostatnią moją deską ratunku stała się
więc ucieczka. Jak pomyślałam, tak natychmiast
zrobiłam; odeszłam bez hałasu (43)
zostawiając siostrę, która ciągnęła dalej swoje
przemówienie podobne do złorzeczeń Kamilusa
przeciw Rzymowi. Serce biło mi tak silnie, że nie
byłam w stanie iść dalej; usiadłam na schodach, by
radować się w pokoju owocami mego zwycięstwa.
Osobliwe to było męstwo, nieprawdaż, Matko
droga?... ale sądzę, że czasem lepiej nie narażać
się na walkę, kiedy jest się pewnym przegranej.
Niestety! gdy przenoszę się myślą w czasy mego
nowicjatu, widzę, jak byłam niedoskonałą...
Martwiłam się z powodu drobnych rzeczy, z których
teraz się śmieję. O! jak dobry jest Pan, że
pozwolił wzrosnąć mej duszy, że jej dał
skrzydła... Wszystkie sieci myśliwych nie mogą
mnie przestraszyć bo: "Na próżno zarzuca się sieć
przed oczyma skrzydlatych" (Prz) (44).
Na pewno po jakimś czasie także chwila obecna wyda
mi się jeszcze pełna niedoskonałości; ale niczemu
już się nie dziwię ani się nie martwię widząc, że
jestem samą słabością, przeciwnie, właśnie w niej
się chlubię (45)
i codziennie spodziewam się odkryć w sobie nowe
niedoskonałości. Pamiętając, że miłość zakrywa
mnóstwo grzechów (46),
czerpię z tej niezgłębionej kopalni, którą Jezus
otworzył przede mną. Pan daje wyjaśnienie w
Ewangelii na czym polega Jego nowe przykazanie.
Mówi On u św. Mateusza: "Słyszeliście, że
powiedziano: Będziecie miłować waszych przyjaciół
a nienawidzić nieprzyjaciół. Ja zaś mówię wam:
miłujcie waszych nieprzyjaciół, módlcie się za
tych, którzy was prześladują" (47).
W Karmelu oczywiście nie spotyka się
nieprzyjaciół, ale ostatecznie zdarzają się
sympatie; czuje się pociąg do jednej siostry,
podczas gdy inną okrąża się, aby uniknąć
spotkania, i tak bezwiednie staje się ona
przedmiotem prześladowania. Tymczasem Jezus mówi
mi, że tę siostrę trzeba kochać, trzeba się za nią
modlić, mimo że jej zachowanie zdaje się wskazywać
na brak miłości z jej strony. "Jeśli miłujecie
tych, którzy was kochają, jakaż stąd dla was
wdzięczność? Toć i grzesznicy miłość okazują tym,
którzy ich miłują" (48).
Nie wystarczy kochać, trzeba tego dowieść. Doznaje
się naturalnej radości, gdy można zrobić prezent
przyjacielowi, zwłaszcza gdy zrobimy mu nim
niespodziankę; ale to nie jest znakiem miłości
bliźniego, bo grzesznicy czynią tak samo. Oto,
czego jeszcze nauczył mnie Jezus: "Daj KAŻDEMU,
kto cię prosi, a nie dopominaj się od tego, który
BIERZE twoje" (49).
Dawanie wszystkim, którzy proszą, sprawia mniejszą
przyjemność, niż pójście za porywem serca; dokąd
jeszcze proszą grzecznie - dawanie nie kosztuje,
ale jeżeli na nieszczęście użyją słów niezbyt
delikatnych, dusza - o ile nie jest ugruntowana w
miłości - natychmiast się zbuntuje. Znajduje się
wtedy tysiąc powodów, by prośbie odmówić i
dopiero, gdy przekonamy proszącego o jego
niedelikatności, dajemy w końcu z łaski to, czego
od nas żądano, czy też oddajemy drobną przysługę,
o którą byliśmy proszeni, a która zabrałaby
dwadzieścia razy mniej czasu niż dochodzenie
urojonych praw. Jeśli trudno jest dawać, gdy nas
proszą, to jeszcze trudniej jest pozwolić wziąć
to, co do nas należy, nie żądając zwrotu. Moja
Matko, mówię, że jest to trudne, a powinnam raczej
powiedzieć, że wydaje się trudnym, bo Jarzmo Pana
jest słodkie i lekkie (50);
kiedy się je przyjmie, natychmiast czuje się jego
słodycz i woła się z Psalmistą: "POBIEGŁEM drogą
Twoich przykazań, odkąd rozszerzyłeś mi serce" (51).
