Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział VII
Początki życia zakonnego
Wstąpienie do Karmelu. Spowiedź
generalna. Teresa wobec przełożonych. Nabożeństwo
do Najśw. Oblicza. Obłóczyny. Choroba ojca. Małe
cnoty. Ślubna szata.
Na moje wstąpienie wyznaczono poniedziałek,
dziewiąty kwietnia, dzień, w którym Karmel
obchodził święto Zwiastowania, przeniesione z
powodu wielkiego postu. W przeddzień cała rodzina
zebrała się u stołu, przy którym miałam zasiąść po
raz ostatni. Ach! jakże rozdzierające są takie
intymne zebrania!... Wtedy, kiedy chciało by się
być zapomnianym, zwracają się do nas z pieszczotą
i najczulszym słowem, co z kolei pozwala odczuć
ofiarę rozstania... Tatuś nie mówił prawie nic,
ale wzrok jego spoczywał na mnie z miłością...
Ciocia od czasu do czasu popłakiwała, a Wuj prawił
mi tysiące serdecznych komplementów. Joanna i
Maria okazały mi również wiele delikatności,
szczególnie Maria, która wziąwszy mnie na bok
prosiła o przebaczenie przykrości, jakie mi
rzekomo wyrządziła. Wreszcie moja droga Leońcia,
która przed paru miesiącami wróciła od Wizytek (1),
obsypywała mnie pocałunkami i pieszczotami. Tylko
o Celinie nic nie wspomniałam, ale domyślasz się,
moja droga Matko, jak przeszła nam ostatnia noc,
kiedy spałyśmy razem... Rankiem tego wielkiego
dnia, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na
Buissonnets, to urocze gniazdko mego dzieciństwa,
którego już nigdy nie miałam zobaczyć, poszłam pod
rękę z mym kochanym Królem, aby wstąpić na górę
Karmelu!... Cała rodzina zebrana jak dnia
poprzedniego, wysłuchała Mszy św. i przyjęła
Komunię św. W chwili, gdy Jezus zstępował do serc
mych najbliższych, słyszałam wokół siebie
stłumione łkanie; tylko ja jedna nie płakałam,
czułam jednak tak gwałtowne bicie serca, że kiedy
dano znak, by zbliżyć się do drzwi klauzurowych,
zdawało mi się, iż nie będę w stanie podejść.
Zbliżyłam się jednak, zadając sobie równocześnie
pytanie, czy nie umrę z powodu silnego bicia
serca... Ach! cóż to była za chwila! Trzeba to
przeżyć samemu, by zrozumieć co to znaczy...
Wzruszenie moje nie objawiało się jednak na
zewnątrz. Uścisnąwszy wszystkich członków mej
kochanej rodziny, uklękłam przed swym niezrównanym
Ojcem prosząc o błogosławieństwo; udzielając mi go
sam również ukląkł i błogosławił mnie płacząc...
Widok tego starca ofiarującego swoje dziecko w
wiośnie życia musiał uweselić aniołów!... W parę
chwil potem brama świętej arki zamknęła się za mną
i zostałam uściskana przez moje drogie siostry,
które zastępowały mi matkę, a które od tej chwili
obrałam sobie za wzór postępowania... Nareszcie
ziściły się moje pragnienia; w duszy zapanował
POKÓJ tak słodki i głęboki, że niepodobna tego
wyrazić. Od lat siedmiu i pół ów pokój wewnętrzny
jest moim udziałem i nie opuścił mnie pośród
najcięższych nawet doświadczeń.
Natychmiast po mym wstąpieniu zostałam
zaprowadzona - jak wszystkie postulantki - do
chóru (2);
panował tu półmrok z powodu wystawienia Najśw.
Sakramentu (3).
Moją uwagę zwróciło przede wszystkim spojrzenie
naszej świętej Matki Genowefy utkwione we mnie (4).
Przez chwilę klęczałam u jej stóp dziękując Panu
Bogu za łaskę, którą mnie obdarzył, dając mi
możność poznania świętej, a następnie poszłam za
Matką Marią od św. Gonzagi (5),
która mnie oprowadziła po klasztorze. Wszystko
mnie tu zachwycało, miałam wrażenie, że jestem
przeniesiona na pustynię; szczególnie podobała mi
się nasza mała celka (6).
Radość, którą odczuwałam, była jednak cicha,
najlżejszy wietrzyk nie marszczył spokojnych wód,
po których płynęła moja łódeczka, żadna chmura nie
przesłaniała mego lazurowego nieba... Ach! byłam w
pełni wynagrodzona za wszystkie moje
doświadczenia... Z jakże głęboką radością
powtarzałam te słowa: "Na zawsze, na zawsze jestem
tutaj!..."
Szczęście to nie było przelotne, nie miało się
rozwiać wraz ze "złudzeniami pierwszych dni".
