Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział III
Nauka u Benedyktynek
Dziecięce zabawy. Pierwsza Komunia
święta Celinki. Paulinka wstępuje do Karmelu.
Teresa zapada na zdrowiu. Obłóczyny Paulinki.
Tajemnicza choroba. Uśmiech Najświętszej Panny.
Miałam lat osiem i pół, kiedy Leonia opuściła
pensję a ja zajęłam jej miejsce w Opactwie (1).
Często słyszałam, że czas spędzony na pensji jest
najlepszym i najmilszym okresem życia; tego nie
można powiedzieć o mnie. Pięć lat, które tam
spędziłam, to najsmutniejsze lata mego życia;
gdybym nie miała przy sobie mojej kochanej Celiny,
rozchorowałabym się przed upływem miesiąca...
Biedny mały kwiatek przyzwyczajony był zapuszczać
swe słabe korzenie w wybraną ziemię, przygotowaną
specjalnie dla niego; jakże ciężko mu było, gdy
znalazł się pośród kwiatów wszystkich gatunków,
mających często niezbyt delikatne korzenie, i był
zmuszony czerpać konieczne do życia soki ze
wspólnej ziemi!...
Tak dobrze mnie przygotowałaś, moja Matko, że
przybywając na pensję, umiałam więcej niż
pozostałe dzieci w moim wieku; umieszczono mnie w
klasie uczennic o wiele większych ode mnie. Jedna
z nich, mająca trzynaście czy czternaście lat,
była niezbyt inteligentna, ale potrafiła imponować
uczennicom a nawet nauczycielkom. Widząc, że
chociaż tak maleńka, jestem prawie zawsze pierwsza
w klasie, niewątpliwie doświadczała wybaczalnej u
pensjonarki zazdrości i odpłacała mi na tysiąc
sposobów za moje małe sukcesy...
Będąc z natury nieśmiałą i delikatną, nie
wiedziałam, jak się bronić, i nic nie mówiąc,
tylko płakałam; nawet Tobie się nie skarżyłam. Nie
posiadałam jednak dostatecznej cnoty, by wznieść
się ponad te nędze życia, i moje małe biedne serce
cierpiało bardzo... Na szczęście każdego wieczoru
odnajdywałam swoje rodzinne ognisko, toteż radość
wstępowała w moje serce; wskakiwałam na kolana
mego Króla, opowiadając mu o otrzymanych
stopniach, a jego pocałunek pozwalał mi zapomnieć
o wszystkich troskach... Z jakąż radością
obwieściłam wynik mojej pierwszej klasówki
(zadanie z Historii świętej); tylko jeden punkt
brakował mi do zdobycia stopnia celującego; nie
znałam imienia ojca Mojżesza. Byłam więc pierwsza
i przyniosłam piękną srebrną odznakę. W nagrodę
dał mi Tatuś śliczną małą monetę, cztery sous,
którą włożyłam do szkatułki przeznaczonej do tego,
by w każdy czwartek przyjmować nową monetę, zawsze
tej samej wielkości... (z tej to szkatułki
czerpałam, ilekroć w wielkie święta chciałam dać z
mojej kasy ofiarę podczas zbiórki na rozszerzanie
Wiary lub inne podobne dzieło). Paulina,
zachwycona sukcesami swej małej uczennicy,
podarowała mi piękne "serso" (2)
chcąc mnie zachęcić do dalszej pilności w nauce.
Biedna mała rzeczywiście potrzebowała tych
rodzinnych radości, bez których jej życie na
pensji byłoby zbyt ciężkie.
Popołudnie czwartkowe było wolne, ale to już
nie to samo co wolne Pauliny; nie spędzałam go w
"belwederze" wspólnie z Tatusiem... Trzeba było
bawić się nie tylko z Celiną - bardzo lubiłam być
tylko z nią - ale także z moimi kuzyneczkami i
małymi Maudelonde; (3)
była to dla mnie prawdziwa przykrość. Nie umiejąc
bawić się, jak inne dzieci, nie byłam miłą
towarzyszką zabaw, mimo że czyniłam wszystko co
mogłam, by naśladować inne, robiłam to bez
powodzenia i bardzo się nudziłam, zwłaszcza, gdy
trzeba było przez całe popołudnie tańczyć kadryla.
Jedyną rzeczą, która sprawiała mi przyjemność,
była wyprawa do ogrodu gwiazdy (4),
toteż byłam tam wszędzie pierwsza, zbierałam
mnóstwo kwiatów, a ponieważ wiedziałam, gdzie
można znaleźć najpiękniejsze, wzbudzałam tym
zazdrość u małych towarzyszek...
Cieszyłam się również, gdy czasem przypadkiem
znalazłam się sama z małą Marią - bez Celiny
Maudelonde, która zaciągała nas do zwykłej zabawy
- ponieważ ta zostawiała mi wolność wyboru i
wybierałam zawsze zupełnie nową zabawę. Maria i
Teresa stawały się dwoma pustelnikami mającymi
jedynie ubogi szałas, pólko zboża i odrobinę
jarzyn, które uprawiali. Życie ich upływało na
nieprzerwanej kontemplacji, to znaczy, że jeden z
pustelników zajmował miejsce drugiego na
modlitwie, gdy tamtemu przypadło z kolei zajmować
się życiem czynnym. Wszystko to odbywało się w
milczącym porozumieniu, w sposób najdoskonalej
zakonny. Kiedy przychodziła Ciocia i brała nas na
spacer, nawet na ulicy nie przerywałyśmy naszej
zabawy. Obaj pustelnicy odmawiali wspólnie
różaniec na palcach, by nie okazywać swej
pobożności niedyskretnym przechodniom. Aż tu
pewnego dnia najmłodszy pustelnik zapomniał się;
otrzymawszy na podwieczorek ciastko, zrobił wielki
znak krzyża, co wywołało śmiech wszystkich
profanów wieku...
