Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział IX
W sercu Kościoła... List do
siostry Marii od Najświętszego Serca
Mądrość miłości. Pocieszający sen.
Bezkresne pragnienia. Powołaniem moim jest miłość.
Mały ptaszek. Boski Orzeł. Legion dusz małych.
J.M.J.T.
(Wrzesień 1896)
Jezus +
Moja Droga Siostro! Prosiłaś mnie o pamiątkę z
mych rekolekcji (1),
może już ostatnich (2)...
Ponieważ nasza Matka (3)
na to pozwoliła, radość mi sprawia możność
porozmawiania z tobą, która mi jesteś po dwakroć
Siostrą, z tobą, która przemawiając w moim imieniu
obiecałaś, że będę służyć tylko Jezusowi, wtedy,
gdy ja jeszcze nie mogłam mówić... Kochana
chrzestna Mateczko, tego wieczoru mówi do Ciebie
dziecko, które ofiarowałaś Panu, dziecko, które
Cię kocha tak, jak tylko dziecko Matkę kochać
może... dopiero w Niebie poznasz głęboką
wdzięczność, która przepełnia mi serce... Siostro
moja Ukochana! chcesz usłyszeć o tajemnicach,
które Jezus powierzył twej małej córeczce; wiem,
że tajemnice te i Tobie On zwierza, wszak to Ty
uczyłaś mnie przyjmować pouczenia Boże. Chcę
jednak spróbować wypowiedzieć, choć bardzo
nieudolnie, coś z tego, co tak trudno wyrazić
ludzkim językiem, a co serce zaledwie przeczuć
zdoła...
Nie myśl, że opływam w pociechy. O nie! moją
pociechą jest właśnie to, że nie mam żadnej na
ziemi. Jezus nie ukazując mi się, nie dając mi
słyszeć swego głosu, poucza mnie w skrytości, to
znaczy nie za pomocą książek, bo nie rozumiem co
czytam. Czasem jednak słowa, jak te, które
znalazłam pod koniec modlitwy (spędzonej w
milczeniu i oschłości), przynoszą mi pociechę:
"Oto Mistrz, którego ci dam, nauczy cię
wszystkiego, co powinnaś czynić. Chcę, byś czytała
w księdze żywota, w której jest zawarta mądrość
MIŁOŚCI" (4).
Mądrość miłości. O tak! to słowo zabrzmiało słodko
w mej duszy: tej mądrości jedynie pragnę. Choć dla
niej oddałam wszystkie me bogactwa, sądzę wraz z
oblubienicą ze świętych pieśni, że nie dałam
nic... (5)
Wiem dobrze, że tylko miłość może uczynić nas
miłymi Bogu i ta miłość jest jedynym dobrem, o
które się ubiegam. Spodobało się Jezusowi wskazać
mi jedyną drogę, która wiedzie w sam Boski żar; tą
drogą jest zaufanie małego dziecka, które bez
obawy zasypia w ramionach swego Ojca... "Jeśli kto
jest maluczki, niech przyjdzie do mnie" (6),
rzekł Duch Święty przez usta Salomona i ten sam
Duch Miłości powiedział jeszcze: "Mali otrzymują
miłosierdzie" (7).
W Jego imieniu prorok Izajasz objawia nam, że w
dniu ostatecznym "Pan powiedzie swątrzodą na
pastwiska, zgromadzi małe baranki i do łona swego
je przytuli" (8).
I jakby te wszystkie obietnice nie wystarczały,
ten sam prorok, którego natchniony wzrok zanurzył
się już w glebach wieczności, woła w imieniu Pana:
"Jak Matka pieści swe dziecię, tak ja was
pocieszać będę, przy piersiach was poniosę, a na
kolanach będę się z wami pieścić" (9).
Droga Matko chrzestna! Po takich słowach trzeba
zamilknąć i płakać tylko z wdzięczności i
miłości... O! gdyby wszystkie dusze słabe i
niedoskonałe czuły to, co czuje najmniejsza z nich
wszystkich, dusza twej małej Teresy, ani jedna nie
straciłaby nadziei, że zdobędzie szczyt góry
miłości, ponieważ Jezus nie żąda wielkich czynów,
ale jedynie zdania się na Niego i wdzięczności,
jak to powiedział w Psalmie 49: "Nie potrzebuję
kozłów z waszych trzód, bo wszystkie zwierzęta
leśne należą do mnie i tysiące zwierząt, które
pasą się na wzgórzach, znam wszystkie górskie
ptaki. Jeżeli będę łaknąć to nie potrzebuję wam o
tym mówić, bo ziemia i wszystko, co ona zawiera,
do mnie należy. Czy nam jeść mięso wołów i pić
krew kozłów?... OFIARUJCIE BCGU OFIARY CHWAŁY I
DZIĘKCZYNIENIA" (10).