Złudzenia... z łaski Bożej nie miałam ŻADNYCH
wstępując do Karmelu; życie zakonne znalazłam
takim, jakim je sobie wyobrażałam; nie dziwiła
mnie żadna ofiara, a przecież wiesz (7),
moja droga Matko, że pierwszym moim krokom
towarzyszyły raczej ciernie niż róże!... Tak,
cierpienie wyciągało do mnie ramiona a ja rzuciłam
się w nie z miłością. Wszak po to przyszłam do
Karmelu, jak oświadczyłam u stóp Jezusa-Hostii
podczas egzaminu poprzedzającego moją profesję:
"Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim
modlić się za kapłanów". Aby dojść do jakiegoś
celu, trzeba używać odpowiednich środków; Jezus
pozwolił mi zrozumieć, że chce mi dawać dusze
poprzez krzyż, toteż cierpienie pociągało mnie
coraz bardziej w miarę jak się zwiększało. Przez
pięć lat było ono moją osobistą drogą (8);
nic jednak nie zdradzało go na zewnątrz, choć było
tym boleśniejsze, że tylko mnie znane. Ach! jakież
będzie nasze zdziwienie przy końcu świata, gdy
danym nam będzie czytać dzieje dusz!... Ileż osób
będzie zaskoczonych na widok drogi, którą byłam
prowadzona!...
I tak będzie w istocie; najlepszy dowód, że w
dwa miesiące po moim wstąpieniu Ojciec Pichon,
przybyły na profesję S. Marii od Najśw. Serca (9),
był zdumiony na widok tego, co Dobry Bóg sprawił w
mojej duszy i przyznał mi się, że w przeddzień,
przypatrując mi się uważnie, gdy się modliłam,
sądził, że mój zapał jest na wskroś dziecinny a
moja droga pełna słodyczy. Rozmowa z dobrym Ojcem
była dla mnie ogromną pociechą, niemniej
przysłonięta była łzami z powodu trudności, jaką
sprawiało mi otwarcie własnej duszy. Odprawiłam
jednak spowiedź generalną, czego dotąd nigdy nie
czyniłam; pod koniec Ojciec wyrzekł do mnie te tak
bardzo pocieszające słowa, które od chwili, gdy je
usłyszałam rozbrzmiewają mi w duszy:
"W obliczu Dobrego Boga, Najśw. Panny i
wszystkich Świętych OŚWIADCZAM, ŻE NIGDY NIE
POPEŁNIŁAŚ ŻADNEGO GRZECHU ŚMIERTELNEGO". Po czym
dodał: 'Podziękuj Dobremu Bogu za to, co uczynił
dla ciebie, bo gdyby cię był opuścił, zamiast być
małym aniołem, stałabyś się małym szatanem.' Ach!
nie było mi trudno w to uwierzyć, czułam, jak
byłam słaba i niedoskonała, toteż serce
przepełniała mi wdzięczność; tak bardzo obawiałam
się, by nie splamić szaty Chrztu św., że to
zapewnienie pochodzące z ust kierownika
odpowiadającego pragnieniom Naszej św. Matki
Teresy, to znaczy łączącego wiedzę z cnotą,
równało się w moich oczach zapewnieniu samego
Jezusa... Dobry Ojciec powiedział mi też inne
słowa, które głęboko wyryły się w mym sercu: "Moje
dziecko, niech Pan Nasz będzie zawsze twym
Przełożonym i twym Mistrzem nowicjatu". I
rzeczywiście stał się nim, a ponadto został "moim
kierownikiem". Nie chcę przez to powiedzieć,
jakoby moja dusza była zamknięta przed
Przełożonymi, przeciwnie, usiłowałam zawsze być
dla nich księgą otwartą, ale nasza Matka chorując
często, mało miała czasu, by mną się zajmować.
Wiem, że bardzo mnie kochała i wyrażała się o mnie
zawsze możliwie najlepiej, ale Dobry Bóg
dopuszczał, że bezwiednie obchodziła się ze mną
BARDZO SUROWO; gdy ją spotykałam, nie obeszło się
nigdy bez pocałowania ziemi (10),
z jej kierownictwa duchowego korzystałam również
bardzo rzadko... O jakże nieoceniona to łaska!...
W jakże widoczny sposób Dobry Bóg działał przez
tę, która zajmowała Jego miejsce!... Cóż by się ze
mną stało, gdybym - jak sądzono na świecie - była
"zabawką" zgromadzenia?... Być może, że zamiast
widzieć w Przełożonych Naszego Pana, traktowałabym
ich jak zwykłych ludzi, i moje serce, tak dobrze
strzeżone na świecie, byłoby się w klauzurze
przywiązało w sposób czysto ludzki... Na szczęście
zostałam od tego zła zachowana. Nie ulega
wątpliwości, że bardzo kochałam naszą Matkę, ale
uczuciem czystym, które mnie podnosiło do
Oblubieńca mej duszy...
