Dzieje duszy Św. Teresa
od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)
Rozdział II
Buissonnets
Śmierć matki. Miłość ojcowska.
Przyjazd do Lisieux. Przechadzki z ojcem. Domowe
lekcje. Przygody z Wiktorią. Niedziele i święta.
Jak Paulina wychowywała "córeczkę". Widzenie
prorocze. Nad morzem.
Wszystkie szczegóły choroby naszej drogiej
matki są jeszcze żywe w mym sercu, pamiętam
zwłaszcza ostatnie tygodnie, które spędziła na
ziemi; byłyśmy z Celiną jak biedne małe wygnanki;
codziennie rano pani Leriche (1)
przychodziła po nas i cały dzień spędzałyśmy u
niej. Któregoś dnia nie zdążyłyśmy zmówić pacierza
przed wyjściem i w drodze Celina szepnęła mi: "Czy
trzeba powiedzieć, że nie zmówiłyśmy jeszcze
pacierza?..." - "Oczywiście!" - odpowiedziałam;
więc bardzo nieśmiało zwróciła się z tym do pani
Leriche. "A więc, moje dzieci, zróbcie to teraz" -
i wyszła pozostawiając nas w dużym pokoju. Celina
spojrzała na mnie i obie stwierdziłyśmy: "Ach! to
nie to co Mamusia... ona zawsze modliła się z
nami!..." Bawiąc się z dziećmi, myślą byłyśmy
stale przy naszej drogiej Matce; kiedyś Celina
otrzymawszy piękną morelę, nachyliła się ku mnie i
szepnęła: "Nie jedzmy jej, ja dam ją Mamusi".
Niestety! biedna Mamusia była już zbyt chora, by
kosztować owoców tej ziemi, mogła już tylko
nasycić się chwałą Bożą w Niebie i pić z Jezusem
tajemnicze wino, o którym wspominał podczas
Ostatniej "Wieczerzy zapowiadając, że będzie je
dzielił z nami w królestwie swego Ojca". (2)
Wzruszająca ceremonia ostatniego namaszczenia
(3)
wyryła się również w mojej duszy; widzę jeszcze
swoje miejsce obok Celiny, cała nasza piątka
uszeregowana była podług wieku, biedny Tatuś był
także obecny i szlochał... Nazajutrz, w dniu
odejścia Mamusi (4),
wziął mnie na ręce mówiąc: - "Chodź ucałować po
raz ostatni twoją biedną Mamę". Bez słowa
zbliżyłam wargi do czoła mej drogiej Matki... Nie
pamiętam, bym bardzo płakała, nie mówiłam nikomu o
głębokich uczuciach, jakich doznawałam...
Patrzyłam i słuchałam w milczeniu... nikt nie miał
czasu mną się zajmować, toteż widziałam wiele
rzeczy, które radzi byliby ukryć przede mną.
Jednego razu znalazłam się naprzeciw wieka
trumny... zatrzymałam się i długo i uważnie
przyglądałam się; nigdy tego nie widziałam, ale
poznałam... Byłam tak mała, że pomimo niewielkiego
wzrostu Mamusi musiałam podnieść głowę, by widzieć
je całe i wydawało mi się bardzo duże i bardzo
smutne... Piętnaście lat później stanęłam wobec
innej trumny; była to trumna Matki Genowefy (5),
tak duża jak mamusi, a ja przeżywałam znowu to
samo, co w latach dzieciństwa!... Wszystkie
wspomnienia powróciły tłumnie; patrzyła na nią
wprawdzie ta sama Terenia, ale była już teraz
duża, podczas gdy trumna wydawała się jej mała,
nie potrzebowała podnosić głowy, by ją objąć
wzrokiem; wznosi ją już tylko kontemplując Niebo,
które wydaje się jej radosne, bo wszystkie
doświadczenia już przeszły i zima jej duszy minęła
na zawsze...
W dniu, w którym Kościół błogosławił doczesne
szczątki naszej drogiej Mamy, będącej już w
Niebie, Pan Bóg chciał dać mi inną na ziemi i
pozwolił, bym ją sobie sama wybrała. Cała nasza
piątka znajdowała się razem; ze smutkiem
spoglądałyśmy na siebie. Była tam także Ludwika,
która patrząc na Celinę i na mnie powiedziała:
"Biedne małe, nie macie już Matki!"... Wtedy
Celina rzuciła się w ramiona Marii mówiąc: "A więc
Ty będziesz moją Mamusią!" Choć przywykłam robić
to samo co ona, zwróciłam się jednak do Ciebie,
moja Matko, i jak gdyby rozdarła się zasłona
przyszłości, rzuciłam się w Twoje ramiona wołając:
"A więc moją Mamusią będzie Paulina!"...
Trzeba mi - jak wspomniałam - pozostawić już
ten etap życia, a przystąpić do drugiego okresu
mojego istnienia, najboleśniejszego spośród
wszystkich trzech, zwłaszcza od momentu wstąpienia
do Karmelu tej, którą wybrałam sobie jako drugą
"Mamusię". Okres ten obejmuje lata od czterech i
pół do czternastego roku życia, kiedy to
odzyskałam w pełni swoje dziecięce usposobienie,
nabierając równocześnie powagi życia.
Muszę Ci wyznać, moja Matko, że po śmierci
Mamusi moje usposobienie zmieniło się całkowicie;
dotąd żywa nad miarę, skłonna do wynurzeń, stałam
się nieśmiała i łagodna, zbyt przewrażliwiona.
