Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 28
O nowych nadzwyczajnych łaskach, jakich Pan jej udzielał, i jak po raz pierwszy
widomie jej się objawił. - Co to jest widzenie przez wyobraźnię. - Jak wielkie
skutki i znaki zostawia po sobie to widzenie, jeśli jest od Boga. - Są to rzeczy
bardzo ważne i godne uwagi.
1. Wracam do rzeczy przerwanej. Widzenie to, czyli raczej jasna świadomość
obecności stojącego przy moim boku Zbawiciela, trwało ustawicznie przez kilka
dni. Wielkie z niego odniosłam pokrzepienie duszy. Przez cały ten czas nie
przerwałam modlitwy wewnętrznej, starając się wszystkie czynności tak spełniać,
żeby ten Boski Świadek, którego jasno widziałam na mnie patrzącego, był z nich
niezadowolony. Ponieważ wciąż to we mnie wmawiano, miewałam chwilami obawy, czy
nie podlegam złudzeniu. Jednak obawy te prędko przemijały, bo zawsze Pan sam
mnie uspokajał. Pewnego dnia, gdy byłam na modlitwie, spodobało się Panu ukazać
mi widomie same tylko swoje ręce, a był to widok tak zachwycający, że nie mam
słów na jego opisanie. Ogarnął mnie najpierw wielki strach, jak tego zawsze
doświadczam z początku, ile razy Pan mnie obdarza nową łaską nadprzyrodzoną. W
kilka dni później ujrzałam boskie Jego oblicze, które mnie pięknością swoją
jakby całą pochłonęło. Nie mogłam z początku zrozumieć, dlaczego Pan mi się
ukazywał tak częściami, kiedy potem miał mi uczynić łaskę ujrzenia całej Jego
postaci. Później dopiero zrozumiałam, że czynił to w boskiej łaskawości swojej
ze względu na naturalną niedołężność moją, bo takie nędzne i grzeszne
stworzenie, jakim ja jestem, tak wielkiej chwały od razu by nie zniosło, i
dlatego Pan miłosierny, znając tę nędzę moją, w taki sposób stopniowo mnie
przygotowywał. Niech będzie za to błogosławiony na wieki.
2. Może się wyda waszej miłości, że nie potrzeba było na to wielkiego z mojej
strony wysiłku, aby patrzeć na ręce i na oblicze tak zachwycająco piękne. - Ale
piękność ciał uwielbionych tak jest przewyższająca i blask nadprzyrodzonej
chwały ich tak olśniewający, że widok ten wprawia w zachwyt i osłupienie. Stąd
też widzenie to taką mnie przeniknęło bojaźnią, że cała byłam wstrząśnięta i
przerażona. Chociaż późniejsze upewnienie się, że się nie łudzę, takie we mnie
sprawiło uspokojenie i takie błogie z tego widzenia poczułam w sobie skutki, że
wszelki strach szybko ustąpił.
3. W dzień świętego Pawła, gdy byłam na Mszy św., ukazało mi się w zupełności
najświętsze Człowieczeństwo Chrystusa, tak jak je przedstawiają na obrazach
zmartwychwstałe, pełne niewypowiedzianego wdzięku i majestatu. Na rozkaz waszej
miłości opisałam to widzenie w osobnym liście, choć uczyniłam to nie bez
wielkiej trudności i przykrości, bo są to rzeczy, o których chcąc mówić, czuje
się aż do unicestwienia całą swoją niemoc. Opowiedziałam jednak rzecz, jak
umiałam najlepiej i nie mam już potrzeby powtarzać ten opis. To tylko powiem, że
chociażby w niebie nie było innej rozkoszy dla oczu, niż widok tej wielkiej
piękności ciał uwielbionych, a zwłaszcza Człowieczeństwa Pana naszego Jezusa
Chrystusa, to jedno już byłoby niewypowiedzianą chwałą i szczęśliwością. Jeśli
już tu na ziemi, gdzie Majestat Jego objawia nam się tylko w mierze odpowiedniej
słabej wydolności nędzy naszej, widok ten tak zachwyca i uszczęśliwia, cóż
dopiero będzie tam, gdzie dusza w zupełności cieszy się oglądaniem takiej
piękności i wielmożności?
