Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 40
O innych jeszcze nadzwyczajnych łaskach, które Pan jej uczynił. Może z nich być
zbawienna nauka dla innych, gdyż w całym tym pisaniu, jak już mówiła wyżej, ten
był po posłuszeństwie główny jej zamiar, wspominać tylko o takich łaskach, o
których wiadomość może przynieść duszom pożytek. - Na tym rozdziale kończy się
historia jej życia, jej ręką napisana, co niechaj będzie na chwałę Panu, amen.
1. Pewnego dnia, doznając na modlitwie nadzwyczajnej pociechy i słodyczy, i
znając siebie, że jestem niegodną tak wielkiej łaski, zaczęłam się zastanawiać
nad tym, jak słusznie należałoby mi się miejsce w piekle, które było mi ukazane,
i którego okropność, jak wówczas widziałam siebie w nim pogrążoną, nigdy odtąd,
jak mówiłam, nie wychodzi mi z pamięci. Rozważanie to większy jeszcze wznieciło
zapał w mojej duszy. Przyszło na mnie zachwycenie, jakiego opisać nie zdołam.
Duch mój, zdawało mi się, cały był pogrążony w Bogu i na wskroś przeniknięty tym
majestatem, który już przedtem nieraz oglądałam. W tym majestacie dane mi było
zrozumienie prawdy, która jest dopełnieniem wszystkich prawd. Jak się to stało,
tego określić nie mogę, bo nic nie widziałam. Usłyszałam te słowa, nie widząc
tego, kto je mówił, ale wyraźnie czując, że mówi je sama Prawda: Wielka to
rzecz, którą dziś tobie czynię, i jest to jedna z największych łask, jakie Mi
zawdzięczasz. Bo wszystkie szkody i nieszczęścia, jakie przychodzą na świat,
powstają stąd, że ludzie nie znają jasno i nieobłudnie prawd Pisma świętego, a
przecież nie ma w nim ani jednej joty, która by się nie spełniła. Mnie się
zdawało, że zawsze tak w Pismo wierzyłam, i że wszyscy wierzący czynią podobnie.
A Pan powiedział mi: O córko, jak mało jest takich, którzy by Mnie kochali w
prawdzie! Gdyby Mnie kochali, nie ukrywałbym przed nimi swoich tajemnic. Czy
wiesz, co to znaczy kochać mnie w prawdzie? Znaczy to: rozumieć, że wszystko,
cokolwiek Mnie się nie podoba, jest kłamstwem. Prawdy tej jeszcze nie rozumiesz,
ale zrozumiesz, gdy ujrzysz, jaką z niej twoja dusza korzyść odniesie.
2. Tak też i zrozumiałam, za co niech będą dzięki Panu, bo od czasu tego
zachwycenia wszystko, co nie zmierza do służby Bożej, taką mi się ukazuje
marnością i kłamstwem, że słów mi nie starcza na wyrażenie tego tak, jak czuję
ani jak głębokie mam politowanie dla tych, których widzę błąkających się w
ciemności dlatego, że tej prawdy nie znają. Inne jeszcze z tego poznania
osiągnęłam korzyści, z których tu wymienię niektóre, bo wszystkich nie sposób. W
ciągu tego zachwycenia Pan powiedział do mnie jedno słowo, pełne szczególnej
czułości i niewypowiedzianej łaskawości. Jak się to stało, nie wiem, bo nic nie
widziałam, ale słowo te taką we mnie sprawiło odmianę, jakiej nie potrafię
wyrazić. Poczułam w sobie stanowczo niezachwianą gotowość i nieustraszone męstwo
do spełnienia ze wszystkich swoich sił wszystkiego aż do rzeczy najmniejszych,
cokolwiek Pismo nam do spełnienia podaje. Czułam, że nie ma na całym świecie
takiej rzeczy, która by zdołała mnie powstrzymać w tym moim postanowieniu.