Nasza mistrzyni (11),
naprawdę święta, była doskonałym typem pierwszych
karmelitanek; przebywałam z nią cały dzień,
ponieważ uczyła mnie pracować. Jej dobroć dla mnie
nie miała granic, a jednak nie potrafiłam otworzyć
przed nią swej duszy... Rozmowy duchowne, jakie z
nią prowadziłam, kosztowały mnie wiele wysiłku.
Nie będąc przyzwyczajona do mówienia o swojej
duszy, nie potrafiłam wypowiedzieć tego, co
przeżywałam. Jedna dobra stara matka zdawała się
rozumieć moje uczucia i któregoś dnia powiedziała
mi na rekreacji z uśmiechem: "Moje dziecko,
przypuszczam, że niewiele masz do powiedzenia
twoim przełożonym". - "Po czym Matka tak sądzi,
proszę mi powiedzieć?..." - "Bo twoja dusza jest
niezmiernie prosta, ale kiedy dojdziesz do
doskonałości, będziesz jeszcze bardziej prosta; im
kto bardziej zbliża się do Boga, tym prostszym się
staje". Dobra ta Matka miała rację, bowiem
trudność, jaką mi sprawiało otwarcie mojej duszy,
miała wyłączne źródło w prostocie i była dla mnie
prawdziwym doświadczeniem. Widzę to teraz, kiedy
nie przestając być prostą, wyrażam swoje myśli z
największą łatwością.
Jak już wspomniałam, Jezus był "moim
Kierownikiem". - Wstępując do Karmelu poznałam
tego, który miał nim być, ale zaledwie zaliczył
mnie w poczet swych dzieci, musiał iść na
wygnanie... (12)
Tak więc poznałam go po to, by go natychmiast
utracić. Otrzymując od niego listy tylko raz do
roku, mimo że sama pisałam ich dwanaście, bardzo
szybko zwróciłam swe serce do Kierownika
kierowników i On to wtajemniczał mnie w ową
wiedzę, którą zakrył przed mądrymi, aby ją objawić
maluczkim... (13)
Mały kwiatek przeszczepiony na górę Karmel
rozkwitał w cieniu Krzyża; zraszany był łzami i
krwią Jezusa; Słońcem stało się mu Czcigodne
Oblicze przysłonięte łzami... Dotychczas nie
zgłębiałam skarbów ukrytych w Najśw. Obliczu (14),
dopiero Ty, droga Matko, nauczyłaś mnie je
odkrywać. Jak niegdyś wyprzedziłaś nas wszystkie
we wstąpieniu do Karmelu, tak teraz pierwsza
przeniknęłaś tajemnice miłości ukryte w Obliczu
naszego Oblubieńca; kiedy zwróciłaś się do mnie z
wezwaniem, zrozumiałam je... Zrozumiałam, w czym
leży prawdziwa chwała. Ten, którego królestwo nie
jest z tego świata (15)
ukazał mi, że prawdziwa mądrość, to "chcieć być
nieznanym i uważanym za nic" (16),
to "szukać radości we wzgardzie samego siebie" (17)...
Ach! tak jak Jezus pragnęłam, by "moja twarz była
prawdziwie zakryta, aby na ziemi nikt mnie nie
poznał" (18).
Chciałam cierpieć i być zapomnianą...
Jakże pełna miłosierdzia jest droga, po której
Dobry Bóg mnie prowadzi, nigdy nie daje mi
pragnień, których by potem nie spełnił, toteż Jego
gorzki kielich wydał mi się pełen słodyczy...
Po radosnych świętach w miesiącu maju, po
uroczystościach profesji i welacji naszej drogiej
Marii, najstarszej z rodziny, którą najmłodsza
miała szczęście ukoronować w dniu jej zaślubin (19),
trzeba było, aby nawiedziło nas doświadczenie... W
maju ubiegłego roku Tatuś miał atak paraliżu nóg
(20).
Zaniepokoiło nas to bardzo, ale mocny temperament
mego drogiego Króla szybko to przezwyciężył i
obawy nasze się rozwiały. Tymczasem podczas
podróży do Rzymu zauważyłyśmy niejednokrotnie, że
łatwo się męczył i nie był tak wesół jak zwykle.
To, co mnie najbardziej uderzyło, to postęp, jaki
Tatuś czynił w doskonałości; podobnie jak św.
Franciszek Salezy doszedł do takiego opanowania
swej wrodzonej porywczości, że mógł uchodzić za
człowieka o najłagodniejszym w świecie
usposobieniu... Sprawy ziemskie zdawały się go
ledwie dotykać; z łatwością przechodził ponad
przeciwnościami tego życia, zresztą Dobry Bóg
zalewał go pociechami. Podczas codziennego
nawiedzenia Najśw. Sakramentu jego oczy często
napełniały się łzami a twarz promieniowała
niebiańskim szczęściem... Kiedy Leonia wystąpiła
od Wizytek, nie zasmucił się, nie miał żalu do
Pana Boga, że nie wysłuchał jego próśb, jakie
zanosił o powołanie dla swojej drogiej córki,
pojechał po nią nawet z pewną radością...