Wystarczało jedno spojrzenie, a zalewałam się
łzami; by mnie zadowolić, trzeba było zupełnie mną
się nie zajmować, nie mogłam znieść towarzystwa
ludzi obcych, wesołość odzyskiwałam tylko w gronie
rodzinnym... A przecież otaczano mnie nieustanną
serdecznością najbardziej delikatną. Serce
Tatusia, już przedtem tak czułe, wzbogaciło swą
miłość w uczucie prawdziwie macierzyńskie... Czyż
Ty, moja Matko, wraz z Marią nie byłyście dla mnie
najczulszymi, najbardziej bezinteresownymi
matkami?... Ach, gdyby dobry Bóg nie udzielił
dobroczynnych promieni swojemu kwiatuszkowi nie
zdołałby on nigdy zaaklimatyzować się na ziemi,
był jeszcze zbyt słaby, by mógł znieść deszcze i
burze, potrzebował ciepła, słodkiej rosy i
wiosennego wietrzyka. Tych dobrodziejstw nigdy mu
nie zabrakło; Jezus pozwalał mu znajdować je nawet
pod śniegiem doświadczeń!
Opuszczając Alençon, nie odczułam żadnej
przykrości. Dzieci lubią zmianę, toteż z
przyjemnością przybyłam do Lisieux. Przypominam
sobie podróż, przyjazd wieczorem do cioci (6),
widzę jeszcze Joannę i Marię (7)
czekające na nas w drzwiach... Byłam bardzo
szczęśliwa z posiadania tak miłych kuzynek,
kochałam je bardzo, podobnie jak ciocię. Nade
wszystko kochałam wuja, jednakże bałam się go i
nie czułam się u niego tak swobodnie jak w
Buissonnets (8),
gdzie życie moje było naprawdę szczęśliwe... Rano
przychodziłaś do mnie pytając, czy oddałam swoje
serce Panu Bogu, potem ubierałaś mnie mówiąc mi o
Nim, następnie obok Ciebie mówiłam pacierz.
Później następowała lekcja czytania: pierwsze
słowo, jakie sama potrafiłam przeczytać, było:
"Niebiosa". Moja kochana chrzestna matka podjęła
się lekcji pisania, a Ty, moja Matko, wszystkich
innych; nauka nie przychodziła mi zbyt łatwo, ale
miałam dobrą pamięć. Katechizm, a szczególnie
historia święta, miały u mnie pierwszeństwo;
uczyłam się ich z radością, gramatykę jednak
często oblewałam łzami... Pamiętasz rodzaj męski i
rodzaj żeński?!...
Po skończonej lekcji szłam zaraz do belwederu
(9)
niosąc tatusiowi swoją kokardę i stopnie. Jakże
byłam szczęśliwa, kiedy mogłam mu powiedzieć: "Mam
piątki bez minusa, co znaczyło, że Paulina
pierwsza to powiedziała... Kiedy bowiem sama się
Ciebie pytałam, czy mam piątki bez minusa, Ty zaś
tylko potwierdziłaś, w moich oczach był to niższy
stopień; dawałaś mi także dobre punkty, a kiedy
zebrałam już pewną ich liczbę, dostawałam nagrodę
i wolny dzień. Pamiętam, że dni te wydawały mi się
znacznie dłuższe od pozostałych, co sprawiało Ci
przyjemność, świadczyło bowiem, że nie lubię być
bezczynną. Każdego popołudnia szłam na przechadzkę
z tatusiem; wspólnie nawiedzaliśmy Najświętszy
Sakrament, wstępując codziennie do innego
kościoła. Tak to weszłam po raz pierwszy do
kaplicy Karmelu (10);
Tatuś pokazał mi kraty chórowe mówiąc, że za nimi
są zakonnice. Ani mi przez myśl przeszło, że za
dziewięć lat będę między nimi...
Po przechadzce, (w czasie której tatuś kupował
mi zawsze mały prezencik za drobne pieniążki),
wracałam do domu; odrabiałam lekcje, po czym
resztę czasu spędzałam w ogrodzie, skacząc obok
tatusia, ponieważ nie umiałam bawić się lalką.
Wielką radość sprawiało mi przyrządzanie herbatki
z ziarenek i kory drzew znalezionych na ziemi;
zanosiłam to potem tatusiowi w pięknej
filiżaneczce, a biedny tatuś śmiejąc się przerywał
swoje zajęcia i udawał, że pije. Przed oddaniem
filiżanki pytał mnie (niby ukradkiem) czy ma wylać
zawartość; nieraz odpowiadałam twierdząco, ale
częściej zabierałam z powrotem moją drogocenną
herbatę, chcąc się nią więcej razy posłużyć...
Lubiłam hodować kwiatki w ogrodzie, który mi
podarował Tatuś; spędzałam czas na ustawianiu
ołtarzyków w zagłębieniu znajdującym się w murze;
kiedy skończyłam, biegłam po Tatusia i prowadząc
go, mówiłam, aby mocno zamknął oczy i nie otwierał
ich wcześniej, aż w chwili kiedy mu powiem, że
może to uczynić. Robił wszystko, co chciałam i
pozwalał się prowadzić do mego ogródka; wtedy
wołałam: "Tatusiu, otwórz oczy!" Otwierał i
zachwycał się, by sprawić mi przyjemność,
podziwiając to, co uważałam za arcydzieło!... Nie
skończyłabym nigdy, gdybym chciała opowiedzieć
tysiąc tego rodzaju szczególików, które tłumnie
cisną się w mej pamięci... Jakże zdołam
wypowiedzieć tę niezmierną czułość, jaką "Tatuś"
otaczał swoją królewnę? Są rzeczy, które czuje
serce, ale których ani słowo, ani myśl nawet nie
są w stanie wyrazić...
