Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 34
Jak zmuszona została rozkazem prowincjała opuścić miasto i udać się do pewnej
osoby wysokiego rodu dla pocieszenia jej w smutku. Co tam się wydarzyło i jak
wielką łaskę Pan jej uczynił, używając za narzędzie do pobudzenia pewnego
znakomitego kapłana ku gorliwszej Jego służbie, z czego sama potem miała pomoc i
obronę od niego. Są tu rzeczy bardzo godne uwagi.
1. Jakkolwiek z najwyższą pilnością starałam się trzymać rzecz w sekrecie,
jednak nasze starania i roboty wokół przedsięwziętej sprawy nie mogły się
odbywać tak potajemnie, by wiadomość o nich nie doszła do uszu tego i owego.
Jedni wierzyli tym słuchom, drugim rzecz wydawała się niemożliwą. Ja bardzo się
bałam, że jeśli Prowincjał powróci i o tym się dowie, zakaże mi dalej zajmować
się tą sprawą i wszystko od razu uległoby przerwaniu. Oto w jaki sposób Pan
zapobiegł temu niebezpieczeństwu. Zdarzyło się, że w jednym wielkim mieście,
odległym stąd przeszło dwadzieścia mil, pewna pani niedawno straciła męża, i tak
była niepocieszona po jego śmierci, że od zbytniego smutku zaczęła zapadać na
zdrowiu. Pani ta dowiedziała się o tej lichej grzesznicy. Pan to zrządził, że
opowiadano jej różne rzeczy chwalące mnie, dla szczęśliwych skutków, jakie miały
z tego wyniknąć. Znała ona dobrze naszego Prowincjała, a będąc osoba bardzo
wysoko postawiona, wielkie u niego miała znaczenie. Wiedząc zatem, że jestem w
takim klasztorze, z którego nie wolno wychodzić, i obiecując sobie, że ja ją
zdołam pocieszyć, tak gorące z natchnienia Pańskiego powzięła pragnienie
zobaczenia się ze mną, że nie mogąc mu się oprzeć, natychmiast postanowiła na
wszelki sposób sprowadzić mnie do siebie. W tym celu napisała do Prowincjała,
który w tej chwili przebywał gdzieś daleko. Skutkiem tego przysłał mi rozkaz,
zalecając, abym w imię świętego posłuszeństwa, natychmiast udała się z
towarzyszką na to miejsce. Rozkaz ten otrzymałam w nocy Narodzenia Pańskiego.
2. Byłam nim nieco poruszona, gdyż poczułam wielką przykrość, że dla
korzystnego, jakie o mnie mają mniemania, tak się o mnie starają i z tak daleka
mnie sprowadzają, czego ja, znając wielką swoją nędzę, nie cierpię. Gorąco
polecałam się Bogu, aż nagle w czasie modlitwy porwały mnie wielkie zachwycenia,
które trwały prawie przez całą jutrznię. Pan przemówił do mnie i powiedział mi,
abym jechała i nie zważała na zdania innych, bo mało kto poradziłby mi z
należnym zastanowieniem. Choć w drodze tej będę miała utrapienia, ale będzie z
nich chwała Bogu. Dla sprawy klasztoru potrzeba, bym się stąd oddaliła, póki nie
nadejdzie Brewe. Diabeł wielki uknuł spisek na przyjazd Prowincjała, ale mam się
nie bać niczego, bo On będzie tam moim pomocnikiem. Słowa te bardzo mnie
pokrzepiły i pocieszyły. Powiedziałam o tym Rektorowi, który uznał, że nie
powinnam wymawiać się od tej podróży. Inni, przeciwnie, byli zdania, że to
niemożliwe, że jest w tym zasadzka diabelska na moją szkodę, że powinnam jeszcze
napisać do Prowincjała.
