Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 32
Jak Pan przeniósł ją w duchu na miejsce w piekle, na które swymi grzechami
zasłużyła. - Krótki opis tego, co tam widziała. - Rozpoczyna opowiadanie, w jaki
sposób założony został klasztor św. Józefa, w którym obecnie przebywa.
1. Długi upłynął już czas, odkąd otrzymałam od Pana wiele z tych łask, o
których mówiłam i innych jeszcze bardzo wielkie. Pewnego dnia w czasie modlitwy
znalazłam się cała, z duszą i z ciałem w jednej chwili, sama nie wiem jak, w
duchu przeniesiona do piekła. Zrozumiałam, że Pan chce mi ukazać miejsce, które
czarci mieli dla mnie przygotowane i na które zasłużyłam za swoje grzechy.
Trwało to bardzo krótko, ale choćbym jeszcze wiele lat miała żyć, zdaje mi się,
niemożliwe, abym zapomniała kiedy o tej chwil. Wejście przedstawiło mi się na
kształt długiej i wąskiej uliczki, albo raczej na kształt bardzo nisko
sklepionego, ciemnego i ciasnego lochu. Na spodzie rozpościerało się błoto
wstrętnie plugawe, wydające ze siebie woń zaraźliwą i pełne jadowitych gadów. Na
końcu wejścia wznosiła się ściana z zagłębieniem w środku, podobnym do ściennej
szafy. Nagle ujrzałam się wtłoczona w tę ciasnotę. Wszystkie okropności, które
wchodząc widziałam, choć opis mój ani trochę im nie dorównuje, były jeszcze
rozkoszą w porównaniu z tym, co poczułam w tym zamknięciu.
2. Była to męka, o której daremnie kusiłabym się dać dokładne pojęcie. Żadne
słowa najsilniejsze nie wypowiedzą, żaden rozum nie ogarnie całej jej grozy.
Czułam w swojej duszy ogień, na określenie którego, jakim jest i jak na duszę
działa, nie znajduję ani wyrazów, ani pojęcia, a przy tym w ciele cierpiałam
boleści nie do zniesienia. Bardzo ciężkie przeżywałam w życiu cierpienia,
zdaniem lekarzy najcięższe, jakie człowiek może przeżyć. Wszystkie nerwy miałam
pokurczone i długi czas leżałam zupełnie bezwładna. Wiele różnych wszelkiego
rodzaju bólów cierpiałam, a także, jak mówiłam wyżej, katusze zadawane mi przez
czarty. Wszystko to jest niczym w porównaniu z męką, jakiej tam doznałam,
spotęgowaną jeszcze do nieskończoności tą jasną i niewątpliwą świadomością, że
jest to męka wieczna, która nigdy się nie kończy. Lecz cała ta okropna męka
ciała niczym jest znowu w porównaniu z męką duszy. Jest to takie konanie, taki
ucisk, takie jakby duszenie się, takie przenikliwe strapienie i takie gorzkie
rozpaczliwe znękanie, że nie wiem, jakimi słowami to wszystko określić. Choćbym
to nazwała nieustającym śmiertelnym konaniem, mało by jeszcze było tej nazwy, bo
w konaniu śmiertelnym siła większego duszę od ciała odrywa, tu zaś dusza sama
chciałaby się wyrwać z siebie, i sama siebie rozdziera. Słowem, nie mam wyrazu
na oznaczenie jak niewypowiedzianie ta męka duszy, ten ogień wewnętrzny i ta
nękająca ją rozpacz przewyższa wszelkie inne, choć tak okropne katusze i
boleści. Nie widziałam ręki, która mi te katusze zadawała, ale czułam, że się
palę, że jestem jakby targana i sieczona na sztuki. Tak jest, powtarzam: ten
ogień wewnętrzny i ta rozpacz duszy, ta jest męka nad wszelkie męki najsroższa.