Oto wszystko, czego Jezus żąda od nas; nie
potrzebuje On wcale naszych dzieł, lecz jedynie
naszej miłości, ponieważ ten sam Bóg, który
oświadcza, że jeśliby łaknął, nie potrzebuje wam o
tym mówić, nie obawia się żebrać o trochę wody u
Samarytanki. On pragnął... Lecz mówiąc: "daj mi
pić" (11),
Stwórca świata domagał się miłości od swego
biednego stworzenia. On pragnął miłości... Ach!
czuję to teraz więcej niż kiedykolwiek; Jezus jest
spragniony; od zwolenników świata doznaje tylko
niewdzięczności i obojętności, a pomiędzy swymi
uczniami mało - niestety - znajduje serc, które
oddają Mu się bez zastrzeżeń, które rozumieją całą
czułość Jego nieskończonej Miłości.
Siostro droga, jakże jesteśmy szczęśliwe, że
znamy wewnętrzne tajemnice naszego Oblubieńca!
Gdybyś zechciała spisać to wszystko, co wiesz,
jakże piękne mielibyśmy stronice do czytania, ale
ja wiem, że wolisz zachować w głębi swego serca
"tajemnice Króla", a mnie mówisz: "że jest rzeczą
zaszczytną objawiać dzieła Najwyższego" (12).
Uważam, że masz słuszność zachowując milczenie, a
ja kreślę te linie jedynie dlatego, by zrobić Ci
przyjemność, czuję bowiem moją niezdolność do
oddania ziemskimi słowami tajemnic Nieba. Zresztą
pisząc stronę po stronie widzę, że nawet nie
zaczęłam jeszcze... Roztaczają się przede mną
niezmierzone horyzonty, nieskończoność mieni się
tak wielkim bogactwem odcieni, że dopiero wtedy,
gdy przeminie noc tego życia, znajdę na palecie
Niebieskiego Malarza barwy zdolne odtworzyć te
cuda, które odsłania przed oczyma mej duszy.
Siostro moja Droga, prosiłaś mnie, bym ci
opisała mój sen i "moją małą doktrynę", jak to
nazywasz... Zrobiłam to na następnych stronicach,
tak jednak nieudolnie, że wydaje mi się
niemożliwe, abyś to zrozumiała. Być może, że mój
sposób wyrażania się wyda Ci się przesadny... Ach!
przebacz mi, to już niemiła cecha mego stylu,
zapewniam Cię jednak, że nie ma żadnej przesady w
mojej małej duszy, tam wszystko jest pogrążone w
ciszy i spoczynku.
(Pisząc, zwracam się wprost do Jezusa, bo tak
jest mi łatwiej wyrazić swoje myśli... Co jednak,
niestety, nie przeszkadza, że i tak uczynię to
bardzo nieudolnie!)
8 września 1896 (13)
(Do mojej drogiej Siostry Marii od Najśw.
Serca)
O Jezu, mój Umiłowany! któż może wypowiedzieć,
z jaką serdecznością, z jaką słodyczą prowadzisz
moją małą duszę! jak lubisz zapalać promień Twej
łaski pośród najbardziej posępnej burzy!... Jezu,
od pięknego dnia Twego tryumfu, promiennych świąt
Zmartwychwstania, sroga burza szalała w mej duszy,
kiedy pewnej soboty w maju (14),
myśląc o mistycznych snach, które nieraz zdarzają
się różnym duszom, powiedziałam sobie, że taki sen
byłby dla mnie słodką pociechą; nie prosiłam
jednak o nią. Moja mała dusza, wpatrując się
wieczorem w chmury, które zasnuły jej niebo,
powtarzała sobie, że piękne sny nie są dla niej i
pośród burzy zasnęła... Na drugi dzień był 10
maja, druga NIEDZIELA miesiąca Maryi, może
rocznica dnia, w którym Najśw. Panna raczyła się
uśmiechnąć do swego małego kwiatka... (15)
O pierwszym brzasku jutrzenki, znalazłam się
(we śnie) na pewnego rodzaju galerii; było tam
wiele różnych osób, ale w oddali. Przy mnie była
jedynie nasza Matka. Nagle spostrzegłam trzy
karmelitanki ubrane w płaszcze i duże welony;
przypuszczałam, że przyszły do naszej Matki; nie
wiedziałam, którędy weszły; zrozumiałam jednak, że
przybyły z Nieba. W głębi serca powiedziałam
sobie: Ach! jakże byłabym szczęśliwa, gdybym mogła
zobaczyć twarz choć jednej z nich. Wtedy, jakby w
odpowiedzi na moją prośbę, najwyższa ze świętych
podeszła do mnie; natychmiast upadłam na kolana.
O, radości! Karmelitanka podniosła swój welon, a
raczej uchyliła go i mnie nim okryła.... bez
chwili wahania poznałam czcigodną Matkę Annę od
Jezusa (16),
założycielkę Karmelu we Francji. Twarz jej była
piękna nadziemską pięknością; nie biły od niej
żadne promienie, a jednak mimo welonu, który nas
obie okrywał, widziałam tę niebiańską twarz
rozjaśnioną niewypowiedzianie słodkim światłem,
światłem, które nie oświecało z zewnątrz, ale
zdawało się zeń promieniować...
