Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział VIII
Na drogach miłości
Profesja i welacja. Cnoty i śmierć
m. Genowefy. Epidemia grypy. Matka Agnieszka na
przełożeństwie. Rekolekcje pod znakiem ufności.
Śmierć ojca. Wstąpienie Celinki. Ofiara Miłości
miłosiernej.
Dodatek
1: Objaśnienie tarcz herbowych
Zanim zacznę opowiadać Ci, moja droga Matko, o
tym doświadczeniu, winnam wspomnieć o
rekolekcjach, które poprzedziły moją profesję (1);
nie przyniosły mi one żadnej pociechy; oschłość
zupełna, prawie opuszczenie, były moim udziałem.
Jezus - jak zwykle - spał w swojej małej łódeczce.
Ach! wiem doskonale, jak rzadko dusze dopuszczają
do tego, by mógł w nich zasnąć spokojnie. Jezus
jest tak zmęczony nieustannym dawaniem i pogonią
za duszami, że chętnie korzysta ze spoczynku, jaki
Mu ofiarowuję. Przebudzi się zapewne dopiero
podczas mych wielkich rekolekcji w wieczności, ale
to, zamiast mnie smucić, sprawia mi najwyższą
radość...
Doprawdy, jakże daleko mi do świętości; już to
jedno jest wystarczającym tego dowodem; zamiast
cieszyć się z mojej oschłości, winnam trapić się,
że zasypiam (od 7 lat) podczas modlitwy i
dziękczynienia - ale się nie smucę!... Sądzę, że
małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno
wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią; myślę
też, że lekarze, chcąc zrobić operację, usypiają
swoich chorych, i że "Pan widzi naszą słabość i
wie, iżeśmy proch" (2).
Moje rekolekcje poprzedzające profesję,
podobnie jak i wszystkie następne, odznaczały się
wielką oschłością; mimo to Dobry Bóg pokazał mi
jasno - sama nie wiem jak i kiedy - sposób, jak
podobać się Jemu i pełnić najwyższe cnoty.
Zauważyłam niejednokrotnie, że Jezus nie chce
dawać mi nic na zapas; karmi mnie z chwili na
chwilę i to pożywieniem zawsze nowym, a ja
znajduję je w sobie, nie wiedząc skąd się tam
wzięło. Sądzę całkiem po prostu, że to Sam Jezus,
ukryty w głębi mego biednego serca, porusza mnie
łaską, podsuwając mi to, czego w danej chwili ode
mnie oczekuje...
Na kilka dni przed profesją miałam szczęście
otrzymać błogosławieństwo papieskie; starałam się
o nie przez brata Symeona, dla Tatusia i dla
siebie, i miałam wielką pociechę, mogąc w ten
sposób odwdzięczyć się drogiemu Ojczulkowi za
łaskę, której otrzymanie umożliwił mi, zawożąc
mnie do Rzymu.
Wreszcie nadszedł piękny dzień mych zaślubin (3).
On sam był bezchmurny, ale w przeddzień podniosła
się w mojej duszy zawierucha, jakiej dotąd nie
przechodziłam. Dotychczas nigdy nie przyszła mi na
myśl żadna wątpliwość co do mego powołania; trzeba
było, abym przeszła i przez tę próbę. Wieczorem po
jutrzni, kiedy odprawiałam Drogę Krzyżową,
powołanie moje wydało mi się urojeniem i
mrzonką... Dostrzegałam całe piękno życia w
Karmelu, mimo to szatan wzbudził we mnie pewność,
że ono nie jest dla mnie, że oszukuję przełożonych
postępując drogą, na którą nie jestem powołana...
Ciemności stały się tak wielkie, że widziałam i
rozumiałam już tylko to jedno: ja nie mam
powołania!... Ach! jakże zdołam wyrazić udrękę mej
duszy?... Zdawało mi się (myśl niedorzeczna, która
dowodzi, że była to pokusa szatańska), że jeśli
wyznam swoje obawy mistrzyni, nie dopuści mnie ona
do złożenia Świętych Ślubów; jednakże wolałam
spełnić wolę Bożą i wrócić do świata, aniżeli
pozostać w Karmelu, czyniąc moją własną. Wywołałam
więc swoją mistrzynię i z głębokim zawstydzeniem
przedstawiłam jej smutny stan mojej duszy... Na
szczęście widziała go jaśniej ode mnie i uspokoiła
mnie zupełnie; zresztą spełniony przeze mnie akt
pokory spowodował ucieczkę szatana, który być może
spodziewał się, że nie odważę się wyznać mej
pokusy. Moje wątpliwości znikły w momencie, gdy
skończyłam mówić. Kiedy zaś, chcąc dopełnić mego
aktu upokorzenia, wyznałam jeszcze moją dziwną
pokusę naszej Matce, ona jedynie śmiała się ze
mnie.
Rankiem ósmego września czułam, że zalewa mnie
rzeka pokoju, i w tym pokoju, "który przewyższa
wszelki umysł" (4),
złożyłam swoje Święte Śluby... Moje zjednoczenie z
Jezusem dokonało się nie pośród piorunów i
błyskawic, to znaczy łask nadzwyczajnych, ale w
tchnieniu lekkiego wietrzyka, podobnego temu,
który słyszał na górze nasz ojciec św. Eliasz...
(5)
O jakież to łaski nie prosiłam tego dniał...
Czułam się rzeczywiście KRÓLOWĄ, korzystałam więc
z mego tytułu, by uwolnić więźniów, by uzyskać u
Króla łaski dla Jego niewdzięcznych poddanych,
chciałam wreszcie uwolnić wszystkie dusze z
czyśćca i nawrócić grzeszników... Wiele się
modliłam za moją Matkę, za moje drogie Siostry...
za całą rodzinę, a zwłaszcza za mego drogiego
Ojczulka, tak doświadczonego, a tak świętego...
Oddałam się Jezusowi, aby zawsze doskonale
wypełniał we mnie swoją wolę, bez żadnej
przeszkody ze strony stworzeń... (6)
Piękny ten dzień przeminął, jak mijają i dni
najsmutniejsze, ponieważ i te najbardziej
promienne mają swoje nazajutrz; bez żalu jednak
złożyłam swój wieniec u stóp Najśw. Panny; czułam,
że czas nie odbierze mi mego szczęścia...