3. Nie ma pociechy ani nadziei pociechy w tym okropnym, wonią zaraźliwą
przesiąkniętym więzieniu. Nie ma gdzie usiąść ani się położyć w tym ciasnym
jakby ucho igielne zagłębieniu ściany, do którego byłam wtłoczona. Same ściany
strasznie wyglądają i swoim ciężarem przygniatają i dławią. Nie ma tam światła,
wszędzie dokoła ciemności nieprzeniknione. A jednak, choć nie ma światła - nie
rozumiem, jak to być może - oko przecież widzi wszystko, cokolwiek może być
przykrego i przerażającego dla wzroku. Nie było wolą Pańską, bym wówczas
dokładnie ujrzała całe piekło. Później miałam widzenie innych strasznych rzeczy
i poszczególnych kar za pewne grzechy. Rzeczy te wydawały mi się bardziej
straszliwsze od poprzednio widzianych, ale nie doznając tych męk na samej sobie,
mniej byłam nimi przerażona niż w tym pierwszym widzeniu, w którym podobało się
Panu, bym prawdziwie poczuła w duchu nie tylko smutek wewnętrzny i rozpacz duszy
potępionej, ale i te katusze, i męki zewnętrzne, jak gdybym je w ciele
cierpiała. Nie wiem, jak to wszystko się działo, ale dobrze zrozumiałam, że była
to wielka łaska i że Pan chciał, bym ujrzała na oczy, z jakiej przepaści
wybawiło mnie Jego miłosierdzie. Cokolwiek kiedy słyszałam albo na modlitwie
sama rozważałam o mękach piekielnych (choć rzadko nad tym przedmiotem się
zastanawiałam, bo droga bojaźni mało jest dla mojej duszy pomocna), i co
czytałam o różnych katuszach, jakie czarci zadają potępionym, wszystko to jest
niczym wobec tej męki, na którą patrzyłam i której sama w duchu doświadczyłam.
Jest to zupełnie co innego. Jest między tym a tamtym taka różnica, jak między
malowidłem a rzeczywistością. Spłonąć w ogniu ziemskim jest to bagatela w
porównaniu z tym ogniem, który pali w wieczności.
4. Byłam tak przerażona tym widzeniem, owszem i dziś, choć od tego czasu
upłynęło około sześć lat, tak jestem, mówię szczerze, nim przerażona, że w tej
chwili, gdy o tym piszę, zdaje mi się, że ze strachu krew się ściana w moich
żyłach. We wszelkich też utrapieniach i boleściach, jakie mnie od tego czasu
spotykały, nie pamiętam, by choć na chwilę wyszła mi z pamięci ta myśl, że
wszystko, cokolwiek by mi przyszło wycierpieć w tym życiu, jest niczym. Owszem,
jestem tego zdania, że w wielu wypadkach skarżymy się bez powodu. Widzenie to,
powtarzam, było jedną z największych łask, jakie Pan mi uczynił. Dopomogło mi
ono najskuteczniej do pozbycia się bojaźni utrapień i przeciwieństw tego życia
oraz do odważnego, wedle moich sił, znoszenia ich z nieustającym dziękczynieniem
Panu, który jak dziś mogę ufać, wybawił mnie od cierpień tak straszliwych i
wiecznych.
5. Od tego dnia, powtarzam, wszystko mi się zdaje łatwe w porównaniu choćby
tylko z jedną chwilą takiej męki, jaką tam wówczas wycierpiałam. Dziwię się
samej sobie, jak to być mogło, że czytając tyle razy w książkach opisy, dające
choć niejakie pojęcie o mękach piekielnych, przecież męk tych nie bałam się i
nie myślałam o strasznej ich grozie. Gdzie miałam rozum? Jak mogłam choć na
chwilę spokojnie oddawać się przyjemnościom, które mnie ku takiemu okropnemu
miejscu ciągnęły? O Boże mój, bądź błogosławiony na wieki! Jakże jawnie tu
okazałeś, że nieskończenie więcej Ty miłowałeś mnie, niż ja samą siebie! Ile
razy wyprowadzałeś mnie z tej ponurej ciemnicy, a ja znowu wbrew Twojej woli,
Panie, do niej wracałam!
