Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 39
Dalszy ciąg o nadzwyczajnych łaskach, jakich Pan jej udzielił. Jak jej obiecał
spełnienie każdej prośby, jaką by do Niego za kimkolwiek zaniosła. Przytacza
kilka znaczniejszych przykładów takich wysłuchanych łask, jakie otrzymała z Jego
dobroci.
1. Pewnego razu, litując się bardzo nad jedną osobą, wobec której miałam
pewne zobowiązania, a która prawie całkiem była niewidoma, gorąco za nią
błagałam Pana, aby jej wzrok przywrócił, ale bałam się przy tym, że Pan mnie nie
wysłucha przez moje grzechy. Wtedy zjawił mi się Boski Mistrz, tak samo jak to
przedtem po wiele razy czynił, a ukazując mi ranę lewej swojej ręki, zaczął
prawą wyciągać tkwiący w niej wielki gwóźdź. Zdawało mi się, że wraz z gwoździem
wyrywa i ciało. Ja patrząc na to, głęboką poczułam litość, rozumiejąc dobrze,
jak wielki to musiał być ból. A Pan powiedział do mnie: Taką mękę dla ciebie
wycierpiawszy, tym bardziej bądź tego pewna, uczynię cokolwiek ode Mnie
zażądasz. Obiecał mi, że nie ma takiej rzeczy, której by na moją prośbę nie
uczynił, bo wie, że o nic Go prosić nie będę, co by nie było na Jego chwałę. I
to, o co Go dzisiaj proszę, uczyni. Bym przypomniała sobie, jak nawet wówczas,
gdy Mu jeszcze nie służyłam, zawsze spełniał wszystko, o co Go prosiłam, i
lepiej jeszcze spełniał, niż sama prosić umiałam. Tym bardziej więc wszystko
dzisiaj mi spełni, kiedy wie, że Go miłuję. Bym nie miała o tym najmniejszej
wątpliwości. Nie upłynął jeszcze zdaje mi się tydzień, gdy Pan już tej osobie
wzrok przywrócił, o czym zaraz mój spowiednik został powiadomiony. Bardzo być
może, że uzdrowienie to nie stało się wskutek mojej modlitwy. Ja jednak po tym
widzeniu tak byłam tego pewna, że dziękowałam za nie Boskiemu Panu, jak za łaskę
mnie uczynioną.
2. Pewnego razu, mój krewny zachorował na jakąś chorobę niezmiernie bolesną,
której tu bliżej nie określam, gdyż nie wiem sama, jaki to był rodzaj
cierpienia. Dość, że chory już od dwóch miesięcy cierpiał takie nieznośne męki,
iż sam na sobie darł ciało. Rektor, o którym mówiłam wyżej, ówczesny mój
spowiednik, odwiedzał go i mając dla niego wielką litość kazał mi pójść do niego
tłumacząc mi, że ze względu na swoje z nim pokrewieństwo mogę i koniecznie
powinnam to uczynić. Poszłam więc i takie mnie przeniknęło współczucie na widok
jego cierpień, że zaczęłam błagać Pana o jego uzdrowienie. Jasno i widocznie, o
ile mnie się zdaje, ujrzałam prośbę swoją spełnioną i nową łaskę od Pana
uczynioną, bo zaraz nazajutrz chory całkiem wyzdrowiał z tych swoich boleści.
3. Raz znowu było mi wprost niewymownie smutno dowiedziawszy się o pewnej
osobie, której z wielu względów byłam bardzo zobowiązana, iż nosi się z zamiarem
popełnienia czynu wręcz przeciwnego przykazaniu Bożemu i dla niej samej
poniżającego. Postanowiła już stanowczo zamiar swój wykonać. Tym więcej z tego
powodu się dręczyłam, że nie tylko nie wiedziałam, jakim sposobem zapobiec temu
nieszczęściu, ale nawet zdawało się, że nie ma żadnego na to sposobu. Udałam się
więc w prośby do Boga, błagając Go z głębi serca, aby raczył złemu zaradzić, bo
czułam to dobrze, że nic nie zdoła ukoić mojej boleści, dopóki nie ujrzę
opamiętania tej nieszczęśliwej. Będąc w takim stanie, schroniłam się do jednej z
pustelni, jakich nasz klasztor kilka posiada. W pustelni tej zupełnie samotnej
jest wyobrażenie Chrystusa Pana, przywiązanego do słupa. Gdy tam modliła się,
błagając Pana aby mi użyczył tej łaski, usłyszałam nagle mówiący do mnie jakiś
głos, dziwnie słodki i wdzięczny, jakby fletu czy innego melodyjnego
instrumentu. Wyrazów, jakie ten głos wymawiał, choć chciałam, dosłyszeć nie
mogłam, bo ucichł w jednej chwili. Wielkie było moje przerażenie, ale po
pierwszej chwili przestrachu, takie poczułam w sobie uspokojenie, wesele i
uszczęśliwienie wewnętrzne, że nie mogłam wyjść z podziwu, jakim sposobem jedno
usłyszenie głosu zewnętrznie (tylko do uszu ciała, i to bez wyraźnych słów),
takie może sprawiać w duszy dziwne skutki wewnętrzne. Po tym znaku poznałam, że
stanie się według mojej prośby. Tak też się stało. Ale już w tej chwili, nim
jeszcze się stało, smutek mój przemienił się w taką pociechę i pewność, jak
gdybym już widziała rzecz spełnioną. Zdałam o tym sprawę swoim spowiednikom, bo
wówczas miałam ich dwóch. Obaj bardzo uczeni i świątobliwi słudzy Boży.