Z jaką wiarą przyjął Tatuś rozstanie ze swą
królewną świadczą słowa, w których zawiadomił o
tym swych przyjaciół w Alençon: - "Najdroższy
Przyjacielu, Teresa, moja królewna, wstąpiła
wczoraj do Karmelu!... Tylko Bóg może żądać
podobnej ofiary... Nie żałuj mnie, bo moje serce
jest przepełnione radością".
Nadszedł czas, by sługa tak wierny otrzymał
nagrodę za swoje trudy i słusznym było, by jego
zapłata była podobna do tej, jaką Bóg dał Królowi
Nieba, swemu Jedynemu Synowi...
Tatuś ofiarował Bogu Ołtarz (21),
a na ofiarę, która miała być złożona razem z
Barankiem bez zmazy, został wybrany on sam. Znasz
moja droga Matko, nasze gorzkie przeżycia z
miesiąca czerwca, a szczególnie z dnia
dwudziestego czwartego, roku 1888 (22);
wspomnienia te zbyt głęboko wyryły się w naszych
sercach, by trzeba było o nich pisać... Matko
moja! cośmy wówczas wycierpiały!... a był to
dopiero początek naszego doświadczenia...
Tymczasem nadszedł czas moich obłóczyn; byłam
przyjęta przez kapitułę, o uroczystości jednak nie
było co nawet marzyć! Była już mowa o tym, że
otrzymam habit bez wychodzenia na zewnątrz (23);
ostatecznie postanowiono zaczekać (24).
Nasz drogi Tatuś wbrew wszelkiej nadziei przyszedł
do siebie po drugim ataku (25)
i ks. Biskup naznaczył ceremonię na dzień
dziesiąty stycznia. Oczekiwanie było długie, ale
jakże piękne było to święto!... niczego nie
brakło, niczego, nawet śniegu... Nie wiem, czy już
wspominałam Ci o moim umiłowaniu śniegu?... Będąc
jeszcze maleńką, zachwycałam się jego bielą; jedną
z największych przyjemności był dla mnie spacer
wśród śnieżnej zawiei. Skąd się wzięło to moje
upodobanie do śniegu? Może stąd, że będąc zimowym
kwiatkiem, pierwszym spojrzeniem mych dziecięcych
oczu ujrzałam naturę przystrojoną w biały
płaszcz... Toteż zawsze pragnęłam, aby w dniu
moich obłóczyn natura wraz ze mną przybrała się w
biel... W przeddzień tego pięknego dnia ze
smutkiem patrzyłam w szare niebo, z którego od
czasu do czasu mżył drobny deszcz; było tak
ciepło, że nie miałam najmniejszej nadziei na
śnieg. Nazajutrz niebo nie zmieniło się; tymczasem
uroczystość była czarująca, a najpiękniejszym,
najbardziej uroczym kwiatem był mój kochany Król;
nigdy nie wyglądał piękniej, bardziej dostojnie...
Wszyscy go podziwiali. Był to dzień jego triumfu,
ostatnie święto na ziemi. Oddał Dobremu Bogu
wszystkie swoje dzieci, bowiem i Celina zwierzyła
mu się ze swego powołania; płakał wówczas z
radości i poszedł razem z nią podziękować Temu,
który "uczynił mu zaszczyt zabierając wszystkie
jego dzieci".
Pod koniec ceremonii ks. Biskup zaintonował Te
Deum; jeden z księży zwrócił uwagę, że ten hymn
śpiewa się podczas profesji, ale ponieważ już
zaczęto, hymn dziękczynienia brzmiał do końca.
Czyż nie godziło się, aby było to pełne święto,
skoro zawierało w sobie wszystkie inne?
Uścisnąwszy po raz ostatni mego drogiego Króla,
wróciłam do klauzury; pierwszą rzeczą, którą
dostrzegłam w krużganku, był "mój maleńki różowy
Jezus" (26)
uśmiechający się spośród kwiatów i światła, a
następnie wzrok mój przeniósł się na płatki
śniegu... Dziedziniec wewnętrzny był biały jak ja.