Nie jestem w stanie oddać radości, która
napełniła moją duszę; to się odczuwa, ale
niepodobna tego wyrazić... Wiele miesięcy upłynęło
już od owego słodkiego snu, lecz wspomnienie,
które on pozostawił w mej duszy, nie straciło nic
ze świeżości, z niebiańskiego uroku... Widzę
jeszcze spojrzenie i PEŁEN MIŁOŚCI uśmiech
Wielebnej Matki. Mam wrażenie, że czuję jeszcze
pieszczoty, którymi mnie obsypała...
Widząc się tak serdecznie kochaną, odważyłam
się wyrzec te słowa: "O Matko! powiedz, błagam
cię, czy Dobry Bóg pozostawi mnie jeszcze długo na
ziemi... Czy nie zechce przyjść wkrótce po
mnie?..."
Święta, uśmiechnąwszy się czule wyszeptała:
"Tak, wkrótce, wkrótce... obiecuję ci to". - Matko
moja - dodałam - powiedz mi jeszcze, czy Dobry Bóg
nie żąda ode mnie czegoś więcej, ponad te moje
biedne małe czynności i pragnienia? Czy jest ze
mnie zadowolony?" Twarz Świętej nabrała wyrazu
nieporównanie bardziej czułego niż wtedy, kiedy
mówiła do mnie po raz pierwszy. Jej spojrzenie i
pieszczoty były najsłodszą odpowiedzią.
Powiedziała mi jeszcze: "Dobry Bóg nie żąda od
ciebie niczego więcej. Jest zadowolony, bardzo
zadowolony!..." Następnie pieściła mnie z tak
wielką miłością, jakiej nie ma nawet najczulsza
matka dla swego dziecka, po czym oddaliła się...
Serce moje przepełniała radość; przypomniałam
sobie jednak moje siostry, i chciałam prosić dla
nich o łaski, niestety!... Obudziłam się!...
O Jezu! burza już nie szalała, niebo było
spokojne i pogodne... wierzyłam, czułam, że jest
Niebo, i że to Niebo zamieszkuje wiele dusz, które
mnie kochają, które uważają mnie za swoje
dziecko... To uczucie pozostało w mym sercu,
zwłaszcza, że Czcigodna Matka Anna od Jezusa była
mi dotąd zupełnie obojętna; nigdy jej nie
wzywałam, a myślałam o niej tylko wówczas, gdy ją
wspominano, co zdarzało się dosyć rzadko.
Zrozumiałam, jak bardzo jestem przez nią kochana,
toteż o ile dotąd byłam względem niej obojętna, o
tyle teraz serce moje rozpływa się w miłości i
wdzięczności nie tylko wobec Świętej, która mnie
nawiedziła, ale wobec wszystkich błogosławionych
mieszkańców Nieba...
O mój Umiłowany! ta łaska była tylko preludium
do łask o wiele większych, których raczyłeś mi
udzielić; pozwól mi, jedyna moja Miłości,
przypomnieć Ci je dzisiaj... dzisiaj, w szóstą
rocznicę naszego zjednoczenia (17).
Ach! przebacz mi Jezu, jeśli mówić będę jak
szalona, chcąc oddać moje pragnienia, moje
nadzieje sięgające w nieskończoność, przebacz mi i
ulecz mą duszę, dając jej to, czego się
spodziewa!!
Być Twą Oblubienicą, o Jezu, być karmelitanką,
być przez zjednoczenie z Tobą matką dusz, to
wszystko powinno mi wystarczyć... jest jednak
inaczej... Bez wątpienia, te trzy przywileje
stanowią moje powołanie: być Karmelitanką,
Oblubienicą i Matką. A jednak odczuwam w sobie
jeszcze inne powołania, powołanie WOJOWNIKA,
KAPŁANA, DOKTORA, MĘCZENNIKA; czuję wreszcie
potrzebę, pragnienie dokonania dla Ciebie Jezu
wszystkich czynów najbardziej bohaterskich...
Czuję w mej duszy odwagę Krzyżowca, Żuawa
Papieskiego, pragnę umrzeć na polu bitwy w obronie
Kościoła...
Czuję w sobie powołanie KAPŁANA; z jaką
miłością, o Jezu, piastowałabym Cię w mych rękach
w chwili, gdy na moje słowo zstępowałbyś z
Nieba!... Z jaką miłością dawałabym Cię duszom!...
Ale cóż! pragnąc zostać Kapłanem, podziwiam
równocześnie pokorę św. Franciszka z Asyżu i czuję
powołanie, by naśladować go w odrzuceniu wzniosłej
godności Kapłaństwa.
O Jezu! moja miłości, moje życie... Jakże
połączyć te sprzeczności? Jak zrealizować
pragnienia mojej biednej małej duszy?