3. Usłuchałam Rektora i polegając na tym, co mi Pan powiedział na modlitwie,
wyruszyłam w drogę bez strachu, ale z wielkim zawstydzeniem na myśl, z jakiego
tytułu tam mnie wzywają i jakie fałszywe tworzą sobie o mnie wyobrażenie. Z tego
też powodu z większą jeszcze natarczywością błagałam Pana, aby mnie nie
opuszczał. Wielką to było dla mnie pociechą, że w mieście, do którego się
udawałam, znajdę dom Towarzystwa Jezusowego. Dlatego myślałam sobie, że i tam
tak samo jak tu poddając się zaleceniom ojców, będę choć do pewnego stopnia
bezpieczna. Z łaski Boga obecność moja tak wielką przyniosła tej pani pociechę,
że prawie od razu znacznie polepszyło się jej zdrowie i z każdym dniem czuła się
bardziej uspokojona. Szybka ta zmiana tym bardziej była w niej uderzająca, że
jak mówiłam, smutek bezmierny doprowadził ją do bardzo groźnego stanu. Pan
raczył to sprawić przez wzgląd na modlitwy wielu dobrych dusz, moich znajomych,
które Go o pomyślny dla mnie skutek prosiły. Była to osoba bardzo bogobojna i
tak cnotliwa, że wiarą i swoją pobożnością dopełniała tego, czego mnie nie
dostawało. Pokochała mnie bardzo, i ja też nie mniej ją kochałam za jej dobroć
dla mnie. Mimo to jednak pobyt mój u niej był niemal ustawicznym dla mnie
krzyżem. Wykwintne wokół mnie usługi i starania sprawiały mi mękę, a wysoki,
jaki mi okazywano szacunek, strachem mnie przejmował. Dusza moja tak się czuła
tym wszystkim skrępowana, że nie śmiałam ani na chwilę spuścić jej z oka. Ale i
Pan także łaskawe miał oko na mnie i w czasie mojego tam pobytu nadzwyczajnych
łask mi użyczał. Dawały mi one taką swobodę ducha i taką mnie przejmowały
wzgardą dla wszystkich tych wielkości, na które tam patrzyłam, iż im okazalszymi
przedstawiały się oczom, tym jaśniej widziałam marność ich i nicość. Dlatego też
spotykając się codziennie z tak wielkimi paniami, iż służyć im mogło być dla
mnie zaszczytem, tak przecież swobodnie z nimi się zachowywałam, jak gdybym była
im równa.
4. Wyciągałam z tego wielki dla siebie pożytek duchowy i nie wahałam się w
szczerości serca mówić tej pani, co myślę. Widziałam, że i ona jest kobietą, tak
samo jak ja podległą ułomnościom i namiętnościom. Widziałam, jak mało godnymi
pożądania są wszelkie pańskie splendory, i im kto stoi wyżej, tym większe ma
zmartwienia i troski. Sama przecież już troska o utrzymanie godności swego stanu
odbiera im spokój życia. Jedzą nie w porę i bez ładu, bo wszystko się powinno
stosować do stanowiska, a nie do własnej wygody. W wyborze potraw muszą często
kierować się wymaganiami swego stanu, a nie swoim upodobaniem i gustem. Szczerze
wyznaję, chęć zostania wielką panią z gruntu mi obrzydła i na samo o tym
wspomnienie mówię sobie: Boże uchowaj! Powinnam jednak dodać, że choć ta pani
jest jedną z pierwszych w królestwie, nie sądzę przecież, by znalazło się ich
wiele, które by taką jak ona odznaczały się pokorą i prostotą. Tym bardziej też
żal mi było jej i dotąd żałuję, widząc jak często zmuszona jest zachowywać się
nie według własnej skłonności, ale według wymagań pańskiej godności. Ze służbą i
swoim dworem, jakkolwiek ludzi ma dobrych, musi wciąż mieć się na baczności i
liczyć się z każdym słowem. Nie wolno jej mówić z jednym więcej niż z drugim,
gdyż ten, który dozna więcej łaskawości, będzie źle widziany u wszystkich. Jest
to takie skrępowanie, że choć świat zawsze kłamie, chyba mało kłamstw równa się
temu, gdy panami nazywa tych niewolników, zależnych w tylu niezliczonych
sposobach od swego otoczenia i podległych służebnościom swego stanowiska.