6. Z tego źródła także powstała we mnie ta boleść niewypowiedziana, jakiej
doznaję na widok tylu dusz, idących na potępienie szczególnie między tymi
luteranami, tym nie-szczęśliwszymi, że przez chrzest byli członkami Kościoła. Te
zapały i to żarliwe pragnienie poświęcenia siebie dla zbawienia dusz czuję w
sobie z niewątpliwą pewnością, i dla wybawienia choćby jednej od takich
strasznych męk, tysiąc razy ochotnie ofiarowałabym się na śmierć. Gdy widzimy,
tak sobie myślę, kogoś nam drogiego, dręczonego wielkim jakimś strapieniem albo
bólem, to wtedy samo uczucie naturalne skłania nas do szczerego z nim
współczucia, i ból jego, zwłaszcza jeśli jest wielki, boli nas jakby nasz
własny. Jakież więc dopiero współczucie i żałość budzić w nas powinien widok
duszy cierpiącej wiecznie mękę nad mękami? Kto zdoła taki widok wytrzymać? Czyje
serce mogłoby patrzeć na to obojętnie? I jeśli tak bardzo czujemy cierpienia
doczesne, choć wiemy, że kres ich niedaleki, że najdalej z życiem się kończą,
cóż powiemy na cierpienie takie, które nie ma kresu ani końca? Jak możemy żyć
spokojnie, widząc takie mnóstwo dusz, które każdego dnia wpadają w ręce czartów
i idą na zatracenie?
7. Pamięć na te straszne męki budzi we mnie pragnienie, byśmy wszyscy w
sprawie tak niesłychanie ważnej na niczym mniejszym nie poprzestawali niż to, co
tylko z naszej strony zdołamy uczynić. Niczego nie zaniedbujmy, cokolwiek od nas
zależy, abyśmy się podobali Bogu. Ustawicznie błagajmy Go, aby użyczał nam ku
temu swojej pomocnej łaski. Nie jest to bowiem sprawa, którą można by
lekceważyć. Jasno to widzę, gdy wspomnę na swoje własne życie. Jakkolwiek bardzo
byłam niecnotliwa, przecież z wielką pilnością starałam się służyć Bogu.
Wystrzegałam się pewnych rzeczy, których ludzie na świecie lekkim sercem się
dopuszczają, jak gdyby nic w nich nie było złego. Z wielką cierpliwością
znosiłam z łaski Boga wiele ciężkich niemocy. Nie byłam skłonna do szemrania ani
do obmowy. Nie potrafiłabym, zdaje mi się, życzyć komuś czegoś złego. Nie
pożądałam cudzego dobra. Nie pamiętam, by powstała w moim sercu kiedy zazdrość w
takim stopniu przynajmniej, by była z ciężką obrazą Pana. Miałam może tę i ową
cnotę i w ogóle, mimo całej swojej nędzy, nigdy nie spuszczałam z oka bojaźni
Bożej. W tym wszystkim widziałam na własne oczy miejsce, które już czarci mieli
dla mnie gotowe. Prawdę mówiąc, według wielkości moich grzechów zasłużyłam na
nie i na cięższe jeszcze karanie. Bądź co bądź była to męka okropna. Dlatego
powtarzam, jest to rzecz niebezpieczna w takiej sprawie poprzestawać na byle
czym, a jeszcze straszniejsza na każdym kroku wpadać w grzechy śmiertelne i przy
tym spokojnie żyć, i w takim życiu znajdować dla siebie zadowolenie. Niech taka
dusza zdobędzie się dla miłości Bożej na porzucenie, póki czas, złych swoich
nałogów i okazji do grzechu, a Pan jej dopomoże, jak i mnie dopomógł. Zechciej,
o Panie, trzymać mnie w swoim ręku, bym nie upadła na nowo w dawne grzechy.
Ukazałeś mi, dokąd mnie one prowadziły, dlatego broń mnie od takiego
nieszczęścia, wedle nieskończonej swojej dobroci, amen.