Ach! mimo mej maleńkości, chciałabym oświecać
dusze, jak Prorocy, Doktorzy, odczuwam powołanie
Apostola... chciałabym przebiegać ziemię, głosić
Twe imię i umieszczać w ziemi niewiernych Twój
chwalebny Krzyż. Ale, o mój Ukochany, jedno
posłannictwo mi nie starczy, chciałabym w tym
samym czasie głosić Ewangelię w pięciu częściach
świata aż po najbardziej odległe wyspy...
Chciałabym być misjonarzem nie tylko przez
przeciąg kilku lat, lecz od stworzenia świata aż
do dokonania się wieków... Przede wszystkim
jednak, o mój Ukochany Zbawicielu, chciałabym
przelać za Ciebie moją krew, aż do ostatniej
kropli...
Męczeństwo, oto marzenie mej młodości; rosło
ono ze mną w karmelitańskiej klauzurze... Ale oto
nowe szaleństwo, bo nie ograniczam się do
pragnienia jednego rodzaju męczeństwa... Trzeba by
wszystkich naraz, aby mnie zadowolić... Chciałabym
jak Ty, mój Oblubieńcze godny uwielbienia, być
biczowana i ukrzyżowana... Chciałabym umrzeć
odarta ze skóry jak św. Bartłomiej... Jak św. Jan
chciałabym być zanurzona we wrzącym oleju,
chciałabym ponieść wszystkie tortury zadawane
męczennikom... ze św. Agnieszką i św. Cecylią
podać szyję pod miecz i jak Joanna d'Arc, moja
ukochana siostra, chciałabym na stosie szeptać
Twoje Imię, o JEZU... Kiedy pomyślę o
udręczeniach, które w czasach Antychrysta staną
się udziałem chrześcijan, czuję, jak serce moje
wyrywa się do nich... Jezu, Jezu, gdybym chciała
spisać wszystkie moje pragnienia, musiałabym się
odnieść do Twej księgi żywota, gdzie są podane
czyny wszystkich Świętych; tego wszystkiego
chciałabym dokonać dla Ciebie...
O mój Jezu! cóż odpowiesz na te moje
szaleństwa?... Czyż jest dusza mniejsza, bardziej
nieudolna od mojej!... Ale właśnie dla tej mojej
słabości spodobało Ci się, Panie, wypełnić moje
małe dziecinne pragnienia; a dziś chcesz spełnić
inne pragnienia większe niż świat cały...
Podczas modlitwy pragnienia te stawały się dla
mnie prawdziwym męczeństwem; otworzyłam więc listy
św. Pawła, by tam znaleźć jakąś odpowiedź. Wzrok
mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział
pierwszego listu do Koryntian. Przeczytałam tam w
pierwszym rzędzie, że wszyscy nie mogą być
apostołami, prorokami, doktorami itd., że Kościół
składa się z różnych członków i że oko nie może
być zarazem ręką... (18)
Odpowiedź była jasna, nie zaspokajała jednak moich
pragnień, nie dawała mi ukojenia... Jak Magdalena
dopóty nachylała się nad pustym grobem aż
znalazła, czego szukała, tak i ja, uniżywszy się
aż do głębin mej nicości, wzniosłam się tak
wysoko, że stałam się zdolna osiągnąć mój cel...
(19)
Niezmordowanie czytałam dalej i to oto zdanie
przyniosło mi ulgę: "Poszukajcie gorliwie DARÓW
NAJDOSKONALSZYCH, ale ja wam ukażę drogę
przewyższającą wszystko" (20).
I Apostoł wyjaśnia, że wszystkie dary, nawet te
NAJDOSKONALSZE, są niczym bez MIŁOŚCI... że MIŁOŚĆ
(caritas) jest DROGĄ NAJDOSKONALSZĄ, która
najpewniej prowadzi do Boga.
Nareszcie znalazłam odpoczynek... Zgłębiając
tajemnice Mistycznego Ciała Kościoła, nie
rozpoznawałam siebie w żadnym z jego członków,
wymienionych przez św. Pawła; a raczej chciałam
odnaleźć się we wszystkich... Miłość dała mi klucz
do mego powołania. Zrozumiałam, że skoro Kościół
jest ciałem złożonym z różnych członków, to nie
brak mu najbardziej niezbędnego,
najszlachetniejszego ze wszystkich. Zrozumiałam,
że Kościół posiada Serce i że to Serce PŁONIE
MIŁOŚCIĄ, że jedynie Miłość pobudza członki
Kościoła do działania i gdyby przypadkiem zabrakło
Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię,
Męczennicy nie chcieliby przelewać krwi swojej...
Zrozumiałam, że MIŁOŚĆ ZAMYKA W SOBIE WSZYSTKIE
POWOŁANIA, ZE MIŁOŚĆ JEST WSZYSTKIM, OBEJMUJE
WSZYSTKIE CZASY I WSZYSTKIE MIEJSCA... JEDNYM
SŁOWEM - JEST WIECZNA!...