Narodzenie Maryi! jakież to piękne święto na to,
by stać się w nim oblubienicą Jezusa... W tym dniu
mała Najśw. Dziewica ofiarowała małemu Jezusowi
swój mały kwiatek... W tym dniu wszystko było
małe, z wyjątkiem łaski i pokoju, które
otrzymałam, z wyjątkiem spokojnej radości, z jaką
tego wieczoru patrzyłam na gwiazdy migocące na
firmamencie, myśląc, że to piękne Niebo otworzy
się wkrótce przed mymi zachwyconymi oczyma i będę
mogła połączyć się z mym Oblubieńcem w wiecznym
szczęściu...
Dnia dwudziestego czwartego odbyła się
ceremonia welacji (7);
wszystko było całkowicie przysłonięte łzami... Nie
było Tatusia, by pobłogosławił swą Królowę...
Ojciec (8)
był w Kanadzie... Ks. Biskup, który miał
przyjechać i być na obiedzie u wuja, zachorował i
nie mógł przybyć; ostatecznie wszystko było smutne
i zaprawione goryczą... Mimo to pokój, nieustanny
pokój panował na dnie kielicha... Jezus dopuścił,
że tego dnia nie mogłam powstrzymać łez, a łzy te
nie zostały zrozumiane... Istotnie, znosiłam bez
płaczu o wiele cięższe doświadczenia, ale
wspomagała mnie wtedy potężna łaska; dwudziestego
czwartego zaś przeciwnie, Jezus pozostawił mnie
moim własnym siłom, a ja pokazałam, jak one są
małe.
Osiem dni po mojej welacja odbył się ślub
Joanny (9).
Mówiłaś mi, moja droga Matko, że jej przykład
winien mnie pouczyć, ile delikatności powinna
okazać oblubienica swojemu Oblubieńcowi. Nie do
zniesienia była dla mnie myśl, bym miała mniej
uczynić dla mego ukochanego Jezusa, niż Joanna dla
Franciszka, stworzenia niewątpliwie bardzo
doskonałego, ale ostatecznie tylko stworzenia!...
Zabawiłam się ułożeniem sobie zaproszenia
ślubnego na wzór jej zaproszenia; oto jak ono
brzmiało:
Zaproszenie na Ślub siostry Teresy od
Dzieciątka Jezus od Najświętszego Oblicza
Bóg Wszechmogący, Stwórca Nieba i ziemi,
Najwyższy Władca Świata, i Najchwalebniejsza
Dziewica Maryja, Królowa Dworu Niebieskiego,
pragną zawiadomić o Zaślubinach ich Dostojnego
Syna, Jezusa, Króla królów i Pana panujących, z
Panną Teresą Martin, obecnie Damą i Księżniczką
królestw wniesionych w posagu przez jej Boskiego
Oblubieńca, czyli: Dziecięctwa Jezusa i jego
Męki, skąd wywodzą się jej tytuły szlacheckie:
od Dzieciątka Jezus i od Najświętszego
Oblicza. |
Pan Ludwik Martin, Dziedzic i Władca
Senioratów Cierpienia i Upokorzenia, i Pani
Martin, Księżna i Dama Dworu Niebieskiego,
pragną zawiadomić o Zaślubinach ich Córki
Teresy, z Jezusem, Słowem Bożym, drugą Osobą
Trójcy Godnej Uwielbienia, który za sprawą Ducha
Świętego stał się Człowiekiem i Synem Maryi,
Królowej
Nieba. |
Chociaż nie możecie być zaproszeni na
uroczystość Zaślubin, która odbyła się na górze
Karmel 8 września 1890 (jedynie dwór niebieski był
dopuszczony), niemniej zaprasza się do wzięcia
udziału w Powrocie z Zaślubin, który nastąpi
Jutro, w Dniu Wieczności, w którym to dniu Jezus,
Syn Boży, przyjdzie na Obłokach Niebieskich, w
blasku swego Majestatu, by sądzić Żywych i
Umarłych.
Godzina nie jest jeszcze znana; jako
zaproszeni, musicie być gotowi i czuwać. Teraz,
moja droga Matko, cóż jeszcze zostało mi do
powiedzenia? Ach! myślałam, że to już wszystko, a
tymczasem nie powiedziałam Ci jeszcze nic o tym,
jakim to wielkim szczęściem była dla mnie możność
poznania naszej Świętej Matki Genowefy... Uważam
to za nieocenioną łaskę, toteż Dobry Bóg, który mi
ich już tyle udzielił, zechciał również, abym żyła
wspólnie ze Świętą, nie taką niedostępną do
naśladowania, ale uświęconą cnotami ukrytymi i
zwyczajnymi... Niejednokrotnie otrzymałam za jej
pośrednictwem wielkie pociechy, szczególnie zaś
jednej niedzieli. - Wstępując - jak zwykle - by
złożyć jej małą wizytę, zastałam przy Matce
Genowefie dwie Siostry; spojrzawszy na nią z
uśmiechem, chciałam się wycofać, ponieważ przy
chorej nie mogły być aż trzy osoby, ale ona
patrząc na mnie, rzekła jak gdyby w natchnieniu:
,,Zaczekaj, moje dziecko, chcę ci powiedzieć
słówko. Ilekroć przychodzisz, prosisz mnie o
wiązankę duchową; otóż dzisiaj dam ci taką: Służ
Bogu w pokoju i z weselem; pamiętaj, moje dziecko,
że nasz Bóg jest Bogiem pokoju."(10).
Podziękowałam jej z prostotą i wyszłam wzruszona
aż do łez, mając przekonanie, że Dobry Bóg objawił
jej stan mojej duszy; tego dnia byłam bowiem
udręczona do ostatecznych granic, niemal że
smutna, w nocy tak wielkiej, że nie wiedziałam
już, czy kocham Pana Boga. Pojmujesz więc, droga
Matko, moją radość i pociechę, jakiej doznałam!...
W następną Niedzielę chciałam dowiedzieć się od
Matki Genowefy, czy miała co do mnie jakieś
objawienie; zapewniła mnie, że nie odebrała
żadnego; gdy się więc przekonałam, jak dalece
Jezus w niej żył, przez nią działał i mówił,
podziw mój dla niej wzrósł jeszcze. Taka świeżość
wydaje mi się najbardziej prawdziwa, najbardziej
świeża i takiej właśnie pragnę, ponieważ nie
podlega ona żadnym złudzeniom...