Za najpiękniejsze uważałam dni, kiedy mój
ukochany król zabierał mnie z sobą na połów ryb;
tak bardzo kochałam wieś, kwiaty i ptaki! Czasem
próbowałam łowić swoją małą wędką, ale wolałam
usiąść samotnie na ukwieconej trawie; pogrążałam
się wówczas w głębokich myślach i chociaż nie
wiedziałam, co to jest rozmyślanie, dusza moja
zatapiała się w rzeczywistej modlitwie... Do uszu
moich dobiegały odległe hałasy... szum wiatru i
ledwie dosłyszalna muzyka wojskowa, której dźwięki
dochodzące aż do mnie, rzewnie nastrajały moje
serce... Ziemia zdawała mi się miejscem wygnania i
marzyłam o Niebie... Popołudnie mijało szybko;
wkrótce trzeba było wracać do Buissonnets; przed
odejściem jednak zjadałam podwieczorek
przyniesiony w koszyczku; piękna bułeczka z
konfiturą, którą mi przygotowałaś, zmieniała swój
wygląd; zamiast jej żywego koloru widziałam plamę
o lekko różowym odcieniu, nieświeżą i rozlaną...
toteż ziemia wydawała mi się jeszcze smutniejsza i
zrozumiałam, że tylko w Niebie radość będzie bez
chmur... W związku z chmurami przypominam sobie,
jak to pewnego dnia piękny błękit wiejskiego nieba
zaciemnił się nagle i wkrótce rozległ się ryk
burzy; błyskawice przeszywały ciemne chmury i z
daleka widziałam uderzający piorun; to mnie
bynajmniej nie przeraziło, byłam zachwycona,
zdawało mi się, że dobry Bóg jest przy mnie!...
Tatuś nie podzielał zachwytu swojej królewny,
chociaż burzy się nie bał. Trawa i rumianki,
(które były wyższe ode niej), lśniły jak drogie
kamienie, a ponieważ, aby dojść do drogi,
musieliśmy przejść kilka łąk, mój drogi ojczulek
bojąc się, że diamenty zmoczą jego córeczkę, mimo
że był obarczony sprzętem rybackim, wziął ją i
niósł na plecach.
W czasie tych spacerów tatuś lubił dawać mi
pieniążki, abym zanosiła je spotykanym ubogim.
Któregoś dnia ujrzeliśmy jednego z nich jak z
trudem posuwał się o kulach; podeszłam podać mu
pieniążek, on jednak sądząc, że nie jest na tyle
ubogim, by przyjmować jałmużnę, spojrzał na mnie
ze smutnym uśmiechem i odmówił przyjęcia mojego
daru. Nie potrafię wypowiedzieć, co działo się w
moim sercu; chciałam go pocieszyć, przynieść mu
ulgę, a tymczasem - myślałam - zrobiłam mu
przykrość. Biedny chory musiał odgadnąć moje
myśli, bo widziałam jak się odwrócił i uśmiechnął
się do mnie. Tatuś kupił mi ciastko, które
chciałam mu ofiarować, ale nie śmiałam. Pragnęłam
jednak ofiarować mu coś, czego przyjęcia nie
mógłby odmówić, ponieważ czułam do niego wielką
sympatię;. Przypomniałam sobie co kiedyś
słyszałam, że w dniu pierwszej Komunii św. można
otrzymać wszystko o co się prosi; ta myśl
przyniosła mi pociechę, i choć miałam nie więcej
jak sześć lat postanowiłam: "Pomodlę się za mojego
biednego w dniu pierwszej Komunii św." Pięć lat
później spełniłam obietnicę i ufam, że Dobry Bóg
wysłuchał modlitwy, skoro sam dał natchnienie, by
ją do Niego skierować w intencji jednego z Jego
cierpiących członków...
Kochałam bardzo Pana Boga i często oddawałam Mu
swoje serce przy pomocy formułki, której nauczyła
mnie mamusia, a jednak pewnego dnia, czy raczej
pewnego wieczoru, w pięknym miesiącu Maryi
popełniłam winę, która mnie bardzo zasmuciła, dała
powód do upokorzenia, a ufam, że także do
doskonałej skruchy. Byłam za mała, by iść na
majowe nabożeństwo, zostawałam więc z Wiktorią (11)
i razem z nią odprawiałam swoje nabożeństwa przed
małym ołtarzykiem Maryi. który urządzałam według
swego upodobania; wszystko było małe: lichtarzyki
i flakony na kwiaty, oświetlały go zaś doskonale
dwie zapałki-świeczki. Czasem Wiktoria robiła mi
niespodziankę i dawała mi resztki świecy, ale
zdarzało się to bardzo rzadko. Pewnego wieczoru
wszystko było gotowe do rozpoczęcia modlitwy,
zwróciłam się więc do niej: "Wiktorio, bądź tak
dobra zacząć 'Pomnij...' a ja zapalę". Udała, że
zaczyna, ale nic nie mówiła i patrzyła na mnie
śmiejąc się. Widząc, jak moje drogocenne zapałki
gwałtownie się spalają, błagałam ją, by się
modliła, ona jednak w dalszym ciągu milczała, więc
unosząc się gniewem, zaczęłam na nią głośno
krzyczeć, że jest niegodziwa, i porzucając swoją
zwykłą słodycz, tupnęłam nogą z całych sił...
Biedna Wiktoria straciła ochotę do śmiechu;
patrzyła na mnie zdziwiona i pokazała świeczkę,
którą mi przyniosła... Po łzach złości wylewałam
łzy szczerego żalu czyniąc postanowienie nigdy tak
nie postąpić!...