4. Widzenia tego, choć dzieje się za pomocą wyobraźni, ani żadnego innego
nigdy nie widziałam oczyma ciała, tylko zawsze oczyma duszy. Według nauki
uczonych, którzy lepiej się na tym znają niż ja, widzenie poprzednio opisane
jest wyższego rodzaju niż to ostatnie, a to ostatnie jest o wiele doskonalsze od
tego, które się widzi oczyma ciała. Zmysłowe to widzenie, tak uczą, należy do
rzędu najniższych i najwięcej jest wystawione na niebezpieczeństwo ułud
diabelskich. Wówczas trudno mi było to zrozumieć, owszem, raczej pragnęłam,
skoro już dana mi została ta łaska, by mi przychodziła w sposób dla oczu
cielesnych widomy, aby mi spowiednik nie mówił, że mi się przewidziało. Gdy
widzenie takie minęło zdarzało mi się, że cała rzecz wydawała mi się złudzeniem
i przywidzeniem, i trapiłam się myślą, że mówiąc o tym spowiednikowi, może go
oszukałam. Był to nowy powód do płaczu i znowu szłam do niego, i wyznawałam mu
swoją obawę. On mnie pytał, czy rzecz przedstawiała mi się tak, jak ją
wyznawałam, czy też miałam zamiar go oszukać? Odpowiadałam mu szczerze, jak
było:, że nie zdaje mi się, bym kłamała ani nie miałam zamiaru kłamać, ani za
nic w świecie nie zgodziłabym się mówić co innego, niż myślę. On też wiedział o
tym dobrze i dlatego starał się mnie uspokoić. Z drugiej strony, chodzenie do
niego z takimi rzeczami tak mi było ciężkie i przykre, że nie pojmuję, jakim
sposobem diabeł zdołał wbić mi do głowy przypuszczenie, że może ja zmyślam, abym
potem sama siebie tą myślą udręczała. Ale Pan z taką boską natarczywością wciąż
na nowo dawał mi tę łaskę i tak jasno ukazywał mi jej prawdziwość, że ta
wątpliwość, czy się nie łudzę, szybko mnie opuściła. Dlatego dopiero
spostrzegłam i dowodnie się przekonałam, jaka była moja głupota. Bo chociażbym
całe lata wysilała wyobraźnię na zmyślenie i przedstawienie sobie takiej
piękności, nigdy bym tego dokazać nie zdołała ani nie umiała. Piękność ta,
choćby samą tylko jasnością i swoim blaskiem przewyższa wszystko, cokolwiek
człowiek na tej ziemi zdoła sobie wyobrazić.
5. Nie jest to taki blask, który by raził w oczy. Jest to dziwnie wdzięczna
białość, z jasnością dokoła rozlaną, która sprawia oczom niewypowiedzianą
rozkosz. Nie męcząc oczu, oświeca je słodką światłością, aby mogły widzieć boską
piękność. Jest to światło tak różne od tego światła ziemskiego, że w porównaniu
z jasnością i światłością, z jaką się ono oczom przedstawia, jasność słońca
wydaje się ciemna, i już by się nie chciało na nie patrzeć. Taka jest między tym
dwojakim światłem różnica, jaka zachodziła między wodą przejrzyście czystą,
płynącą po dnie kryształowym i odbijającą promienie słońca, a wodą całkiem
mętną, gęstymi mgłami pokrytą i płynącą gruntem błotnistym. Nie żeby tu w
istocie było słońce albo ta światłość boska podobna była do światłości słońca,
ale ostatecznie tamta przedstawia się duszy jako światłość istotna i naturalna,
a ta druga raczej jako rzecz sztuczna. Jest to światłość, która nie zna nocy,
zawsze jest światłością i nic jej zaćmić nie zdoła. Jest to na koniec taka
światłość, że i najbystrzejszy rozum ludzki, choćby całe życie nad tym pracował,
nie potrafi jej sobie przedstawić, jaką jest. A tak nagle i prędko Bóg ją
ukazuje, że gdyby na ujrzenie jej potrzeba było otworzyć człowiekowi oczy, nie
miałby czasu na ich otwarcie. Ale oczy otwarte czy zamknięte, nic tu nie znaczą.