Byłyśmy z Marią zawsze tego samego zdania,
miałyśmy do tego stopnia podobne upodobanie, że
kiedyś nasze zjednoczenie woli przeszło wszelkie
granice. Wracając wieczorem z Opactwa,
powiedziałam do Marii: "Prowadź mnie, ja zamknę
oczy" - "Ja chcę także zamknąć" odpowiedziała mi.
Od słów do czynu; bez dyskusji każda z nas
spełniła swoją wolę... Znajdowałyśmy się na
chodniku, nie było więc obawy co do pojazdów. Po
miłym kilkuminutowym spacerze, podczas którego
rozkoszowałyśmy się "chodzeniem na ślepo", dwa
małe roztrzepańce przewróciły się razem na
skrzynie stojące przed drzwiami sklepu, ale nie na
tym koniec, przewróciły również skrzynie.
Rozgniewany kupiec wybiegł zbierać swój towar, a
dwaj dobrowolni ślepcy poderwali się sami i poszli
wielkimi krokami z szeroko otwartymi oczyma,
słuchając słusznych wymówek Joanny, rozgniewanej
równie jak kupiec!... Postanowiła nas za karę
rozdzielić i od tego dnia Maria i Celina chodziły
razem, a ja odbywałam drogę z Joanną. To położyło
kres naszemu wielkiemu zjednoczeniu woli, a i
starszym nie wyszło na złe, bo w przeciwieństwie
do nas nie miały nigdy tego samego zdania i
sprzeczały się przez całą drogę. Tak oto zapanował
całkowity pokój.
Nie wspomniałam jeszcze nic o mojej zażyłości z
Celiną. Ach! gdyby mi przyszło opowiedzieć
wszystko, nigdy bym nie skończyła...
W Lisieux role się zmieniły; z Celiny zrobił
się mały, psotny figlarz, Teresa natomiast stała
się dzieckiem łagodnym, ale nadmiernie skłonnym do
płaczu. Mimo to Celina i Teresa kochały się coraz
bardziej. Nieraz wynikały między nimi sprzeczki,
ale nie było to nic poważnego i w gruncie rzeczy
były zawsze tego samego zdania. Mogę wyznać, że
moja kochana siostrzyczka nit zrobiła mi nigdy
przykrości; była dla mnie promieniem słońca,
zawsze mnie rozweselała i pocieszała... Któż zdoła
wypowiedzieć jak dzielnie broniła mnie w Opactwie,
gdy byłam oskarżana?... Tak się troszczyła o moje
zdrowie, że mnie to już czasem nużyło. Bez
znużenia natomiast potrafiłam patrzeć jak się
bawiła; ustawiała w szeregu cały zastęp naszych
laleczek i prowadziła z nimi lekcje jak prawdziwa
nauczycielka dbając jednak o to, by jej córeczki
okazywały się zawsze mądre, moje natomiast były
często wyrzucane za drzwi za złe sprawowanie...
Mówiła mi często, czego uczono w jej klasie, co
mnie bardzo bawiło i uważałam ją za niewyczerpane
źródło wiedzy. Tytułowano mnie "córeczką Celiny",
a gdy ona była na mnie zagniewana, najwyższą
oznaką jej niezadowolenia było stwierdzenie: "Nie
jesteś już moją córeczką, skończone, zapamiętaj to
sobie na zawsze!..." Nie pozostawało mi więc nic
innego, tylko płakać jak Magdalena i błagać ją, by
mnie uważała nadal za swoją córeczkę; wkrótce
ściskała mnie i obiecywała, że nie będzie już o
niczym pamiętać!... Chcąc mnie pocieszyć, brała
jedną ze swych lalek i mówiła do niej: "Moja
kochana, uściskaj twoją ciocię". Pewnego razu
lalka tak się pospieszyła z serdecznym uściskiem,
że włożyła mi swe malutkie rączki do nosa...
Celina, która nie zrobiła tego umyślnie, patrzyła
ze zdumieniem, jak lalka wisiała mi u nosa;
wkrótce ciocia odrzuciła zbyt serdeczny uścisk
swojej siostrzenicy i z całego serca się
roześmiała z tak niezwykłej przygody.
Najzabawniejszy był widok, jak razem
kupowałyśmy w sklepie prezenty, ukrywając się
pilnie jedna przed drugą. Dysponując tylko
dziesięcioma sou, chciałyśmy mieć pięć albo sześć
najrozmaitszych przedmiotów, a musiały to być
rzeczy najpiękniejsze. Zachwycone naszymi
sprawunkami, z niecierpliwością oczekiwałyśmy
Nowego Roku, by móc w końcu ofiarować nasze
wspaniałe podarunki. Ta, która zbudziła się
pierwsza, spieszyła złożyć drugiej noworoczne
życzenia, po czym składałyśmy sobie podarunki i
każda zachwycała się otrzymanymi skarbami za
dziesięć sou!...