Kiedy indziej doszło również do awantury z
Wiktorią, ale po niej nie odczuwałam skruchy,
ponieważ doskonale zachowałam spokój. Chciałam
dostać kałamarz, który znajdował się na kominku w
kuchni; będąc zbyt małą, by go dosięgnąć, bardzo
grzecznie poprosiłam Wiktorię o podanie mi go, ona
jednak odmówiła powiedziawszy, bym weszła na
krzesło. Bez słowa wzięłam krzesło myśląc sobie,
że ona nie jest uprzejma; chcąc dać jej to odczuć,
szukałam w mojej główce słowa w mym pojęciu
najbardziej obraźliwego. Ona to często, gdy ją
nudziłam, nazywała mnie "smarkaczem", co mnie
bardzo upokarzało. Toteż zanim zeskoczyłam z
krzesła na ziemię obróciłam się z godnością i
powiedziałam jej: "Wiktorio, jesteś smarkaczem",
po czym uciekłam pozwalając jej rozważyć to twarde
słowo, które do niej skierowałam... Na wynik nie
trzeba było długo czekać, wkrótce usłyszałam jej
krzyk: "Panno Mario!... Teresa powiedziała mi, że
jestem smarkaczem". Maria przyszła i kazała mi ją
przeprosić, zrobiłam to jednak bez skruchy
uważając, że skoro Wiktoria nie chciała wyciągnąć
swej dużej ręki, by oddać mi małą przysługę,
zasługiwała na tytuł smarkacza... Mimo to kochałam
ją bardzo i byłam przez nią kochana; pewnego dnia
wyratowała mnie z wielkiego niebezpieczeństwa, w
które wpadłam z własnej winy. Wiktoria prasowała,
mając obok siebie wiadro z wodą, ja zaś
przyglądałam się jej kołysząc się na krześle (jak
to miałam w zwyczaju). Nagle krzesło usunęło się
spode mnie i spadłam, lecz nie na ziemię, ale do
wnętrza wiadra!!!... Nogi dotykały głowy i
wypełniałam sobą wiadro, jak kurczątko wypełnia
jajko!... Biedna Wiktoria patrzyła na mnie z
bezgranicznym zdumieniem, nigdy bowiem nie
widziała czegoś podobnego. Chciałam wydostać się z
wiadra jak najprędzej, było to jednak niemożliwe;
moje więzienie było tak dopasowane, że nie mogłam
zrobić najmniejszego ruchu. Z trudem wybawiła mnie
z mego wielkiego niebezpieczeństwa, nie uratowała
jednak sukienki i reszty, które musiała mi
zmienić, bo byłam przemoknięta do nitki.
- Innym razem wpadłam do kominka; całe
szczęście, że nie palił się w nim ogień. Wiktoria
z trudem wyciągnęła mnie i otrzepała z popiołu,
którego miałam pełno na sobie. Te przygody
przytrafiały mi się zawsze w środę, to znaczy
wtedy, kiedy byłaś z Marią na śpiewie. Również w
środę przyszedł do nas z wizytą ks. Ducellier (12).
Wiktoria powiedziała mu, że w domu nie ma nikogo
prócz małej Teresy; wszedł do kuchni, by mnie
zobaczyć i oglądnął moje wypracowania; byłam
bardzo dumna, że przyjmuję mego spowiednika,
ponieważ krótko przedtem po raz pierwszy się
spowiadałam. Jakże słodkie to dla mnie
wspomnienie!...
Matko droga! jak troskliwie przygotowywałaś
mnie mówiąc, że nie człowiekowi, ale Dobremu Bogu
będę wyznawać swoje grzechy. Byłam o tym bardzo
mocno przekonana, toteż spowiadałam się w tak
wielkim duchu wiary, że zapytałam Ciebie, czy aby
nie należy powiedzieć ks. Ducellier, że go kocham
z całego serca, skoro w jego osobie mówić będę do
samego Pana Boga...
Pouczona dobrze o wszystkim, co należy mówić i
czynić, zbliżyłam się do konfesjonału i uklękłam,
ale ks. Ducellier po otwarciu okienka nie zobaczył
nikogo; byłam tak mała, że moja głowa znajdowała
się pod podpórką, na której opierał swe ręce,
powiedział mi więc, żebym stała. Posłuchałam
natychmiast, podniosłam się i zwracając twarz
wprost do niego, by go dobrze widzieć,
wyspowiadałam się jak dorosła dziewczynka i z
wielką pobożnością przyjęłam jego
błogosławieństwo, ponieważ powiedziałaś mi, że w
tym momencie łzy maleńkiego Jezusa obmyją mą
duszę. Pamiętam, że w pierwszej nauce, jaką
otrzymałam, zachęcano mnie do nabożeństwa do
Najświętszej Dziewicy, więc obiecałam sobie
podwoić moją serdeczność wobec Niej. Opuszczałam
konfesjonał tak zadowolona, z tak lekkim sercem i
z uczuciem takiej radości w duszy jak nigdy. Odtąd
spowiadałam się we wszystkie wielkie święta i
ilekroć przystępowałam do spowiedzi, było to dla
mnie prawdziwe święto.
Święta!... ileż wspomnień przywołuje to
słowo!... Święta, jak bardzo je kochałam!...
Umiałaś, droga Matko, tak dobrze wytłumaczyć mi
wszystkie tajemnice ukryte w każdym z nich, i były
one dla mnie prawdziwie dniami Nieba. Nade
wszystko kochałam procesje z Najświętszym
Sakramentem; co za radość sypać kwiaty pod stopy
Dobrego Boga!... nie pozwoliłam im jednak tam
upaść, ale rzucałam je najwyżej jak mogłam i
najszczęśliwsza byłam widząc, jak moje płatki róż
dotykają Monstrancji...
Święta!... O ile te wielkie były rzadko, za to
każdy tydzień przynosił bardzo drogą memu sercu
"Niedzielę!" Cóż to za dzień ta Niedziela!... Było
to święto Pana Boga, święto odpoczynku. Najpierw
pozostawałam w łóżeczku dłużej niż w inne dni,
następnie mamusia Paulina dogadzała swojej
córeczce, przynosząc jej do łóżeczka czekoladę,
wreszcie ubierała ją jak królewnę. Chrzestna mama
przychodziła układać loki swej chrześniaczce,
która nie zawsze była grzeczna, gdy ją ciągnięto
za włosy, ale potem bardzo zadowolona brała za
rękę swego Króla, który tego dnia ściskał ją
jeszcze czulej niż zwykle, po czym cała rodzina
udawała się na Mszę św. (13)
Przez całą drogę, a nawet w kościele "Tatusiowa
Królewna" trzymała go za rękę, jej miejsce było
obok niego, a kiedy musieliśmy zejść na kazanie,
trzeba było znowu znaleźć dwa krzesła obok siebie.