Gdy Pan chce, byśmy tę światłość Jego widzieli, widzimy ją, choćbyśmy nie
chcieli. Nic tu nie pomoże żadne odwracanie uwagi, żadna siła się nie oprze
potędze tego światła, żadna czujność, żadne staranie jej nie powstrzyma. O tym
wiem dobrze z własnego doświadczenia, jak się z tego, co jeszcze powiem, okaże.
6. Teraz chciałabym tu objaśnić, w jaki sposób Pan ukazuje się w tych
widzeniach. Nie mówię, bym chciała wytłumaczyć, w jaki sposób to może być, by ta
światłość Boża tak silnie przeniknęła zmysł wewnętrzny i w umyśle wyryło się tak
jasne wyobrażenie Boga, iż prawdziwie czujemy przy nas Jego obecność. To jest
rzeczą uczonych. Jak się to dzieje, takiego zrozumienia Panu mi nie dał. Taka
jestem ciemna i tak tępego pojęcia, że mimo wszelkich objaśnień, jakie mi dawano
odnośnie tej rzeczy, nie doszłam do tego, bym istotę tego zrozumiała. Rzecz
pewna, że choć waszej miłości się zdaje, że mam rozum bystry, ja tej bystrości
nie posiadam. Rozum mój taki, że jak o tym w wielu zdarzeniach się przekonałam,
tyle tylko rozumie, ile mu, jak to mówią, łopatą włożą do głowy. Nieraz mój
spowiednik zdumiewał się nad moją ignorancją. Nigdy też nie próbował wytłumaczyć
mi, jakim sposobem Bóg uczynił to lub tamto, albo jak to lub tamto mogło się
stać. Ja też tego wytłumaczenia nie pragnęłam i nie pytałam o nie, chociaż - jak
mówiłam - od wielu lat dane mi było przebywać z dobrymi teologami i uczonymi.
Czy dana rzecz jest grzechem czy nie, o to ich pytam. Co do reszty, nie potrzeba
mi było innej wiadomości nad tę, że Bóg uczynił to wszystko i rozumiałam to
dobrze, że nie mam czego szperać w cudownych Jego sprawach, a tylko chwalić Go
za wszystkie. Owszem, nawet tajemnice trudne i niezgłębione większą wzbudzają we
mnie pobożność, i to tym większą, im są trudniejsze.
7. Powiem, więc tylko, co widziałam i czego sama doznałam. W jaki sposób Pan
to uczynił, to wasza miłość lepiej wytłumaczy i objaśni, cokolwiek by było
niejasnego i czego bym ja nie potrafiła należycie wyrazić. - Niekiedy zdawało mi
się, że to, co widzę, jest tylko wyobrażeniem. Innym razem i zdarzało się to
częściej widziałam, że to nie wyobrażenie tylko sam Chrystus. Zależało to od
stopnia jasności, w jakiej mi się ukazywał. Nieraz, gdy jasność jest mniej
silna, widzenie jest niewyraźne i przedstawia się jako obraz, ale obraz nie
taki, jakim bywają malowane wizerunki ręką ludzką, chociażby najdoskonalsze,
jakich wiele widziałam. Niedorzecznością byłoby szukać między tym dwojakim
rodzajem wyobrażeń jakiego bądź podobieństwa. Taka jest ni mniej, ni więcej
między nimi różnica, jak człowiek żywy różni się od swego wizerunku. Chociażby
wizerunek był najbardziej podobny, nigdy przecież nie odtworzy on tak swego
pierwowzoru, by nie było widać od razu, że jest to tylko martwe malowanie. Nie
mam potrzeby dłużej się nad tym rozwodzić, bo porównanie to najdokładniej oddaje
moją myśl i dosłownie odpowiada rzeczywistości.