4. Doszła mnie wiadomość o pewnej osobie, która już postanowiła poświęcić się
na służbę Bogu i już przez pewien czas oddawała się modlitwie wewnętrznej i
wielkich na niej doznawała łask od Boga, że wdała się w pewne bardzo
niebezpieczne okazje i nie chcąc ich porzucić, zaniechała swego świętego
postanowienia. Wiadomość ta bardzo boleśnie mnie dotknęła, bo kochałam mocno tę
osobę i miałam wobec niej zobowiązania. Przez cały miesiąc, albo może i dłużej,
bezustannie błagałam Pana o nawrócenie tej duszy. Na koniec, pewnego dnia będąc
na modlitwie, ujrzałam obok siebie czarta, trzymającego w ręku jakiś papier i
drącego go z wielką złością na kawałki. Wielką z tego widzenia miałam pociechę,
rozumiejąc z niego, że modlitwa moja została wysłuchana. I rzeczywiście tak
było. Jak się później dowiedziałam, osoba ta z wielką skruchą odbyła spowiedź i
tak się szczerze nawróciła do Boga, że słusznie przy pomocy łaski Bożej można
się spodziewać coraz wyższego jej postępu w cnocie. Niech będzie błogosławiony
za wszystko, amen.
5. Podobnych łask, jakich mi Pan na moje prośby uczynił - nawracając dusze
będące w grzechu śmiertelnym, przyprowadzając wiele innych do wyższej
doskonałości, wyzwalając cierpiące z czyśćca, inne dla innych cudowne rzeczy
działając - takie jest mnóstwo, że znużyłabym i siebie, i tych, którzy mnie będą
czytać, gdybym je chciała wszystkie opisywać. Nadmienię tylko, że więcej było
takich wysłuchanych łask dla zdrowia duszy, niż dla uzdrowienia ciała. Jest to
zresztą rzecz wiadoma powszechnie i przez wielu naocznych świadków potwierdzona.
Z początku wielkie z tego powodu miałam skrupuły, nie mogąc nie uznawać, że Pan
te cuda czynił na moją prośbę - choć czynił je głównie, rzecz jasna, z samej
tylko swojej dobroci. - Lecz teraz, gdy tych łask tyle się namnożyło i tylu
innych na nie patrzyło, że uznanie mojego udziału w ich otrzymaniu nie robi mi
już trudności. Dzięki za nie czynię Boskiemu Majestatowi i wobec tak wielkiej
nade mną Jego dobroci, wstydzę się swojej niegodności. Samo uznanie, jak bardzo
jestem Jemu dłużna, wzmaga we mnie pragnienie służenia Mu i miłość Jego tym
silniej we mnie roznieca. Co mnie tu najwięcej zadziwia to to, że gdy proszę o
rzeczy, których spełnienie byłoby niewłaściwe, nie mogę, jakkolwiek bym chciała,
modlić się o nie inaczej, tylko nieśmiało, bez żarliwości ducha i zapału, i
wbrew wszelkiej swojej natarczywości, na większą gorliwość zdobyć się nie
zdołam. Gdy przeciwnie, zanosząc takie prośby, które Jego boska łaskawość chce
wysłuchać, widzę dobrze i czuję, że mogę o te rzeczy modlić się po wiele razy, z
wielką natarczywością i bez żadnego nawet ze swojej strony wysiłku. Prośby te
jakby same na myśl mi się nasuwają.
6. Wielka jest różnica między tym dwojakim sposobem prośby, i sama nie wiem,
jak ją objaśnić. Kiedy proszę o tamte rzeczy, które mnie nieraz obchodzą, choć
nie czuję w sobie tej żarliwości, z jaką zwykłam prosić o te drugie, czynię
przecież, co mogę, aby zdobyć się na gorące o nie błaganie. Czuję się jak
człowiek mający język związany, który choć chce mówić, nie może albo mówi tak
niewyraźnie, że sam czuje, iż nikt go nie zrozumie. Gdy przeciwnie, w tym drugim
wypadku modlę się śmiało i swobodnie, jak gdy kto mówi wyraźnie i z ożywieniem i
widzi, że ten, do którego mówi, z przyjemnością go słucha. Albo powiedzmy
jeszcze, że tamten pierwszy sposób prośby jest to jakby modlitwa ustna, ten
drugi zaś podobny jest do tej wysokiej kontemplacji, w której Pan w taki sposób
nam się objawia, iż czujemy, że nas słucha, że podoba Mu się nasza prośba i w
boskiej swojej łaskawości gotów jest chętnie udzielić nam łaski, o którą
prosimy. Chwała wieczna niech będzie Jemu, iż tak dużo nam daje, podczas gdy ja
Jemu oddaję tak mało! Bo cóż może powiedzieć, że czyni dla Ciebie ten, kto
całego siebie nie wyniszczy dla Ciebie, Panie mój? Ach, jakże daleko, jak
daleko, i po tysiąc razy mogę powtórzyć, jak daleko mnie do takiego zgubienia
siebie dla Twojej chwały! Dla tego samego już - chociażby nie było innych
jeszcze do tego powodów - należałoby mi pragnąć już nie żyć, bo nie żyję tak,
jak powinnam. Ileż to niedoskonałości widzę w sobie! Ile słabości i niedołęstwa
w służeniu Tobie! Nieraz szczerze mówię, wolałabym prawie stracić zmysły i
rozum, aby tylko nie widzieć siebie taką złą i nędzną, jaką jestem. O, niech tej
nędzy zaradził Ten, który sam zaradzić jej ma moc.