Jakaż to delikatność Jezusa! Uprzedzając
pragnienie swej małej oblubienicy, ofiarował jej
śnieg. Śnieg... któryż ze śmiertelników, choćby
był najpotężniejszy, może ściągnąć z Nieba śnieg
dla wzbudzenia zachwytu swej ukochanej?... Być
może, że osoby ze świata zadawały sobie to
pytanie, ponieważ śnieg w dniu mych obłóczyn wydał
im się niewątpliwie małym cudem i wszystkich w
mieście zadziwił. Moje upodobanie do śniegu
uważano za śmieszne... Tym lepiej! Wszak to
jeszcze bardziej uwydatnia niepojętą pobłażliwość
Oblubieńca dziewic... Tego, który kocha zarówno
białe Lilie jak i śnieg... Po ceremonii ks. Biskup
wszedł do klauzury (27)
i okazał mi prawdziwie ojcowską dobroć. Jestem
przekonana, że był dumny, iż dopięłam swego; mówił
wszystkim o mnie jako o "swej córeczce". Od czasu
tej pięknej uroczystości, ilekroć Jego Ekscelencja
nas odwiedzał, był dla mnie zawsze pełen dobroci;
szczególnie pamiętani jego wizytę z okazji
stulecia N. O. św. Jana od Krzyża. Ujął wówczas
moją głowę w swoje ręce i okazał mi tyle
serdeczności, że byłam zaszczycona jak nigdy
dotąd. Wtedy to Dobry Bóg nasunął mi myśl o tym
czułym przyjęciu, jakie mi zgotuje w obliczu
aniołów i świętych; dało mi to jak gdyby przedsmak
tamtego świata i doznałam ogromnej pociechy.
Jak już wspomniałam, dziesiąty stycznia był dla
mego Króla dniem triumfu; porównuję go z wjazdem
Jezusa do Jerozolimy w niedzielę palmową. U niego,
jak i u Naszego Boskiego Mistrza, jednodniowa
chwała poprzedziła bolesną mękę, a była to męka
nie tylko jego. Jak cierpienia Jezusa mieczem
przeszyły Serce Jego Boskiej Matki, podobnie i
nasze serca odczuły cierpienie tego, którego
kochałyśmy najgoręcej na świecie... Przypominam
sobie, że w czerwcu 1888 roku, podczas naszych
pierwszych doświadczeń, powiedziałam: "Cierpię
bardzo, ale czuję, że mogłabym cierpieć jeszcze
więcej". Nie przeczuwałam jednak tego, co mi było
zgotowane... Nie wiedziałam, że dwunastego lutego,
miesiąc po moich obłóczynach, nasz drogi Ojciec
będzie pił z kielicha najbardziej gorzkiego,
najbardziej upokarzającego." (28)
Ach! tego dnia już nie mówiłam, że potrafię
cierpieć więcej!!!... Naszej udręki nie zdołają
wyrazić żadne słowa, toteż nie usiłuję jej opisać.
Kiedyś, w Niebie, z przyjemnością będziemy
opowiadać sobie o naszych chwalebnych
doświadczeniach; czyż już teraz nie czujemy się
szczęśliwe, że przyszło nam tyle wycierpieć?...
Trzy lata męczeństwa Tatusia wydają mi się
najbogatsze w łaskę, najbardziej owocne z całego
naszego życia; nie zamieniłabym ich za wszystkie
ekstazy i zachwyty Świętych. Serce moje rozpływa
się z wdzięczności na myśl o tym skarbie
nieocenionym, który winien budzić świętą zazdrość
u Aniołów i Dworu Niebieskiego...
Mimo że moje pragnienie cierpienia zostało
zaspokojone, pociąg do niego nie zmniejszył się;
wkrótce więc i dusza zaczęła dzielić udręki serca.
Moim codziennym chlebem stała się oschłość;
pozbawiona wszelkich pociech, byłam równocześnie
najszczęśliwszą spośród stworzeń, ponieważ
wszystkie moje pragnienia zostały zaspokojone...
Matko moja droga! jakże słodkim musiało być to
nasze wielkie doświadczenie, skoro z serc naszych
wznosiły się jedynie westchnienia miłości i
wdzięczności!... Cała nasza piątka już nie tylko
postępowała drogami doskonałości, ale nimi biegła.
Dwie biedne małe wygnanki z Caen (29),
choć przebywały jeszcze w świecie, nie były już ze
świata. O! jakże wielkich rzeczy dokonały te
doświadczenia w duszy mej drogiej Celiny!...
Wszystkie listy, jakie pisała w tym czasie, są
przepojone rezygnacją i miłością... A cóż dopiero
mówić o naszych rozmowach przy kracie?... Ach!
kraty Karmelu zamiast nas dzielić, jeszcze mocniej
łączyły nasze dusze; miałyśmy te same myśli, te
same pragnienia, tę samą miłość Jezusa i dusz...
Kiedy Celina i Teresa rozmawiały ze sobą, ani
jednym słowem nie dotykały nigdy spraw ziemskich;
obcowanie ich było wyłącznie w Niebie. Jak niegdyś
w belwederze, śniły o sprawach wieczności, a chcąc
wkrótce cieszyć się tym szczęściem bez końca, jako
swą cząstkę na tej ziemi wybierały "Cierpienie i
wzgardę" (30).