8. Nie mówię jednak, by było to tylko proste porównanie, bo żadne porównanie
nie może w zupełności dorównać prawdzie, a to, co mówię, jest samą prawdą, to
jest, że tak ni mniej, ni więcej różni się to wyobrażenie Boga Wcielonego od
wizerunków ręką ludzką uczynionych, jak różnym jest człowiek żywy od podobizny
namalowanej na płótnie. Tu, jeśli jest wyobrażenie, jest to wyobrażenie
żyjącego, nie jest to martwa podobizna człowieka, ale jest to żywy Jezus
Chrystus, okazujący się zarazem człowiekiem i Bogiem, nie jakim był leżąc w
grobie, ale jakim wyszedł z grobu po swoim zmartwychwstaniu. Niekiedy przychodzi
z taką wielmożnością, iż nie sposób wątpić, że to On, Pan sam we własnej Osobie.
Zdarza się to szczególnie po Komunii, kiedy już wiara sama zapewnia nas o Jego w
nas obecności. Wówczas tak się okazuje Panem tej swojej gospody, że dusza jakby
przed Nim niszczeje i cala się czuje pochłonięta w Chrystusie. O Jezu mój! Kto
zdoła wypowiedzieć ten blask majestatu, w jakim się w takiej chwili objawiasz?
Jakże wobec tej wielmożności, z jaką się jej ukazujesz, rozumie to dusza, że Ty
sam jesteś Panem nieba i ziemi, że choćbyś tysiące i mnóstwo niezliczone nowych
światów i nowych niebios stworzył, cała ta ogromna dzierżawa byłaby przecież
niczym dla takiego Pana, jakim Ty jesteś.
9. Tu także jasno się widzi, jaka jest niemoc wszystkich czartów w porównaniu
z wszechmogącą Twoją potęgą i kto Tobie wiernie służy, ma moc całe piekło
zdeptać nogami. Tu widzi się, jak słuszny powód do przestrachu mieli czarci, gdy
Ty zstąpiłeś do otchłani. Jak słusznie mogli wówczas życzyć sobie tysiąca nowych
piekieł głębszych niż piekło, aby się w nich skryć mogli przed takim ogromnym
Twoim majestatem, który tu ukazujesz duszy, aby poznała, jak jesteś wielki i
jaka jest potęga najświętszego, złączonego z Bóstwem Twego Człowieczeństwa. Tu
łatwo jej przedstawić sobie, co będzie w dzień sądu, gdy jawnie przed całym
światem ukaże się majestat tego Króla i surowość Jego gniewu przeciwko złym. Tu
dusza uczy się prawdziwej pokory, przeniknięta widokiem swojej nędzy wobec tego
majestatu, nędzy tak jawnej, że już jej nie może nie widzieć. Tu przejmuje się
zawstydzeniem i prawdziwym żalem za swoje grzechy, dlatego, że Ty, Panie, tak
łaskawym jej się okazujesz i taką jej miłość objawiasz, że nie wie, gdzie się
podziać przed Tobą i cała siebie wyniszcza. Twierdzę bez wahania, że gdy Pan w
taki sposób raczy odkryć przed duszą niejaką część swojej łaskawości i
majestatu, nie możliwe, by śmiertelny człowiek wytrzymał brzemię tego widzenia,
gdyby Pan sam nie przyszedł jej z pomocą w sposób nadprzyrodzony, przenosząc
duszę w stan zachwycenia i ekstazy, w którym widok tego widzenia zatraca się w
rozkoszy używania. Czy to prawda, że potem w duszy zaciera się pamięć tego
nadmiernego blasku chwały? - Tak, ale ten majestat i ta piękność Pańska tak w
niej pozostają wyryte, że zapomnieć o nich nie może, chyba, że podoba się Panu