7. W czasie mojego pobytu u tej pani, o której mówiłam wyżej, potrzeba mi
było ciągłego czuwania nad sobą i ciągłej pamięci na marność wszystkich rzeczy
tego życia doczesnego, bo wielki szacunek, jakim mnie tam otaczano, wielkie
pochwały, jakie mi oddawano i wszelkiego rodzaju słodycze, jakimi mnie
obsypywano, łatwo mogłyby przylgnąć do mojej duszy, gdybym miała na względzie
samą siebie. Ale wznosiłam oczy do Tego, który widzi wszystko, jak prawdziwie
jest i błagałam Go, aby mnie nie wypuścił ze swoich rąk.
8. A kiedy mówię o prawdziwym widzeniu rzeczy, przychodzi mi zarazem na myśl
ta wielka męka wewnętrzna, jaką cierpi dusza (którą Bóg przyprowadził do
poznania prawdy), gdy zmuszona jest zajmować się rzeczami tej ziemi, gdzie
prawda, jak mi któregoś dnia powiedział Pan, grubą zakryta jest zasłoną. W
ogóle, w całym tym moim pisaniu wiele jest rzeczy, których nie piszę z własnych
myśli, ale sam Boski mój Mistrz mi je podyktował. Stąd też ile razy powtarzając
je, używam takich wyrażeń jak: "to usłyszałam" albo "to mi powiedział Pan", są
to własne Jego słowa i miałabym wielkie skrupuły ujmując z nich albo dodając do
nich choćby jedną zgłoskę. Gdy zaś nie pamiętam z zupełną dokładnością
wszystkiego, co słyszałam, wtedy mówię jak od siebie, bo może w tym być co
mojego. Mojego, mówię, nie w tej myśli, bym to przypisywała samej sobie, bo nic
we mnie nie ma dobrego, tylko to, co Pan bez żadnej mojej zasługi dać mi raczył,
ale w tym znaczeniu takie słowa nazywam "swoimi", że ich nie otrzymałam przez
objawienie.
9. O, Boże! Jakże to często zdarza się nam, że już nie o rzeczach świeckich,
ale i o duchowych nawet chcemy sądzić według miary własnych pojęć i skutkiem
tego daleko w sądach swoich zbaczamy od prawdy! Mierzymy na przykład nasz postęp
duchowy według liczby lat straconych na jakimś ćwiczeniu pobożnym, na jakiejś
praktyce życia wewnętrznego, jak gdybyśmy miarę i granicę przypisywać chcieli
Temu, który gdy zechce, bez żadnej miary użycza swoich darów i może ich jednemu
więcej dać w pół roku, niż drugiemu przez długie lata. Jest to rzecz, o której
naocznie się przekonałam na tylu przykładach, że dziwię się, jakim sposobem
możemy jeszcze w to wątpić.
10. Nie popełni, pewna tego jestem, tego błędu ten, komu Pan użyczył daru
rozeznawania duchów i prawdziwej pokory. Taki w świetle wewnętrznym, którym Bóg
go oświeca, patrzy na skutki, jakie sprawia w duszy łaska Boża, na stałość jej
postanowień, na wielkość jej miłości. Według tych znaków sądzi on o postępie i
jej udoskonaleniu, a nie według liczby lat, bo jak mówiłam, jedna w pół roku
może dalej postąpić, niż inna przez dwadzieścia lat. Pan sam użycza tej łaski
komu chce, albo też dodajmy, temu kto lepiej się do przyjęcia jej przygotuje.
Oto i teraz widzę wstępujące do tego domu młodziutkie panienki, które ledwo że
zakosztowały daru Bożego, ledwo że Pan je dotknął natchnieniem swojej łaski i
pierwsze w nich iskry światłości i miłości swojej zapalił, bez ociągania się, na
żadne przeszkody nie zważając, na żadne wygody ani o pożywienie dla ciała się
nie troszcząc przybiegły tu zamknąć się na zawsze w tym ubogim domu i
utrzymującym się z jałmużny, za nic mając własne życie i zdrowie, dla miłości
Tego, który je, dobrze o tym wiedzą, umiłował. Wszystko opuściły. Nie chcą mieć
już nawet własnej woli i ani im na myśl nie przyjdzie, by kiedy takie zamknięcie
i takie surowe umartwienia sprzykrzyć się im miały. Całe bez podziału oddają
siebie Bogu na ofiarę.