Zatem, uniesiona szałem radości, zawołałam: O
Jezu, Miłości moja... nareszcie znalazłam moje
powołanie, MOIM POWOŁANIEM JEST MIŁOŚĆ!...
Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele, a to
miejsce, mój Boże, Ty sam mi ofiarowałeś... W
Sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością... w
ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie
spełnione!!!...
Czemuż jednak mówić o szale radości? nie, to
wyrażenie nie oddaje prawdy, trzeba raczej mówić o
cichym, pogodnym żeglarzu, który dostrzegł
latarnię morską, mającą zaprowadzić go do portu...
O świetlista Latarnio miłości, wiem jak dojść do
Ciebie, odkryłam tajemnicę, przywłaszczenia sobie
Twego płomienia.
Jestem tylko słabym i nieudolnym dzieckiem,
lecz właśnie ta moja słabość ośmiela mnie, by
oddać się jako Ofiara Twojej Miłości, o Jezu!
Niegdyś Bóg Mocny i Potężny przyjmował tylko
ofiary czyste i bez skazy. Dla zadośćuczynienia
Sprawiedliwości Bożej trzeba było ofiar
doskonałych, lecz prawo lęku ustąpiło prawu
Miłości, a Miłość wybrała na ofiarę całopalną
mnie, stworzenie słabe i niedoskonałe... Czyż
wybór ten nie jest godny Miłości?... Tak, bo aby
Miłość była w pełni zaspokojona, musi się zniżyć,
zniżyć aż do głębin nicości i tę nicość przemienić
w ogień...
O Jezu, wiem, że za miłość płaci się tylko
miłością (21),
szukając więc, znalazłam sposób ukojenia mego
serca, oddając Ci Miłość za Miłość. - "Posługujcie
się bogactwami, które niesprawiedliwych czynią
waszymi przyjaciółmi, aby was przyjęto do
przybytków wiecznych" (22).
Oto rada, którą dałeś, Panie, swym uczniom
rzekłszy im poprzednio, że "Dzieci ciemności są
zręczniejsze w swych sprawach aniżeli dzieci
światłości" (23).
Jako dziecię światłości, zrozumiałam, że moje
pragnienia, by stać się wszystkim, by objąć
wszystkie powołania, były bogactwem, które mogło
mnie łatwo uczynić niesprawiedliwą, posłużyłam się
więc nimi, by zjednać sobie przyjaciół...
Przypomniawszy sobie prośbę Elizeusza, którą
zwrócił do swego Ojca Eliasza zdobywając się na
odwagę, by prosić go o JEGO podwójnego DUCHA (24),
zwróciłam się do Aniołów i Świętych, mówiąc im:
"Jestem najmniejszą ze stworzeń, znam moją nędzę i
moją słabość, ale wiem również, jak bardzo serca
szlachetne i wspaniałomyślne lubią czynić dobrze.
Błagam was więc, Błogosławieni mieszkańcy Nieba,
błagam was, PRZYJMIJCIE MNIE ZA SWOJE DZIECKO, a
chwała, jaką z waszą pomocą pozyskam, będzie waszą
chwałą. Zechciejcie wysłuchać moją modlitwę; wiem,
że jest ona zuchwała, ale mimo to ośmielam się was
prosić, byście mi wyjednali: WASZĄ PODWÓJNĄ
MIŁOŚĆ".
Nie mogę, o Jezu, zgłębiać mej modlitwy;
obawiam się, że zostanę przytłoczona ciężarem mych
zuchwałych pragnień... Na swoje usprawiedliwienie
mam jedynie to, że jestem dzieckiem, a dzieci nie
zastanawiają się nad doniosłością swych słów.
Jeżeli jednak ich rodzice zasiadają na tronie,
jeżeli posiadają niezmierzone skarby, to wówczas
nie wahają się uczynić zadość pragnieniom małych
istotek, które kochają jak siebie samych; dla
sprawienia im przyjemności popełniają szaleństwa,
kierując się już wobec nich słabością... A więc!
Ja jestem Dzieckiem Kościoła, a Kościół jest
Królową, ponieważ jest Twoją Oblubienicą, o Boski
Królu Królów... Nie bogactw i Chwały (nawet Chwały
Nieba) pożąda serce małego dziecka... Ono wie, że
chwała należy się z prawa Braciom jego: Aniołom i
Świętym... Jego chwałą będzie odblask tej, która
promieniuje z czoła jego Matki. Ono o jedno tylko
prosi: o Miłość... Ono jedno tylko potrafi: kochać
Ciebie, o Jezu... Świetne czyny są mu zakazane,
nie może głosić Ewangelii, przelewać krwi...
mniejsza o to; jego bracia pracują za nie, a ono,
małe dziecko, stoi przy tronie Króla i Królowej i
kocha za swych braci, którzy walczą... Ale w jaki
sposób okaże swą Miłość, skoro Miłości dowodzi się
czynami? Otóż dziecię będzie rzucać kwiaty, ich
wonią nasyci tron królewski i swym srebrzystym
głosem śpiewać będzie pieśń Miłości.