Nie przedstawiało to trudności, każdemu bowiem
miły był widok tego pięknego Starca z maleńką
córeczką i nikt nie wahał się ustąpić im miejsca.
Mój wuj, który siedział w ławie członków rady
parafialnej, cieszył się, gdy widział nas
wchodzących, mawiał, że jestem jego promykiem
Słońca... Nie sprawiało mi niepokoju to, że na
mnie patrzono; słuchałam bardzo uważnie kazania,
często niewiele z niego rozumiejąc. Pierwszym,
jakie zrozumiałam, i które mnie głęboko wzruszyło,
było kazanie o Męce Pańskiej, głoszone przez ks.
Ducellier, i odtąd rozumiałam już wszystkie. Kiedy
kaznodzieja mówił o św. Teresie, tatuś nachylił
się i szepnął: - "Słuchaj dobrze, moja królewno,
bo to mowa o twojej Patronce". Słuchałam wprawdzie
dobrze, ale więcej patrzyłam na tatusia niż na
kaznodzieję; jego piękna twarz mówiła mi tak
wiele... Bywało, że oczy jego napełniały się
łzami, które na próżno usiłował powstrzymać; dusza
jego z takim upodobaniem zatapiała się w prawdach
wiecznych, że zdawało się, jakoby już nie był na
ziemi. Tymczasem koniec jego życia był jeszcze
daleki, długie lata musiały jeszcze upłynąć, zanim
piękne Niebo otworzyło się przed jego zachwyconymi
oczyma i zanim Pan otarł łzy swego dobrego i
wiernego sługi...
Powracam jednak do mojej Niedzieli. Ten radosny
dzień, który tak szybko mijał, miał pewien odcień
melancholii. Pamiętam, że moje szczęście było
niezmącone aż do komplety; podczas tego
nabożeństwa myślałam, że dzień odpoczynku kończy
się... że jutro trzeba będzie rozpocząć codzienne
życie, pracować, od rąbiąc lekcje, i serce moje
odczuwało wygnanie tej ziemi... wzdychałam do
wieczystego odpoczynku Nieba, Niedzieli bez
zachodu słońca w Ojczyźnie niebieskiej!... Nawet
przechadzki. które urządzaliśmy przed powrotem do
Buissonnets, pozostawiały mi w duszy uczucie
smutku; rodzina nie była wtedy w komplecie,
ponieważ dla sprawienia przyjemności memu Wujowi
Tatuś zostawiał mu w każdą Niedzielę wieczorem
Marię lub Paulinę; zadowolona byłam tylko wówczas,
gdy i ja również zostawałam. Wolałam to, niż kiedy
byłam zaproszona sama, bo zwracano na mnie
mniejszą uwagę. Największą przyjemność sprawiało
mi słuchanie opowiadań Wuja; nie lubiłam jednak
gdy mnie pytał, a już bardzo się bałam, gdy brał
mnie na jedno ze swych kolan śpiewając gromkim
głosem Barbe-blau... Z radością witałam
przychodzącego po nas Tatusia. W drodze powrotnej
oglądałam gwiazdy, które łagodnie migotały i
zachwycałam się ich widokiem... Była wśród nich
przede wszystkim grupa złocistych pereł, którą z
radością zauważyłam, w kształcie litery T (oto
mniej więcej taki kształt "T"); pokazałam ją
Tatusiowi, mówiąc, że moje imię jest zapisane w
Niebie, i nie chcąc już niczego oglądać na
brzydkiej ziemi, prosiłam go, by mnie prowadził, i
nie patrząc, gdzie stawiam kroki, podziwiałam
gwiaździsty firmament...
Cóż powiedzieć o zimowych wieczorach, zwłaszcza
w Niedzielę?... Ach! jakże słodko było po grze w
warcaby usiąść razem z Celiną na kolanach
Tatusia... Śpiewał swoim pięknym głosem pieśni
napełniające duszę głębokimi myślami... lub
kołysząc nas delikatnie, recytował wiersze pełne
prawd wiecznych. Na zakończenie była wspólna
modlitwa, podczas której królewna znajdowała się
tuż obok swego Króla patrząc na niego, by się
przekonać, jak modlą się Święci... Wreszcie
przychodziłyśmy wszystkie po kolei powiedzieć
tatusiowi dobranoc i otrzymać od niego pocałunek;
królowa podchodziła oczywiście ostatnia; król aby
ją uściskać, chwytał ją pod pachy, a ona wołała z
wysoka: "Bądź zdrów. Tatusiu, dobranoc, śpij
dobrze, powtarzało się to co wieczór. Potem moja
mateczka brała mnie w ramiona i zanosiła do łóżka
Celiny, a ja pytałam: "Paulino, czy byłam dzisiaj
grzeczna?... czy aniołki będą fruwać koło mnie?"
Odpowiedź była zawsze twierdząca, w przeciwnym
razie spędziłabym całą noc we łzach... Potem
Paulina, jak również moja chrzestna matka,
uściskawszy mnie odchodziły i biedna Terenia
zostawała zupełnie sama w ciemnościach; na próżno
wyobrażała sobie fruwające wokół niej aniołki,
wkrótce ogarniał ją lęk, bała się ciemności, bo ze
swego łóżeczka nie widziała gwiazd, które migotały
łagodnie...