W dniu mej profesji doznałam również niemałej
pociechy dowiedziawszy się z ust Matki Genowefy,
że i ona przeszła przed profesją tę samą co ja
próbę. Czy przypominasz sobie, moja droga Matko,
jaką pociechę znajdowałyśmy u niej w czasie
naszych wielkich doświadczeń? Ostatnie
wspomnienie, jakie w moim sercu pozostawiła po
sobie Matka Genowefa, jest niewymownie słodkie. W
dniu, w którym uleciała do Nieba (11),
byłam szczególnie wzruszona; pierwszy to raz
asystowałam przy śmierci, a widok był prawdziwie
urzekający... Znajdując się w nogach łóżka
umierającej świętej, widziałam doskonale nawet
najlżejsze jej ruchy. Miałam nadzieję, że podczas
dwóch godzin, jakie w ten sposób przy niej
spędziłam, dusza moja rozgorzeje; tymczasem stało
się przeciwnie, owładnęła mną dziwna nieczułość; w
samej jednak chwili narodzin dla Nieba naszej
Świętej Matki Genowefy moje wewnętrzne
usposobienie zmieniło się zupełnie. Nagle
poczułam, że ogarnia mnie radość i
niewypowiedziany zapał, jak gdyby Matka Genowefa
podzieliła się ze mną szczęśliwością, której
dostąpiła; jestem bowiem najmocniej przekonana, że
poszła wprost do Nieba... Jeszcze za jej życia
powiedziałam jej pewnego dnia: "Ty, Matko, nie
pójdziesz do czyśćca!..." - ,"Mam tę nadzieję",
odpowiedziała mi ze słodyczą... I Dobry Bóg nie
mógł zawieść jej nadziei, tak pełnej pokory;
świadczą o tym wszystkie łaski, jakie otrzymałyśmy
za jej pośrednictwem... Każda z sióstr usiłowała
zdobyć jakąś relikwię; Ty wiesz, jaką ja mam
szczęście posiadać... Podczas agonii Matki
Genowefy spostrzegłam łzę, błyszczącą pod jej
powieką jak diament; ta łza, ostatnia spośród
wszystkich, jakie wylała, nie spadła; widziałam
ją, jak lśniła jeszcze w chórze (12),
nikomu bowiem nie przyszło na myśl, by ją otrzeć.
Wieczorem więc, gdy mnie nikt nie widział, wzięłam
skrawek płótna i zdobywając się na odwagę,
podeszłam zebrać jako relikwię ostatnią łzę
Świętej... Odtąd noszę ją stale w małej torebce, w
której przechowuję moje śluby (13).
Z zasady nie przywiązuję wagi do swoich snów,
zresztą bardzo rzadko mają one symboliczne
znaczenie; zadaję sobie nawet pytanie, jak to się
dzieje, że przez cały dzień myśląc o Panu Bogu, we
śnie wcale się Nim nie zajmuję... Zazwyczaj śnię o
lasach, kwiatach, strumykach i morzu; prawie
zawsze widzę śliczne małe dzieci, chwytam nie
znane mi dotąd motyle i ptaki. Jak widzisz, Matko,
moje sny są raczej poetyczne, i nie mają w sobie
nic mistycznego. Jednakże którejś nocy po śmierci
Matki Genowefy miałam sen bardzo pocieszający;
śniło mi się, że sporządzała swój testament, dając
każdej siostrze jakąś rzecz z tych, które do niej
należały; gdy przyszła kolej na mnie, sądziłam, że
nic nie dostanę, bo nic jej już nie zostało,
tymczasem ona podnosząc się, rzekła mi trzykrotnie
z przejmującym naciskiem: "Tobie pozostawiam moje
serce".
W miesiąc po śmierci naszej Świątobliwej Matki
nawiedziła zgromadzenie grypa (14);
tylko ja wraz z dwiema siostrami trzymałyśmy się
na nogach. Nigdy nie zdołam opowiedzieć
wszystkiego, na co patrzyły moje oczy, jakim
okazało mi się wówczas życie i to co przemija...
Dzień, w którym ukończyłam dziewiętnaście lat,
został uświęcony przez śmierć (15);
wkrótce potem nastąpiły dwie dalsze. W tym okresie
sama zajmowałam się zakrystią, ponieważ pierwsza
zakrystianka była ciężko chora; sama musiałam
przygotowywać wszystko do pogrzebów, otwierać w
chórze kraty na Mszę św. itd... Dobry Bóg dawał mi
wówczas wiele męstwa; dziś trudno mi pojąć, jak
mogłam wtedy podołać wszystkiemu. Śmierć panowała
wszędzie; najciężej chore były pielęgnowane przez
te, które z trudem wlokły się na nogach; gdy
któraś z sióstr wydała ostatnie tchnienie, trzeba
ją było natychmiast pozostawić samą. Pewnego ranka
wstając miałam przeczucie, że S. Magdalena nie
żyje; dormitarz (16)
był pogrążony w ciemnościach, nikt nie wychodził z
cel; zdecydowałam się w końcu na wejście do celi
S. Magdaleny, drzwi były otwarte. I rzeczywiście,
zobaczyłam ją leżącą w habicie na sienniku; nie
odczuwałam najmniejszego lęku. Widząc, że nie ma
świecy, poszłam jej poszukać, a przy tym i wieńca
z róż.
W wieczór śmierci Matki Podprzeoryszy (17)
byłyśmy tylko obie z infirmerką; jest rzeczą
niemożliwą wyobrazić sobie smutny stan
Zgromadzenia w owym czasie; tylko te, które były
na nogach, mają o tym jakieś pojęcie. Pośród tego
opuszczenia czułam jednak, że Dobry Bóg ma pieczę
o nas. Umierając siostry lekko przechodziły do
lepszego życia; natychmiast po śmierci "wyraz
radości i pokoju rozlewał się na ich twarzach;
sprawiały wrażenie, jak gdyby słodko spały. I tak
było istotnie, bo kiedy przeminie postać tego
świata, przebudzą się, aby się radować wiecznym
szczęściem, które czeka wybranych...
Podczas tego ciężkiego doświadczenia w
Zgromadzeniu miałam niewymowną pociechę, mogąc
codziennie przyjmować Komunię św... Ach! cóż to
była za rozkosz!... Jezus rozpieszczał mnie długo,
znacznie dłużej niż swe wierne oblubienice;
pozwolił bowiem, by mi Go dawano, choć inne nie
miały już szczęścia przyjmować Go... Czułam się
też niezmiernie szczęśliwa mając możność dotykania
świętych naczyń, przygotowywania malutkich
pieluszek (18)
na przyjęcie Jezusa; miałam świadomość, że
powinnam zwiększyć swoją gorliwość, i często
przychodziły mi na myśl te słowa, skierowane do
pewnego świętego diakona: "Świętym bądź, ty, który
dotykasz naczyń Pańskich" (19).