doświadczyć ją próbą, o której w dalszym ciągu będę mówić, gdzie dusza cierpi
taką straszną oschłość i opuszczenie wewnętrzne, że o wszystkim, nawet o Bogu
zapomina. Dusza po tym widzeniu pozostaje przemieniona i ustawicznie jakby
przepojona Bogiem. Zaczyna niejako w nowy sposób kochać Boga żywą miłością, w
bardzo wysokim stopniu, jak mnie się wydaje. A choć ten poprzedni rodzaj
widzenia, w którym, jak mówiłam, Bóg objawia się duszy bez widomego wyobrażenia
jest wyższy, jednak ten drugi bardziej odpowiada naszej ułomności, bo
pozostawiając wyryty w wyobraźni obraz tej boskiej obecności, skutecznie ułatwia
duszy zachowanie w pamięci tej tak wielkiej łaski i stateczne skupienie myśli w
jej rozpamiętywaniu. Toteż oba te rodzaje widzenia prawie zawsze idą ze sobą w
parze i tak jedno z drugim się łączy, że w widzeniu przez wyobraźnię oglądamy
oczyma duszy dostojność, piękność i chwałę najświętszego Człowieczeństwa. A w
tamtym widzeniu umysłowym, o którym mówiłam, objawia nam się jako potężny Bóg,
który wszystko może, wszystko rozrządza, wszystkim włada i wszystko napełnia
swoją miłością.
10. Ten rodzaj widzenia powinniśmy sobie bardzo wysoko cenić. Nie grozi w
nim, zdaniem moim, żadne niebezpieczeństwo, bo ze skutków, jakie ono sprawia,
widać, że zły duch żadnej tu nie ma siły. Trzy czy cztery razy, o ile pamiętam,
chciał mi szatan w ten sposób ukazać Pana za pomocą mamiących widziadeł. Postać
cielesną potrafi przybrać, ale nie zdoła podrobić tej chwały, jaką jaśnieje tego
rodzaju objawienie pochodzące od Boga. Tworzy on swoje widziadła, chcąc nimi
zatrzeć skutki prawdziwego widzenia, jakie dusza miała. Dusza odpychając od
siebie te mary trwoży się ich natarczywością, czując w sobie niesmak i niepokój,
traci uczucia pobożne i słodycz wewnętrzną, jakimi przedtem się cieszyła i staje
się niezdolna do modlitwy. To - jak mówię - zdarzyło mi się w początkach trzy
albo cztery razy. Widziadła szatańskie tak są rzeczą z gruntu różną od widzeń
Bożych, że każdy, kto doszedł choćby tylko do modlitwy odpocznienia, z
łatwością, jak sądzę, to rozpozna za pomocą tego, co wyżej powiedziano o
skutkach mowy wewnętrznej. Jest to rzecz bardzo widoczna i nie sądzę, by dusza
mogła tu być oszukana przez złego ducha, jeśli tylko z pokorą i prostotą
postępuje. Chyba, że sama chciała dać się oszukać. Ktokolwiek raz doznał
prawdziwego widzenia Bożego, ten natychmiast jakby dotykalnie uczuje fałsz
widziadła szatańskiego. Choć i zły duch na wstępie sprawia w duszy niejakie
smaki i słodycze duchowe, ona jednak czuje od razu, że to nie takie słodycze,
jakie towarzyszą widzeniom Bożym i ze wstrętem je odrzuca. Nie widzi w nich
żadnego znaku czystej i świętej miłości. Tym sposobem zły duch sam siebie
zdradza i od razu się wydaje, kto siedzi ukryty pod tymi pięknymi pozorami, tak,
iż kto ma w tych rzeczach jakiekolwiek doświadczenie, temu czart nic złego
zrobić nie może.