Tak, mój Ukochany, w taki sposób spalać się
będzie moje życie... Mam tylko jeden sposób, by
okazać Ci moją miłość: rzucanie kwiatów, to
znaczy, że nie opuszczę żadnej okazji do ofiary,
choćby najmniejszej, żadnego spojrzenia, żadnego
słowa, wykorzystam najdrobniejsze nawet czyny, by
je pełnić z miłości. Chcę cierpieć z miłości i
cieszyć się z miłości, w ten sposób będę rzucać
kwiaty przed Twoim tronem; nie pominę żadnego, by
go nie oberwać z płatków dla Ciebie... potem
rzucając moje kwiaty, będę śpiewać (czyż można
płakać pełniąc tak radosną czynność?); będę
śpiewać nawet wtedy, gdy trzeba mi będzie zrywać
kwiaty pośród cierni, a śpiew mój będzie tym
bardziej melodyjny im ciernie będą dłuższe i
ostrzejsze.
Na cóż, o Jezu, mogą Ci się przydać moje kwiaty
i pieśni moje?... Ach! wiem dobrze, ten deszcz
wonny, te delikatne listki bez żadnej wartości, ta
pieśń miłości najmniejszego spośród wszystkich
serc oczarują Ciebie, tak, te "nic" sprawią Ci
radość, wywołają uśmiech Kościoła Tryumfującego.
On to odbierać będzie ode mnie płatki, które
miłość oberwie z kwiatów, a złożywszy je na chwilę
w Twoich, o Jezu, Boskich Rękach, przez co nabiorą
nieskończonej wartości, będzie następnie - niby
bawiąc się ze swym dzieckiem - rzucać je na
Kościół cierpiący, by ugasić płomienie, na Kościół
walczący, by mu dopomóc do zwycięstwa!...
Kocham Ciebie, mój Jezu, Kocham Kościół Święty
- Matkę moją i pamiętam, że: "Najmniejszy akt
CZYSTEJ MIŁOŚCI jest dlań bardziej użyteczny, niż
wszystkie inne dzieła razem wzięte" (25).
Ale czy CZYSTA MIŁOŚĆ jest naprawdę w mym
sercu!... Czy moje niezmierzone pragnienia nie są
tylko marzeniem, szaleństwem?... Jeżeli tak jest,
to oświeć mnie, o Jezu, Ty wiesz, że szukam
prawdy... Jeżeli pragnienia moje są zuchwałe,
zabierz mi je, bo są one dla mnie największym
męczeństwem... Mimo to czuję, o Jezu, że jeślibym
nawet nie osiągnęła kiedyś tych najwyższych
szczytów miłości, do których wzdycham, to już w
tym moim męczeństwie, w tym szaleństwie, kosztuję
więcej słodyczy niż w wiecznych radościach
obczyzny, chyba że cudem odejmiesz mi wspomnienie
mych ziemskich nadziei. Pozwól mi więc podczas
mego wygnania cieszyć się rozkoszami Miłości...
Pozwól mi zakosztować słodkich goryczy mego
męczeństwa...
O Jezu, Jezu, jeśli tak słodkim jest samo
pragnienie Miłowania Ciebie, czymże jest więc
posiadanie, radowanie się Miłością?...
Jakże to być może, by dusza tak niedoskonała
jak moja, pragnęła posiąść pełnię Miłości?... O
Jezu, mój pierwszy, mój jedyny Przyjacielu, Ty,
którego WYŁĄCZNIE miłuję, odsłoń mi tę
tajemnicę!... Dlaczego nie zachowujesz tych
bezmiernych pragnień dla dusz wielkich, dla Orłów
szybujących w najwyższych przestworzach?... Ja
siebie uważam za małą ptaszynę pokrytą jedynie
lekkim puchem; nie jestem orłem, mam jednak orle
OCZY i SERCE, bo pomimo mej bezmiernej maleńkości
mam śmiałość wpatrywać się w Boskie Słońce, Słońce
Miłości, a serce moje czuje w sobie porywy Orła...
Mała ptaszyna chce lecieć ku temu świetlanemu
Słońcu, które urzeka jej wzrok, chce naśladować
swych braci Orłów, których widzi wzlatujących aż
do Boskiego mieszkania Trójcy Świętej... Niestety!
w jej mocy jest jedynie podnosić swe małe
skrzydełka, ale wznieść się - to już nie leży w
jej małych możliwościach! Cóż więc uczyni?.. czy
ma umrzeć z żalu na widok swej niemocy? O nie!