Te małe podarki sprawiały nam prawie tyle samo
radości co piękne prezenty noworoczne mojego wuja;
były one zresztą dopiero początkiem radości. Tego
dnia ubierałyśmy się szybko i każda czatowała, by
skoczyć Tatusiowi na szyję; gdy opuszczał swój
pokój, w całym mieszkaniu rozlegały się okrzyki
radości, a biedny Ojczulek zdawał się być
szczęśliwym, widząc nasze zadowolenie... Podarki,
które Maria i Paulina dawały swym córeczkom, nie
miały zbyt wielkiej wartości, ale również stawały
się dla nich powodem wielkiej radości. Ach! w tym
wieku nie byłyśmy grymaśne; dusze nasze rozchylały
się jak świeże kwiaty, szczęśliwe, że mogą przyjąć
poranną rosę... Ten sam powiew kołysał nasze
kielichy, i to, co sprawiało radość lub
zmartwienie jednej z nas, było tym samym dla
drugiej. Tak, nasze radości były wspólne, toteż
bardzo głęboko przeżyłam piękny dzień pierwszej
Komunii św. drogiej Celiny (5).
Mając dopiero siedem lat, nie uczęszczałam jeszcze
do Opactwa, zachowałam jednak w sercu najmilsze
wspomnienie przygotowania, jakie Ty, droga Matko,
odbywałaś z Celiną; co wieczór brałaś ją na kolana
i mówiłaś jej o tym wielkim kroku, jaki ją czekał.
Ja również słuchałam pilnie, ponieważ chciałam się
też przygotować; często mi jednak powtarzałaś, że
ja jeszcze nie pójdę, bo jestem za mała, toteż
smutek napełniał mi serce i snułam rozważania, że
cztery lata to wcale nie za wiele, by przygotować
się na przyjęcie Pana Boga...
Któregoś wieczoru słyszałam, jak mówiłaś, że od
pierwszej Komunii św. trzeba rozpocząć nowe życie;
postanowiłam więc nie czekając na ten dzień,
zacząć je natychmiast razem z Celiną... Nigdy nie
odczuwałam mocniej swojej miłości dla niej, jak
podczas jej trzydniowych rekolekcji; pierwszy raz
w życiu byłam z dala od niej, nie spałam w jej
łóżku... Pierwszego dnia zapominając, że nie wróci
do domu, schowałam dla niej pęczek czereśni, które
mi Tatuś kupił, a widząc, że nie przychodzi,
bardzo się zasmuciłam. Tatuś pocieszył mnie
mówiąc, że jutro zaprowadzi mnie do Opactwa, bym
zobaczyła Celinę i dała jej inny pęczek
czereśni!... Dzień pierwszej Komunii św. Celiny
pozostawił we mnie podobne wrażenia jak dzień
mojej własnej.
Budząc się rano, samiuteńka w wielkim łóżku,
czułam się przepełniona radością. "To już dziś!...
Wielki dzień nadszedł!..." - powtarzałam bez
końca. Zdawało mi się, że to ja mam przystąpić do
pierwszej Komunii. Jestem przekonana, że sama
również otrzymałam w tym dniu wielkie łaski i
zaliczam go do najpiękniejszych w mym życiu...
Cofnęłam się nieco wstecz, by przywołać to miłe
i słodkie wspomnienie; teraz zamierzam opowiedzieć
o bolesnym doświadczeniu, które rozdarło serce
małej Tereni, kiedy to Jezus zabrał jej drogą
mamusię, jej Paulinę, tak serdecznie kochaną...
Pewnego dnia zwierzyłam się Paulinie, że chcę
zostać pustelnikiem i pójść z nią na odległą
pustynię, na co ona odpowiedziała, że podziela
moje pragnienie i poczeka aż podrosnę i będę mogła
odejść. Było to zapewne powiedziane żartem, ale
Terenia wzięła całkiem na serio. Jakiż więc był
jej ból, gdy któregoś dnia usłyszała, jak jej
droga Paulina rozmawiała z Marią o swym rychłym
wstąpieniu do Karmelu... Nie wiedziałam co to jest
Karmel, ale zrozumiałam, że Paulina mnie opuści,
by wstąpić do klasztoru, zrozumiałam, że nie
będzie na mnie czekać, że stracę zatem moją drugą
Matkę!... Ach! czyż zdołam wypowiedzieć udrękę
mego serca?... W jednej chwili pojęłam, czym jest
życie; dotychczas nie wydawało mi się tak smutne,
ale kiedy ukazało mi całą swoją rzeczywistość
spostrzegłam, że jest nieustannym cierpieniem i
rozłąką, jąkałam gorzkimi łzami, bo nie wiedziałam
jeszcze, co to jest radość płynąca z ofiary; byłam
słaba, tak słaba, że uważam za wielką łaskę
zdolność przetrzymania tak ciężkiego
doświadczenia, które zdawało się przerastać moje
siły!... Gdybym mogła stopniowo oswoić się z myślą
o odejściu Pauliny nie cierpiałabym tak bardzo,
ale ponieważ dowiedziałam się o tym nagle,
wiadomość ta przeszyła moje serce niby miecz...
Nigdy nie zapomnę, moja droga Matko, z jaką
czułością mnie pocieszałaś... Potem tłumaczyłaś mi
życie Karmelu, które ogromnie mi się podobało!