Tak to upływał czas mych zaręczyn... Był on
bardzo długi dla biednej małej Teresy! Pod koniec
mego roku (31)
Nasza Matka powiedziała mi, abym nawet nie myślała
o tym, by prosić o do puszczenie do profesji, bo
Przełożony na pewno się nie zgodzi; powinnam
poczekać jeszcze osiem miesięcy... W pierwszej
chwili bardzo trudno przyszło mi przyjąć taką
ofiarę, ale niebawem zabłysło mi w duszy światło.
Rozważałam wówczas "Podstawy życia duchowego" Ojca
Surin (32).
Któregoś dnia podczas modlitwy uświadomiłam sobie,
że w moje żarliwe pragnienie złożenia profesji
miesza się wielka miłość własna; skoro bowiem
oddałam się Jezusowi, by Mu sprawiać przyjemność i
pocieszać Go, to nie powinnam Go zmuszać, aby
czynił moją wolę, ale pozwolić Mu czynić jedynie
swoją. Zrozumiałam również i to, że oblubienica
winna być pięknie przybrana na dzień swych
zaślubin, a ja nic nie uczyniłam w tym kierunku...
powiedziałam więc Jezusowi: "Mój Boże! nie proszę
Cię o to, bym mogła złożyć swoje święte śluby;
będę czekać na nie, dokąd zechcesz, nie chcę
tylko, by nasze wzajemne zjednoczenie opóźniało
się z mojej winy, chcę również przygotować piękną
szatę zdobną w klejnoty. Skoro uznasz, że jest ona
już dość bogato przybrana, jestem pewna, że żadne
stworzenie nie zdoła przeszkodzić Ci w zstąpieniu
do mnie i zjednoczeniu mnie z Sobą na wieki, o mój
Ukochany!..."
Od chwili obłóczyn otrzymałam wiele światła
odnośnie doskonałości zakonnej, zwłaszcza w tym,
co dotyczy ślubu ubóstwa. W czasie postulatu
lubiłam mieć do swego użytku rzeczy ładne i
znajdować zawsze pod ręką to, co mi było
potrzebne. "Mój Kierownik" znosił to cierpliwie,
ponieważ nie lubi On odsłaniać duszom wszystkiego
od razu. Zwykle udziela On swego światła
stopniowo. (Na początku mego życia wewnętrznego, w
wieku lat trzynastu i czternastu, zadawałam sobie
pytanie, w czym mogłabym jeszcze postąpić,
sądziłam bowiem, że nie można już lepiej pojmować
doskonałości; wkrótce jednak zrozumiałam, że na
tej drodze im kto dalej postąpi, tym cel wydaje mu
się bardziej odległy. Obecnie pogodziłam się z
myślą, że zawsze będę się widzieć niedoskonałą i w
tym znajduję radość...). Wracam więc do lekcji
danej mi przez "mego Kierownika". Pewnego razu po
komplecie daremnie szukałam naszej. lampki w jej
zwykłym miejscu na półce. Ponieważ był to czas
wielkiego milczenia (33),
niepodobna było upominać się o nią... doszłam do
przekonania, że któraś z sióstr przez pomyłkę
wzięła naszą zamiast swojej, podczas gdy ja tak
bardzo jej potrzebowałam. Zamiast odczuć smutek z
powodu jej braku, byłam bardzo szczęśliwa, mając
świadomość, że ubóstwo polega na Folia tym, by
brakowało nam rzeczy nie tylko przyjemnych, ale i
koniecznych; tak to w ciemnościach zewnętrznych
otrzymałam światło wewnętrzne... W tym okresie
rozmiłowałam się w przedmiotach najbrzydszych i
najbardziej niewygodnych, toteż z radością
spostrzegłam, że zabrano z naszej celi śliczny
mały dzbanek, a na jego miejsce dano mi ciężki
poobijany dzban... Starałam się również bardzo, by
się nie usprawiedliwiać, co w stosunku do naszej
Mistrzyni, przed którą nie chciałam niczego
ukrywać, przychodziło mi nieraz bardzo trudno. Oto
moje pierwsze zwycięstwo; nie było ono wielkie,
ale bardzo mnie kosztowało. Stłukł się mały
wazonik, który stał za oknem. Moja Mistrzyni
sądząc, że spadł on z mojej winy, pokazała mi go
mówiąc, abym na przyszłość była uważniejsza. Bez
słowa pocałowałam ziemię, po czym przyrzekłam, że
odtąd będę bardziej dbać o porządek. - Ze względu
na moją małą cnotę te drobne praktyki bardzo mnie
kosztowały; musiałam aż ratować się myślą, że na
sądzie ostatecznym wszystko wyjdzie na jaw.
Zrobiłam bowiem następujące spostrzeżenie: kiedy
spełnia się swój obowiązek nigdy o tym nie mówiąc,
wówczas nikt tego nie zauważy, niedoskonałości
przeciwnie, natychmiast się ukazują...
Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót,
przykładałam się w sposób szczególny do tych
małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione
przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi,
na jakie mnie było stać. Miałam też zamiłowanie do
umartwień, zwłaszcza tych dużych, ale nie
pozwalano mi na żadne z nich... Jedyne małe
umartwienie, które praktykowałam będąc w świecie,
a które polegało na tym, by przy siedzeniu nie
opierać się plecami, było mi zakazane ze względu
na moją skłonność do garbienia się. Niestety!
zapał mój z pewnością nie trwałby długo, gdyby
wolno mi było czynić wiele pokut. Pozwalano mi
jedynie, i to bez mojej prośby, na umartwianie
miłości własnej, co przynosiło mi o wiele większy
pożytek niż pokuty cielesne...
Zaraz po obłóczynach naznaczono mi zajęcie w
refektarzu, co dawało mi niejedną okazję, by
miłość własną umieścić na właściwym miejscu, to
znaczy pod stopami. To prawda, że wielką pociechą
było dla mnie mieć wspólne zajęcie z Tobą, moja
droga Matko, i móc z bliska podziwiać Twoje cnoty,
ale zbliżenie to było mi powodem cierpienia. Nie
mogłam już, jak niegdyś, mówić Ci swobodnie o
wszystkim, trzeba było zachować regułę, która nie
pozwalała otworzyć duszy przed Tobą; wszak byłam w
Karmelu, a nie w Buissonnets pod ojcowskim
dachem!...
Tymczasem Najśw. Panna pomagała mi
przygotowywać szatę mojej duszy; kiedy niebawem
została wykończona, przeciwności znikły same przez
się. Ks. Biskup nadesłał pozwolenie, o które
prosiłam, zgromadzenie zgodziło się przyjąć mnie i
moja profesja została wyznaczona na dzień ósmy
września...
To wszystko, co tu w skrócie opisałam,
wymagałoby wielu stronic szczegółów, ale te
stronice nie będą nigdy czytane na ziemi; wkrótce,
moja droga Matko, opowiem Ci o wszystkim w naszym
ojcowskim domu, w pięknym Niebie, do którego płyną
westchnienia naszych serc...
Moja ślubna szata była już gotowa, zdobna w
dawne klejnoty otrzymane od Oblubieńca, ale to nie
wystarczało Jego hojności, chciał przydać mi nowy
diament o niezmiernym blasku. Dawnymi klejnotami
były doświadczenia Tatusia wraz ze wszystkimi
bolesnymi okolicznościami, jakie im towarzyszyły;
nowym stało się doświadczenie na pozór maleńkie,
dla mnie jednak bardzo dotkliwe. Od jakiegoś czasu
nasz biedny Ojczulek miał się trochę lepiej, mógł
wyjeżdżać powozem na spacer; zachodziło więc
pytanie, czy nie mógłby odbyć podróży koleją, by
nas odwiedzić. Celina oczywiście pomyślała o tym
natychmiast, gdy tylko naznaczono dzień mojej
welacji. "Aby go nie zmęczyć - mówiła - nie będę
obecna na całej uroczystości, ale pod koniec wyjdę
po niego i podprowadzę delikatnie aż do kraty, by
Teresa mogła otrzymać jego błogosławieństwo". Ach!
jakże dobrze poznałam w tym serce mojej drogiej
Celiny... Jakaż to prawda, że "miłość... z
niepodobieństwem się nie liczy, gdyż sądzi, że
wszystko może i że jej wszystko wolno" (34).
Ludzka roztropność przeciwnie, drży nieustannie,
brak jej odwagi - rzec można - na postawienie
jednego kroku; toteż Dobry Bóg, chcąc mnie
wypróbować, posłużył się nią jako uległym
narzędziem i w dniu mych zaślubin byłam prawdziwie
sierotą; nie mając już Ojca na ziemi, mogłam z
ufnością spoglądać w Niebo i mówić w całej
prawdzie: "Ojcze nasz, który jesteś w Niebie".
* * *
(1) Leonia wstąpiwszy do Wizytek
w Caen 16 lipca 1887, opuściła klasztor ze względu
na stan zdrowia 6 stycznia 1888.
(2) W klasztorach klauzurowych
"chórem" nazywa się część kościoła względnie
kaplicy oddzielona kratą, gdzie zakonnice
odmawiają chóralnie brewiarz.
(3) Zgodnie ze zwyczajem chór był
pogrążony w mroku, by karmelitanki nie były
widziane z kaplicy.
(4) Matka Genowefa od św. Teresy,
profeska Karmelu w Poitiers, była wysłana jako
fundatorka i podprzeorysza do Karmelu w Lisieux w
1838 roku. Kilkakrotnie pełniła tu obowiązki
przeoryszy. Zachorowawszy w 1884 roku, zmarła
świątobliwie 5 grudnia 1891 roku.