5. Z łaski Boga, w czasie mego pobytu u tej pani, domownicy jej znaczne
robili postępy w pobożności, choć mnie i z tej strony nie zbywało na
przykrościach, skutkiem zazdrości, jaką powzięły na mnie niektóre z otoczenia
pani domu, patrząc niechętnym okiem na wielką przychylność, jaką ona mi
okazywała. Sądziły zapewne, że szukam w tym dla siebie jakiejś korzyści. Dlatego
widać Pan dopuszczał by mnie spotykały przykrości z takich i innych jeszcze
powodów, abym nie uwięzła w wygodach i przyjemnościach, jakimi byłam otoczona i
abym z łaski Jego wyszła ze wszystkich tych pokus bez szkody, owszem, z
pożytkiem dla duszy.
6. W tym czasie zdarzyło się, że przybył do tego miasta pewien zakonnik, maż
bardzo znakomity, z którym przed laty miewałam w różnych czasach rozmowy
duchowne. Będąc pewnego dnia na Mszy świętej w kościele jego Zakonu, położonym w
pobliżu domu, w którym mieszkałam, poczułam nagle wielką chęć dowiedzenia się o
obecnym usposobieniu jego duszy, bo zawsze pragnęłam widzieć go doskonałym sługą
Bożym. Wstałam więc, chcąc podejść do niego i prosić go o chwilę rozmowy, lecz
zaraz potem, zwłaszcza że byłam już skupiona na modlitwie, przyszła mi myśl, że
będzie to strata czasu, że mieszam się w nie swoje rzeczy i na z powrotem
usiadłam. Powtórzyło się to, o ile pamiętam, dwa czy trzy razy. W końcu jednak
dobry anioł wziął przewagę nad złym. Na wezwanie moje zakonnik ten przyszedł do
konfesjonału na rozmowę ze mną. Nie widząc się już od wielu lat, zaczęliśmy od
wypytywania się wzajemnie o nasze przejścia w tym czasie. Powiedziałam mu
najpierw o sobie, jak życie moje przez te lata było pełne cierpień wewnętrznych.
On zapragnął, bym mu opowiedziała, jakie to były cierpienia. Odpowiedziałam mu,
że są to rzeczy, o których nikt wiedzieć nie powinien, że ich wyjawić nie mogę.
Odpowiedział mi na to, że skoro wyznałam tę swoją tajemnicę temu ojcu
dominikaninowi, o którym wspomniałam wyżej, więc nie mam już powodu przed nim
się ukrywać, bo tamten - będąc wielkim jego przyjacielem - na pierwsze zapytanie
powie mu o wszystkim.
7. Prawdę mówiąc nie było w jego mocy naleganiom swoim zaniechać, tak jak nie
było w mojej odmówić mu żądanego wyznania. Jakkolwiek zawsze doznawałam wielkiej
przykrości i zawstydzenia, ile razy zmuszona byłam mówić o tych rzeczach, z nim
przecież, tak samo jak przedtem z Rektorem nie sprawiało mi to żadnej trudności,
owszem, raczej wielką mi przyniosło pociechę. Wyznałam mu wszystko pod sekretem
spowiedzi. Zawsze uważałam go za rozumnego, ale tym razem wydał mi się
rozumniejszy i światlejszy niż kiedykolwiek. Podziwiałam jego wielkie zdolności
i sposobność do znakomitego postępu w doskonałości, gdyby się bez podziału oddał
Bogu. Bo mam to już od wielu lat, że skoro spotkam kogo, kto swymi zaletami
przypada mi do serca, zaraz pragnęłabym widzieć go całkowicie poświęconego Bogu
i to pragnienie ogarnia mnie z taką siłą, że nieraz prawie odchodzę od siebie.
Pragnę bez wątpienia, by wszyscy wiernie służyli Bogu. Gdy chodzi o takich, dla
których szczególną mam miłość i szacunek, pożądanie to staje się
niepowstrzymanie gwałtowne i z taką natarczywością błagam Pana za nimi. Tak samo
było i z tym zakonnikiem, o którym mówię.