Uważam to, droga Matko, za prawdziwą łaskę, że
przyzwyczajałaś mnie do przezwyciężania lęku;
czasami posyłałaś mnie wieczorem samą, bym
poszukała czegoś w odległym pokoju; gdybym nie
była tak dobrze prowadzona, stałabym się bardzo
lękliwa, obecnie natomiast trudno mnie
przestraszyć... Zadaję sobie czasem pytanie, jak
potrafiłaś wychować mnie z taką miłością i
delikatnością nie rozpieszczając mnie
równocześnie, bo przecież nie przepuściłaś mi
żadnej niedoskonałości; nie czyniłaś mi nigdy
niesłusznych wymówek, ale też nigdy nie cofnęłaś
raz wypowiedzianego słowa; dobrze o .tym
wiedziałam, że nie mogę zrobić ani kroku, jeżeli
mi tego zabroniłaś. Nawet Tatuś obowiązany był
stosować się do Twojej woli. Bez pozwolenia
Pauliny nie szłam na przechadzkę i gdy Tatuś
mówił: chodź! odpowiadałam: "Paulina nie chce";
szedł wtedy prosić o łaskę dla mnie; czasem
Paulina zgadzała się, by mu zrobić przyjemność,
ale Terenia poznając po jej minie, że nie była
zadowolona, zaczynała płakać i nie dawała się
pocieszyć, aż Paulina powiedziała tak i uściskała
ją z całego serca.
Kiedy Terenia była chora, a zdarzało się to
każdej zimy, trudno wypowiedzieć z jaką
macierzyńską troskliwością była pielęgnowana.
Paulina kładła ją do swego łóżka (łaska
niezrównana) i dawała jej wszystko, na co ta miała
ochotę. Któregoś dnia Paulina wyciągnęła spod
poduszki swój śliczny scyzoryczek i dając go swej
córeczce, wprawiła ją w nieopisany zachwyt. -
"Ach! Paulino - zawołałam - musisz mnie bardzo
kochać, skoro pozbawiasz się dla mnie swego
ślicznego scyzoryka z gwiazdką z perłowej masy...
Ale jeśli mnie tak kochasz, czy zrobiłabyś ofiarę
ze swego zegarka, by nie dopuścić do mojej
śmierci?" "Nie tylko, by nie dopuścić do twojej
śmierci, oddałabym zegarek, ale jestem gotowa
nawet na każdą ofiarę, byłeś szybko wyzdrowiała".
Słuchałam tych słów Pauliny z niewypowiedzianym
zdumieniem i wdzięcznością. W lecie byłam kilka
razy chora na serce. I znów Paulina pielęgnowała
mnie troskliwie; by mnie zabawić - co było
najlepszym lekarstwem - woziła mnie na taczkach
dokoła ogrodu, a potem zsadziwszy mnie, wkładała
na moje miejsce piękne sadzonki stokrotek i bardzo
ostrożnie zawoziła do mego ogródka, gdzie z wielką
pompą zajmowały swoje miejsce...
Paulina przyjmowała wszystkie moje poufne
zwierzenia, rozświetlała moje wątpliwości... Razu
pewnego dziwiłam się, że Pan Bóg nie udziela
równej chwały w Niebie wszystkim wybranym i
obawiałam się, że nie wszyscy będą szczęśliwi;
wtedy Paulina poleciła mi pójść poszukać dużej
"szklanki Tatusia" i postawić ją obok mego
maleńkiego naparstka, następnie napełnić oba
naczynia wodą, a w końcu zapytała mnie, które z
nich jest pełniejsze. Odpowiedziałam, że oba są
tak pełne, iż niemożliwością jest nalać w nie
więcej wody, ponieważ nie zdołałyby jej w sobie
pomieścić. Dzięki mojej drogiej Matce zrozumiałam,
że Dobry Bóg daje w Niebie swoim wybranym tyle
chwały, ile oni są w stanie znieść, i tak oto
ostatni nie będzie miał czego zazdrościć
pierwszemu. Uprzystępniając mi w podobny sposób
najbardziej wzniosłe tajemnice, umiałaś, moja
Matko, podać mojej duszy pokarm, jakiego
koniecznie potrzebowała...
Jakąż radością napełniało mnie co roku
zbliżające się rozdawanie nagród!... I tutaj, jak
wszędzie, zachowywana była sprawiedliwość i
otrzymywałam tylko zasłużone nagrody; stojąc
zupełnie sama pośród dostojnego zgromadzenia,
słuchałam wyroku czytanego przez "Króla Francji i
Nawarry"; serce biło mi bardzo mocno, kiedy
odbierałam nagrody i wieniec... był to dla mnie
obraz sądu!... Natychmiast po rozdaniu nagród
zdejmowała Królewna swoją białą sukienkę i szybko
ją przebierano do wzięcia udziału w wielkim
przedstawieniu!...
Ach! jakże radosne były te rodzinne święta...
Patrząc na mego drogiego Króla, tak promiennego,
zupełnie nie przeczuwałam doświadczeń, jakie go
czekały!... Aż tu pewnego dnia Dobry Bóg ukazał mi
w prawdziwie nadzwyczajnym widzeniu wizję owego
doświadczenia, przez które chciał nas przygotować
(14).
Tatuś był od kilku dni w podróży i miał
powrócić dopiero za dwa czy trzy dni. Była godzina
druga albo trzecia po południu, słońce świeciło
jasnym blaskiem i cała natura miała wygląd jakby
odświętny. Byłam sama w oknie mansardy wychodzącym
na ogród; patrzyłam przed siebie zajęta radosnymi
myślami, gdy nagle przed pralnią, znajdującą się
akuratnie naprzeciw, dostrzegłam człowieka
ubranego zupełnie jak Tatuś, identycznej co on
postaci i o tym samym sposobie chodzenia, był
tylko o wiele bardziej pochylony... Głowę miał
okrytą czymś w rodzaju fartucha w niewyraźnym
kolorze i to w taki sposób, że nie widziałam jego
twarzy. Miał kapelusz podobny jak Tatuś.