Rozważając to, co mi powiedziałaś, poczułam, że
Karmel jest tą pustynią, na którą i mnie Pan Bóg
wzywa, bym się w niej ukryła... Przeświadczenie o
tym było tak mocne, że usuwało z serca wszelką
wątpliwość. To nie było marzenie dziecka, które
łatwo daje się innym pociągnąć, ale pewność
wezwania Bożego; chciałam pójść do Karmelu nie ze
względu na Paulinę, ale dla samego Jezusa...
Myślałam wiele o rzeczach, których słowami nie
sposób wyrazić, a które pozostawiły mi w duszy
wielki pokój.
Nazajutrz powierzyłam swoją tajemnicę Paulinie,
która uznając moje pragnienie za wolę Niebios,
obiecała mi, że niedługo pójdę razem z nią
odwiedzić Matkę Przeoryszę i trzeba będzie jej
powiedzieć co Pan Bóg dał mi odczuć... Na tę
uroczystą wizytę została wybrana Niedziela. W
wielkie zakłopotanie wprawiła mnie wiadomość, że
Maria G. (6)
ma pozostać razem ze mną [w rozmównicy], ponieważ
jest jeszcze w wieku, kiedy może widzieć
karmelitanki (7).
Musiałam więc wymyślić sposób, by móc pozostać
samą; przyszła mi wówczas taka myśl: powiedziałam
Marii, że mając przywilej zobaczenia Matki
Przeoryszy, trzeba być bardzo grzeczną i uprzejmą
i dlatego musimy powierzyć jej nasze tajemnice.
Powinnyśmy zatem kolejno wychodzić na chwilę, by
druga mogła pozostać sama. Maria uwierzyła mi na
słowo mimo niechęci do zwierzania tajemnic,
których nie miała, i tak jedna po drugiej
zostawałyśmy same z naszą Matką (8).
Matka Maria od św. Gonzagi wysłuchawszy moich
wielkich zwierzeń, uwierzyła w moje powołanie, ale
powiedziała mi, że nie przyjmuje się
dziewięcioletnich postulantek, a zatem muszę
poczekać do szesnastego roku... Pogodziłam się z
tym mimo gorącego pragnienia, by wstąpić jak
najprędzej i przyjąć pierwszą Komunię św. w dniu
Obłóczyn Pauliny... Tego dnia po raz drugi
pochwalono mnie. Siostra Teresa od św. Augustyna,
która przyszła mnie zobaczyć, nieustannie
powtarzała, że jestem urocza... Nie po to
przyszłam do Karmelu, aby mnie chwalono, toteż po
wyjściu z rozmównicy nie przestawałam powtarzać
Panu Bogu, że chcę być karmelitanką tylko dla
Niego samego.
Starałam się w pełni korzystać z [obecności]
mej drogiej Pauliny podczas tych kilku tygodni,
kiedy pozostawała jeszcze w świecie. Codziennie
obie z Celiną kupowałyśmy jej ciastko i cukierki w
przekonaniu, że wkrótce już nie będzie ich jadła;
byłyśmy nieustannie przy niej, nie pozostawiając
jej ani chwili wytchnienia. W końcu nadszedł 2
Października, dzień łez i błogosławieństwa, kiedy
to Jezus zerwał swój pierwszy kwiat (9),
który po latach stał się matką pozostałych, gdy
przybyły, by znowu połączyć się razem.
Dziś jeszcze widzę to miejsce, na którym
otrzymałam ostatni pocałunek Pauliny. Następnie
Ciocia zabrała nas na Mszę św., a Tatuś podążył na
górę Karmelu złożyć swą pierwszą ofiarę... Cała
rodzina płakała, toteż kiedyśmy wchodzili do
kościoła, ludzie patrzyli na nas ze zdziwieniem;
mnie było to jednak najzupełniej obojętne i nie
przestawałam płakać. Miałam wrażenie, że wszystko
wokół mnie się zawaliło i nie zwracałam na nic
uwagi; patrzyłam na błękitne Niebo dziwiąc się, że
słońce może świecić tak jasno, kiedy moja dusza
pogrążona jest w smutku!... Sądzisz może, droga
Matko, że przesadzam, mówiąc o bólu, jaki wówczas
odczuwałam?... Zdaję sobie sprawę, że nie powinien
on być aż tak wielki, skoro miałam nadzieję
odnaleźć Cię w Karmelu; dusza moja była jednak
DALEKA od dojrzałości i trzeba mi było przejść
jeszcze przez bardzo wiele doświadczeń zanim
dotarłam do tak upragnionego kresu...
Dzień 2 Października był wyznaczony na powrót
do Opactwa, musiałam więc udać się tam pomimo mego
smutku... Po południu przyszła Ciocia, by zabrać
nas do Karmełu; zobaczyłam tam moją drogą Paulinę
za kratami... Jak bardzo cierpiałam w tej
rozmównicy Karmelu! Opisując dzieje mej duszy,
winnam powiedzieć drogiej Matce wszystko, a zatem
wyznać również, że cierpienia poprzedzające jej
wstąpienie nie dadzą się nawet porównać z tymi,
które nastąpiły potem... W każdy czwartek szłyśmy
całą rodziną do Karmelu i ja, przyzwyczajona
rozmawiać z Pauliną "z serca do serca",
otrzymywałam zaledwie dwie lub trzy minuty pod
koniec czasu przeznaczonego na rozmowę, minuty tak
bardzo oczekiwane, które spędzałam we łzach, i
odchodziłam z rozdartym sercem... Nie rozumiałam
tego, że to przez delikatność wobec Cioci
zwracałaś się głównie do Joanny i Marii, zamiast
rozmawiać ze swymi córeczkami... nie rozumiejąc
zaś, powtarzałam sobie w głębi serca: "Paulina
jest dla mnie stracona!!!" Wśród tego cierpienia
dziwnie prędko rozwijałam się wewnętrznie, do tego
stopnia, że aż się rozchorowałam.