8. Prosił mnie, bym go bardzo polecała Bogu. Nie potrzebował mi tego mówić,
bo takie miałam dla niego serce, że niemożliwe bym tego nie czyniła. Poszłam na
miejsce, gdzie zwykle oddawałam się samotnej modlitwie, zaczęłam przedstawiać
Panu swoją prośbę i w zebraniu ducha mówić do Niego, jak to często mi się
zdarza, jakby nieprzytomna i sama nie wiedząc, co mówię. W takich bowiem
chwilach sama tylko miłość mówi, a dusza w takim jest zachwyceniu, że nie zważa
już na nieskończoną swoją niskość wobec ogromnego majestatu Boga. Wie, że Bóg ją
miłuje i mając tę pewność zapomina o sobie, a czując się cała w Nim pogrążona i
jakby stanowiąca z Nim jedność nierozdzielną, mówi od rzeczy. Pamiętam, że
wówczas po długich z rzewnymi łzami błaganiach, aby pociągnął tę duszę do
całkowitej, bez podziału swojej służby - bo choć byłam pewna, że jest to dusza
dobra, ale na tym nie poprzestając chciałam ją widzieć doskonałą - w końcu
powiedziałam Panu: Panie, nie powinieneś mi odmówić tej łaski, przecież widzisz,
że będzie to dobry nabytek i że on bardzo nam się przyda jako przyjaciel!
9. O dobroci, o nieskończona łaskawość Boga! On, taki wielki Majestat znosi
to, by takie jak ja, nędzne stworzenie z taką zuchwałą poufałością do Niego
mówiło! Nie zważa na słowa, choć niestosowne i niedorzeczne, tylko na dobrą wolę
i na wielkie pragnienie, z którego te słowa płyną! Niech będzie błogosławiony na
wieki wieczne.
10. Tego samego dnia wieczorem, w godzinach, w których trwałam na
rozmyślaniu, ogarnęło mnie nagle, pamiętam, gnębiące strapienie na myśl, czy
jestem w przyjaźni z Bogiem i że nie mogę wiedzieć na pewno, czy jestem w stanie
łaski, czy nie? Nie dlatego żebym pragnęła tej łaski przez próżną ciekawość, ale
że wolałabym umrzeć, niż żyć w niepewności, czy nie jestem umarła. Nad wszelką
bowiem śmierć straszniejszą była dla mnie ta myśl, że może czym obraziłam Boga.
Okrutny na tę myśl dręczył mnie smutek. Cała płonąc miłością i rozpływając się
we łzach błagałam Pana, by takiego nieszczęścia na mnie nie dopuścił. Wtedy
usłyszałam te słowa: Możesz się pocieszyć i ufać, iż jesteś w stanie łaski; bo
taka wielka miłość Boga, takie łaski, jakich Bóg ci użycza, takie uczucia, jakie
w twojej duszy wzbudza, nie mogą iść w parze z grzechem śmiertelnym ani się
udzielać duszy, będącej w stanie grzechu. Co do łaski, o którą błagałam Pana dla
tego zakonnika, miałam zupełną pewność, że ją otrzymam. Pan powiedział mi dla
niego kilka słów z poleceniem, bym mu je powtórzyła. Sprawiło mi to wielka
przykrość, bo nie wiedziałam, jak to zrobić i jak już mówiłam, nie ma nic, co by
mi z taką trudnością przychodziło, jak wyjawianie podobnych rzeczy osobie
trzeciej, wtedy zwłaszcza, gdy nie wiem, jak ona to przyjmie i czy nie będzie
się ze mnie śmiała. Wielkie więc z powodu tego poselstwa miałam udręczenie. W
końcu jednak, widząc jasno, że Bóg tego chce, przyrzekłam Mu, że spełnię Jego
rozkaz. Wstydząc się spełnić to ustnie, spisałam słowa powierzone mi dla tego
zakonnika i tak mu je oddałam.