11. Podobnie, żeby to widzenie mogło być prostym tylko wytworem wyobraźni,
jest to rzecz bezwarunkowo niemożliwa. Nie ma tu najmniejszej naturalnej
podstawy. Sama już piękność i biel jednej tylko ręki przewyższa wszelką naszą
wyobraźnię. A potem w jakiż sposób, w jednej chwili przedstawić sobie, jakby
obecne takie rzeczy, które nigdy nie były w pamięci ani w naszej myśli, których
wyobraźnia i po najdłuższej pracy nie zdołałaby pojąć, bo - jak mówiłam -
przewyższają nieporównanie wszystko, cokolwiek na tej ziemi zrozumieć możemy.
Jest to bez wątpienia niemożliwe. Ale chociażby nawet wyobraźnia mogła tu coś
dokonać, nic by to nie pomogło, jak o tym jasno nas przekona następująca druga
uwaga. Gdyby widzenie takie tworzyło się rozumem, pominąwszy, że nie
sprawowałoby tych wielkich skutków, jakie sprawuje widzenie od Boga, ani w ogóle
żadnych skutków nadprzyrodzonych, dusza zamiast pożytku miałaby tylko szkodę.
Byłaby podobna do człowieka, który by chciał zasnąć, a w brew woli leżał
rozbudzony, bo sen nie przychodzi. Pragnąłby bardzo snu, bo czuje jego potrzebę
czy to dla wielkiego znużenia, czy dlatego, że go głowa boli. Stara się, jak
może, przywoływać sen i chwilami zdaje mu się, że zasypia. Ale nie jest to sen
prawdziwy, nie pokrzepi go, i głowa od takiego snu nie odpocznie, owszem, nieraz
jeszcze większą czuje po nim niemoc. Tak by było w pewnej mierze i z tym
widzeniem, gdyby było prostym wytworem wyobraźni. Dusza pozostawałaby po nim
czcza i próżna, zamiast pokrzepienia i siły odnosiłaby z niego tylko znużenie i
niesmak. Gdy przeciwnie, widzenie prawdziwe, nie sposób wyrazić, jakimi ją
skarbami ubogaca i nawet ciału zdrowia i siły dodaje.
12. Na tę rację i inne powoływałam się w odpowiedzi na zarzuty - jakie mi
czyniono bardzo często - utrzymując, że jest to sprawa diabelska, że zły duch
mnie oszukuje i mami. Broniłam się także, jak mogłam, za pomocą porównań, które
Pan mi na myśl nasuwał, ale wszystko to było daremne. Bo iż w porównaniu z
ludźmi bardzo świątobliwymi, z którymi żyłam w tym miejscu, ja byłam ostatnią
grzesznicą, a Bóg nie tą drogą ich prowadził, tym samym, więc oni bali się o
mnie, że błądzę i ulegam złudzeniom czartowskim. I tak za grzechy moje, te obawy
i podejrzenia o mnie z ust do ust się rozchodziły i wszystkim były wiadome
wewnętrzne moje przejścia, choć ja o nich nikomu nie mówiłam, tylko jednemu
spowiednikowi i tym, do których spowiednik mnie odsyłał.