Choroba, na którą zapadłam, pochodziła zapewne
od szatana, wściekłego z powodu Twojego wstąpienia
do Karmelu; chciał się zemścić na mnie za to,
czego w przyszłości miała go pozbawić u nasza
rodzina. Nie wiedział on jednak, że słodka Królowa
Nieba "czuwała nad swym delikatnym kwiatkiem i
uśmiechała się z wysokości swego tronu, gotowa
położyć kres burzy w chwili, gdy się zdawało, że
jej kwiat zostanie złamany na zawsze...
Pod koniec roku zaczęłam cierpieć na nieustanne
bóle głowy, ponieważ jednak były jeszcze znośne,
mogłam się nadal uczyć i nikt się tym nie
przejmował; trwało tak aż do Wielkanocy 1883 roku.
W tym czasie Tatuś z Marią i Leonią wyjechali do
Paryża, a mnie i Celinę zabrała Ciocia. Wieczorem
Wuj wziął mnie do siebie i opowiadał mi o Mamusi i
dawnych wspomnieniach w sposób tak czuły, że
wzruszona do głębi zaczęłam płakać; stwierdził, że
jestem zanadto wrażliwa, że potrzebuję więcej
rozrywek i wspólnie z ciocią postanowili obmyślić
jakiś sposób zrobienia nam przyjemności w czasie
wielkanocnych wakacji. Mieliśmy tego wieczoru
pójść do kółka katolickiego, ale Ciocia uważała,
że jestem zanadto zmęczona i położyła mnie spać.
Przy rozbieraniu dostałam dziwnych dreszczy:
Ciocia sądząc, że jest mi zimno, otuliła mnie
przykryciami i obłożyła gorącymi butelkami, ale
nic nie było w stanie zmniejszyć dreszczy, które
trwały całą noc. Wuj, kiedy wrócił z mymi
kuzynkami i Celiną z kółka katolickiego, był
ogromnie zdziwiony moim stanem, który wydawał mu
się bardzo poważny; nie chciał się z tym jednak
zdradzać, aby nie zaniepokoić Cioci. Rano
przyprowadził doktora Notta (10),
który skonstatował - podobnie jak Wuj - że choroba
jest bardzo ciężka i nigdy nie spotykane u takich
małych dzieci. Wszyscy byli skonsternowani; Ciocia
musiała zatrzymać mnie u siebie i pielęgnowała z
troskliwością iście macierzyńską. Kiedy Tatuś
powrócił z Paryża z mymi starszymi siostrami,
Aimée (11)
przywitała ich z niezmiernie smutną miną, po
której Maria sądziła, że umarłam...
Choroba ta jednak nie była na śmierć, ale
raczej, jak choroba Łazarza, na to, by Bóg był
przez nią uwielbiony (12).
I był rzeczywiście uwielbiony przez podziwu godną
rezygnację mego biednego Tatusia, który
przypuszczał, że "jego córeczka dostanie
pomieszania zmysłów, albo - co bardziej
prawdopodobne - umrze". Był On także uwielbiony
przez Marię!... Ach! ileż ona wycierpiała z mego
powodu... jakże jej jestem wdzięczna za
bezinteresowne starania, jakimi mnie otaczała...
serce dyktowało jej, czego mi było potrzeba, a
serce Matki jest mądrzejsze od lekarzy; odgaduje
ono, czego dziecku potrzeba w chorobie...
Biedna Maria była zmuszona zamieszkać u Wuja,
ponieważ przeniesienie mnie do Buissonnets było
niemożliwe. Tymczasem zbliżały się obłóczyny
Pauliny (13);
uważano, by przy mnie o tym nie wspominać,
ponieważ wszystkim było wiadomo, jak bardzo jest
mi smutno, że nie będę mogła udać się na nie; ja
jednak rozmawiałam o tym często mówiąc, że będę
się czuła na tyle dobrze, by móc zobaczyć moją
drogą Paulinę. - I rzeczywiście, Dobry Bóg nie
chciał odmówić mi tej pociechy, chcąc przy tym
pocieszyć też swoją drogą Oblubienicę, która tak
bardzo cierpiała z powodu choroby swej córeczki...
Zauważyłam, że Jezus nie chce doświadczać swych
dzieci w dniu ich zaręczyn; to święto winno być
dniem bezchmurnym i przedsmakiem radości Raju.
Czyż nie wskazywał na to już pięciokrotnie?... (14)
Mogłam więc uściskać moją drogą Matkę, usiąść na
jej kolanach i pieścić ją czule... Mogłam
podziwiać, jak była urocza w białym stroju
Oblubienicy... Ach! był to piękny dzień pośród
mego ponurego doświadczenia, ale ten dzień
przeszedł szybko... Wkrótce trzeba było wsiąść do
pojazdu, który mnie uniósł bardzo daleko od
Pauliny... bardzo daleko od mego drogiego Karmelu
(15).
Po powrocie do Buissonnets położono mnie do łóżka,
mimo mych zapewnień, że jestem zupełnie zdrowa i
nie potrzebuję pielęgnacji.