11. Chętnie uznaję, że w tym przewyższyły mnie i jakże powinna wstydzić się
przed Bogiem, iż czego Boski Majestat nie osiągnął ze mną przez tak długi szereg
lat, odkąd zaczęłam oddawać się modlitwie wewnętrznej i odkąd Pan zaczął wylewać
na mnie łaski nadzwyczajne, do tego doszedł z nimi w trzy miesiące - z
niektórymi nawet w trzy dni - choć o wiele mniej łask im uczynił niż mnie. Ale
też im hojnie boska Jego łaskawość za to odpłaca i rzecz pewna, że żadna z nich
nie żałuje tego, co dla Niego uczyniła.
12. Z takim zawstydzeniem i upokorzeniem wspominajmy swoje długie lata, jakie
nam już upłynęły, profesji zakonnej i praktyki modlitwy wewnętrznej. Strzeżmy
się jednak tego, byśmy z takiego wspomnienia na starszeństwo nasze nie
niepokoili tych dusz, które w krótkim czasie dalej od nas postąpiły, byśmy je
mieli hamować i ciągnąć wstecz, aby nas nie wyprzedzały. Takim orłom, wysoko
wzlatującym przy pomocy łask, jakie Bóg im czyni, kazali wlec się po ziemi na
kształt spętanych kurcząt. Wznośmy raczej oczy ku Panu, wielbiąc dziwne Jego
drogi. A tym duszom, jeśli tylko chodzą w pokorze, spokojnie popuśćmy wodze.
Ten, który takimi łaskami je uprzedza, nie dopuści tego, by miały zabłądzić i
lecieć w przepaść. One mocno ugruntowane w prawdzie, którą poznały przez wiarę,
z zupełną ufnością oddają się w ręce Boga. A czy my nie mielibyśmy ich z podobną
ufnością zostawić w Jego ręku i mielibyśmy raczej mierzyć je krótką naszą miarą
i ściągać do niskiego poziomu naszej małoduszności? To się nie godzi. Kiedy nie
zdołamy pojąć tego wielkiego zapału miłości, który je pobudza do takiego
bohaterskiego poświęcenia się Bogu - bo są to rzeczy, które ten tylko zrozumie,
kto ich sam na sobie doświadczył - więc upokarzajmy się, ale ich nie potępiajmy.
Inaczej pod pozorem troszczenia się o ich postęp duchowy, zaniedbujemy swój,
opuszczając tę sposobność, którą Pan nam podaje ku upokorzeniu siebie i ku
uznaniu, jak wiele nam nie dostaje i jak bardzo w wyrzeczeniu się samych siebie
i w złączeniu się z Bogiem przewyższać nas muszą te dusze, kiedy On w swojej
boskiej łaskawości tak ściśle z nimi się łączy.
13. Co do mnie, taką modlitwę rozumiem i innej, przyznaję, znać bym nie
chciała, tylko taką, która w krótkim czasie wielkie skutki sprawia i taki
wznieca w duszy potężny zapał miłości, który od razu objawia się w czynie. Rzecz
bowiem jasna, że bez takiej silnej i mężnej miłości niemożliwe, by dusza zdobyła
się na zupełną, dla samego tylko upodobania Bożego, ofiarę z siebie i zupełne
wyrzeczenie się wszystkiego. Taką, mówię, wolę modlitwę niż tę, która ciągnie
się przez długie lata, a taką samą pozostawia duszę przy końcu, jaką była na
początku, i nigdy jej nie przyprowadzi do mężnych postanowień i czynienia czegoś
wielkiego dla Boga! Tych bowiem maluczkich aktów i praktyk, które z niej się
rodzą, nie mających w sobie znaczenia i wagi, drobnych jakby ziarnko soli -
które byle ptaszyna w swoim dziobie uniesie - nie będziemy chyba podawali za
dowody wielkiej miłości i umartwienia. Chociażby takich rzeczy było jak
najwięcej, nie za zasługę je sobie powinniśmy uznawać, jakbyśmy czynili co dla
Boga, ale raczej powinniśmy wstydzić się przed Nim, jeśli jaką do nich wagę
przywiązujemy. Mnie pierwszej ten wstyd się należy, gdyż na każdym kroku
zapominam o łaskach mi uczynionych. Nie przeczę, że Bóg w nieskończonej swojej
dobroci i te drobiazgi zaliczy nam jako wielką zasługę. Ale chciałabym co do
siebie za nic je uznawać i ani zważać nawet na to, że je czynię, bo w rzeczy
samej wszystko to jest niczym. Wybacz mi, Panie mój, i nie uznawaj mi tego za
winę, że w niczym Tobie nie służąc, choć tym sposobem niejakiej szukam sobie
pociechy. Gdybym umiała służyć Tobie w wielkich rzeczach, nawet bym nie
wspomniała o tych drobnostkach. Szczęśliwi ci, którym jest dane wielkimi czynami
chwalić Ciebie! Gdyby wystarczyło tego, że im zazdroszczę i pragnę im być
podobną, na pewno niedaleko pozostałabym w tyle za nimi w poświęceniu się dla
Twojej chwały. Ale na nic się nie przydam, Panie mój, i do niczego nie jestem
zdolna. Ty sam mocą swoją wspomóż moje niedołęstwo przez tę wielką miłość, jaką
mnie miłujesz.