3. Pozostało wyryte we mnie prawdziwe poznanie tej Prawdy, która mi się
przedstawiła w taki sposób nieopisany. Przeniknęło mnie ono nową czcią dla Boga,
objawiając mi łaskawość i Jego potęgę w świetle tak żywym, że go określić nie
sposób. Czuje się tylko i widzi umysłem, że jest tu coś ogromnego. Wyniosłam
jeszcze z tego objawienia gorące pragnienie, by nie mówić już o niczym, tylko o
rzeczach do tej Prawdy się odnoszących, wyższych nad te, o których zwykło się
rozmawiać na świecie. Stąd też, życie na świecie stało się dla mnie od tego
czasu jeszcze większą przykrością. Nadto jeszcze wielka tkliwość w stosunku do
Boga, słodycz wewnętrzna i pokora pozostały we mnie jako owoc tego widzenia.
Słowem, wielkie rzeczy mi Pan w nim uczynił. A choć sposobu, w jaki się to
stało, nie rozumiałam, żadna przecież nie powstała we mnie obawa, by to czego
doznałam było złudzeniem. Niczego nie widziałam, ale jasno poznałam i
zrozumiałam, jakie to wielkie szczęście za nic mieć wszystko, cokolwiek nie
prowadzi do Boga. Zrozumiałam, co to znaczy chodzić w Prawdzie, w obliczu samej
Prawdy. A tą Prawdą, zrozumiałam i to, bo On mi to oznajmił, jest sam Pan.
4. Wszystkie te objawienia, o których tu mówię, były mi dane bądź w słowach,
które słyszałam mówione do mnie, bądź bez słów, a przecież w taki sposób, że
jaśniej je zrozumiałam, niż gdyby mi je opowiadano słowami. Poznałam o tej
Prawdzie prawdy wspaniałe, lepiej niżby wielu uczonych razem zdołało mnie
nauczyć. Żaden uczony, tak sądzę, nie potrafiłby żadną miarą tak głęboko wyryć w
mojej duszy tych prawd ani dać mi tak jasnego poznania marności tego świata. Ta
Prawda, która tam, jak mówię, objawiła mi się, jest sama w sobie Prawdą, jest
bez początku i końca i wszelka inna prawda od tej Prawdy zależna, podobnie jak
wszelka inna miłość zależna od tej Miłości i wszelka inna wielkość od tej
Wielkości - tylko że to, co tu mówię, ciemne jest wobec tej jasności, z jaką Pan
dał mi te rzeczy zrozumieć. O jakże wspaniale objawia się potęga tego Majestatu,
gdy w jednej chwili takimi skarbami ubogaca duszę i takie tajemnice pozostawia w
niej wyryte! O Łaskawości moja, o Majestacie mój! Co czynisz, Panie mój
wszechmogący? Zobacz, kim jest ta, której dajesz takie królewskie łaski. Nie
pamiętasz o tym, że ta dusza była przepaścią kłamstwa i morzem próżności, i
wszystko to z własnej swojej winy. Bo z Twojej łaski miałam wrodzony wstręt do
kłamstwa, a ja mimo to w tylu zdarzeniach mówiłam i czyniłam kłamstwo. Jakże to
znieść możesz, o Boże, i jak się to godzi z Twoją sprawiedliwością, byś taką
miłość okazywał i takie łaski czynił mnie, która tak źle na nie zasłużyła?
5. Jednego dnia, gdy razem z innymi odmawiałam w chórze godziny kanoniczne,
nagle przyszło na mnie zebranie wewnętrzne i ujrzałam swoją duszę na
podobieństwo lśniącego zwierciadła, bez odwrotnej strony, bez boków, bez
wierzchu i spodu, tylko na wszystkie strony jaśniejącego, a w pośrodku ukazał mi
się Pan nasz Jezus Chrystus w takiej postaci, w jakiej Go zwykle widuję.