Jedynie miłość bliźniego może rozszerzyć moje
serce. O Jezu, odkąd trawi je ten słodki płomień,
z radością biegnę drogą Twego NOWEGO
przykazania... Chcę nią biec aż do błogosławionego
dnia, kiedy to włączywszy się w dziewiczy orszak
będę mogła postępować za Tobą w bezkresach,
śpiewając Twą pieśń NOWĄ (52),
która będzie pieśnią Miłości.
Wspomniałam, że Jezus nie chce, bym się
upominała o to, co do mnie należy; to zdaje się
być łatwe i naturalne, ponieważ nie posiadam
niczego. Dóbr ziemskich wyrzekłam się ślubem
ubóstwa; nie mam więc prawa skarżyć się, że
zabrano mi rzecz, która do unie nie należy,
przeciwnie, powinnam cieszyć się, gdy danym mi
jest odczuwać ubóstwo. Niegdyś zdawało mi się, że
nie dbam o nic, ale odkąd zrozumiałam słowa
Jezusa, spostrzegłam, że w różnych okazjach jestem
bardzo niedoskonała. Na przykład: wiem doskonale,
że przy pracy malarskiej nic nie jest moje;
niemniej jednak, kiedy zabierając się do pracy
znajduję pędzla i farby w nieporządku, jeśli
gdzieś znikła linijka lub ołówek, cierpliwość
dochodzi do kresu i muszę zebrać całą odwagę, nie
upominać się z goryczą o brakujące przedmioty.
Bardzo często jesteśmy zmuszeni prosić o rzeczy
konieczne, jeśli to jednak czynimy z pokorą, nie
przekraczamy przykazania Jezusa, przeciwnie,
postępujemy jak ubodzy, którzy wyciągają rękę, aby
otrzymać to, co jest im niezbędne; nie dziwią się
oni, jeśli ich prośba zostanie odrzucona, bo od
nikogo nic się im nie należy. Ach! Jakiż pokój
zalewa duszę, gdy wznosi się ponad uczucia
naturalne... Nie, nic nie da się porównać z
radością, jakiej kosztuje prawdziwie ubogi w
duchu. Jeśli prosi z oderwaniem o rzecz konieczną
i gdy nie tylko mu jej odmówią, ale jeszcze
usiłują zabrać mu to, co posiada, idzie wówczas za
radą Jezusa: "Temu, który chce prawować się z tobą
i twoją suknię wziąć, oddaj i płaszcz" (53).
Oddać płaszcz znaczy to - jak mi się zdaje -
wyrzec się do ostatka swych praw, uważać się za
sługę, niewolnika innych. Kiedy pozbędziemy się
swego płaszcza, wtedy łatwiej jest iść, biec,
dlatego Jezus dorzuca: "Jeśli kto przymusi cię,
byś szedł z nim tysiąc kroków, idź z nim dwa
tysiące" (54).
Nie dosyć więc dać każdemu, ktokolwiek mnie prosi
(55),
trzeba uprzedzić jego pragnienia, dać do
zrozumienia, że oddawanie usługi uważa się za
obowiązek, za wielki zaszczyt; jeśli zaś zabiorą
nam rzecz służącą do naszego użytku, nie powinno
się zdradzać żalu, przeciwnie, trzeba okazać
szczęście, że nas od tego uwolniono (56).
Moja droga Matko, bardzo daleko mi do
praktykowania tego, co tak dobrze zrozumiałam, ale
już samo pragnienie daje mi pokój.
Dziś bardziej niż w inne dni czuję, jak
niesłychanie źle się wyrażam. Napisałam coś w
rodzaju, rozprawy o miłości bliźniego, której
lektura na pewno Cię zmęczy; przebacz mi, Matko
ukochana i pomyśl sobie, że w tej właśnie chwili
infirmerki spełniają wobec mnie to, o czym piszę;
nie wahają się zrobić dwa tysiące kroków tam,
gdzie wystarczyło by dwadzieścia; mogłam więc
podziwiać miłość bliźniego w czynie! Bez
wątpienia, dusza moja winna się tym zachwycać; ale
umysł mój - przyznaję - jest trochę skrępowany
wobec takiego poświęcenia i pióro straciło swój
polot. Na to, bym mogła wypowiedzieć swoje myśli,
trzeba mi być jak wróbel na dachu (57),
a to zdarza się bardzo rzadko. Zaledwie wezmę
pióro do ręki, oto przechodzi koło mnie jakaś
dobra siostrzyczka z widłami na ramieniu. Sądzi,
że mnie zabawi małą pogawędką: siano, kaczki,
kury, wizyta doktora, wszystko znajduje się na
tapecie. Co prawda nie trwa to długo, ale jest
więcej takich miłosiernych siostrzyczek; a oto
znów inna, rozrzucająca siano, składa na mych
kolanach kwiaty, być może w przekonaniu, że staną
się one dla mnie źródłem poetyckiego natchnienia.