Jeśli chodzi o moje dziękczynienie, nie mogę
powiedzieć, bym podczas niego opływała w pociechy;
przeciwnie, są to chwile, kiedy ich miewam
najmniej... Uważam to za rzecz zupełnie naturalną,
ponieważ oddałam się Jezusowi z pragnieniem
przyjmowania Jego odwiedzin nie dla własnej
przyjemności, lecz przeciwnie, by sprawić
przyjemność Temu, który mnie się oddaje. -
Wyobrażam sobie swoją duszę jako wolny teren i
proszę Najśw. Pannę, by pozbierała gruzy, jakie
mogą naruszyć ten jego wolny charakter, i dalej
proszę, by sama raczyła wznieść przybytek godny
Nieba i przybrała go swymi własnymi ozdobami;
potem zapraszam wszystkich Aniołów i Świętych, aby
przyszli urządzić wspaniały koncert. Mam wrażenie,
że Jezus, zstępując do mego serca, jest zadowolony
z tak dobrego przyjęcia, a ja dzielę Jego
radość... To wszystko nie wyklucza jednak
roztargnień i senności, które mnie nawiedzają, ale
po skończonym dziękczynieniu, widząc, że je tak
źle odprawiłam, postanawiam trwać w nim przez cały
dzień. Widzisz więc, moja droga Matko, że daleka
jestem od tego, by postępować drogą lęku; zawsze
znajdę sposób, aby być szczęśliwą i wyciągnąć
korzyść ze swoich nędz... To na pewno podoba się
Jezusowi, zdaje się bowiem dodawać mi odwagi na
tej drodze. - Przystępując pewnego dnia do Komunii
św. byłam - wbrew memu stałemu usposobieniu -
trochę niespokojna; zdawało mi się, że Dobry Bóg
nie jest ze mnie zadowolony i powiedziałam sobie:
"Jeżeli otrzymam dziś tylko połowę hostii, będzie
mi bardzo smutno, będzie to znakiem, że Jezus
niechętnie przychodzi do mego serca". Zbliżyłam
się... I co za radość! - Po raz pierwszy w życiu
zobaczyłam, jak kapłan bierze dwie hostie zupełnie
od siebie oddzielone i podaje mi je!... Zrozumiesz
chyba moją radość i słodkie łzy, które wylewałam
na widok tak wielkiego miłosierdzia...
W rok po profesji, to znaczy na dwa miesiące
przed śmiercią Matki Genowefy, otrzymałam wielkie
łaski w czasie rekolekcji (20).
Zazwyczaj rekolekcje głoszone przez kapłana są dla
mnie jeszcze bardziej bolesne niż te, które
odprawiam zupełnie sama; w tym roku było jednak
całkiem inaczej. Z wielką gorliwością odprawiłam
nowennę przygotowawczą mimo wewnętrznego
przeświadczenia, że ów kaznodzieja, który poświęca
się w sposób szczególny nawracaniu wielkich
grzeszników, nie zaś prowadzeniu dusz zakonnych,
nie potrafi mnie zrozumieć. Dobry Bóg chcąc mi
pokazać, że to On sam jest kierownikiem mojej
duszy, posłużył się tym właśnie Ojcem, którego
nikt oprócz mnie nie docenił. Przechodziłam
wówczas różne ciężkie doświadczenia wewnętrzne
(dochodziło do tego, że czasem pytałam siebie, czy
istnieje Niebo). Miałam zamiar nie mówić nic o
moim wewnętrznym usposobieniu, nie wiedziałam
bowiem, jak je określić; tymczasem zaledwie
weszłam do konfesjonału, odczułam, że moja dusza
się otwiera. Po kilku zaledwie słowach zostałam w
sposób zupełnie niezwykły zrozumiana, a nawet
odgadnięta... Dusza moja stała się niby księga, w
której Ojciec czytał lepiej niż ja... Polecił mi
płynąć pełnymi żaglami po falach ufności i
miłości, które mnie tak pociągały, ale którym nie
śmiałam się powierzyć... Powiedział mi, że moje
błędy nie zasmucają Dobrego Boga, że zastępując
Jego miejsce, ze swej strony zapewnia mnie, iż Pan
Bóg jest ze mnie bardzo zadowolony...
O! jakąż pociechę sprawiły mi te słowa!...
Nigdy dotąd nie słyszałam, by błędy mogły nie
zasmucać Pana Boga; to zapewnienie napełniło mnie
radością i pozwoliło mi znosić cierpliwie wygnanie
tego życia. W głębi serca podzielałam to
przekonanie, boć przecież Dobry Bóg jest bardziej
czuły niż Matka, a czyż Ty, moja droga Matko, nie
jesteś zawsze gotowa przebaczyć mi każdą drobną
niedelikatność?... Ileż to razy słodko tego na
sobie doświadczyłam!... Żadne upomnienie nie zdoła
poruszyć mnie tak, jak jeden objaw serdeczności z
twej strony. Taką już mam naturę; strach powoduje,
że się cofam, ale wiedziona miłością nie tylko idę
naprzód, lecz biegnę...
Matko moja! szczególnie od błogosławionego dnia
twego wyboru (21)
zaczęłam biec szybko po drogach miłości... Tego
dnia Paulina stała się dla mnie żywym Jezusem...
(22)
Już od dawna mam szczęście podziwiać cuda,
jakie Jezus działa za pośrednictwem mojej drogiej
Matki... Widzę, że tylko cierpienie zdolne jest
dawać duszom życie i jak nigdy dotąd odsłania się
przede mną głębia tych przedziwnych słów Jezusa:
"Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że jeśli
ziarno pszeniczne wpadłszy w ziemię nie obumrze,
samo zostaje; lecz jeśli obumrze, przynosi obfity
plon" (23).
Jakże bogate zebrałaś już plony!... Siałaś we
łzach, ale już wkrótce ujrzysz owoc swych prac i
powracać będziesz z radością, niosąc w rękach
swych snopy... (24)
Matko moja! pośród tych kwiecistych snopów ukrywa
się także biały kwiatek, w Niebie jednak odzyska
on swój głos, by wysławiać twą słodycz i twoje
cnoty; widział bowiem, jak pełniłaś je codziennie
w ukryciu i ciszy ziemskiego wygnania!...
Tak, od dwóch lat (25)
doskonale przenikam tajemnice dotychczas przede
mną zakryte. Pan Bóg okazał się dla mnie równie
miłosierny jak dla króla Salomona; nie chciał
pozostawić niespełnionym żadnego z moich pragnień
i to nie tylko z dziedziny doskonałości, ale nawet
i tych, których marność zrozumiałam, zanim
zdołałam jej doświadczyć.