14. Na potwierdzenie powyższych uwag przytoczę tu, co mi się w tych ostatnich
czasach zdarzyło. Z nadejściem Brewe rzymskiego, zabraniającego naszemu
klasztorowi posiadania stałych dochodów, fundacja nasza była ostatecznie
zapewniona i po tylu trudach dla niej poniesionych miałam wielką pociechę ze
szczęśliwego ukończenia tej sprawy. Wspominając na przykrości i utrapienia,
jakie z tego powodu wycierpiałam, i dziękując Panu, że choć w tym mogłam Mu
służyć, zaczęłam przypominać sobie w myśli wszystkie w tej sprawie przejścia. I
oto w każdej z tych na pozór dobrych swoich czynności znalazłam mnóstwo uchybień
i niedoskonałości. Często nie wystarczało mi odwagi, jeszcze częściej wiary.
Owszem i dotąd jeszcze, choć widzę naocznie spełnienie się tego wszystkiego, co
mi Pan o założeniu tego domu powiedział, pamiętam, że nigdy nie zdołałam się
zdobyć na zupełną i niezachwianą wiarę w Jego słowa, choć przy tym nie miałam
najmniejszej wątpliwości, że one się spełnią. Nie wiem, jak pogodzić się mogły
we mnie takie dwie sprzeczności, gdy z jednej strony rzecz nieraz mi się
wydawała wprost niemożliwa, a z drugiej strony przecież nie mogłam o niej
wątpić, to jest dopuścić do siebie przekonania, że ona nie dojdzie do skutku.
Ostateczny z tych moich rozważań był ten wniosek, że co w tej sprawie było
dobrego, to wszystko uczynił Pan sam od siebie, a co się do niej przymieszało
złego, to pochodziło ode mnie. Dlatego też przestałam o tym myśleć i wolałabym
całkiem o tych przejściach nie pamiętać i oszczędzić sobie przykrości spotykania
się na każdym kroku z takim mnóstwem swoich błędów. Niech będzie błogosławiony
Ten, który gdy zechce, ze wszystkiego umie wyprowadzić dobro, amen.
15. Mówiłam i powtarzam, że jest to rzecz niebezpieczna liczyć lata, które
spędziliśmy na modlitwie myślnej. Jakkolwiek dusza byłaby pokorna, zawsze,
zdaniem moim, takie liczenie może pozostawić w niej nadzieję, że przez tyle lat
służenia nabyła jakąś zasługę. Nie mówię, by nie miała zasługi. Ma ją i będzie
jej za nią hojnie zapłacone, ale to mam za rzecz pewną, że ktokolwiek w swym
życiu duchowym mniema, iż długoletnim ćwiczeniem się w modlitwie wewnętrznej
zasłużył sobie na te wielkie łaski i pociechy duchowe, ten nigdy do szczytu
doskonałości nie dojdzie. Czy mało mu tego, że w nagrodę za jego wierność, Bóg
trzymał go za rękę, aby Go już tak nie obrażał, jak to czynił wpierw, nim zaczął
oddawać się modlitwie? Czy jeszcze będzie targować się z Bogiem, jak to mówią, o
własne Jego pieniądze? Nie sądzę, by to było znakiem głębokiej pokory. Może się
mylę, ale mnie takie postępowanie z Bogiem wydaje się zuchwałością. Chociaż mało
jest we mnie pokory, to jednak nie pamiętam, bym kiedy odważyła się na coś
podobnego. Choć być może to dlatego, że nie mogłam, bo nigdy nie służyłam Panu
jak należy. Gdybym była wierniejsza w Jego służbie, może bym pierwsza i
skwapliwiej niż inna upomniała się u Niego o zapłatę.