8. Po tym widzeniu i innych wielkich tajemnicach, jakie Pan w boskiej swojej
łaskawości mi objawił - o chwale przygotowanej dobrym, o karze, jaka czeka złych
- nosiłam się ciągle z myślą i z pragnieniem znalezienia sobie sposobu i nowego
rodzaju życia, abym uchroniła się pokutą od tego strasznego nieszczęścia i
zebrała jakąś zasługę ku pozyskaniu tej niewypowiedzianej szczęśliwości.
Pragnęłam uciec od ludzi i zupełnie odłączyć się od świata. Duch mój nie miał
ani chwili spoczynku. Nie był to jednak niepokój dręczący, tylko przeciwnie
bardzo słodki. Widocznie sam Bóg go sprawiał i nowego zapału dodawał mojej duszy
ku przetrawieniu tego mocnego pokarmu, który mi w tych widzeniach dał do
spożywania.
9. Zastanawiając się więc, co bym mogła uczynić dla Boga, doszłam do wniosku,
że najpierw muszę jak najwierniej odpowiedzieć powołaniu, którym najświętsza
Jego wola wezwała mnie do życia zakonnego i z jak największą, o ile zdołam
doskonałością zachować Regułę zakonną. W klasztorze, w którym przebywałam, wiele
było godnych służebnic Bożych i gorliwie w nim Bogu służono. Jednak skutkiem
różnych naglących potrzeb, zakonnice często opuszczały mury klasztorne, choć
zawsze udawały się tylko w takie miejsca, gdzie mogły przebywać z wszelką
uczciwością i pobożnością zakonną. Nadto klasztor ten nie był założony według
pierwotnej ścisłej Reguły. Zachowywano w nim jak i w całym Zakonie Regułę
złagodzoną na mocy bulli papieskiej. Były tam inne jeszcze niedogodności: dom
był duży, wygodny, a cały w nim sposób życia wydawał mi się zbyt łagodny i
przyjemny dla zmysłów. Największą jednak dla mnie niedogodnością było
wychodzenie za mury klasztorne, tym bardziej, że ja często byłam na nie narażona
z powodu niektórych osób, które upodobały sobie moje towarzystwo, a którym
przełożeni niczego odmówić nie mogli, dlatego ulegając ich natarczywości, kazali
mi do nich wychodzić. W takim stanie rzeczy niewiele mogłam przebywać w
klasztorze. Zapewne i diabeł przyczyniał się do tych częstych moich
nieobecności, dla przeszkodzenia wielkiemu pożytkowi, jaki zostając w domu,
niejednej siostrze przynosiłam, powtarzając im nauki i objaśnienia, jakich mi
udzielali moi przewodnicy duchowni.
10. Pewnego razu jedna osoba rozmawiając ze mną i kilku innymi, odezwała się
z wnioskiem, że gdybyśmy chciały wieść życie zakonne na sposób Bosych, nie
byłoby rzeczą niemożliwą założyć nam klasztor. Ja, pragnąc tego od dawna,
zaczęłam bliżej roztrząsać rzecz z pewną przyjaciółką, wdową, o której mówiłam
wyżej, a która także podzielała moje pragnienie. Zabrała się zaraz do układania
planów, jak zapewnić potrzebne nam środki. Środki te, jak dzisiaj widzę,
niedaleko sięgały, ale wówczas w zapale nie widziałyśmy wielkich trudności. Z
drugiej strony jednak, wielkie moje przywiązanie do naszego domu, bardzo mi
przypadającego do gustu i do celi, jakby specjalnie dla mnie zbudowanej, jeszcze
mnie wstrzymywało. Ostatecznie postanowiłyśmy gorąco tę sprawę polecać Bogu.
11. Pewnego dnia zaraz po Komunii Pan przykazał mi stanowczo, abym starała
się ze wszystkich sił o założenie tego klasztoru i sprawy tej nie zaniedbywała.