Patrząc zawsze na Ciebie, droga Matko, jako na
swój ideał, pragnęłam być we wszystkim do Ciebie
podobną. Widząc, że malujesz piękne obrazy i
piszesz urocze wiersze, powiedziałam sobie: "Ach!
jakże byłabym szczęśliwa, gdybym umiała malować i
wyrażać swoje myśli wierszem, i w ten sposób mogła
czynić dobrze duszom..." Nie chciałam jednak
prosić o te przyrodzone dary i pragnienia moje
pozostały ukryte w głębi serca, Otóż Jezus,
również ukryty w tym małym sercu, chciał mi
ukazać, że "wszystko pod słońcem to marność i
udręczenie ducha..." (26)
Ku wielkiemu zdziwieniu sióstr zaczęłam malować i
Dobry Bóg umożliwił mi skorzystanie z tych lekcji,
których udzielała mi moja droga Matka... Chciałam
jeszcze za jej przykładem pisać wiersze i układać
przedstawienia, które by się podobały... Tymczasem
podobnie jak Salomon, który obróciwszy się ku
dziełom rąk swoich, gdzie znalazł niepożyteczną
troskę, spostrzegł, że wszystko jest próżnością i
udręczeniem ducha, tak i ja poznałam
DOŚWIADCZALNIE, że szczęście polega na ukryciu się
i nieznajomości rzeczy stworzonych. Zrozumiałam,
że bez miłości niczym są wszystkie dzieła, nawet
te najwspanialsze, jak wskrzeszanie umarłych, czy
nawracanie ludów...
Dary, jakie otrzymywałam od Dobrego Boga nie
prosząc o nie, zamiast przynieść mi szkodę i
napełnić mnie próżnością, wznosiły mnie ku Niemu;
przekonałam się, że jedynie On jest niezmienny, że
tylko On sam może zaspokoić moje niezmierne
pragnienia...
Miałam jeszcze pragnienia innego rodzaju, i
Jezus je spełniał, pragnienia dziecinne, podobne
do owego śniegu z dnia obłóczyn.
Wiesz, droga Matko, jak bardzo kocham kwiaty;
czyniąc się więźniem w piętnastym roku życia,
wyrzekłam się na zawsze radości biegania po łąkach
przybranych skarbami wiosny; a tymczasem?... nigdy
nie miałam tyle kwiatów, jak od chwili wstąpienia
do Karmelu... Istnieje taki zwyczaj, że narzeczony
często obdarza swoją wybraną wiązankami kwiatów;
Jezus też nie zapomniał o tym, przysyłał mi całe
naręcza bławatów, rumianków, maków itp... tych
wszystkich kwiatów, którymi się najbardziej
zachwycałam. Był wśród nich i mały kwiatek zwany
czarnuszką zbożową, którego nigdy nie spotykałam w
czasie naszego pobytu w Lisieux, a miałam wielką
ochotę zobaczyć jeszcze ten kwiat mego
dzieciństwa, który zrywałam na polach Alençon. I
oto dopiero w Karmelu uśmiechnął się on do mnie i
okazał mi, że tak w rzeczach najmniejszych jak i
największych Dobry Bóg już w tym życiu stokrotnie
płaci duszom, które opuściły wszystko z miłości ku
Niemu (27).
Najskrytszym jednak i największym mym
pragnieniem, na którego spełnienie nie miałam
nadziei, było wstąpienie mojej drogiej Celiny do
tego samego Karmelu, gdzie myśmy były. Marzenie,
by żyć pod jednym dachem, dzielić radości i smutki
z towarzyszką mego dzieciństwa, wydawało mi się
nieprawdopodobnym; toteż złożyłam z niego
całkowitą ofiarę, z ufnością powierzając Jezusowi
przyszłość mej kochanej siostry, godząc się nawet
na jej wyjazd choćby na koniec świata, gdyby
zaszła tego potrzeba. Nie do przyjęcia była dla
mnie jedynie myśl, że mogłaby nie zostać
oblubienicą Jezusa, bo kochając ją jak siebie
samą, za nic nie chciałam, by oddała swe serce
śmiertelnemu człowiekowi. Już sam fakt, że w
świecie wystawiona jest na niebezpieczeństwa,
jakich sama zupełnie nie znałam, sprawiał mi
cierpienie. Mogę powiedzieć, że od chwili
wstąpienia do Karmelu, moje uczucia dla Celiny
stały się bardziej miłością matki niż siostry...
Pewnego dnia, kiedy musiała iść na wieczorek (28),
tak byłam tym zmartwiona, że błagałam Dobrego
Boga, by nie pozwolił jej tańczyć, a nawet (wbrew
swemu zwyczajowi) wylewałam strumienie łez. Jezus
raczył mnie wysłuchać. Nie dopuścił, by jego mała
oblubienica mogła tańczyć tego wieczoru (chociaż,
ilekroć zaszła potrzeba, nie było jej trudno
uczynić to z wdziękiem). Zaproszona do tańca nie
wzbraniała się, lecz partner jej absolutnie nie
był w stanie rozpocząć tańca i ku swemu wielkiemu
zawstydzeniu zmuszony był zwyczajnie przejść z nią
przez salę, by ją odprowadzić na miejsce; po czym
wycofał się i tego wieczoru już więcej się nie
pokazał. Ta przygoda, jedyna w swoim rodzaju,
spotęgowała moją ufność i miłość ku Temu, który
kładąc swój znak na moim czole, złożył go
równocześnie na czole mej drogiej Celiny...
Dobry Bóg, zrywając dwudziestego dziewiątego
lipca ubiegłego roku więzy swego nieporównanego
sługi (29),
zerwał tym samym więzy, które trzymały w świecie
Jego drogą oblubienicę. Spełniła ona swoje
pierwsze zadanie; zobowiązana reprezentować nas
wszystkie przy Ojcu tak serdecznie kochanym,
wypełniła swą misję jak anioł... a aniołowie, gdy
spełnią wolę Dobrego Boga, nie pozostają na ziemi,
ale natychmiast wracają do Niego; od tego przecież
mają skrzydła... Toteż i nasz anioł zatrzepotał
swymi białymi skrzydłami, gotów odlecieć bardzo
daleko, byle tylko znaleźć Jezusa, Jezus jednak
kazał mu lecieć całkiem blisko... Zadowolił się
przyjęciem wielkiej ofiary, która byłaby bardzo
bolesna dla małej Teresy... Przez dwa lata jej
Celina ukrywała przed nią swoją tajemnicę... (30)
Ach! ileż i ona się nacierpiała, ona również!... W
końcu mój kochany Król, który na ziemi nie lubił
powolności w działaniu, pospieszył z wysokości
Nieba rozwikłać jej tak bardzo poplątane sprawy i
czternastego września jego Celina znalazła się u
nas!...