11. Skutek, jaki one w nim sprawiły, dowiódł jawnie, że pochodziły od Boga.
Postanowił oddać się naprawdę życiu wewnętrznemu, choć nie uczynił tego zaraz.
Pan chcąc go mieć dla siebie, używał mnie za narzędzie do oznajmienia mu pewnych
prawd, które choć ja o tym nie wiedziałam, tak dokładnie odpowiadały najgłębszym
potrzebom jego duszy, że prawie nimi był przerażony. Pan i wewnętrznie
usposabiał go tak, by wierzył, że te słowa od Niego pochodzą. Ja ze swojej
strony, mimo całej swojej nędzy nieustannie błagałam Pana, aby go całkiem do
Siebie nawrócił i dał mu obrzydzić sobie wszelkie dobra i uciechy tego życia.
Tak też całkowicie wysłuchał mojej prośby - za co niech będzie błogosławiony na
wieki! - Teraz, ile razy zdarzy mi się z nim rozmawiać, słowa jego wprawiają
mnie jakby w zachwycenie. Tyle Pan w tak krótkim czasie nadzwyczajnych łask w
nim namnożył, że gdybym nie była naocznym świadkiem zadziwiających jego
postępów, niełatwo bym temu uwierzyła. Patrząc na ustawiczne jego pogrążenie się
w Bogu, można powiedzieć, że całkowicie umarł dla wszystkich rzeczy tej ziemi.
Niech Bóg łaskawy raczy go wspierać wszechmocną swoją ręką, bo jeśli dalej
będzie czynił takie postępy, czego słusznie można się po nim spodziewać - bo
gruntownie jest utwierdzony w znajomości samego siebie - będzie to jeden z
najznakomitszych sług Bożych, ku wielkiemu pożytkowi wielu dusz, dzięki
wielkiemu, jakiego w tak krótkim czasie nabył, zrozumieniu i doświadczeniu dróg
życia duchowego. Są to dary Boże i Bóg je daje, kiedy chce i jak chce, nie
zważając ani na długość czasu, ani na wielkość uprzednich zasług. Nie mówię, by
długoletnie zasługi nie mogły się w znacznej mierze do tego przyczynić. Jest
jednak rzeczą pewną, że częstokroć Pan i po dwudziestu latach nie użyczy jednemu
tak wysokiego stopnia kontemplacji, na jaki wyniesie drugiego w jeden rok.
Dlaczego tak czyni, to Jemu samemu wiadomo. I w tym właśnie jest błąd, gdy
sadzimy, iż z czasem zdołamy przyjść do zrozumienia tych rzeczy, których nikt
żadna miarą nie rozumie inaczej, tylko doświadczeniem. Stąd - jak mówiłam -
wielu się myli i chce sądzić o rzeczach duchowych, nie posiadając ich. Nie
znaczy to jednak, by uczony teolog, choć sam tymi wysokimi drogami nie chodzi,
nie mógł kierować duszą oddaną życiu Bożemu, byleby objawy tego życia,
zewnętrzne czy wewnętrzne, o ile należą do porządku naturalnego, sądził według
światła zdrowego rozumu, a co do objawów nadprzyrodzonych, trzymał się Pisma
świętego. Na tym niech poprzestaje. Co zaś poza ten zakres wychodzi, niech sobie
nad tym głowy nie suszy i niech sobie nie wyobraża, że potrafi zrozumieć, czego
nie rozumie, i niechaj ducha nie gasi i dusz takich nie gnębi. Mają one nad
sobą, co do tych rzeczy Pana większego niż on, który nimi kieruje i nie chodzą
one bez wodza.