Widziałam Go, zdawało mi się, jasno jak w zwierciadle odbijającego się na
wszystkich częściach mojej duszy, a zwierciadło to nawzajem - nie wiem jakim
sposobem - wyrażało się całe na Panu niewypowiedzianym, ale miłości pełnym,
wzajemnym udzielaniem się. Widzenie to, zapewniam, wielką mi korzyść przyniosło
i dotąd przynosi, ile razy na nie wspomnę, zwłaszcza odchodząc od Komunii
świętej. Dane mi było poznać, jak to zwierciadło, gdy dusza jest w grzechu
śmiertelnym, pokrywa się gęstą mgłą i całe czernieje, dlatego już Pan nie może w
nim się odbijać ani być widzianym, chociaż zawsze jest obecny, jako dający byt i
życie. Odstępstwo od wiary jest zaś jakby stłuczeniem tego zwierciadła, co jest
o wiele większym nieszczęściem, niż gdyby było tylko zaćmione. Wielka jest
różnica między widzeniem tego a opowiedzeniem, bo bardzo trudno taką rzecz
objaśnić. Mnie, powtarzam, widzenie to wielką przyniosło korzyść, ale też wielki
we mnie wzbudziło żal, że tyle razy obrażając Pana, duszę swoją zaćmiłam i Jego
widoku siebie pozbawiłam.
6. Widzenie to, zdaniem moim, wielki może przynieść pożytek każdemu żyjącemu
w skupieniu ducha, gdyż z niego nauczy się rozważać Pana w najgłębszym ukryciu
swojej duszy. A takie zapatrywanie się - jak to w innym miejscu objaśniłam -
przyjemniejsze jest i o wiele pożyteczniejsze, niż gdy patrzymy zewnętrznie.
Sposób ten zalecają także niektóre księgi duchowe, mówiące o tym, jak mamy
szukać Boga. Tak mianowicie wielki św. Augustyn opowiada nam o samym sobie, jak
szukając Boga na rynkach, w rozkoszach i wszędzie, nigdzie Go tak nie znalazł,
jak we własnej swojej duszy. I rzecz jasna, że ten jest sposób najlepszy. Nie
potrzeba tu wznosić się aż do nieba ani szukać gdzieś daleko, co i umysł męczy
zbytnim natężeniem, i duszy sprawia roztargnienie, a owoc zawsze nie taki.
Wystarczy wejść w siebie, a znajdziemy Boga.
7. Dodam tu jeszcze jedną uwagę, która może się komu przydać. Zdarza się
niekiedy w czasie wielkich zachwyceń, że gdy przeminie pierwsza chwila złączenia
duszy z Bogiem, które pochłania w sobie i trzyma w zawieszeniu wszystkie władze
- co jak mówiłam, trwa krótko - dusza i potem jeszcze pozostaje w głębokim
skupieniu i zewnętrznie nawet nie może przyjść do siebie, a dwie władze, pamięć
i rozum, błąkają się nieprzytomnie jakby w gorączce. Zdarza się to zwłaszcza w
początkach. Pochodzi to, jak sądzę, z naturalnej naszej słabości, nie mogącej
znieść tak silnego naporu ducha, skutkiem czego wyobraźnia słabnie i jakby się
rozluźnia. Wiem, że niejedna dusza tego doświadcza. Radziłabym w takim razie
zmusić się do zaniechania na ten czas modlitwy i w innym czasie wynagrodzić
sobie tę stratę, byle nie zaraz, bo mogłaby z tego wyniknąć ciężka szkoda dla
zdrowia, jak o tym nas zapewnia doświadczenie. Roztropność zatem każe tu uważać
na zdrowie i swoje siły, byśmy nie brali na siebie więcej, niż unieść zdołamy.
8. Więcej jeszcze trzeba w tych rzeczach doświadczenia i światłego
przewodnika. Bo gdy dusza dojdzie do tego stanu, wiele tu napotka trudności i
wątpliwości, w których rada i pomoc mistrza duchownego nieodzownie jej są
potrzebne. Gdyby jednak szukając takiego przewodnika, znaleźć go nie mogła, Pan
jej nie opuści, kiedy nawet mnie, takiej nędznej, w podobnej potrzebie nie
opuścił. Mało jest, zdaje mi się duchownych, którzy by z własnego doświadczenia
znali te wysokie rzeczy. A który nie ma tego doświadczenia, ten zamiast pomocy i
kierunku tylko niepokój i udręczenie duszy przyniesie. Pan jednak nie zaniedba
sposobności, aby taką próbę zaliczyć jej za zasługę. Zawsze więc lepiej o tych
rzeczach rozmawiać z przewodnikiem, jak o tym już na innym miejscu mówiłam.