Pewnego dnia, kiedy trudności zdawały się nie
do przezwyciężenia, powiedziałam w czasie
dziękczynienia Jezusowi: "Ty wiesz, mój Boże, jak
bardzo pragnę dowiedzieć się, czy Tatuś poszedł
zupełnie prosto do Nieba; nie proszę, byś mi o tym
powiedział, ale daj mi znak. Jeżeli S. A. od J. (31),
zgodzi się na wstąpienie Celiny i nie będzie robić
trudności, będzie to dla mnie odpowiedzią, że
Tatuś poszedł prosto do Ciebie". Siostra ta, jak
Ci droga Matko wiadomo, uważała, że skoro jesteśmy
już i tak trzy, nie trzeba dodawać jeszcze jednej;
ale Dobry Bóg, w którego rękach spoczywają serca
wszystkich stworzeń i który nakłania je według
swej woli, zmienił usposobienie tej siostry.
Pierwszą osobą, którą spotkałam po dziękczynieniu,
była właśnie ona; przywołała mnie z bardzo miłym
wyrazem twarzy mówiąc mi, że idzie do Ciebie, i ze
łzami w oczach rozmawiała ze mną o Celinie...
Ach! ileż to mam powodów do wdzięczności
względem Jezusa, który spełnił wszystkie moje
pragnienia!...
Teraz nie pragnę już niczego, jak tylko do
szaleństwa kochać Jezusa... Znikły już dziecinne
pragnienia; to prawda, że w dalszym ciągu lubię
zdobić kwiatami ołtarz Małego Jezusa, ale odkąd
ofiarował mi On Kwiat, jakiego pożądałam, moją
drogą Celinę, nie pragnę już innych, lecz ją
składam Mu jako najwspanialszą wiązankę...
Nie pragnę już ani cierpienia, ani śmierci,
choć kocham jedno i drugie; tylko miłość mnie
pociąga... Długi czas ich pragnęłam; zaznałam
cierpienia i zdawało mi się, że dobijam już do
niebieskiej przystani; sądziłam zawsze, że mały
kwiatek zostanie zerwany w swym pierwszym
rozkwicie... Dziś jedyną moją busolą jest zdanie
się na Boga. O nic nie potrafię już żarliwie
prosić poza tym jednym, by w mojej duszy wypełniła
się wola Boża bez przeszkód ze strony stworzeń.
Mogę dziś powtarzać słowa pieśni duchowej N. Ojca
św. Jana od Krzyża: "W wewnętrznej piwnicy mego
Umiłowanego napiłam się, a kiedy ją opuściłam, na
całej tej równinie nie chciałam znać niczego i
utraciłam trzodę, za którą postępowałam... Moja
dusza posługiwała się wszystkimi sposobami w jego
służbie, nie strzegę już więcej trzody, nie mam
już innego obowiązku, ponieważ obecnie jedynym
moim zajęciem jest MIŁOŚĆ!..." (32),
albo też: "Odkąd jej doświadczyłam, MIŁOŚĆ jest
tak potężna w działaniu, że potrafi wyciągnąć
korzyść ze wszystkiego, z dobrego i złego, i
przemienić moją duszę w SIEBIE" (33).
Matko droga! jakże słodka jest droga miłości. To
prawda, że można ciężko upaść, można popełniać
niewierności, ale miłość, która potrafi wszystko
obrócić na swoją korzyść, w mgnieniu oka zniweczy
wszystko, co może nie podobać się Jezusowi,
pozostawiając na dnie serca jedynie pokorę i
głęboki pokój...
Ileż światła zawdzięczam dziełom Naszego Ojca
św. Jana od Krzyża!... W wieku lat siedemnastu i
osiemnastu nie miałam innego duchowego pokarmu (34);
później jednak wszystkie książki pozostawiały mnie
w oschłości, i stan ten trwa dotąd. Zaledwie
otworzę jakąś książkę duchowną (chociażby
najpiękniejszą, najbardziej wzruszającą), czuję
natychmiast, że moje serce kurczy się, i nie wiem
- rzec można - co czytam, a umysł mój staje się
niezdolny do rozmyślania... W tej niemożności
przychodzi mi z pomocą Pismo Święte i
Naśladowanie; w nich znajduję pokarm mocny i
czysty. Pomocą w modlitwie jest mi jednak przede
wszystkim Ewangelia; ona zaspokaja wszystkie
potrzeby mojej biednej małej duszy. Odkrywam w
niej coraz to nowe światła, oraz jej sens ukryty i
mistyczny...
Rozumiem i wiem z własnego doświadczenia, "Że
królestwo Boże jest w nas" (35).
Jezus nie potrzebuje książek ani doktorów, by
pouczać dusze; On, Doktor doktorów, naucza bez
hałasu słów... (36)
Nigdy nie słyszałam Jego głosu, ale czuję, że jest
On we mnie w każdej chwili, że mną kieruje i daje
mi natchnienia, co powinnam mówić lub czynić.
Odkrywam nie znane mi dotąd światła w tym samym
momencie, kiedy ich potrzebuję, a dzieje się to
najczęściej podczas modlitwy odprawianej w
największym opuszczeniu, lub nawet pośród
codziennych zajęć.
Matko moja droga! Czyż po otrzymaniu tylu łask
nie mogę śpiewać z psalmistą: "Że Pan jest DOBRY,
że na wieki MIŁOSIERDZIE Jego" (37).
Zdaje mi się, że gdyby wszystkie stworzenia
otrzymały takie łaski jak ja, nikt nie obawiałby
się Dobrego Boga, ale kochano by Go do szaleństwa,
i z miłości, a nie z bojaźni, nikt nie chciałby Go
zasmucić... Zdaję sobie jednak sprawę, że
wszystkie dusze nie mogą być do siebie podobne, że
trzeba, aby każda była w swoim rodzaju, dla
uczczenia w sposób specjalny poszczególnych
doskonałości Bożych. Mnie obdarzył On swoim
nieskończonym Miłosierdziem, w świetle którego
rozważam i adoruję wszystkie pozostałe
doskonałości Boże. Wszystkie one ukazują mi się
opromienione miłością, nawet sama Sprawiedliwość
(ona może nawet bardziej niż inne) wydaje ml się
przyodziana miłością... Jakaż to słodka radość
pomyśleć, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy, to
znaczy, że zważa na nasze słabości, że doskonale
zna kruchość naszej natury. I czegóż tedy miałabym
się lękać? Ach! Bóg tak nieskończenie
sprawiedliwy, który z taką dobrocią przebacza
dziecku popełnione przezeń winy, czyż nie będzie
sprawiedliwy również w stosunku do mnie, która
"zawsze jestem z Nim"?... (38)
Dziewiątego czerwca tego roku, w uroczystość
Trójcy Przenajświętszej, otrzymałam łaskę lepszego
niż dotąd zrozumienia, jak Jezus pragnie być
kochany (39).