Widziałam, jak posuwał się miarowym krokiem wzdłuż
mego ogródka... Duszę moją opanowało natychmiast
uczucie nadnaturalnego lęku, ale z miejsca
zreflektowałam się, że to na pewno jest Tatuś,
który wrócił i ukrywa się, by mi zrobić
niespodziankę; krzyknęłam więc głosem drżącym z
przejęcia: - "Tatusiu, Tatusiu!..." Ale tajemnicza
postać zdawała się mnie nie słyszeć, posuwała się
dalej swym miarowym krokiem, nie odwracając się
nawet; śledząc ją wzrokiem spostrzegłam, jak
skierowała się w stronę zarośli, które wielka
aleja dzieliła na dwie części; spodziewałam się,
że zobaczę ją po drugiej stronie wielkich drzew,
ale prorocze widzenie znikło... Trwało to wszystko
zaledwie chwilę, ale tak głęboko wyryło się w moim
sercu, ze dziś, po piętnastu latach, wspomnienie
jest tak żywe, jak gdyby widzenie trwało jeszcze
przed moimi oczyma...
Maria była razem z Tobą, moja Matko, w pokoju
przyległym do tego, w którym ja się znajdowałam;
słysząc, że wołam Tatusia, doznała wrażenia lęku
sądząc - jak mi to później wyznała - że musiało
zajść coś nadzwyczajnego. Nie dając nic poznać po
sobie, przybiegła do mnie pytając, co mi przyszło
do głowy, żeby wołać Tatusia, który jest w
Alençon; opowiedziałam jej to, co widziałam. Maria
chcąc mnie uspokoić, powiedziała, że to na pewno
była Wiktoria, która ukryła głowę w fartuch, aby
mnie nastraszyć; zapytana jednak Wiktoria
zapewniła, że nie wychodziła z kuchni. Byłam
zresztą pewna, że widziałam mężczyznę i że ów
mężczyzna postacią był podobny do Tatusia,
poszłyśmy więc wszystkie trzy za grupę drzew, nie
znalazłyśmy jednak nic co by wskazywało, że
przechodził tędy ktokolwiek. Powiedziałaś mi, bym
więcej już o tym nie myślała...
Nie było w mojej mocy nie myśleć o tym; bardzo
często wyobraźnia przedstawiała mi tajemniczą
scenę, którą oglądałam... Bardzo często chciałam
podnieść zasłonę ukrywającą przede mną jej sens; w
głębi serca byłam bowiem przekonana, że wizja ta
miała swój sens, który pewnego dmą zostanie mi
objawiony... Na ten dzień trzeba było czekać
długo; po czternastu latach sam Bóg rozerwał
tajemniczą zasłonę.
Korzystając z pozwolenia, rozmawiałyśmy z
Siostra Marią od Najśw. Serca (15)
jak zwykle o sprawach przyszłego życia i naszych
wspomnieniach z dzieciństwa; przypomniałam jej
wówczas widzenie, które miałam w szóstym czy
siódmym roku życia. Nagle, wspominając szczegóły
tej dziwnej sceny, zrozumiałyśmy, co ona
oznaczała... Widziałam rzeczywiście Tatusia, jak
szedł pochylony wiekiem... To był rzeczywiście on,
niosący na swej czcigodnej twarzy, na swej siwej
głowie, znak swego chwalebnego doświadczenia (18)...
Jak godne uwielbienia Oblicze Jezusa było podczas
Męki zakryte, tak twarz Jego wiernego sługi
została zasłonięta w dniach jego cierpienia, by w
końcu rozpromienić się w Ojczyźnie Niebieskiej
obok swego Pana, Słowa Przedwiecznego. Z wyżyn tej
niewysłowionej chwały, kiedy już królował w
niebie, wyjednał nam nasz drogi Ojciec łaskę
odkrycia sensu widzenia, które jego królewna miała
w wieku, kiedy jeszcze nie trzeba obawiać się
złudzeń. Z wyżyn tej chwały uprosił nam słodką
pociechę zrozumienia, że już dziesięć lat przed
naszym wielkim doświadczeniem Dobry Bóg nam je
ukazał, jak Ojciec dał przeczuć swym dzieciom ich
chwalebną przyszłość, z upodobaniem rozważając
mające im przypaść bogactwa...
Dlaczego właśnie mnie dał Dobry Bóg to światło?
Dlaczego tak małemu dziecku ukazał to, czego nie
mogło zrozumieć, a gdyby zrozumiało, umarłoby z
bólu... dlaczego? Jest to jedna z tych tajemnic,
które zrozumiemy pewnie dopiero w Niebie i która
stanie się przedmiotem naszego zachwytu przez całą
wieczność...
Jaki Pan Bóg jest dobry!... jak dostosowuje
doświadczenia do sił, które nam daje. Nigdy - jak
to już powiedziałam - nie mogłabym znieść nawet
myśli o gorzkich utrapieniach, jakie zgotowała mi
przyszłość... Nie miałam odwagi nawet pomyśleć, że
Tatuś mógłby umrzeć... Kiedyś wszedł na szczyt
drabiny, a ja znajdowałam się akurat pod nim;
zawołał do mnie: ,.Odsuń się smyku, bo jeśli
spadnę, to cię zgniotę". Odczułam bunt wewnętrzny
na te słowa i zamiast się oddalić, przytuliłam się
do drabiny myśląc: "Jeżeli Tatuś spadnie, to
przynajmniej nie będę cierpiała widząc go umarłym,
ponieważ umrę z nim razem!" Nie potrafię
wypowiedzieć, jak bardzo kochałam Tatusia;
wszystko mnie w nim zachwycało; kiedy tłumaczył mi
swoje myśli (jakbym była dużą dziewczynką),
mówiłam mu naiwnie, że gdyby powiedział to
wszystko członkom rządu, oni na pewno wybraliby go
Królem i wtedy Francja byłaby szczęśliwa jak nigdy
dotąd... Ale w duchu byłam zadowolona (i wyrzucam
to sobie jako myśl egoistyczną), że jest on mnie
tylko dobrze znanym Tatusiem; gdyby bowiem został
Królem Francji i Nawarry, wiem, że nie byłby
szczęśliwy, ponieważ taki jest już los wszystkich
monarchów, ale przede wszystkim nie byłby już moim
wyłącznie Królem!...