Zdaje mi się, że wszystko, co tu mówię, już wyżej gdzieś powiedziałam, ale
dobrze nie pamiętam, a że są to rzeczy bardzo ważne, więc wolę je powtórzyć.
Szczególnie też nam, niewiastom, koniecznie potrzeba w tych rzeczach poddawać
się kierownictwu spowiednika, oby tylko był takim, jakim być powinien. Rzecz
pewna, że między tymi, którym Pan takich łask użycza, więcej jest niewiast niż
mężczyzn. Słyszałam to z ust św. Piotra z Alkantary i sama się o tym naocznie
przekonałam. Święty ten sługa Boży zapewniał mnie, że niewiasty większe czynią
na tej drodze postępy od mężczyzn i tłumaczył to bardzo przekonywującymi
racjami, których tu powtarzać nie mam potrzeby, ale wszystkie przemawiały za
nami.
9. Raz będąc na modlitwie, otrzymałam w jednej chwili objawienie, w jaki
sposób wszystkie rzeczy widzialne są w Bogu i wszystkie się w Bogu zawierają.
Nie widziałam żadnych ściśle określonych kształtów, a przecież widzenie całości
było nad wszelki wyraz jasne. Daremnie kusiłabym się to opisywać, ale obraz
tego, co widziałam, pozostał głęboko wyryty w mojej duszy. Jest to jedna z
największych łask, jakie Pan mi uczynił i jedna z tych, które mnie najwięcej
pobudzają do upokorzenia i zawstydzenia się na wspomnienie moich grzechów. Gdyby
Pan przedtem ukazać mi to widzenie, nie popełniłabym ich nigdy. Gdyby ci, którzy
Go obrażają, mogli je ujrzeć, pewna jestem, że nie mieliby już serca ani
śmiałości wyrządzenia Mu tej zniewagi. Rzecz przedstawiała mi się wyraźnie, choć
nie mogę powiedzieć, bym cokolwiek widziała oczyma. Coś jednak musiało w tym być
widzialnego, skoro mogę, jak to zaraz uczynię, objaśnić rzecz za pomocą
porównania, tylko że widzenie to dzieje się w sposób tak subtelny i nieuchwytny,
że umysł go dosięgnąć nie zdoła. A może ja sama poznać się nie umiem na takich
widzeniach, które na pozór żadnego wyobrażenia nie przedstawiają, a jednak w
niektórych musi być coś działającego na wyobraźnię. Albo wreszcie, że władze
będąc w czasie widzenia w zachwyceniu nie zdołają potem odtworzyć sobie w
wyobraźni kształtu, w jakim Pan im te rzeczy przedstawia, i chce, aby widzeniem
ich się cieszyły.
10. Przedstawmy więc sobie Bóstwo jakby diament, nad wszelki wyraz jasny i
przejrzysty, a niezrównanie większy niż cały świat, albo jakby zwierciadło
duszy, o którym mówiłam w poprzednim widzeniu. Tylko i jedno, i drugie w sposób
tak nieskończenie przewyższający, że słów mi brak na wyrażenie tego. Wszystkie
nasze uczynki widzialne są w tym diamencie, wszystkie w nim się zawierają, bo
nie ma nic, co by istniało poza tą niezmierzoną wielkością, która wszystko w
sobie zamyka. Zdumienie moje nie miało granic, że w takim krótkim czasie
widziałam zebranych tyle rzeczy naraz w tym jasnym diamencie, a jeszcze większy
żal mnie przenika, ile razy wspomnę, że widziałam tam, na tej przejrzystej
jasności, takie plamy, jakimi są moje grzechy. Prawdę mówię, że ile razy wspomnę
na ten okropny widok, nie wiem, jak go wytrzymać mogę. Wówczas także, gdy go
pierwszy raz ujrzałam, ledwo nie umarłam od wstydu i chciałabym schować się pod
ziemię. O, kto by mógł to, co ja widziałam, ukazać na oczy tym nieszczęśliwym,
którzy dopuszczają się tylu sprośnych i haniebnych grzechów, aby pamiętali, że
nie są ukryte przed Bogiem brzydkie ich sprawy, że sprawiedliwie Bóg ma siebie
za obrażonego, gdy tak je popełniamy w samych oczach nieskończonego Majestatu
Jego i taką zniewagę czynimy w Jego obecności. Zrozumiałam wówczas, jak słusznie
należy się piekło za jeden grzech śmiertelny, bo jest to zniewaga, przechodząca
wszelkie pojęcie. W obliczu tak wielkiego Majestatu czynić rzecz tak wstrętnie
przeciwną boskiej naturze i Jego świętości. Ale w tym okazuje się także Jego
nieskończone miłosierdzie, że choć grzeszymy świadomie, znając te prawdy, On
przecież nas znosi.