12. Niech się temu nie dziwi, jakby to były rzeczy niemożliwe - wszystko u
Pana jest możliwe - ale niech się zdobywa na wiarę i niech się upokarza i uzna,
że w tej wysokiej umiejętności Pan ma moc dać, i nieraz może daje więcej światła
ubogiej jakiejś starej kobiecinie, niż jemu z całą jego nauką. Taką pokorą
więcej pożytku przyniesie duszom i samemu sobie niż uważając siebie mężem
modlitwy i za takiego chcąc uchodzić, kiedy nim nie jest. Przeciwnie bowiem,
jeśli nie ma-jąć doświadczenia, nie będzie miał również przynajmniej głębokiej
pokory, by rozumiał, że tego nie rozumie i że to, czego nie rozumie, nie jest
przecież dlatego niemożliwe, mało na tym zyska i jeszcze mniej na tym zyskają
dusze, którymi kieruje. Mając zaś pokorę, niech będzie spokojny. Nie dopuści Pan
tego, aby zbłądził ani by w błąd wprowadzał innych.
13. Ojciec, o którym mówię, własnym doświadczeniem z daru Pana doznawszy
wielu z tych rzeczy, starał się także -będąc bardzo uczonym - zgłębić je
naukowo, o ile mogą być zgłębione. Czego sam nie doświadczył, o to pyta
doświadczonych. Dopomaga mu do tego dar wielkiej i żywej wiary, jaki otrzymał od
Pana. Wielkie tym sposobem zrobił postępy i wiele dusz pociągnął do
doskonałości, między innymi i moją. Widząc bowiem wielkie utrapienia, jakie mnie
czekały, i mając powołać do siebie niektórych spomiędzy tych, którzy mną
kierowali, Pan w boskiej łaskawości swojej obmyślał mi w taki sposób innych
pomocników, którzy by mnie w moich strapieniach wspierali, i dużo mi dobrego
czynili. Tak go Pan jakby z gruntu odmienił, że sam siebie, można powiedzieć,
nie poznaje. Uzdrowił go z dawnych jego niemocy i nowych mu dodał sił do
umartwień i ćwiczeń pokutnych, którym przedtem nie mógł się oddawać. Napełnił go
odwagą i męstwem do wszelkich dobrych uczynków. Słowem, z tego wszystkiego i z
wielu innych rzeczy, które pomijam, jasno widać, jak wielkim i nadzwyczajnym
powołaniem Pan go zaszczycił. Niech będzie za to błogosławiony na wieki.
14. Cały ten swój niezrównany postęp w świętości zawdzięcza on, pewna tego
jestem, łaskom, jakie mu Pan uczynił na modlitwie. Są to łaski rzeczywiste, a
nie pozorne, jak to widać z różnych prób, jakimi już podobało się Panu go
doświadczyć, a z których on wyszedł zwycięsko i dał dowód, że rozumie całą
prawdę i całą wielkość zasług, jakich człowiek dostępuje, gdy cierpi
prześladowanie. Mocną pokładam nadzieję w łaskawości Pańskiej, że mąż ten
wielkie sprowadzi błogosławieństwo na niejednego ze swoich braci w Zakonie i na
cały swój Zakon, jak to częściowo już widać. Miałam wielkie widzenia, w których
Pan powiedział mi niektóre rzeczy o nim i o Rektorze Towarzystwa Jezusowego, o
którym wyżej była mowa, jak również o dwóch jeszcze ojcach Zakonu św. Dominika,
a mianowicie o jednym z nich, na którym to, co przedtem o nim słyszałam w
widzeniu, Pan już w rzeczy samej okazał, jawną czyniąc wielką jego świętość.
15. Najwięcej jednak objawień miałam o tym, o którym teraz mówię i jedno z
nich tu opowiem. Raz będąc z nim w rozmównicy, w duchu ujrzałam jego duszę
płonącą takim ogniem miłości Bożej, że na ten widok prawie odchodziłam od
siebie, uwielbiając łaskawość Boga, iż w tak krótkim czasie do tak wysokiego
stanu podniósł tę duszę. Wielkie czułam zawstydzenie na myśl, z jaką pokorą mnie
słuchał, gdy mu dawałam niektóre objaśnienia co do modlitwy myślnej, a jak mało
we mnie pokory, że śmiem tak poufale rozmawiać z tak świętym sługą Bożym. Chyba
tylko dlatego Pan mi, jak ufam, tę moją zuchwałość przebaczył, że tak gorąco
pragnęłam najwyższego uświęcenia tego Jego sługi. Rozmowa z nim tak potężnie na
mnie działała, że czułam jakby nowy ogień zapalał się w mojej duszy i nowe
pożądanie rozpoczęcia wreszcie służenia Bogu naprawdę. O mój Jezu, jakże potężna
jest dusza płonąca Twoją miłością! Jak bardzo powinniśmy cenić taką duszę i
błagać Pana, aby nam ją jak najdłużej w tym życiu zachował. Ktokolwiek tym
ogniem płonie, powinien trzymać się towarzystwa takich dusz i nigdy, o ile to w
jego mocy, z nimi się nie rozłączać.