Myślałam o duszach, które oddają się na ofiarę
Sprawiedliwości Bożej, aby odwrócić kary od innych
a ściągnąć je na siebie; ofiara ta wydała mi się
wielka i wspaniałomyślna, ale nie miałam
najmniejszej ochoty jej złożyć. "Mój Boże! -
zawołałam z głębi serca - czyż jedynie Twojej
Sprawiedliwości mają się dusze oddawać na
ofiarę?... Czyż Twoja Miłość Miłosierna nie
potrzebuje ich także?... Jest ona powszechnie
zapoznana i odrzucona. Oto serca, którym pragniesz
jej udzielić, zwracają się do stworzeń i u nich
żebrzą szczęścia i nędznego uczucia, zamiast
rzucić się w Twoje ramiona i przyjąć Twą
nieskończoną Miłość... Boże mój! czyż ta Miłość
wzgardzona ma pozostać w Twym Sercu? Sądzę, że
gdybyś znalazł dusze oddające się na całopalne
Ofiary Twej Miłości, [Twój ogień] strawiłby je
natychmiast; zdaje mi się, że czułbyś się
szczęśliwy, nie będąc już więcej zmuszonym tłumić
w sobie przypływów nieskończonej czułości...
Jeżeli nawet Twoja Sprawiedliwość lubi się
udzielać, ona, która rozciąga się tylko na ziemię,
o ileż bardziej Twoja Miłość Miłosierna pragnie
ogarnąć dusze, skoro Twoje Miłosierdzie wznosi się
aż do Nieba... (40)
O mój Jezu! niech ja stanę się tą szczęśliwą
ofiarą, niech ogień twej Boskiej Miłości strawi
złożone Ci całopalenie!..."
Ty, droga Matko, która pozwoliłaś mi ofiarować
się w ten sposób Dobremu Bogu, ty wiesz, jakie
strumienie, a raczej oceany łaski zalały mą
duszę... Od tego szczęśliwego dnia zdaje mi się,
że Miłość mnie przenika i ogarnia; zdaje mi się,
że w każdej chwili ta Miłość Miłosierna odnawia
mnie i oczyszcza moją duszę ze wszelkiej skazy
grzechowej, tak, że już nie jestem w stanie
obawiać się czyśćca. Wiem, że sama z siebie nie
zasłużyłam nawet na to, by dostać się do owego
miejsca ekspiacji, gdzie dostęp mają tylko dusze
święte, ale wiem również i to, że Ogień Miłości
uświęca skuteczniej od płomieni czyśćcowych, wiem,
że Jezus nie może pragnąć dla nas cierpień
bezowocnych i że nie wzbudzałby we mnie tych
pragnień, gdyby nie miał zamiaru ich spełnić...
Oto, moja droga Matko, wszystko, co mogę Ci
powiedzieć o życiu twej małej Teresy; sama wiesz
najlepiej kto ona jest i co Jezus dla niej
uczynił, wybacz mi więc, że tak bardzo skróciłam
dzieje mego życia zakonnego...
Jaki będzie koniec tych "dziejów białego
kwiatka"? - Być może, że mały kwiatek zostanie
zerwany w swej świeżości, lub też przeniesiony na
inne brzegi... (41)
Nie wiem, ale pewna jestem, że Miłosierdzie Boże
zawsze pójdzie za nim, że nigdy nie przestanie on
błogosławić drogiej Matki, która oddała go
Jezusowi; po wieczne czasy radować się będzie, że
jest jednym z kwiatów jej korony... Po wieczne
czasy śpiewać będzie wraz z drogą Matką zawsze
nową pieśń Miłości...
* * *
Dodatek 1
Objaśnienie tyarcz herbowych
Jezus był łaskaw przynieść w posagu swej
biednej małej oblubienicy Herb IHS. Sierota z
Berezyny (42)
stała się Teresą od DZIECIĄTKA JEZUS od
NAJŚWIĘTSZEGO OBLICZA; to są jej tytuły
szlacheckie, jej bogactwo i jej nadzieja. - Winna
latorośl, która dzieli herb na dwie części, jest
więc figurą Tego, który raczył nam powiedzieć: "Ja
jestem winnym Krzewem, a wy latoroślami; chcę,
byście przynieśli mi wiele owocu" (43).
Dwie gałązki, z których jedna otacza Najśw.
Oblicze, druga małego Jezusa, wyobrażają Teresę,
która ma tu na ziemi tylko jedno pragnienie:
ofiarować się Dzieciątku Jezus jako małe winne
grono, by orzeźwić Je i zabawić, by dać Mu się
wycisnąć, zależnie od Jego kaprysów, by zaspokoić
to gorące pragnienie, jakie odczuwał podczas swej
męki. - Harfa przedstawia Teresę, która chce
nieustannie śpiewać Jezusowi pieśń miłości.
FMT jest herbem Marii Franciszki Teresy, małego
kwiatka Najśw. Panny. Ten to właśnie mały kwiatek
przyjmuje błogosławione promienie Słodkiej Gwiazdy
porannej! - Zazieleniona ziemia wyobraża
błogosławioną rodzinę, w łonie której wzrastał
kwiatuszek; w oddali widać górę, która przedstawia
Karmel. To błogosławione miejsce wyobraża Teresa
na swej tarczy herbowej przez rozpalony grot
miłości, który winien jej wysłużyć palmę
męczeńską, zanim będzie mogła rzeczywiście oddać
krew swoją za Tego, którego kocha. Pragnąc bowiem
odpowiedzieć w pełni na miłość Jezusa, chce
uczynić dla Niego to, co On uczynił dla niej...
Teresa nie zapomina jednak, że jest tylko słabą
trzciną, jaka widnieje na jej herbie. Świetlisty
trójkąt przedstawia Godną Uwielbienia Trójcę,
która nie przestaje udzielać swych bezcennych
darów duszy biednej Tereni, toteż w poczuciu
wdzięczności nie zapomni ona nigdy tej zasady, że:
"Za Miłość płaci się Miłością"(44).
Miłosierdzie Pańskie na wieki wyśpiewywać
będę!...