11. Myślę sobie nieraz: jeśli jedno chwilowe widzenie tych rzeczy tak
przeraża duszę, cóż będzie w dzień sądu, gdy ten Majestat jawnie nam się ukaże i
ujrzy każdy odkryte swoje grzechy? O Boże wielki, jakie to było moje
zaślepienie! Po wiele razy w ciągu tego pisania ogarniał mnie strach i trwoga.
Wasza miłość na pewno się temu nie dziwisz. To jedno chyba zadziwić Cię może,
jakim sposobem - widząc te prawdy i patrząc na siebie, jaką jestem - jeszcze
żyję. O Panie, bądź błogosławiony na wieki, iż tak długo mnie znosisz!
12. Jednego dnia, gdy byłam głęboko skupiona na rozmyślaniu, z wielką w duszy
słodyczą i spokojem, poczułam się nagle otoczona aniołami i bardzo blisko Boga.
Zaczęłam więc modlić się gorąco za Kościół, a Pan w boskiej swojej łaskawości
ukazał mi wielkie zasługi, jakie pewien Zakon w późniejszych czasach odda
Kościołowi i z jakim męstwem jego członkowie będą się poświęcali w obronie
wiary.
13. Innego razu, gdy modliłam się przed Najświętszym Sakramentem, ukazał mi
się jeden święty, którego Zakon nieco podupadł. Otworzył przede mną wielką
księgę, którą trzymał w ręku i kazał mi czytać zapisane w niej dużymi, bardzo
wyraźnymi głoskami, te słowa: Przyjdzie czas, że ten Zakon zakwitnie i wielu
wyda męczenników.
14. Raz znowu w chórze w czasie Jutrzni zjawiło się i stanęło przede mną
sześciu czy siedmiu braci tego Zakonu z orężem w ręku. Oznaczało to, jak sądzę,
że mają walczyć w obronie wiary, bo w zachwyceniu, jakie w innym czasie miałam
na rozmyślaniu, ujrzałam się w duchu przeniesioną pośród wielkiego pola, na
którym potykały się ze sobą liczne zastępy. Między nimi ci bracia tego Zakonu
walczyli także z wielkim zapałem. Piękne ich oblicza płonęły ogniem waleczności.
Wielu nieprzyjaciół leżało pod ich nogami, powalonych lub zabitych. Była to, jak
zrozumiałam, walka z herezjami.
15. Nieraz jeszcze ukazał mi się ten chwalebny Święty, powiedział mi niektóre
rzeczy zakryte i dziękując mi, że modlę się za jego Zakon, obiecał mi, że będzie
mnie polecał Panu. Nie wymieniam, o jakich Zakonach tu mówię, aby się inne nie
obraziły. Pan sam, jeśli zechce, aby o nich wiedziano, potrafi je ujawnić. Ale
każdy Zakon, jak sądzę, i każdy zakonnik powinien o to jedno się starać i
ubiegać, by za pomocą łaski Bożej dostąpił szczęścia służenia Kościołowi i
bronienia go w jego ciężkich potrzebach. Szczęśliwy, komu dano za taką sprawę
swoje życie oddać!