16. Nie mówię, by dusza przez wiele lat pokornie trwając na modlitwie nie
czyniła tym samym postępów i nie otrzymywała łask od Boga. To tylko chcę
powiedzieć, że w żadnym razie nie powinna pamiętać o tych latach służby i swojej
modlitwy. Bo wszystko, cokolwiek byśmy mogli uczynić dla Boga, jest obrzydzenia
godną nędzą w porównaniu z jedną kroplą tej krwi, którą Pan za nas wylał. Jeśli
więc im więcej Bogu służymy, tym więcej pozostajemy Jemu dłużni, jakim więc
prawem chcemy liczyć się z tym Panem, który za jeden grosz, który Mu z długu
swego spłacimy, wypłaca nam zaraz tysiąc dukatów? Na miłość Boga, dajmy już
spokój tym obrachunkom. Pozostawmy je Temu, do kogo one należą. Ufność w swoje
zasługi zawsze jest rzeczą nieładną, nawet w sprawach doczesnych. Jakże daleko
bardziej w tych rzeczach, które wiadome są samemu Bogu i o których On sam może
sprawiedliwie sądzić. Jasno nas tego nauczył Pan w tej przypowieści, gdzie
gospodarz taką samą zapłatę daje tym, którzy przyszli do pracy w ostatniej
godzinie dnia, jak i tym, którzy zacząwszy od rana, cały dzień znosili ciężar
pracy i spiekotę.
17. Tyle razy musiałam przerywać pisanie tych trzech ostatnich kart i przez
tyle dni je pisałam - mało mając na to, jak już mówiłam, czasu wolnego - że
zupełnie mi wyszło z pamięci widzenie, o którym z początku mówić zamierzałam.
Teraz więc je opiszę. Ujrzałam siebie samą wśród wielkiego pola, a dokoła
mnóstwo ludzi różnego rodzaju, którzy mnie zewsząd otaczali, a wszyscy uzbrojeni
w oszczepy, miecze, szable i szpady niezmiernie długie, którymi widocznie na
mnie się zamierzali. Ze wszystkich stron groziła mi śmierć bez żadnego sposobu
ucieczki, bez żadnej od nikogo obrony. Taką trwogą ściśnięta nie wiedziałam, co
robić, aż oto wzniósłszy oczy w górę, ujrzałam nad sobą Chrystusa, nie w niebie,
ale wysoko w powietrzu, jak wyciąga do mnie rękę i swoją mocą mnie otacza. W tej
chwili znikła cała moja trwoga, a ta zgraja, mimo złośliwej swojej na mnie
zapalczywości nic mi już złego zrobić nie mogła.
18. Było to widzenie na pozór bezużyteczne, a przecież wielką z niego
odniosłam korzyść, gdy mi dane było zrozumieć jego znaczenie. Znalazłszy się
potem w podobnym prawie położeniu przekonałam się, że widzenie to było wiernym
obrazem świata, który cały, jakby wstępnym bojem i wszelkiego rodzaju orężem
godzi w biedną duszę. Nie mówię tu o przykładach i namowach ludzi niewiernych
Bogu ani o honorach ziemskich, majętnościach, rozkoszach i innych tym podobnych
pokusach, które jak każdy to widzi, zastawiają na nas swoje sidła i nieuważnych
w nie wciągają - ale mówię o prześladowaniach od samych przyjaciół, krewnych i
nawet, co dziwniejsze, od ludzi bardzo pobożnych. Wszyscy oni w najlepszej
wierze i przekonaniu, że spełniają przez to swoją powinność, w takie mnie w
swoim czasie zapędzili udręczenie, że nie wiedziałam ani jak się obronić, ani co
począć.
19. O wielki Boże! Gdybym tu chciała opowiadać wszystkie szczegóły i sposoby
tych utrapień, które w tym czasie wycierpiałam, po tych jeszcze przeciwieństwach
i prześladowaniach, o których mówiłam wyżej, jakaż by z tego mego opowiadania
wyszła przekonywująca i wymowna zachęta do zupełnego w głębi duszy obrzydzenia
sobie całego świata! Było to - jak sądzę - największe ze wszystkich
prześladowań, jakie zniosłam w swym życiu. Nieraz, szczerze mówię, tak widziałam
siebie ze wszystkich stron udręczoną, że nie miałam innego ratunku, tylko
wznosić oczy do nieba i Boga wzywać na pomoc. Dobrze wówczas pamiętałam to, co
było mi ukazane w tym widzeniu, i wielką mi to było pobudką i pomocą, abym nie
polegała na żadnym stworzeniu, bo żadne nie jest stałe. Jedynie Bóg się nie
zmienia i nigdy nie zawodzi. Zawsze też w tych wielkich moich udręczeniach Bóg
mi przysyłał kogoś, aby mi podał rękę, jak to mi było obiecane w tym widzeniu, i
na nowo mnie utwierdził w moim postanowieniu, by nie przywiązywać się do
niczego, a troszczyć się jedynie o upodobanie Pańskie. I tak utrzymywałeś we
mnie, o Boże, tę odrobinę cnoty, jaką miałam z Twojej łaski, tego tylko pragnąc,
bym Tobie wiernie służyła. Bądź za to błogosławiony na wieki!