16. Wielkie to szczęście dla zranionego miłością Bożą, spotkać kogoś innego
noszącego taką samą ranę w swym sercu. Wielka to dla niego pociecha, gdy widzi,
że nie jest sam. Dzielnie pobudza jeden drugiego do cierpienia, a zatem i do
mnożenia swoich zasług. Wzajemnie siebie wspierają tacy waleczni szermierze,
gotowi tysiąc razy narazić się na śmierć dla miłości Boga i pragnący oddać swoje
życie w ofierze dla Niego. Podobni są do żołnierzy, którzy pragną wzbogacić się
łupami zdobytymi na nieprzyjacielu, dlatego pragną wojny i cieszą się z niej, bo
wiedzą, że nie inaczej tylko na wojnie mogą cel swój osiągnąć. Walczyć i
cierpieć, oto co taki żołnierz uznaje sobie za własny swój zawód i rzemiosło. O,
jakaż to wielka i nieoceniona łaska, komu Pan użyczy światła ku zrozumieniu, jak
wielki to zysk cierpieć dla Niego! Ale tego zysku nie zrozumie, jeśli nie opuści
wszystkiego. Bo kto przywiązuje się jeszcze do jakiejś rzeczy stworzonej, ten
dowodzi tym samym, że rzecz ta ma jeszcze wartość w jego oczach, a skoro ma
wartość w jego oczach, więc być nie może, by się z nią rozstał bez żalu, a żal
taki jest niedoskonałością, która podkopuje i rujnuje całą budowę życia
duchowego. Jasne jest bowiem następstwo tego, że kto się przywiązuje do rzeczy
marnych, wraz z nimi marnieje. A jakaż może być większa marność, większe
zaślepienie i większa dla duszy niedola nad to, gdy uznaje za coś wielkiego to,
co jest niczym?
17. Wracając do tego, o czym zaczęłam wyżej, niewypowiedzianą odczuwałam
radość, patrząc na tę duszę i na te skarby, jakie otrzymała od Pana. W
łaskawości swojej jasno mi w niej ukazywał, jak wielką mi łaskę uczynił, że
zechciał mnie użyć jako narzędzie, pomimo moja niegodność. O wiele więcej
cieszyłam się z tych łask, jakimi widziałam jaśniejącą tę duszę i więcej je
uznawałam za swoje własne, niż gdybym je sama otrzymała. Z głębi duszy dzięki
czyniłam Panu, iż tak spełniał moje pragnienia i wysłuchiwał moje modlitwy,
wzbudzając sobie, jak Go zawsze o to błagałam, takich zdolnych i dzielnych
robotników dla szerzenia Swojej chwały. Nie mogąc dłużej znieść takiego nadmiaru
radości, dusza moja wyszła z siebie i gubiąc się w Bogu, znalazła więcej niż
zgubiła. Ustały w niej własne rozważania i myśli, ustała nawet ta boska mowa
wewnętrzna, którą Duch Święty jakby osobiście do niej przemawiał. Wpadłam w
wielkie za-chwycenie, w którym prawie zupełnie, choć tylko na krótko odeszłam od
zmysłów. Ujrzałam Chrystusa Pana w niewypowiedzianej chwale i wielmożności.