ptaszek nie będzie się tym nawet smucił. Ufny aż
do zuchwalstwa, chce nadal wpatrywać się w Boskie
Słońce; nic nie jest w stanie go przestraszyć, ani
wichura, ani deszcz; a jeśli ciemne chmury zakryją
Gwiazdę Miłości, mały ptaszek nie ruszy się ze
swego miejsca, bo wie, że za tymi chmurami zawsze
świeci jego Słońce, którego blask nie przygasa ani
na chwilę. To prawda, że nieraz burza zaczyna
miotać sercem małego ptaszka, że nieraz zdaje mu
się, jakoby nic już nie istniało oprócz
otaczających go chmur; to jest właśnie dla małego,
słabego biedactwa chwila radości doskonalej. Co za
szczęście dla niego pozostawać tam mimo wszystko,
wpatrując się w niewidzialne światło, które ukrywa
się przed spojrzeniem jego wiary!!!... O Jezu,
póki biedny ptaszek nie oddala się od Ciebie,
pojmuję jeszcze Twoją miłość dla niego, ale ja
znam, i Ty znasz również, niedoskonałość małego
stworzonka, które pozostając na swym miejscu (to
znaczy pod działaniem promieni Słońca), pozwala
sobie na sprzeniewierzanie się swemu jedynemu
zajęciu, porywa ziarenka na prawo i lewo, biegnie
za robaczkiem... napotyka małą kałużę wody i macza
w niej swe zaledwie uformowane skrzydełka...
spostrzega kwiatek, który się mu podoba i jego
mały umysł zajmuje się tym kwiatkiem... w końcu
nie mogąc szybować jak orły, biedny mały ptaszek
gubi się w ziemskich błahostkach. A jednak po tych
wszystkich karygodnych czynach, zamiast się ukryć
w kącie i opłakiwać swą nędzę, umierając z żalu,
mały ptaszek zwraca się ku swemu Umiłowanemu
Słońcu, nadstawia pod jego dobroczynne promienie
swe małe zmoczone skrzydełka i kwiląc jak
jaskółka, zwierza się w tym słodkim śpiewie,
opowiada szczegóły swych niewierności sądząc, że
swą zuchwałą ufnością ujmie sobie i zjedna większą
miłość Tego, który nie przyszedł wzywać
sprawiedliwych ale grzeszników... (26)
Jeśli Czcigodna Gwiazda pozostanie głuchą na
żałosny świergot swego małego stworzonka, jeżeli
pozostanie ukrytą... to cóż! małe stworzonko
pozostanie zmoczone, zgodzi się zmarznąć na kość i
będzie się jeszcze cieszyć z tego cierpienia, na
które sobie zasłużyło... O Jezu! jakże Twój mały
ptaszek jest szczęśliwy z tego, że jest słaby i
mały, cóż by począł będąc wielkim? Nigdy nie
miałby odwagi pokazać się przed Tobą, spać w
Twojej obecności... Tak, to jeszcze jedna słabość
małego ptaszka: kiedy chce wpatrywać się w Boskie
Słońce, a chmury przesłaniają mu Je do tego
stopnia, że nie widzi ani jednego promyka, mimo
woli zamykają mu się oczka, główka kryje się pod
skrzydełko i małe biedactwo zasypia wierząc, że
ciągle jeszcze wpatruje się w swą Ukochaną
Gwiazdę. Obudziwszy się nie rozpacza, jego małe
serce trwa w pokoju; rozpoczyna na nowo swój
obowiązek miłości, wzywając Aniołów l Świętych,
którzy jak Orły wzbijają się do Ognia trawiącego,
przedmiotu jego pragnień. Orły, litując się nad
swym małym braciszkiem, opiekują się nim i bronią
go odpędzając sępy, które chciały go pożreć.
Sępów, które wyobrażają szatanów, mały ptaszek się
nie lęka, wie bowiem, że jego przeznaczeniem jest
stać się zdobyczą nie ich, ale Orła, którego
kontempluje w centrum Słońca Miłości. O Słowo
Boże, Ty jesteś tym Orłem godnym uwielbienia,
którego miłuję i który mnie pociąga. Tyś skierował
swój lot na ziemię wygnania, chciałeś cierpieć i
umrzeć, aby pociągnąć dusze aż na łono Wiecznego
Ognia, Trójcy Przenajświętszej. Tyś to, wstępując
ku nieprzystępnej Światłości, w której odtąd
będziesz przebywał, chciał jeszcze pozostać na tej
łez dolinie, ukryty pod postacią białej hostii.
Wieczny Orle, Ty chcesz karmić mnie Twą boską
substancją, mnie, biedną istotkę, która
zamieniłaby się w nicość, gdyby Twój boski wzrok
nieustannie nie darzył jej życiem... O Jezu!
pozwól mi powiedzieć Ci, w nadmiarze wdzięczności,
żeś nas umiłował do szaleństwa... Jakże wobec tego
Szaleństwa moje serce nie miałoby się wyrywać ku
Tobie? Jakże ufność moja może mieć granice?... O!
ja wiem, że Święci stawali się dla Ciebie również
szaleńcami, a będąc orłami, dokonywali wielkich
czynów.