20. Pewnego razu, gdy byłam w stanie szczególnego niepokoju i strwożenia,
niezdolna skupić się w duchu, czując w sobie walkę i rozterkę wewnętrzną, zaś
myśli moje błąkały się po rzeczach próżnych i niepożytecznych - i nawet zwykłe
moje oderwanie się od wszystkich jakby się we mnie chwiało - widząc taką wielką
swoją nędzę, zaczęłam się obawiać czy łaski, jakie mi Pan uczynił, nie były
prostym tylko złudzeniem? W duszy mojej powstały wielkie ciemności. W takim moim
udręczeniu Pan do mnie przemówił. Powiedział mi, iż nie mam czego się smucić, że
owszem lepiej dla mnie widzieć się w takim stanie, bo z tego mogę poznać, jaka
byłaby moja nędza, gdyby On mnie opuścił i że nie ma dla nas bezpieczeństwa,
dopóki żyjemy w tym ciele. Ukazał mi przy tym, jaki jest pożytek i jaka zasługa
z tego wewnętrznego potykania i zmagania się ze sobą, za które On taką wspaniałą
przygotowuje nam nagrodę. W słowach tych zdawało mi się, że czuję całą litość
Jego Boskiego Serca dla nas, żyjących na tym wygnaniu. Dodał również, bym nigdy
nie dopuszczała tej myśli, że On mógłby zapomnieć o mnie. Zapewnił mnie, że
nigdy mnie nie opuści, ale żąda także, abym ja ze swej strony uczyniła wszystko,
co do mnie należy. Wszystko to mówił mi Pan z wyrazem niewypowiedzianej
łaskawości i słodyczy. I inne jeszcze słowa raczył mi powiedzieć, najtkliwszej
miłości i pełne zmiłowania, których tu powtarzać nie mam powodu.
21. To jedno tylko przytoczę, które często słyszę z boskich ust Jego: Odtąd
już - mówi mi przez wielką swoją miłość - tyś jest Moja i Ja twój. O Panie, cóż
jest we mnie mojego, co by nie było Twoim? Gdy wspomnę, kto ja jestem, słowa te
i te boskie pieszczoty takim mnie na wskroś przenikają zawstydzeniem, że jak już
mówiłam i jak to nieraz wyznaję swojemu spowiednikowi, większej, zdaje mi się
potrzeba odwagi do przyjęcia tych łask, niż do zniesienia najcięższych utrapień.
W takich chwilach zupełnie zapominam o swoich dobrych uczynkach. Widzę tylko
przed sobą obraz swojej nędzy i rozum bez potrzeby rozumowania, jakby jednym
wejrzeniem obejmuje ją, co jak nieraz mi się zdaje, dzieje się w sposób
nadprzyrodzony.
22. Bywają chwile, kiedy powstaje we mnie takie gorące pragnienie Komunii
świętej, pragnienie, jakiego żadne słowa nie zdołałyby wyrazić. Któregoś dnia
rano niesłychanie gwałtowna była ulewa. Wydawało się niemożliwe, bym mogła wyjść
z domu. Wyszłam jednak, porwana tak niepowstrzymaną siłą tego pragnienia, że
chociażby mi włócznie przyłożono do piersi dla zagrodzenia drogi, nie cofnęłabym
się, tym bardziej więc nie zatrzymała mnie obawa zmoknięcia. Ledwo przestąpiłam
próg kościoła, doznałam wielkiego zachwycenia. Ujrzałam przed sobą nie wejście
do nieba, jak często widywałam, ale całe niebo otwarte. Ukazał mi się tron, ten
sam, który jak mówiłam waszej miłości, przedtem już nieraz widziałam, a ponad
nim drugi, na którym choć nic nie widziałam, przecież niepojętym jakimś i
niemożliwym do określenia sposobem poznania jasno zrozumiałam, że zasiada tam
Bóstwo. Podpierały go zwierzęta, w których pamiętając wyjaśnienie tajemniczego
znaczenia tych figur, poznałam Ewangelistów. Ale jaki był kształt tego tronu i
kto na nim siedział, tego widzieć nie mogłam. Widziałam tylko naokoło niego
wielkie mnóstwo aniołów, bez porównania, jak mi się zdawało, piękniejszych niż
ci, których przedtem oglądałam w niebie. Byli to, jak sądzę, serafini albo
cherubini, bo jasność ich chwały bardzo jest różna, jak mówiłam, od chwały
innych. Wydają się jakby na wskroś ogniem płonący. Jakiego wówczas doznałam w
sobie nadziemskiego uszczęśliwienia, tego opisać nie potrafię. Nikt nie zdoła
tego wyrazić ani nawet w myśli sobie przedstawić, kto sam nie doświadczył. Nic
nie widziałam, a przecież czułam to wyraźnie i rozumiałam, że tam przede mną
jest wszystko, czego tylko dusza pragnąć może. Usłyszałam głos, nie wiem czyj,
mówiący mi, że wobec tego objawienia nic innego nie mam do czynienia, tylko
zrozumieć, że niczego tu zrozumieć nie zdołam i uznać, jak w porównaniu z tym
dobrem niewidzialnym, wszystkie rzeczy widzialne są samą nicością. Od tego czasu
czułam prawdziwie wielkie w głębi duszy zawstydzenie widząc, że mogę jeszcze nie
tyle przywiązywać się do jakiejś rzeczy stworzonej, ale choćby i myślą tylko na
niej się zatrzymać. Cały świat wydawał mi się jednym tylko mrowiskiem.