Niestety, nie był to jeszcze koniec mego
doświadczenia!... Nazajutrz poczułam się jak
poprzednio i choroba przeszła w tak ciężki stan,
że według ludzkiej rachuby nie powinnam była
wyzdrowieć... Nie wiem, jak opisać tę przedziwną
chorobę; teraz tłumaczę ją sobie jako dzieło
szatana, ale długi czas po odzyskaniu zdrowia
byłam przekonana, że udawałam chorą, i to było
prawdziwym męczeństwem dla mojej duszy...
Zwierzyłam się z tego Marii, która z właściwą
sobie dobrocią uspokajała mnie, jak tylko się
dało; spowiadałam się z tego, i spowiednik również
usiłował mnie uspokoić mówiąc, że niepodobieństwem
jest udawać tak poważną chorobę jak moja. Dobry
Bóg chciał mnie zapewne oczyścić a przede
wszystkim upokorzyć pozwalając, by to wewnętrzne
męczeństwo trwało aż do mego wstąpienia do
Karmelu, gdzie Ojciec naszych dusz (16)
podźwignął mnie z wszystkich mych wątpliwości
jakby przez podanie ręki, i odtąd w pełni
odzyskałam pokój.
Moja obawa o udawanie choroby nie powinna się
wydawać dziwna, ponieważ mówiłam i czyniłam
rzeczy, o których nie myślałam, prawie nieustannie
zdawało mi się, że majaczę, mówiąc słowa bez
sensu, a równocześnie miałam pewność, że ani przez
chwilę nie byłam pozbawiona używania rozumu...
Częste pozostając bez ruchu, sprawiałam wrażenie
zemdlonej, i pozwoliłabym zrobić z sobą wszystko,
co się komu podobało, nawet zabić; równocześnie
słyszałam wszystko, co koło mnie mówiono i dotąd
jeszcze to pamiętam... Raz mi się zdarzyło, że
długo nie mogłam otworzyć oczu i otworzyłam je na
chwilę dopiero wtedy, gdy zostawiono mnie samą...
Jestem przekonana, że szatan miał zewnętrzną
moc nade mną, ale do mojej duszy i mego umysłu
mógł się zbliżyć tylko po to, by wzniecać we mnie
ogromną trwogę na widok różnych rzeczy, na
przykład bardzo zwyczajnych lekarstw, do przyjęcia
których na próżno usiłowano mnie skłonić. Jeśli
jednak Dobry Bóg pozwolił zbliżać się do mnie
szatanowi, to zesłał mi również widzialnych
aniołów... Maria była nieustannie przy moim łóżku,
pielęgnując mnie i pocieszając jak czuła Matka;
nigdy nie okazała najmniejszego znudzenia, choć
przysparzałam jej wiele kłopotu nie pozwalając, by
się choć na chwilę oddaliła ode mnie. Mimo to
musiała odchodzić razem z Tatusiem na posiłki, a
wtedy przez cały czas nieobecności bez przerwy ją
wołałam. Wiktoria, która mnie pilnowała, była
niejednokrotnie zmuszona iść szukać mojej drogiej
"Mamy", jak ją nazywałam... Kiedy Maria chciała
wyjść, wolno jej było tylko udać się na mszę św.
lub by zobaczyć Paulinę; wtedy nic nie mówiłam...
Wujostwo byli również bardzo dobrzy dla mnie;
moja kochana Ciocia codziennie przychodziła, by
mnie zobaczyć, i rozpieszczała mnie na tysiąc
sposobów. Przychodzili mnie odwiedzać także inni
członkowie rodziny, ale błagałam Marię, by im
mówiła, że nie chcę przyjmować wizyt; przykro mi
było oglądać postacie siedzące w JEDNYM RZĘDZIE
wokół mego łóżka i patrzące na mnie jak na ciekawe
zwierzę. Lubiłam jedynie odwiedziny Wujostwa (17).
- Nie potrafię wyrazić, jak od tej choroby
pogłębiły się moje uczucia, które żywiłam dla
nich; zrozumiałam lepiej niż dotąd, że nie byli
dla mnie jedynie zwykłymi krewnymi. Ach! miał
rację Tatuś, kiedy powtarzał nam dopiero co
zapisane słowa. Doświadczyłam później, że się nie
mylił (18),
a teraz wspomaga i błogosławi tych, którzy
otoczyli go tak pełnym oddania staraniem... Ja zaś
będąc odsuniętą od świata i nie wiedząc jak okazać
swą wdzięczność, mam tylko jeden sposób ulżenia
memu sercu: modlić się za krewnych, których
kocham, a którzy byli i pozostali tak dobrzy dla
mnie!
Leonia była dla mnie również bardzo dobra i na
wszelki sposób usiłowała mnie zabawić; ja jednak
sprawiałam jej nieraz przykrość, ponieważ dobrze
wiedziała, że nie może mi zastąpić Marii...
A moja droga Celina, czegóż ona nie dokazywała
dla swej Tereni?... W Niedzielę, zamiast pójść na
przechadzkę, zamykała się na całe godziny z biedną
córeczką, która sprawiała wrażenie idiotki; trzeba
było naprawdę kochać, by nie uciec ode mnie...
Ach! moje drogie Siostrzyczki, ileż to sprawiłam
wam bólu!... nikt nie przysporzył wam tyle troski
co ja i nikt też nie doznał tyle miłości, ile
mnieście okazały... Na szczęście w Niebie będę
mogła wam za to odpłacić mój Oblubieniec jest
nader bogaty, toteż czerpiąc ze skarbów Jego
miłości, będę wynagradzać wam to, coście przeze
mnie wycierpiały...