Jezu, ja jestem zbyt mała, by wielkich czynów
dokonać... (27),
toteż moim szaleństwem jest ufność, że Miłość Twa
przyjmie mnie jako ofiarę... Szaleństwo moje
polega na tym, że błagam Orłów, moich braci, o
wyjednanie mi tego przywileju, bym mogła wzlecieć
ku Słońcu Miłości na skrzydłach samego Boskiego
Orła... (28)
Dokąd zechcesz, Umiłowany, pozostawić Twą małą
ptaszynę bez sił i bez skrzydeł nie spuści ona
oczu z Ciebie, chce być obezwładniona Twym boskim
wzrokiem i stać się łupem Twej Miłości... Ufam, że
nadejdzie dzień, w którym przybędziesz, Orle
Uwielbiony, by zabrać ptaszynę i unosząc się wraz
z nią do Ogniska Miłości, zanurzysz ją na
wieczność całą w gorejącej, Otchłani Tej Miłości,
której oddała się jako ofiara.
O Jezu! czemuż nie mogę powiedzieć wszystkim
małym duszom, jak niewypowiedziana jest łaskawość
Twoja... czuję, że gdybyś - co niepodobna -
znalazł duszę słabszą i mniejszą niż moja, z
radością obsypałbyś ją jeszcze większymi łaskami,
gdyby tylko z całkowitą ufnością powierzyła się
Twemu nieskończonemu miłosierdziu. O Jezu, czemuż
jednak pragnę rozgłaszać tajemnice Twej miłości,
wszak Tyś mnie ich nauczył i możesz je innym
objawić. Tak, jestem o tym przekonana i dlatego
zaklinam Cię, abyś to uczynił, błagam Cię, byś
zniżył swe boskie spojrzenie na wiele małych
dusz... Błagam Cię, wybierz sobie legion małych
ofiar godnych Twej MIŁOŚCI...
Najmniejsza S. Teresa od Dzieciątka Jezus i od
Najśw. Oblicza, zak. karm. nieg.
* * *
(1) Teresa odprawiła swoje
osobiste rekolekcje na początku września 1896
roku. Przyniosły jej one wielkie światła odnośnie
powołania, toteż siostra Maria od Najśw. Serca
(jej najstarsza siostra Maria) prosiła ją 13
września o spisanie tego. Święta zredagowała
między 13 a 16 września strony, kóre później
posłużyły za podstawę XI rozdziału "Dziejów
duszy".
(2) W Wielki Piątek, tego samego
roku 1896, Teresa miała pierwszy krwotok płucny.
(3) Matka Maria od św. Gonzagi
wróciła na urząd przeoryszy 21 marca 1896 roku.
(4) Słowa Pana Jezusa skierowane
do świętej Małgorzaty Marii, znajdujące się w
książce z tych czasów, przechowywanej w Karmelu w
Lisieux: Petit breviaire du Sacré-Coeur de Jésus
(Nancy, libraire Notre-Dame 1882), Brewiarzyk
Najświętszego Serca Jezusa.
(5) Por. Pnp 8, 7.
(6) Prz 9, 4.
(7) Mdr 6, 6.
(8) Iz 40, 11.
(9) Iz 46, 13 i 12,
(10) Ps 49, 9-13.
(11) J 4, 7.
(12) Tb 12, 7.
(13) Siostra Teresa od
Dzieciątka Jezus umieściła na liście datę rocznicy
swojej profesji.
(14) Sobota, 9 maja 1896 r.
(15) Najśw. Panna uśmiechnęła
się do Teresy rzeczywiście w drugą niedzielę maja,
ale wypadła ona wówczas 13, a nie 10 maja.
(16) Anna de Lobera wstąpiła w
1570 roku do klasztoru św. Józefa w Avila,
pierwszego domu reformowanego Karmelu, i przyjęła
imię siostry Anny od Jezusa. Stała się doradczynią
i towarzyszką świętej Teresy oraz dziedziczką jej
ducha. Jej to św. Jan od Krzyża ofiarował Pieśń
duchową. Później przeniosła Reformę terezjańską do
Francji i Niderlandów.
(17) Teresa złożyła profesję 8
września 1890 r.
(18) Por. 1 Kor 12, 29, 12-21.
(19) Św. Jan od Krzyża, Poezje,
"Lot miłości".
(20) 1 Kor 12, 31.
(21) Św. Jan od Krzyża, Pieśń
duchowa. Objaśnienie strofy 9.
(22) Łk 16, 9.
(23) Łk 16, 8.
(24) Por. 4 Krl 2, 9.
(25) Św. Teresa podaje tu w
skrócie znane zdanie z Pieśni duchowej św. Jana od
Krzyża: "odrobina tej czystej miłości jest
bardziej wartościowa przed Bogiem i dla duszy, i
więcej przynosi pożytku Kościołowi, niż wszystkie
inne dzieła razem wzięte..." (Pieśń duchowa, 28, 2
w: Dzieła, t. II, s. 168; wyd. z r. 1975).
(26) Por. Mt 9, 13.
(27) W rękopisie tekst w tym
miejscu jest wydrapany. Można jednak przeczytać
następujące słowa: "jestem maleńkim ptaszkiem".
(28) Por. Pnp 32.
11. |