13. Jednego razu między innymi taką im dałam odpowiedź, że gdyby ci, którzy
takie rzeczy o mnie mówią, zapewniali mnie, że osoba, która tylko co ze mną
rozmawiała i którą ja dobrze znam, nie była tą, za kogo ją miałam, że mi się
tylko przewidziało, że to ona, i oni tego są pewni, ja w takim razie bez
wątpienia wierzyłabym raczej ich zapewnieniom, niż własnym oczom. Ale gdyby ta
osoba na znak wielkiej dla mnie swojej miłości, podarowała mi i w rękach moich
zostawiła drogie klejnoty, jakich przedtem nie posiadałam i z ubogiej, jaką
byłam, widziałabym się teraz bogatą, wtedy już jakkolwiek bym chciała, nie
mogłabym im wierzyć. A te klejnoty ja mogę im pokazać, bo wszyscy, którzy mnie
znali, jasno widzieli wielką zmianę, jaka zaszła w mojej duszy. Poświadczał ją
mój spowiednik i pod każdym względem wielka różnica między dawnym a obecnym moim
postępowaniem nikomu nie była tajna, owszem, z wielką oczywistością wszystkich
uderzała. Dlatego kiedy przedtem byłam tak niecnotliwa, nie mogę, mówiłam, dać
wiarę temu, by diabeł sprawiał we mnie te widzenia, aby mnie oszukać i chciał
pociągnąć do piekła używając sposobu tak przeciwnego jego zamiarom, oswobadzając
mnie od złych moich nałogów, a wlewając we mnie cnoty i męstwo. Bo jasno
widziałam, że od tych widzeń naraz taka się we mnie stała odmiana.
14. Spowiednik mój, jak mówiłam - bardzo świątobliwy zakonnik z Towarzystwa
Jezusowego - takie same dawał w mojej obronie odpowiedzi, jak się o tym później
dowiedziałam. Był to kapłan wysokiej roztropności i najgłębszej pokory, ale
właśnie ta jego pokora naprowadziła na mnie ciężkie utrapienie. Bo jakkolwiek w
niezwykłym stopniu oddany był modlitwie i posiadał naukę, w swoim sądzie o mnie
nie dowierzał samemu sobie, tym bardziej, że Pan go tą drogą nie prowadził.
Nacierpiał się on niemało z mojego powodu. Ostrzegano go, jak słyszałam, by miał
się ze mną na baczności, by wierząc tym rzeczom, które mu wyznawałam, nie dał
się diabłu wyprowadzić w pole. Przytaczano mu różne przykłady na potwierdzenie
tych przestróg. Wszystko to wielkim dla mnie było udręczeniem. Obawiałam się, że
w końcu nie będę miała przed kim się spowiadać, że wszyscy usuną się ode mnie
jak od zarażonego. Płakałam bez przerwy.
15. Prawdziwa to była opatrzność Boża, że ten Ojciec cierpliwie mnie znosił i
nie odmawiał mi spowiedzi. Bo też tak wielki i żarliwy był to sługa Boży, że dla
miłości Boga gotów był znosić wszystko. Zalecał mi, więc, bym się strzegła
obrazy Bożej, bym nie odstępowała w niczym od jego wskazówek i przepisów i nie
lękała się tego, że on mnie opuści. Na wszelki sposób i w każdej potrzebie
dodawał mi odwagi i mnie uspokajał. Szczególnie nalegał na to, bym niczego przed
nim nie ukrywała i tak też czyniłam. Zapewniał mnie, że jeśli będę wierna temu
zaleceniu, nie mam czego się obawiać. Wówczas rzeczy te, chociażby były sprawą
diabelską, nic mi nie zaszkodzą. Owszem, Pan na pożytek mój obróci tę szkodę,
którą by zły duch chciał wyrządzić mojej duszy. W taki sposób pracował, ile
mógł, nad wewnętrznym moim udoskonaleniem. Ja w takiej ciągle żyjąc obawie,
byłam mu posłuszną we wszystkim, choć niedoskonale. Przez trzy lata i więcej, w
których mnie spowiadał wśród tych ciągłych utrapień, dużo miał przeze mnie do
zniesienia, gdyż w wielkich, jakie wówczas cierpiałam prześladowaniach, będąc z
dopuszczenia Pańskiego posądzaną i potępianą w wielu rzeczach, w których w
większości nie było nic złego, wszystko to składano na niego i jego za mnie
obwiniano, choć żadnej nie miał winy.