Miałam sześć albo siedem lat, kiedy Tatuś
zawiózł nas do Trouville (17).
Nie zapomnę nigdy wrażenia, jakie zrobiło na mnie
morze, nie mogłam oczu oderwać od niego; jego
majestat, szum fal, wszystko to mówiło mojej duszy
o wielkości i mocy Pana Boga. Pamiętam, że podczas
spaceru po plaży jacyś państwo obserwowali mnie,
gdy skakałam obok Tatusia, po czym zbliżywszy się
zapytali, czy jestem jego [córką] i stwierdzili,
że bardzo miła ze mnie dziewczynka. Tatuś
odpowiedział, że tak, ale zauważyłam jak dawał
znak, aby nie mówili mi komplementów... Wtedy to
po raz pierwszy usłyszałam o sobie, że jestem miła
i sprawiło mi to przyjemność, ponieważ nie
wiedziałam o tym. Chroniłaś mnie, droga Matko,
przed wszystkim, co mogłoby przyćmić moją
niewinność, nade wszystko zaś czuwałaś, abym nie
usłyszała nic takiego, przez co wkraść by się
mogła do mego serca próżność. Licząc się jedynie
ze słowami twoimi i Marii (18)
(od Ciebie zaś nie słyszałam nigdy ani jednego
komplementu), nie przywiązywałam większego
znaczenia do słów i pełnych podziwu spojrzeń tej
pani. Wieczorem, gdy słońce zdawało się nurzać w
bezmiarze fal pozostawiając po sobie świetlistą
smugę, siadałyśmy z Paulina na samotnej skale...
Przychodziło mi wówczas na myśl przejmujące
opowiadanie "O złotej smudze"... (19)
Długo kontemplowałam tę świetlistą drogę - obraz
łaski - jaką miał przebyć mały okręcik o
wdzięcznym białym żaglu. Siedząc przy Paulinie,
postanowiłam, że nie usunę nigdy swojej duszy spod
spojrzenia Jezusa, aby mogła dopłynąć w pokoju do
Niebieskiej Ojczyzny!...
Życie moje upływało spokojnie i szczęśliwie;
miłość, którą otaczano mnie w Buissonnets,
pozwoliła mi, że się tak wyrażę, wzrastać; jednak
byłam już zapewne dość duża, aby zacząć poznawać
świat i nędzę, której jest pełen...
* * *
(1) Pani Leriche była córką Panny
Martin, drugiej siostry pana Martin.
(2) Por. Mt 26, 29.
(3) Pani Martin przyjęła wiatyk i
sakrament chorych w niedzielę, 26 sierpnia 1877 r.
Zachowujemy w tłumaczeniu nazwę tego sakramentu,
przyjętą wówczas i użytą przez Teresę.
(4) Pani Martin zmarła dnia 28
sierpnia o godz. pierwszej; pogrzeb odbył się 29
sierpnia.
(5) Matka Genowefa od św. Teresy,
jedna z fundatorek Karmelu w Lisieux.
(6) Pan Martin zdecydował się
zamieszkać w Lisieux, by zbliżyć swoje córki do
rodziny ze strony matki. Teresa i jej siostry
przybyły tam 15 listopada 1877 roku, przywiezione
przez swego wuja, pana Guérin, który miał aptekę w
Lisieux, na placu św. Piotra.
(7) Państwo Guérin mieli dwoje
dzieci: Joannę liczącą 9 lat i 7 letnią Marię.
(8) 16 listopada rodzina Martin
zamieszkała w tej posiadłości, wyszukanej przez
pana Guérin. Leżała ona na wzgórzu wznoszącym się
nad ulicą de Pont l'Eveque.
(9) Mieszkanie na poddaszu,
którego szerokie okna wychodziły na fasadę
Buissonnets.
(10) Karmel w Lisieux przy ulicy
de Livarot był nową fundacją (1838); budynki
zostały wykończone w roku 1877.
(11) Wiktoria Pasquier, pełniąca
obowiązki pomocy domowej rodziny Martin w Lisieux.
(12) Ks. Ducellier był wikarym
przy katedrze św. Piotra.
(13) Obecnie w rękopisie
czytamy: "Sumę" zamiast "Mszę" (poprawiono obcą
ręką).
(14) Widzenie to miało miejsce
latem 1879 lub 1880 roku. Pan Martin wyjechał do
Alençon w celach handlowych.
(15) Zgodnie ze zwyczajem
Karmelu siostry otrzymują w niektóre święta
pozwolenie na prywatne rozmowy.
(16) Pan Martin został pod
koniec życia dotknięty paraliżem, spowodowanym
arterioskleroza mózgu i towarzyszącymi jej
zaburzeniami psychicznymi.
(17) Podróż ta była we czwartek,
8 sierpnia 1878 r. W rzeczywistości Teresa miała
pięć lat i osiem miesięcy.
(18) Obecnie w rękopisie jest:
"Tatusia". W chwili korekty przystosowującej
wyraz: "Marii" zastąpiono wyrazem "Tatusia" w celu
uzgodnienia zmiany osób, która ten ustęp
zniekształcała. W efekcie napisano: "moje siostry
zwracały tak wielką uwagę (...) ja liczyłam się
tylko ze słowami ich i Tatusia..." Sam wyraz
"Tatusia" został przeoczony, kiedy przywracano
rękopisowi jego pierwotne przeznaczenie dla matki
Agnieszki od Jezusa.
(19) Opowiadanie to znajduje się
w zbiorze lektur, które Teresa bardzo w
dzieciństwie lubiła: La Tirelire aux histoires, de
Mme Louise S.W. Belloc, Garnier
1870. |