Będzie bowiem w nim kwitła żarliwa Jego służba, że ma być pod wezwaniem świętego
Józefa i że on będzie nas strzegł u jednych drzwi, a Najświętsza Panna u
drugich. On zaś, Chrystus Pan, będzie mieszkał w pośrodku nas. I będzie to
gwiazda, która wielkim blaskiem zajaśnieje. Choć Zakony ostygły w pierwszej
swojej gorliwości, myliłabym się jednak, gdybym sądziła, że On mało z nich ma
służby i chwały. I cóż by było ze światem, gdyby zabrakło w nim dusz życiu
zakonnemu poświęconych? Polecił mi powtórzyć spowiednikowi Jego rozkaz i że On
go prosi, aby Mu nie był przeciwny, i mnie nie przeszkadzał.
12. Widzenie to tak mnie przeniknęło do głębi duszy, i taka była siła tych
słów, które Pan do mnie mówił, iż nie mogłam wątpić, że to On. Odczułam jednak
po tych słowach wielką przykrość, przewidując wielki niepokój i utrapienia, na
jakie mnie narazi to przedsięwzięcie, tym bardziej, że jak mówiłam, było mi
bardzo dobrze w tym domu. I choć przedtem myślałam i mówiłam o podjęciu tej
sprawy, nie miałam jednak stanowczej woli do niej ani pewności, by mogła przyjść
do skutku. Tu z jednej strony mając rozkaz, zdawało się naglący, a z drugiej
widząc grożące mi trudności, w przykrym zostawałam zawieszeniu, nie wiedząc, co
robić. Ale Pan tyle razy powtarzał mi tę mowę, tyle mi ukazywał jasnych i
przekonywających powodów do podjęcia tej sprawy, tak mi wyraźnie oznajmiał, że
taka jest Jego wola, iż nie mogąc dłużej się ociągać, powiedziałam w końcu
spowiednikowi, co mi kazano i zdałam mu sprawę na piśmie z całego tego
przejścia.
13. On nie śmiał mnie stanowczo odwodzić od tego zamiaru, ale widząc
widoczną, według naturalnego rozsądku trudność, a nawet jego niemożność, z uwagi
na małe czy prawie żadne środki mojej przyjaciółki, która go miała wykonać,
polecił mi przedstawić całą sprawę naszemu Prowincjałowi i postąpić tak, jak on
postanowi. Nie spełniłam tego polecenia osobiście, ponieważ nigdy nie wyznawałam
przed Prowincjałem tych swoich widzeń i łask nadzwyczajnych, ale mówiła z nim za
mnie ta pani, która chciała ten klasztor założyć. Prowincjał, mąż bardzo dbały o
pomnożenie życia prawdziwie zakonnego, ochotnie zgodził się na wszystko, obiecał
wszelkie, jakiego by było potrzeba, poparcie i przyrzekł, że uzna ten nowy dom i
przyjmie go pod swoje rządy. Rozmawiał z nią o potrzebie funduszu i o liczbie
zakonnic, która jak tego żądałyśmy z wielu różnych powodów, nigdy nie miała być
wyższa ponad trzynaście. Przedtem jeszcze, nim rozpoczęłyśmy z nim rozmowę,
napisałyśmy o wszystkim do świętego o. Piotra z Alkantary, który pochwalił nasz
zamiar, a zachęcając nas do wytrwania w nim, przysłał nam swoje, co do sposobu
jego wykonania, rady i wskazówki.