23. Przyjęłam w tym stanie Komunię i wysłuchałam Mszy, sama nie wiem jak.
Zdawało mi się, że wszystko to trwało jedną chwilę, wielkie więc było moje
zdziwienie, gdy po uderzeniu zegara przekonałam się, że całe dwie godziny
zostawałam w tym zachwyceniu i nadziemskim uszczęśliwieniu. Zdumiewałam się
potem nad cudowną potęgą tego ognia wewnętrznego, który prosto od Boga i z
wiekuistego ogniska Jego miłości zstępuje w duszę. Bo jak nieraz już mówiłam
chociażbym pragnęła i aż do wyniszczenia siebie wysilała się, nie jest w mojej
mocy zdobyć sobie choćby jedną jego iskierkę, jeśli Pan sam w boskiej swojej
łaskawości nie będzie mi chciał go dać. Ogień ten, gdy zstąpi na duszę,
pochłania w sobie starego człowieka, wszystkie niedostatki, niemoce i jego
nędze. Jak feniks - o którym gdzieś czytałam - spłonąwszy w ogniu z własnych
swoich popiołów powstaje przemieniony, tak i dusza z tego ogniska wychodzi inną
niż była, pełna większych i świętszych niż przedtem pożądań i wielkiego męstwa.
Nie poznałbyś jej, z taką nową zupełnie czystością zaczyna chodzić drogami
Pańskimi. Błagałam Pana, aby i ze mną tak było, abym i ja z nowym zapałem ducha
zaczęła Mu służyć. A Pan powiedział do mnie: Dobrego użyłaś porównania. Patrz,
byś o nim nie zapomniała i nigdy nie ustała w staraniach, aby stawać się coraz
bardziej doskonałą.
24. Innego razu, gdy znowu martwiłam się tą samą, o której mówiłam wyżej,
wątpliwością, czy te widzenia są od Boga, ukazał mi się Pan i powiedział do mnie
głosem surowym: O, synowie ludzcy, jak długo będziecie ciężkiego serca? Potem
dodał, że w tym jednym powinnam dobrze siebie zbadać, czy rzeczywiście oddałam
siebie Jemu na własność, czy też nie? A jeśli to prawda, że oddałam się Jemu i
że jestem Jego, powinnam być pewna, że On nie dopuści abym zginęła. Surowy ten
wyrzut na początku Jego mowy bardzo mnie zasmucił, ale Pan na nowo przemówił do
mnie z wielką czułością i słodyczą. Mówił mi, żebym się nie smuciła, że wie
dobrze, iż gotowa jestem na wszystko dla służenia Jemu, że i On uczyni wszystko,
o cokolwiek bym Go prosiła (i w tej chwili uczynił to, o co Go błagałam). Dodał
jeszcze, bym patrzyła na tę rosnącą we mnie z każdym dniem miłość, jaką Go
miłuję, a po tym samym poznam, że nie jest to sprawa diabelska. Bóg nie
dopuszcza czartowi aż do tego stopnia swoją moc wywierać na tych, którzy Jemu
służą. Ten duch ciemności nie zdołałby dać mi tej jasności wewnętrznej i tego
pokój duszy, którymi się cieszę. Na koniec ostrzegł mnie, że po tylu
zapewnieniach, jakie otrzymałam od mężów tak poważnych, iż widzenia moje są od
Boga, źle czyniłabym, gdybym jeszcze w to nie wierzyła.
25. Innego dnia, w chwili gdy odmawiałam Symbol wiary św. Atanazego:
Quicumque vult.... Pan dał mi zrozumieć, w jaki sposób Bóg jest jeden w trzech
Osobach, i to tak jasno, że wielkie z tego miałam zdumienie i pociechę. Wielce
mi to pomogło do lepszego poznania łaskawości Boga i cudownych Jego spraw. Ile
razy teraz myślę o Trójcy Świętej albo słucham mówiących o Niej, niezmierną mi
to radość sprawia, że rozumiem, zdaje mi się, jak to być może.
26. Raz znowu, w dzień Wniebowzięcia Królowej Aniołów i Pani naszej Pan
raczył uczynić mi tę łaskę, że w zachwyceniu ujrzałam Jej wstąpienie do nieba,
radosne i uroczyste przyjęcie Jej i miejsce, jakie zajęła w królestwie swego
Syna. W jaki sposób to wszystko się odbyło, tego opisać nie potrafię. To tylko
powiem, że widok tej chwały napełnił moją duszę niewypowiedzianą chwałą i
szczęśliwością. Bardzo znaczne też skutki sprawiło we mnie to widzenie, gdyż
pozostała mi po nim wielka żądza cierpienia i gorące pragnienie służenia tej
niebieskiej Pani, która sobie na taką chwalę zasłużyła.
27. Będąc w kościele kolegium Towarzystwa Jezusowego, w chwili gdy bracia
przystępowali do Komunii, ujrzałam rozciągnięty nad ich głowami bardzo kosztowny
baldachim. Widzenie to powtórzyło się dwa razy. Gdy potem inni przystępowali do
Komunii, baldachimu już nie widziałam. |