Największą moją pociechą podczas choroby było
otrzymanie listu od Pauliny... Czytałam go w
nieskończoność, aż w końcu nauczyłam się na
pamięć... Razu pewnego przysłałaś mi, droga Matko,
klepsydrę (19)
i jedną z mych lalek przebraną za karmelitankę;
nie jestem w stanie wypowiedzieć, jak wielką
radość mi to sprawiło... Wuj był niezadowolony,
mówił, że zamiast poddawać mi myśli o Karmelu,
należałoby usuwać je z mojej pamięci; ja jednak
czułam coś wręcz przeciwnego, że właśnie nadzieja
zostania kiedyś karmelitanką trzyma mnie przy
życiu... Sprawiało mi radość, kiedy mogłam
pracować dla Pauliny; robiłam dla niej zabaweczki
z bristolu, a ważniejszym jeszcze zajęciem było
splatanie wieńców ze stokrotek i niezapominajek
dla Najświętszej Panny. Był właśnie piękny miesiąc
maj; cała natura stroiła się w kwiaty i oddychała
radością, tylko "mały kwiatek" opadał z sił i
zdawał się więdnąć na zawsze... Jednakże i on miał
obok siebie Słońce, a była nim cudowna Figura
Najświętszej Panny, która dwukrotnie przemówiła do
Mamusi. Często, bardzo często mały kwiatek zwracał
swój kielich w stronę tej błogosławionej
Gwiazdy... Pewnego dnia zobaczyłam, jak Tatuś
wszedłszy do pokoju Marii, gdzie leżałam w łóżku,
podał jej z wyrazem ogromnego smutku kilka złotych
monet i polecił, by napisała do Paryża zamawiając
Msze św. u Matki Bożej Zwycięskiej z prośbą o
uzdrowienie jego córeczki. Ach! jakże byłam
wzruszona patrząc na tak wielką Wiarę i Miłość
mego kochanego Króla! Chciałam móc mu powiedzieć,
że będę zdrowa, ale dość już było złudnych
radości; moje pragnienia nie mogły zdziałać cudu,
a jedynie cud mógł mnie uzdrowić... Trzeba było
cudu i cud ten uczyniła Matka Boża Zwycięska. W
Niedzielę (20)
(podczas nowenny Mszy świętych) Maria wyszła do
ogrodu zostawiwszy mnie z Leonią, która czytała
przy oknie; po upływie kilku minut zaczęłam wołać
bardzo cichutko: "Mamo... Mamo...". Leonia
przyzwyczajona do mego nieustannego wołania nie
zwracała na mnie uwagi. Trwało to już długo, więc
zawołałam bardzo głośno i w końcu Maria wróciła.
Widziałam doskonale wchodzącą, ale nie mogłam
powiedzieć jej, że ją poznałam, i w dalszym ciągu
wzywałam jej coraz głośniej: "Mamo...". Cierpiałam
bardzo w tej przymusowej i niewytłumaczalnej
walce, a Maria cierpiała chyba jeszcze więcej niż
ja; daremnie usiłując mi pokazać, że jest przy
mnie, rzuciła się w końcu wraz z Leonią i Celiną
na kolana przy moim łóżku. Zwracając się do
Najświętszej Panny i błagając Ją z żarliwością
Matki, proszącej o życie dla swego dziecka, Maria
uzyskała to, czego pragnęła...
Biedna Terenia nie znajdując żadnego ratunku na
ziemi, zwróciła się również do swej Niebieskiej
Matki i prosiła Ją z całego serca, by się wreszcie
nad nią zlitowała... Nagle Najświętsza Panna
wydała mi się piękna, tak piękna, że nigdy nie
widziałam nic równie pięknego. Jej twarz tchnęła
dobrocią i niewypowiedzianą czułością, ale tym, co
przeniknęło mnie aż do głębi duszy, był "czarujący
uśmiech Najświętszej Panny". Rozwiały się
wszystkie moje utrapienia; dwie wielkie łzy
wysunęły się spod powiek i cicho spłynęły po
policzkach, a były to łzy niezmąconej radości...
Ach! pomyślałam, Najświętsza Panna uśmiechnęła się
do mnie, jakże jestem szczęśliwa... (21)
ale nigdy nikomu o tym nie powiem, bo wtedy
zniknie moje szczęście. Bez żadnego wysiłku
spuściłam oczy i ujrzałam Marię, która patrzyła na
mnie czule; zdawała się być bardzo wzruszoną i
domyślać się, że otrzymałam jakąś łaskę od
Najświętszej Panny. Ach! jej to zawdzięczam, jej
wzruszającej modlitwie, że otrzymałam łaskę
uśmiechu Królowej Niebios. Widząc mój wzrok
utkwiony w Najświętszą Pannę, powiedziała sobie:
"Teresa jest uzdrowiona!" Tak, mały kwiatek
powracał do życia; jasny Promień, który go ogrzał,
zdawał się nie wstrzymywać swych dobrodziejstw;
nie działał nagle, ale łagodnie i słodko podnosił
kwiat umacniając go tak dalece, że po pięciu
latach rozkwitnął na żyznej górze Karmelu.
Jak już wspomniałam Maria odgadła, że Najśw.