16. Gdyby nie to, że był to mąż tak święty - i że Pan mu dodawał odwagi -
żadną miarą nie zdołałby wytrzymać tego wszystkiego, co miał do cierpienia. Bo z
jednej strony musiał odpowiadać tym, którym się zdawało, że jestem na złej
drodze, a zapewnieniom jego, że się mylą, wierzyć nie chcieli. Z drugiej zaś
strony musiał mnie uspokajać i uśmierzać moje obawy, i gdy te obawy we mnie się
wzmagały, tym bardziej znowu trudzić się i pracować dla dodania mi otuchy. Za
każdym, bowiem widzeniem i za każdą nową łaską dopuszczał Pan na mnie wielkie
strachy, które mnie dręczyły po zniknięciu widzenia. Wszystko to pochodziło
stąd, że byłam i jestem tak wielką grzesznicą. On mnie pocieszał z wielkim
współczuciem i gdyby miał więcej wiary w siebie samego, nie byłabym tyle i tak
długo cierpiała, bo w tym wszystkim Bóg mu dawał poznawać całą prawdę i sam
Najświętszy Sakrament, jak tego jestem pewna, był mu światłością ku jego
poznaniu.
17. Inni słudzy Boży, nie chcąc wierzyć, bym była na bezpiecznej drodze,
długie o tych rzeczach prowadzili ze mną rozmowy. A był między nimi jeden bardzo
mi drogi, bo dusza moja nieskończenie wiele mu zawdzięczała. Był to człowiek
świątobliwy, gorąco pragnął mojego postępu w doskonałości i prosił za mną Boga,
aby mnie oświecił. Tym więcej bolałam, widząc, że on mnie nie rozumie. Mówiłam z
nimi po prostu i otwarcie, a oni słowa moje brali w innym znaczeniu niż to,
które chciałam przez nie wyrazić. I tak szczerość mojej mowy wydawała im się
brakiem pokory. Za najmniejszym uchybieniem, jakie we mnie spostrzegli, a mogli
ich spostrzec wiele, zaraz mnie potępiali we wszystkim. Pytali mnie o wszystko.
Odpowiadałam w dobrej wierze bez oglądania się na dobranie wyrazów, a oni z tego
zaraz wyprowadzali wniosek, że chcę ich uczyć, że mam siebie za uczoną. Wszystko
to natychmiast donosili memu spowiednikowi, w dobrym bez wątpienia zamiarze,
mając na celu moją poprawę, a spowiednik ostro mnie za to strofował.
18. Utrapienia te, spadające na mnie z różnych stron, trwały bardzo długo,
ale dzięki łaskom, jakie mi Pan czynił, ochotnie je znosiłam. Opowiadam te
szczegóły, aby się z nich okazało, jakie udręczenie cierpi dusza, gdy na tej
drodze duchowej nie ma doświadczonego przewodnika. Gdyby nie wielkie łaski,
którymi darzył mnie Pan, nie wiem, co by się ze mną stało. Cierpiałam trwogi i
udręczenia, zdolne odebrać mi rozum. Nieraz znajdowałam się w takiej
ostateczności, że już nie wiedziałam, co począć, i tylko oczy wznosiłam do Pana,
błagając ratunku. Przeciwieństwa takie, wyrządzane przez ludzi cnotliwych takiej
jak ja grzesznej, słabej, a do tego bojaźliwej kobiecinie mogą się w moim
opowiadaniu wydawać drobnostką. Ale ja, choć przeszłam w życiu przez bardzo
ciężkie utrapienia, to to uznaję za jedno z najcięższych. Daj, Boże, abym przez
nie oddała jakąkolwiek chwałę Boskiemu Majestatowi, tak jak pewna jestem tego,
że mieli ją na celu i większego tylko mojego dobra pragnęli ci, którzy mnie
potępiali i uważali za zmamioną przez złego ducha. |