Herby Jezusa i Teresy (na wstążce)
Za Miłość płaci się Miłością Dni łask,
udzielonych przez Pana Jego małej oblubienicy
Urodziny 2 stycznia 1873 - Chrzest 4 stycznia
1873 - Uśmiech Najśw. Dziewicy maj 1883 - Pierwsza
Komunia św. 8 maja 1884 - Bierzmowanie 14 czerwca
1884 - Nawrócenie 25 grudnia 1886 - Audiencja u
Leona XIII 20 listopada 1887 - Wstąpienie do
Karmelu 9 kwietnia 1888 - Obłóczyny 10 stycznia
1889 - Nasze wielkie bogactwo (45)
12 lutego 1889 - Egzamin kanoniczny,
Błogosławieństwo Leona XIII wrzesień 1890 -
Profesja 8 września 1890 - Welacja 24 września
1890 - Ofiarowanie się Miłości 9 czerwca 1895.
* * *
(1) Rekolekcje te rozpoczęła
Teresa w piątek 29 sierpnia 1890 r.
(2) Ps 102, 14.
(3) Poniedziałek, 8 września 1890
r.
(4) Flp 4, 7.
(5) Por. 3 Krl 19, 12-13.
(6) Między stronami 76 i 77
włożony jest bilet, który Teresa nosiła przy tobie
w dniu swej profesji (patrz: Dodatek 2, str. 250).
(7)Welacja jest ceremonią
zewnętrzną i uroczystą, i odbywała się wkrótce po
profesji, którą wówczas składano w kapitularzu
zakonnym.
(8) W rękopisie mamy obecnie:
"Ojca P." (dodano obcą ręką). Chodzi tu widocznie
o ojca Pichon.
(9) Joanna Guérin, kuzynka
Teresy, poślubiła dra Franciszka La Néle 1
października 1890 r.
(10) Por. 1 Kor 14, 33.
(11) Sobota 5 grudnia 1891 r.
(12) W Karmelu zwłoki zmarłych
sióstr wystawiane są w chórze zakonnym.
(13) To znaczy dokument
profesji.
(14) Epidemia grypy zaczęła się
srożyć pod koniec grudnia 1891 r.
(15) 2 stycznia zmarła siostra
Józefa od Jezusa, najstarsza siostra Zgromadzenia.
(16) Nazwa korytarza, na który
wychodzą drzwi cel.
(17) 4 stycznia 1892 roku.
(18) Korporałów.
(19) Iz 52, 11. Tekst stosowany
w obrzędzie święceń diakonatu.
(20) Rekolekcje te prowadził od
8 do 15 października 1891 roku o. Aleksy Prou,
franciszkanin z Caen, gwardian domu św.
Nazariusza.
(21) Siostra Agnieszka od Jezusa
została wybrana przeoryszą w poniedziałek 20
lutego 1893 r.
(22) W tym miejscu rękopis jest
wydrapany; można jednak odczytać następujące
słowa: "ona stała się dla mnie księgą Miłości".
(23) J 12, 24-25.
(24) Por. Ps 125, 5-6.
(25) Wyrazy: "dwóch lat" są
dopisane obcą ręką. Pochodzą one prawdopodobnie z
poprawy przystosowującej rękopis, mogą jednak
również być wynikiem późniejszej
rekonstrukcji tekstu.
(26) Por. Ekl 2, 11.
(27) Por. Mt 19, 29.
(28) Epizod ten miał miejsce na
ślubie Henryka Maudelonde, siostrzeńca pani
Guérin.
(29) Pan Martin zmarł w
niedzielę 29 lipca 1894 roku w pałacu de la Musse
(Eure).
(30) Teresa robi tu aluzję do
projektu apostolatu misyjnego w Kanadzie,
sugerowanego Celinie przez o. Pichon.
(31) Siostra Amata od Jezusa i
Serca Maryi.
(32) Św. Jan od Krzyża, Pieśń
duchowa, strofy 26 i 28, według dosłownego
przekładu rękopisu Teresy. - Według oryginalnego
tekstu hiszpańskiego czytamy w przekładzie
polskim:
W wewnętrznej piwnicy mego Umiłowanego napiłam
się, a kiedym wyszła przez całą tę urodzajną
równinę, już nic nie widziałam i trzodę
utraciłam, za którą szłam przedtem. Moja dusza
oddała siebie i całe moje mienie w Jego służbę;
już nie strzegę trzody i nie mam już innego
zawodu, bo już tylko w miłowaniu jest moje
zajęcie. (Św. Jan od Krzyża, Dzieła, t. II,
Kraków 1961, s. 14 n).
(33) Św. Jan od Krzyża, Glosa o
rzeczach Boskich, strofa 3, według dosłownego
przekładu rękopisu Teresy. - Według oryginalnego
tekstu hiszpańskiego czytamy w przekładzie
polskim:
A źródło tej miłości Tak cudnym blaskiem
lśni, Ze wszystkie życia nędze W
szczęście zamienia mi! Duszę mą zmienia w
siebie - Płonę jak ognia żar!
Wyniszczam się sam w sobie - To jest
najdroższy dar... (Św. Jan od Krzyża, Dzieła,
t. II, Kraków 1961, s. 405).
(34) W czytaniu pism św. Jana od
Krzyża święta Teresa posługiwała się przekładem
wydanym współcześnie przez Karmelitanki w Paryżu
(Paris, Ch. Douniol et Cie, 1875-1877-1880).
(35) Łk 17, 21.
(36) Por. O naśladowaniu
Chrystusa, ks. III, r. 43, 3.
(37) Ps 117, 1.
(38) Por. Łk 15, 31.
(39) 9 czerwca 1895 roku Teresa
ofiarowała się Miłości miłosiernej. Siostra
Genowefa od Najśw. Oblicza (Celina) opowiada w
swych "Radach i wspomnieniach" o okolicznościach,
które temu towarzyszyły. (Zobacz akt ofiarowania w
Dodatku 3).
(40) Por. Ps 35, 5.
(41) Teresa robi aluzję do
możliwości swego wyjazdu na misje. Karmel w
Sajgonie, ufundowany przez Karmel w Lisieux,
prosił o pomoc dla swej nowej fundacji w Hanoi.
(42) Jeden z czułych przydomków,
jakie pan Martin nadawał swojej królewnie.
(43) J 15, 5.
(44) Św. Jan od Krzyża, Pieśń
duchowa. Objaśnienie strofy 9.
(45) Zwrotem tym określa Teresa
doświadczenia związane z chorobą ojca, który 12
lutego 1889 roku opuścił Lisieux, udając się do
lecznicy w
Caen. |