14. Gdy o tym dowiedziano się w mieście, zaraz podniosło się na nas
prześladowanie trudne do opisania w kilku słowach. Zewsząd dochodziły nas
szyderstwa i wyśmiewania. Na mnie mówiono, że oszalałam, gdyż chcę porzucić
klasztor, w którym jest mi tak dobrze. Znęcano się szczególnie nad moją
przyjaciółką, aż trudno jej było znieść takie zawzięte prześladowania. Ja nie
wiedziałam, co robić. Poniekąd zdawało mi się, że mają słuszność. Gdy w takim
znękaniu, uciekając się do modlitwy, polecałam się Panu. Pan w boskiej swojej
łaskawości pocieszył mnie i dodał mi odwagi. Powiedział mi, że poznam tu, jak
wiele wycierpieli święci założyciele Zakonów. Że dużo większe jeszcze i takie,
jakich ani przedstawić sobie nie zdołam, czekają mnie prześladowania, ale o to
nie powinnam się troszczyć. Dodał jeszcze kilka słów dla mojej przyjaciółki. Gdy
jej te słowa powtórzyłam, w tej chwili, rzecz godna podziwu, poczułyśmy się obie
pocieszone po wszystkim, cośmy wycierpiały i gotowe odważnie stawić czoło
wszystkim naszym przeciwnikom. A trzeba przyznać, że nam ich nie brakło, bo w
całym mieście nawet między ludźmi oddanymi Bogu nie było wówczas prawie nikogo,
kto by na nas nie powstawał i zamiaru naszego nie uznawał za ostatnią głupotę.
15. Takie zewsząd podniosły się krzyki, takie powstało w moim klasztorze
zamieszanie, że Prowincjałowi wydało się rzeczą trudną podejmować walkę ze
wszystkimi. Zmienił zdanie i nie chciał już uznać zamierzonej fundacji. Wymawiał
się, że dochody nie są zabezpieczone, że są niedostateczne, że głos powszechny
zbyt stanowczo nas potępia. I w tym wszystkim na pozór miał słuszność. Słowem,
cofnął swoją obietnicę i o nowym domu nie chciał już słyszeć. W chwili więc, gdy
nam się zdawało, żeśmy już przebyły pierwsze trudności, taki nas spotkał zawód.
Wystąpienie Prowincjała przeciwko nam szczególnie z tego względu było mi
przykre, że mając jego zgodę, tym samym byłabym wytłumaczona przed wszystkimi. A
z moją przyjaciółką doszło aż do tego, że jej na spowiedzi odmawiano
rozgrzeszenia, póki swego zamiaru nie porzuci i nie naprawi, jak jej mówiono,
zgorszenia.
16. Udała się więc do wielkiego teologa, żarliwego sługi Bożego z Zakonu św.
Dominika. Było to jeszcze przedtem, nim Prowincjał nas opuścił, ale i wtedy już
w całym mieście nie miałyśmy nikogo, kto by chciał wspomóc nas radą, a wszyscy
zarzucali nam, że tylko własną głową się rządzimy. Gorąco więc pragnąc rady i
poparcia tego męża, bo był to najbardziej uczony teolog, nie tylko w tym
mieście, ale niemal i w całym swoim Zakonie, pani ta zdała mu dokładną sprawę ze
wszystkiego, wymieniając i wysokość funduszu, jaki na ten cel przeznacza ze
swego majątku. Ja mu wyłożyłam cały nasz zamiar i niektóre z powodów, jakie nas
do tego skłoniły. Nie wspomniałam ani słowem o żadnych objawieniach, wymieniając
tylko czysto naturalne pobudki, jakie nami powodują, bo chciałam, aby jego
zdanie było oparte na takich tylko racjach. W odpowiedzi zażądał od nas ośmiu
dni do namysłu, pytując przy tym, czy jesteśmy gotowe zastosować się we
wszystkim do jego decyzji. Odpowiedziałam, że tak. Mimo tej mojej obietnicy,
zdaje mi się, że szczerej, miałam w duszy zupełną pewność i przekonanie, że
decyzja będzie przychylna. Przyjaciółka moja miała żywszą wiarę ode mnie:
jakakolwiek zapadłaby decyzja, ona nigdy nie zgodziłaby się na odstąpienie od
zamiaru.