Lecz ja go w tej chwili nie szukam, i wolałabym,
aby te kwiaty nadal kołysały się na swych
łodygach. Wreszcie zmęczona zamykaniem i
otwieraniem owego sławnego zeszytu, otwieram
książkę (która ciągle się zamyka) i odpowiadam
śmiało, że przepisuję myśli z Psalmów i Ewangelii
na imieniny Naszej Matki (58).
I jest to rzeczywiście prawdą, ponieważ nie
szczędzę cytatów... Matko droga, zabawiłabym Cię,
jak sądzę, opowiadając Ci wszystkie moje przygody
w zaroślach Karmelu; nie wiem czy mogłam napisać
dziesięć linii, aby mi nie przerwano; nie powinno
mnie to śmieszyć ani bawić, lecz przez miłość dla
Boga i mych sióstr (tak miłosiernych dla mnie)
staram się wyglądać na zadowoloną, a przede
wszystkim być nią istotnie... Masz tobie, oto
jeszcze jedna siostra odchodzi od sianokosów, by
powiedzieć mi współczującym tonem: "Moja biedna
siostrzyczko, jakże to musi cię męczyć tak pisać
cały dzień". - "Bądź spokojna - odpowiadam jej, to
tylko tak się wydaje, że ja dużo piszę, w
rzeczywistości nie piszę prawie nic". - "Tym
lepiej - odpowiada z zadowoloną miną - ale bądź co
bądź, cieszę się, że właśnie zbieramy siano, bo to
zawsze trochę cię rozerwie". Istotnie, jest to dla
mnie tak wielka rozrywka (nie licząc odwiedzin
infirmerek), iż wcale nie kłamię twierdząc, że
prawie nic nie piszę.
Na szczęście niełatwo mnie zniechęcić; by Ci to
okazać, moja Matko, skończę wyjaśniać Ci to, co
Jezus dał mi zrozumieć odnośnie miłości bliźniego.
Dotychczas mówiłam o czynach zewnętrznych; teraz
chciałabym Ci zwierzyć, jak rozumiem miłość czysto
duchową. Jestem najmocniej przekonana, że wkrótce
nie omieszkam pomieszać jednej z drugą, ale
ponieważ mówię to, moja Matko, do Ciebie na pewno
nie będzie Ci trudno uchwycić moją myśl i
rozwikłać pasmo splątane przez twoje dziecko.
W Karmelu nie zawsze jest możliwość
praktykowania dosłownie nakazów Ewangelii; czasem
obowiązek każe nam odmówić jakiejś usługi;
niemniej jednak, jeśli miłość bliźniego zapuściła
głębokie korzenie w duszy, wtedy okaże się ona na
zewnątrz. Istnieje tak miły sposób odmówienia, w
wypadku, kiedy nie można oddać usługi, że sama
odmowa może się stać równie przyjemną jak dar. To
prawda, że jest mniej krępujące poprosić o
przysługę siostrę, która jest zawsze do niej
gotowa;
Jezus jednak mówi: "Nie odwracaj się od tego,
kto chce pożyczyć od ciebie" (59).
Tak więc pod pretekstem, że będzie się zmuszoną
odmówić, nie powinno się omijać sióstr, które mają
zwyczaj stale prosić o przysługi. Nie należy też
zwiększać swej usłużności w celu popisania się,
albo w nadziei, że kiedy indziej ta siostra będzie
się czuła w obowiązku odwzajemnić usługę, bo Pan
Nasz powiedział także: "Jeśli dobrze czynicie tym
tylko, od których spodziewacie się zapłaty, to
jakaż będzie wdzięczność wasza? bo grzesznicy
również pożyczają grzesznikom, by tyleż samo
otrzymać. Wy natomiast czyńcie dobrze i
POŻYCZAJCIE NICZEGO SIĘ NIE SPODZIEWAJĄC, a wasza
nagroda będzie wielka" (60).
O tak! nagroda jest wielka już tu na ziemi... na
tej drodze tylko pierwszy krok kosztuje. Pożyczać,
niczego się nie spodziewając, to wydaje się trudne
dla natury; wolimy dawać, bo rzecz dana już więcej
do nas nie należy. Oto przychodzi ktoś do ciebie,
mówiąc z całą pewnością: "Siostro, potrzebuję
twojej pomocy przez kilka godzin, ale bądź
spokojna, mam pozwolenie naszej Matki i oddam ci
czas mi poświęcony, bo wiem, jak się spieszysz".
Rzeczywiście, gdy się wie, że nie oddadzą nam
pożyczonego czasu, powiedziało by się chętniej:
"Ofiaruję ci go". To zadowoliłoby miłość
własną, ponieważ bardziej wspaniałomyślnie jest
dawać niż pożyczać, a przy tym dało by się
siostrze do zrozumienia, że nie liczy się na jej
usługi... Ach! pouczenia Jezusa są tak przeciwne
skłonnościom natury! Bez pomocy łaski
niemożliwością było by nie tylko zacząć je
praktykować, ale nawet zacząć rozumieć.