16. Pewien dostojnik kościelny prosił mnie o modlitwę, aby Bóg objawić mu
swoją wolę, czy ma przyjąć ofiarowane sobie biskupstwo. Pan dał mi po Komunii
taką dla niego odpowiedź: Gdy jasno zrozumie i szczerze uzna, że prawdziwe
panowanie polega na nieposiadaniu niczego, wówczas będzie mógł przyjąć. Przez to
dał mi do zrozumienia, że którzy mają być wyniesieni na dostojeństwa i
przełożeństwa, dalecy powinni być od ich pożądania albo przynajmniej od starania
się o nie.
17. Takie są łaski i wiele innych jeszcze, które Pan uczynił i dotąd
ustawicznie czyni takiej jak ja grzesznicy. Więcej jeszcze o nich mówić byłoby,
zdaje mi się rzeczą zbyteczną, bo już z tego, co powiedziałam, łatwo można
poznać, jaki jest stan mojej duszy i w jakim duchu i kierunku Pan mnie prowadzi.
Niech będzie błogosławiony na wieki, że takie ma o mnie staranie.
18. Jednego razu pocieszając mnie w moim zmartwieniu, Pan powiedział do mnie
z wyrazem najczulszej miłości, bym się nie smuciła, bo w tym życiu dusza nie
może być zawsze w jednym stanie. Jednego dnia będzie pałała gorliwością,
drugiego będzie się czuła oschła. Dziś będzie się cieszyła pokojem wewnętrznym i
pogodą ducha, jutro przyjdą na nią trwogi i pokusy. Trzeba jednak ufać Jemu i
nie bać się niczego.
19. Raz zastanawiałam się nad sobą, czy nie ma w tym jakiegoś grzesznego
przywiązania, że chętnie przebywam z tymi, którzy kierują moją duszą i z innymi
cnotliwymi sługami Bożymi, że ich kocham, że w rozmowie z nimi znajduję dla
siebie pociechę. A Pan powiedział mi, że gdyby chory, zagrożony już śmiercią,
odzyskawszy zdrowie dzięki staraniom troskliwego lekarza, nie chciał potem
okazywać wdzięczności i przywiązania temu swemu wybawicielowi od śmierci, na
pewno takiego jego postępku nie nazwałabym cnotliwym. Cóż ja bym zrobiła bez
pomocy tych pobożnych przyjaciół? Rozmowa z dobrymi szkody nie czyni, byleby
tylko moje słowa były rozważne i święte. Nie powinnam więc przestawać przebywać
z nimi. Nic mi to bowiem nie zaszkodzi, owszem, raczej przyniesie pożytek.
Bardzo mnie te słowa pocieszyły, bo nieraz, bojąc się zbytniego przywiązania
się, już myślałam o zupełnym zerwaniu tych kontaktów. Tak to ciągle i we
wszystkim wspierał mnie swoją radą ten dobry Pan, ucząc mnie nawet, jak mam
postępować ze słabymi albo jak się zachowywać z tym lub tamtym.