17. Ja, przeciwnie, choć jak powiedziałam, zaniechanie naszego zamiaru
zdawało mi się rzeczą niemożliwą, jednak w prawdę danego mi objawienia o tyle
tylko wierzyłam, o ile by ono nie okazało się przeciwne wyrokom Pisma świętego
albo przykazaniom Kościoła, które nas bezwarunkowo obowiązują... Stąd też,
jakkolwiek byłam przekonana, że objawienie to prawdziwie jest od Boga, gdyby
jednak ten uczony mąż oznajmił mi, że nie możemy uczynić tego, co zamierzamy,
bez obrazy Bożej, i że tak czyniąc działałybyśmy przeciw własnemu sumieniu,
sądzę, że bez wahania porzuciłabym ten zamiar i postarała się o spełnienie innym
sposobem woli Bożej. Mnie jednak Pan nie poddawał innego sposobu tylko ten.
Mówił mi potem ten sługa Boży, że na początku stanowcze miał postanowienie całą
swoją powagą odwieść nas od tego przedsięwzięcia, które tak samo jak wszystkim,
wydawało mu się szaleństwem. Niezależnie od wiadomego mu powszechnego w całym
mieście przeciw nam oburzenia, jeszcze jakiś możny pan, dowiedziawszy się, że
udałyśmy się do niego, posłał do niego ostrzeżenie, by uważał, co robi i żadnego
poparcia nam nie dawał. Dopiero gdy zaczął głębiej zastanawiać się nad tym, jaką
ma nam dać odpowiedź, gdy dokładniej rozważył naturę sprawy, naszą intencję w
tym przedsięwzięciu i zamierzone przez nas zaprowadzenie ścisłej reguły zakonnej
w mającym powstać nowym klasztorze, poczuł i uznał, że fundacja ta będzie
przyjemna Bogu i że żadną miarą nie należy jej zaniechać. Tak też odpowiedział
nam, że powinnyśmy bez wahania przystąpić do dzieła. Wskazał sposoby i drogi,
jak by je najlepiej wykonać, a co do uposażenia, choć ono niedostateczne, trzeba
przecież liczyć na Opatrzność Bożą. Zapewnił nas w końcu, że kto by się
sprzeciwiał naszemu przedsięwzięciu, będzie jego miał przeciwnikiem i że gotów
jest odpowiadać za nas wszystkim. Od tego też czasu zawsze nas popierał, jak o
tym jeszcze niżej powiem.
18. Rozmowa ta bardzo nas pocieszyła, jak również i to, że spomiędzy osób
pobożnych, które nam zrazu były przeciwne, niektóre złagodniały i zaczęły nam
czynnie świadczyć życzliwość. Takim między innymi okazał się dla nas i ten
świątobliwy pan, o którym w swoim miejscu była mowa. Zrozumiał on pobożnym swoim
sercem, że taki klasztor, jaki pragnęłyśmy założyć, cały oparty na Bogu, otwiera
drogę do wysokiej doskonałości i jakkolwiek w wykonaniu tego zamiaru widział
wielkie, prawie bez wyjścia trudności, nie taił się przecież ze swoim
przekonaniem, że może to być przedsięwzięcie natchnione od Boga. Pan sam taką w
nim przychylność dla nas wzbudził, jak również i w tym pobożnym kapłanie,
którego jak o tym było wyżej, z początku się radziłam. On także popierał bardzo
życzliwie naszą sprawę. Kapłan ten był wzorem wszelkich cnót dla całego miasta.
Widocznie Bóg go tam postawił dla ratunku i zbawienia wielu dusz. W takim stanie
rzeczy, wciąż wspierane modlitwami wielu przystąpiłyśmy do zakupienia domu. W
dobrym był położeniu, choć mały. O to jednak nie martwiłam się ufając obietnicy
Pana, który mi powiedział, bym jak tylko się da, ulokowała się, a potem zobaczę,
co On boską swoją mocą uczyni. Zobaczyłam też - i jakżeż przedziwne rzeczy! -
Nie martwiłam się również o dochody, bo choć widziałam ich szczupłość i
niedostateczność, miałam przecież mocną wiarę, że Pan innymi sposobami zaradzi
ubóstwu naszemu i nas nie opuści. |