Panna obdarzyła mnie jakąś tajemniczą łaską, toteż
kiedyśmy zostały same, zapytała mnie, co
widziałam. Nie byłam w stanie oprzeć się tak
serdecznym i tak naglącym pytaniom; dziwiąc się,
że moja tajemnica została odkryta, mimo że jej
sama nie ujawniłam, zwierzyłam się mojej drogiej
Marii ze wszystkiego... Niestety, przeczucie nie
myliło mnie; moje szczęście znikło i ustąpiło
miejsca goryczy; przez cztery lata wspomnienie
cudownej łaski, którą otrzymałam, było dla mojej
duszy prawdziwą udręką; szczęście moje miałam
odnaleźć dopiero u stóp Matki Bożej Zwycięskiej (22),
a wtedy zostało mi zwrócone w całej pełni... O tej
drugiej łasce Najświętszej Panny opowiem
później... Obecnie, moja droga Matko, trzeba mi
opowiedzieć, jak to moja radość zmieniła się w
smutek. Maria wysłuchawszy mego naiwnego i
szczerego opowiadania o "małej łasce" poprosiła o
pozwolenie powtórzenia tego w Karmelu, a ja nie
mogłam się sprzeciwić... Podczas pierwszej wizyty
w mym drogim Karmelu rozradowałam się na widok mej
drogiej Pauliny w habicie Najświętszej Panny; były
to chwile bardzo słodkie dla nas obu... Tyle
rzeczy miałyśmy sobie do powiedzenia, a ja nie
byłam w stanie wypowiedzieć tego wszystkiego, co
przepełniało mi serce... Dobra Matka M. od św.
Gonzagi również tam była, dając mi niezliczone
dowody miłości; widziałam też inne siostry i w ich
obecności pytano mnie o łaskę, którą otrzymałam,
prosząc, abym powiedziała, czy Najśw. Panna miała
na ręku maleńkiego Jezusa, czy było dużo światła
itd. Wszystkie te pytania zaniepokoiły mnie i
sprawiły mi przykrość; mogłam powiedzieć tylko
jedno: "Najświętsza Panna wydała mi się bardzo
piękną... i widziałam, jak się do mnie
uśmiechnęła". Uderzyła mnie jedynie Jej postać;
widząc więc, że karmelitanki spodziewały się
czegoś innego (już wcześniej zaczęły się udręki
dotyczące powodu mej choroby), wyobraziłam sobie,
że skłamałam... Gdybym zachowała moją tajemnicę,
zachowałabym na pewno i moje szczęście, ale Najśw.
Panna zezwoliła na to udręczenie dla dobra mojej
duszy; być może, że bez niego przychodziłyby mi
myśli pełne próżności, tymczasem moim udziałem
stała się pokora; nie mogłam patrzeć na siebie bez
głębokiego obrzydzenia... Do jakiego stopnia
cierpiałam, o tym będę mogła powiedzieć dopiero w
Niebie...
* * *
(1) Nazwa ta oznacza pensjonat
prowadzony przez siostry Benedyktynki w Lisieux,
założony na początku XVI w. i należący do opactwa
Notre-Dame-du-Pré.
(2) Gra dla dziewczynek bardzo
dawniej popularna.
(3) "Małe Maudelonde" były
kuzynkami Joanny i Marii Guérin. Pani Maudelonde,
siostra pani Guérin, miała trzy córki: Małgorzatę,
Celinę i Helenę, oraz dwóch synów.
(4) Ten piękny park w kształcie
gwiazdy ciągnął się wzdłuż ulicy Pont-l'Eveque, na
lewo od wzniesienia, na którym leżało Buissonnets.
(5) Pierwsza Komunia św. Celiny
była we czwartek, 13 maja 1880 roku.
(6) Maria Guérin. Wstąpiła ona do
Karmelu 15 sierpnia 1895 roku i otrzymała imię:
Maria od Eucharystii.
(7) Karmelitanki rozmawiając przy
kracie z małymi dziećmi, odsłaniają twarz.
(8) Karmelitanki zwracają się w
ten sposób do matki przeoryszy.
(9) Paulina wstąpiła do Karmelu w
poniedziałek, 2 października 1882 roku.
(10) Chirurg, który już leczył
panią Martin w 1876 roku.
(11) Aimée (Amata) Roger,
kucharka u rodziny Guérin.
(12) Por. J 11, 4.
(13) Ceremonia odbyła się 6
kwietnia 1883 roku.
(14) Aluzja do obłóczyn czterech
jej sióstr i własnych.
(15) Po powrocie z Karmelu
odwieziono Teresę do Buissonnets a nie do państwa
Guérin, gdzie zachorowała.
(16) Odnosi się to do o. Almira
Pichon TJ., urodzonego w Ste
Marguerite-de-Carrouges koło Alençon w 1843 roku.
Ten sławny kaznodzieja rekolekcyjny umarł w opinii
świętości w Paryżu 15 listopada 1919 roku. Był on
świadkiem na procesie beatyfikacyjnym Teresy.
(17) Fragment (-...-), który
potem następuje, umieściła Teresa w formie
przypisu u dołu karty 29 r.
(18) Państwo Guérin otaczali
swego szwagra serdecznym staraniem w ostatnich
latach jego życia.
(19) Zegar piaskowy.
(20) Niedziela Zesłania Ducha
Świętego, 13 maja 1883 r.
(21) W tym miejscu rękopis jest
wydrapany, ale można odczytać: "Ona zbliżyła się
(albo: nachyliła?) ku mnie" (tekst wątpliwy).
(22) Było to 4 listopada 1887
roku, w przeddzień pielgrzymki do
Rzymu. |