20. Nigdy mnie w żadnym zdarzeniu nie wypuszczał ze swej pieczy. Często
martwię się tym, że tak jestem niedołężna w Jego służbie i że na pielęgnowanie
takiego schorzałego i nędznego ciała, jakim jest moje, z konieczności muszę
więcej poświęcić czasu, niżbym chciała. Jednego wieczoru byłam na modlitwie, aż
przyszła pora udać się na spoczynek, a mnie napadły wielkie boleści i poczułam
zbierające się we mnie zwykłe moje nudności. Widząc siebie tak skrępowaną
niedołęstwem ciała, gdy duch ze swej strony żądał dla siebie swobody do
obcowania z Bogiem, poczułam taki smutek z tej rozterki wewnętrznej, że zaczęłam
gorzko płakać i nie mogłam się pocieszyć. Nie był to tylko ten jeden raz. Często
- jak mówiłam - tego doświadczam i prawdziwy wówczas czuję do samej siebie
wstręt i obrzydzenie. Zwyczajnie jednak, wiem dobrze o tym, wcale się sobą nie
brzydzę ani nie zaniedbuję koniecznych około siebie starań, ale dałby Bóg, bym w
tym względzie nie uczyniła nic więcej, niż tego wymaga potrzeba. Tego więc
wieczoru, o którym zaczęłam mówić, gdy byłam w tej męce, ukazał mi się Pan i
słodko mnie pocieszał, mówiąc, bym robiła te około siebie starania i cierpienia
te znosiła dla Jego miłości, gdyż moje życie jest jeszcze potrzebne. Mogę, zdaje
mi się powiedzieć, że od chwili jak powzięłam mocne postanowienie służenia ze
wszystkich swoich sił temu Panu i Pocieszycielowi, nigdy już nie doznałam
prawdziwego udręczenia. Bo choć niekiedy pozostawia mnie na chwilę w cierpieniu,
tak mnie przecież potem pociesza, że istotnie żadnej z tego nie mam zasługi, że
pragnę cierpienia. Teraz prawdziwie mam to uczucie, że warto żyć tylko po to,
aby cierpieć i o to też Boga proszę całą swoją wolą. Z głębi duszy wołam nieraz
do Niego: Panie, albo umrzeć, albo cierpieć. O nic innego nie proszę dla siebie.
Gdy słyszę zegar wybijający godzinę, dusza się we mnie raduje na myśl, że choć o
tyle mi bliżej do oglądania Boga, że choć o tyle mniej pozostaje mi życia.
21. Prawda, że przychodzą potem znowu inne chwile, kiedy nie czuję ani
ciężaru życia, ani pożytku śmierci, a opanowuje mnie ogólna jakaś obojętność i
ciemność wewnętrzna. Może to wskutek wielkich, jak mówiłam, cierpień, których
często doświadczam. Podobało się Panu, aby łaski, które Boski Majestat Jego mi
czyni, stały się powszechnie wiadome. Było to, gdy mi na kilka lat przedtem to
postanowienie oznajmił, wielkim dla mnie zmartwieniem. Wie dobrze wasza miłość,
jak wiele z tego powodu aż do tego czasu wycierpiałam, bo każdy bierze i
tłumaczy sobie te rzeczy według swojego sposobu widzenia. Jednak pocieszam się
tym, że nie stało się to z mojej winy. Jak największą bowiem zawsze w tym
względzie zachowywałam roztropność i powściągliwość i nigdy nikomu o tych
łaskach nie mówiłam, z wyjątkiem jedynie swoich spowiedników i tych, którzy już
o nich od nich wiedzieli. Nie było to, jak już wyżej mówiłam, przez pokorę, ale
tylko dlatego, że nawet spowiednikom zwierzać się z tych rzeczy było mi bardzo
przykro. Teraz już, dzięki Bogu (choć wielu na mnie w najlepszej wierze szemrze,
choć boją się ze mną rozmawiać albo nawet mnie spowiadać, choć inni jeszcze
strofują mnie i różne mi robią uwagi), gdy wiem i jasno widzę, że podobało się
Panu użyć tego sposobu do uświęcenia wielu dusz (pamiętając o gorzkiej męce,
którą On za każdą z nich wycierpiał), mało o to wszystko się troszczę. Może też
ten mój spokój i obojętność na sądy świata pochodzi z mojego odosobnienia od
świata w tym tu maluczkim i tak ściśle zagrodzonym schronieniu, w którym Pan
mnie ukrył, a w którym będąc już jakby umarłą, spodziewałam się, że pamięć o
mnie zaginie. Niezupełnie jednak stało się tak, jak się spodziewałam, bo i tu
jeszcze zmuszona jestem widywać się z różnymi. Jednak nie będąc już na widoku,
czuję się tu jakby w spokojnym porcie, do którego Bóg w dobroci swojej mnie
przyprowadził, i ufam w Jego miłosierdziu, że zawsze będę tu bezpieczna.