Objawił mi swoje wielkie zadowolenie z naszej rozmowy, zapewniając mnie przy tym
i jasno w widzeniu mi ukazując, że gdziekolwiek dwaj albo trzej tak ze sobą
rozmawiają, tam On jest w pośrodku nich, i jak wielką chwałę Mu oddaje, ten kto
w rozmowie o Nim znajduje dla siebie rozkosz. Innym razem, gdy byłam daleko od
miejsca pobytu tego Ojca, ujrzałam jego duszę na rękach aniołów, wznosząca się w
wielkiej chwale. Zrozumiałam z tego widzenia, że dusza jego czyni wielkie
postępy w świętości. I tak było w istocie. Jakiś człowiek, któremu on
wyświadczył wielkie dobrodziejstwa, broniąc jego sławy i zachowując jego dusze
od zatracenia, podniósł przeciw niemu fałszywe świadectwo, grożące jego czci. On
zniósł to, nie tylko cierpliwie, ale i z weselem. Wiele innych jeszcze
wycierpiał prześladowań podobnie jak i wiele dokonał niepospolitych rzeczy na
chwałę Bożą.
18. Sądzę, że wystarczy tych szczegółów. Inne, wiadome waszej miłości, jeśli
takie będzie twoje zdanie, można później jeszcze przytoczyć na chwałę Pana.
Przepowiednie, o których już mówiłam lub jeszcze mówić będę, dotyczące założenia
naszego domu i innych rzeczy, wszystkie się spełniły. Niektóre rzeczy Pan mi
zapowiadał na trzy lata naprzód, inne zaś na czas dłuższy lub krótszy przed
spełnieniem. O każdej takiej przepowiedni mówiłam swojemu spowiednikowi i tej
wdowie, przyjaciółce mojej, z którą jak mówiłam, wolno mi było o takich rzeczach
rozmawiać. Ona, jak później się dowiedziałam, powtarzała to innym i wszyscy oni
wiedzą, że nie kłamię. Nie daj Boże, bym kiedy o czymkolwiek, a tym bardziej w
rzeczach tak ważnych mówiła co innego niż tylko samą i całą prawdę.
19. W tym czasie zmarł nagle jeden z moich szwagrów, nie mając możliwości
wyspowiadania się przed śmiercią. W wielkim z tego powodu swoim zmartwieniu
otrzymałam na modlitwie objawienie, że i moja siostra podobnie umrze, bym zatem
pojechała do niej i pomogła jej do przygotowania się na śmierć. Spowiednik, gdy
mu o tym powiedziałam, nie chciał mnie puścić, gdy jednak to zalecenie kilka
razy się powtórzyło, kazał mi wreszcie jechać, zapewniając, że jeszcze nie ma
nic straconego. Przybywszy do niej na wieś, gdzie mieszkała, nic jej o swoim
objawieniu nie wspomniałam, ale starałam się wedle możności oświecić ją we
wszystkim, czego stan jej duszy wymagał. Namawiałam ją do częstej spowiedzi i do
pilnego we wszystkim czuwania nad sobą. Była to osoba bardzo cnotliwa i chętnie
usłuchała moich rad. Żyła tak jeszcze cztery czy pięć lat w wielkiej czystości
sumienia. Zmarła w chwili, gdy nikogo przy niej nie było, bez spowiedzi.
Szczęście, że dzięki swemu zwyczajowi wyspowiadała się na tydzień czy mało co
więcej przed śmiercią, co było wielką dla mnie pociechą, gdy się dowiedziałam,
że tak umarła. W czyśćcu była bardzo krótko. Niecały upłynął jeszcze tydzień od
jej śmierci, gdy po Komunii Pan mi się ukazał i raczył mi dać widzenie, jak sam
duszę jej wprowadzał na miejsce chwały wiecznej. Przez wszystkie te lata, od
dnia tego objawienia aż do chwili jej śmierci, wciąż pamiętałam to, co mi o niej
powiedziano. Równie i moja przyjaciółka, która dowiedziawszy się o jej śmierci,
przybiegła do mnie cała przerażona, iż przepowiednia tak dosłownie się spełniła.
Chwała bądź Bogu na wieki, iż tak dba o dusze, aby nie zginęły! |