(5) Matka Maria od św. Gonzagi
wstąpiła do Karmelu w 1860 roku. Przeoryszą
została wybrana po raz pierwszy 28 października
1874 roku. Potem sprawowała ten urząd
pięciokrotnie.
(6) Zgodnie z pustelniczym
charakterem Karmelu każda zakonnica mieszka w
oddzielnej celi, której jednak ze względu na ślub
ubóstwa nie nazywa nigdy swoją.
(7) Wyrazy "vous le savez"
(wiesz) są dopisane obcą ręką. Tworzą one
prawdopodobnie część korekty przystosowującej
rękopis, ale mogą też pochodzić z późniejszej
rekonstrukcji tekstu.
(8) Czas obu kolejnych
przełożeństw m. Marii od św. Gonzagi.
(9) 22 maja 1888 roku.
(10) Gest pokory będący w użyciu
w Karmelu.
(11) Siostra Maria od Aniołów
zajmowała się nowicjatem od października 1886
roku. W roku 1893, kiedy wybrano ją podprzeoryszą,
została zastąpiona w obowiązkach mistrzyni
nowicjatu przez matkę Marię od św. Gonzagi, której
pomagała siostra Teresa od Dz. Jezus. Po śmierci
Świętej, siostra Maria od Aniołów ponownie objęła
nowicjat.
(12) O. Pichon wyjechał z
polecenia przełożonych do Kanady 3 listopada 1888
roku.
(13) Por. Mt 11, 25.
(14) Nabożeństwo do Najśw.
Oblicza rozprzestrzeniło się w XIX wieku w wyniku
objawień, jakie otrzymała od Pana Jezusa siostra
Maria od św. Piotra z Karmelu w Tours. Teresa
zapoznała się z nim w gronie rodzinnym, a potem w
Karmelu. Zachęcona przez matkę Agnieszkę pogłębiła
je następnie w sposób całkowicie osobisty, głównie
w oparciu o teksty proroctw Izajasza. 10 stycznia
1889 roku, w dniu obłóczyn, po raz pierwszy
podpisała się na bilecie: Siostra Teresa od
Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza.
(15) Por. J 18, 36.
(16) Por. O naśladowaniu
Chrystusa, ks. I, r. 2, 3.
(17) Tamże, ks. III, r. 49, 7.
(18) Por. Iz 53, 3.
(19) W Karmelu istnieje zwyczaj
wkładania wieńca z kwiatów na głowę nowej
profeski.
(20) 1 maja 1887 roku pan Martin
miał pierwszy wylew do mózgu.
(21) Ołtarz główny w kościele
św. Piotra w Lisieux.
(22) W sobotę; 23 czerwca 1888
roku pan Martin, już ciężko dotknięty przez
arteriosklerozę mózgową, znikł bez uprzedzenia
kogokolwiek. Znaleziono go 27 czerwca w Hawrze.
(23) W owych czasach postulantka
w dniu swych obłóczyn opuszczała klauzurę w
ślubnym stroju. W otoczeniu swojej rodziny brała
udział w ceremonii zewnętrznej. Od momentu
przystosowania konstytucji do Prawa Kanonicznego
cała ceremonia odbywa się w klauzurze, ze względu
na obowiązującą klauzurę papieską.
(24) Postulat trwał normalnie
sześć miesięcy. Obłóczyny Teresy wypadały w
październiku 1888 roku.
(25) Ataku tego doznał w sobotę
3 listopada 1888 r.
(26) Była to figurka Dzieciątka
Jezus przybrana w różową sukienkę. Teresa zdobiła
ją kwiatami aż do swej śmierci.
(27) W owych czasach
karmelitanki francuskie nie składały ślubów
uroczystych, związanych z klauzurą papieską.
Ordynariusz diecezji mógł więc z różnych okazji
wchodzić do klauzury.
(28) 12 lutego 1889 roku pan
Martin musiał opuścić Lisieux, by udać się do
prywatnej lecznicy Dobrego Pasterza w Caen.
(29) Leonia i Celina zdecydowały
się zamieszkać w pobliżu Dobrego Pasterza w Caen,
w sierocińcu św. Wincentego a Paulo.
(30) Aluzja do znanego
powiedzenia św. Jana od Krzyża: "cierpieć i być
wzgardzonym".
(31) Chodzi o rok kanonicznego
nowicjatu poprzedzającego profesję.
(32)Les Fondements de la Vie
Spirituelle, tirés du livre de l'imitation.
Jésus-Christ, par le R. P. Surin, SJ. Paris 1732.
(33) W ten sposób nazywa sio w
Karmelu czas od komplety do modlitw porannych,
kiedy to wszelkie rozmowy są zakazane. W razie
prawdziwej konieczności można porozumiewać się
znakami lub pisząc bilecik.
(34) O naśladowaniu Chrystusa,
ks. III, r. 5,
4. |