22. W takim żyjąc oddaleniu od świata, wśród małej trzódki świętych swoich
towarzyszek, patrzę na rzeczy jakby z wysokości i mało się troszczę o to, co
ludzie o mnie mówią lub wiedzą. Jedna najmniejsza korzyść duszy więcej mnie
obchodzi, niż wszystkie o mnie zdania i sądy świata. Ten pożytek dusz jest z
łaski Pana jedynym, odkąd tu jestem, celem wszystkich moich pożądań i pragnień.
Życie moje zewnętrzne zmieniło się jakby w sen. Cokolwiek widzę z tych rzeczy
zewnętrznych, wszystko to wydaje mi się, jakby mi się śniło, żadnej mi to nie
sprawia przyjemności, ani przykrości. Jeśli kiedy jeszcze doznaję podobnych
wrażeń, przechodzą one tak szybko, że sama sobie się dziwię i pozostaje mi tylko
po nich wspomnienie, jakby po rzeczy przez sen doznanej. Szczerze mówię, chociaż
nieraz chciałabym cieszyć się doznaną jakąś przyjemnością, albo smucić się z
przykrości, zdobyć się na to nie mogę. Tak samo zupełnie jak człowiek rozsądny
nie może się naprawdę cieszyć albo smucić rzeczą przyjemną czy przykrą, która mu
się przyśniła. Pan swoją łaską tak oderwał moją duszę od tych rzeczy, które
dawniej, gdy nie byłam umartwiona ani umarła dla pożądliwości tego świata, tak
mocno mnie poruszały. Niech też w boskiej swojej łaskawości sprawi to, bym nie
wpadła już na nowo w dawne swoje zaślepienie.
23. Takie jest obecnie moje życie, Panie i Ojcze mój. Proś za mną Boga, aby
mnie albo zabrał do siebie, albo mi dał sposób służenia Jemu. Oby z boskiej
dobroci Jego to moje pisanie przyniosło waszej miłości pożytek! Mało miałam do
niego swobody i czasu, i dużo mnie ono kosztowało trudu. Ale szczęśliwy dla mnie
byłby ten trud, jeśli zdołałam powiedzieć cokolwiek, co by w czytającym wywołało
choć jeden akt uwielbienia Pana. To jedno uznawałabym sobie za obfitą zapłatę,
choćby wasza miłość zaraz potem całą tę moją pracę wrzucił do pieca.
24. Chciałabym jednak, byś tego nie uczynił, póki jej nie przejrzą wiadome
waszej miłości trzy osoby, które były i są jeszcze moimi spowiednikami. Jeśli
napisałam źle, dobrze będzie, że stracą korzystne, jakie o mnie mają, mniemanie.
Jeśli dobrze, więc jako mężowie cnotliwi i uczeni, poznają źródło tego dobrego i
będą chwalili Tego, który mówił przeze mnie. Niech Jego boska moc wspiera zawsze
waszą miłość swoją ręką i uczyni cię tak wielkim świętym, żebyś duchem i swoim
światłem oświecił to nędzne, niepokorne a zuchwałe stworzenie, które ośmieliło
porwać się na pisanie o takich wysokich rzeczach. Daj, Boże, bym pisząc to, nie
popełniła błędu. Intencję przynajmniej miałam szczerą. Chciałam napisać dobrze i
być posłuszna. Chciałam, by Pan ze mnie choć w czymkolwiek miał chwałę. Jest to
łaska, o którą od wielu lat Go błagam. A nie mając żadnych dobrych uczynków,
którymi bym Go mogła chwalić - ośmieliłam się ułożyć na chwałę Jego ten opis
skromnego swego życia, nie poświęcając jednak na niego więcej starania i czasu,
niż go było potrzeba do samego tylko napisania i opowiadając wewnętrzne swoje
przejścia z wszelką, do jakiej byłam zdolna, szczerością i prawdą.
25. Niechaj Pan, jak jest wszechmogący i może, co chce, raczy chcieć i
użyczyć mi tej łaski, bym umiała we wszystkim czynić Jego wolę. Niech nie
dopuszcza tego, by miała zginąć ta dusza, którą On tyle razy i tylu drogami i
sposobami boskiej swojej miłości wyrwał z piekła i do Siebie pociągnął. Amen. |