* * *
(1) Matka Maria od św. Gonzagi,
wybrana przeoryszą 24 marca 1896 roku, objęła
ponownie ten urząd po trzyletnim przełożeństwie
matki Agnieszki od Jezusa.
(2) Por. Ps 88, 2.
(3) Polecenie dalszego spisywania
swych wspomnień otrzymała Teresa 3 czerwca 1897
r., na skutek interwencji m. Agnieszki od Jezusa u
m. Marii od św. Gonzagi.
(4) Dzień jej profesji, 8
września 1890 r.
(5) Por. Ps 125, 5-6. Teresa z
nadzwyczajną delikatnością robi aluzję do
powtórnego, bardzo trudnego wyboru matki Marii od
św. Gonzagi na przełożeństwo. Patrz list CLXX, z
dnia 29 czerwca 1896 r., do m. Marii Gonzagi.
(6) Por. Tb 12, 7.
(7) Iz 3, 10.
(8) Prz 9, 4.
(9) Iz 66, 13, 12.
(10) Ps 70, 17-18.
(11) Por. Ps 89, 4.
(12) Chodzi tu o pomoc w
kierowaniu nowicjatem.
(13) J 21, 15.
(14) Matka Maria od św. Gonzagi
zostawszy przeoryszą zachowała mimo wszystko tytuł
i oficjalne obowiązki mistrzyni nowicjatu. "Małymi
barankami" nazywa Teresa nowicjuszki, "owcami" -
zakonnice profeski.
(15) Por. Mt 11, 25.
(16) Ps 118, 141.
(17) Ps 118, 100, 105, 60.
(18) Chodzi tu o próbę wiary,
która zaczęła się w święta Wielkanocy 1896 r.
(19) Por. Mt 25, 6.
(20) Wielki Piątek matka
przeorysza przemawia krótko na temat miłości i
siostry przepraszają się wzajemnie wymieniając
uścisk.
(21) Por. J 1, 5 i 9.
(22) Por. Łk 18, 13.
(23) Ps 91, 5.
(24) Ta data wpisana jest
ołówkiem u dołu strony rękopisu. Przypomina ona
drugą rocznicę Aktu ofiarowania się Miłości
miłosiernej (9 czerwca 1895 r.).
(25) Nowenna zaczęła się 5
czerwca 1897 r.
(26) Ps 143, 12.
(27) Ps 132, 1.
(28) 2 sierpnia 1896 r. ojciec
Roulland, duchowy brat Świętej, odpłynął okrętem
wraz z innymi misjonarzami z Marsylii do Chin.
(29) To zdanie Teresy trzeba
odczytywać w kontekście jej poprzednich wypowiedzi
świadczących o tym, jak pojmowała wymagania
zakonnego ubóstwa.
(30) Mt 22, 39.
(31) Mt 7, 21.
(32) J 13, 34-35.
(33) Por. J 15, 15, 20, 17.
(34) J 15, 13.
(35) Mt 5, 15.
(36) Por. Kpł 19, 18.
(37) Por. J 15, 12.
(38) Teresa używa tu określenia
"detierce - jako tiers". Nazywano tak dawniej
zakonnicę, która asystowała przy wpuszczaniu osób
obcych (pracowników) do klauzury.
(39) 1 Kor 4, 3-4.
(40) Łk 6, 37.
(41) O naśladowaniu Chrystusa,
ks. III, r. 44, 1.
(42) Por. tamże, ks. III, r. 5,
3.
(43) Teresa używa tu
francuskiego zwrotu "bez bębna i trąbki" nie
mającego odpowiednika w języku polskim.
(44) Prz 1, 17.
(45) Por. 2 Kor 12, 5.
(46) Prz 10, 12.
(47) Mt 5, 43-44.
(48) Łk 6, 32.
(49) Łk 6, 30.
(50) Mt 11, 30.
(51) Ps 118, 32.
(52) Por. Ap 14, 3.
(53) Mt 5, 40.
(54) Mt 5, 41.
(55) Por. Łk 6, 30.
(56) Tego ostatniego zdania
Teresy nie można zbytnio uogólniać ani przenosić w
dziedzinę społeczną. Należy je rozumieć zgodnie z
kontekstem, mianowicie, że ubogim "od nikogo nic
się nie należy" według przekonania ich samych,
myślących według ducha ewangelicznego oderwania.
(57) Por. Ps 101, 7.
(58) Imieniny matki Marii od św.
Gonzagi przypadały 21 czerwca, w dzień św.
Alojzego Gonzagi.
(59) Mt 5, 42.
(60) Łk 6,
34-35. |