Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 25
Jakim sposobem dusza może rozumieć słowa, które Bóg do niej mówi niesłyszalnie.
- O niektórych złudzeniach, jakie pod pozorem tej mowy wewnętrznej zdarzyć się
mogą, i po czym je poznać.
1. Nie będzie, jak sądzę, od rzeczy, że bliżej objaśnię sposób i rodzaj tej
mowy, którą Bóg czyni w duszy i czego dusza pod jej wpływem doznaje, aby wasza
miłość to zrozumiał. Bo od tego dnia, w którym Pan, jak mówiłam, pierwszy raz
obdarzył mnie tą łaską, bardzo często aż do tego czasu ją otrzymuję, jak się to
okaże z dalszego ciągu mego opowiadania. Są to słowa zupełnie wyraźne, ale
uszami ciała ich nie słychać, a przecież rozumie się je bez porównania jaśniej,
niż gdyby się je słyszało i daremne jest uchylanie się od ich rozumienia,
jakkolwiek by się kto starał. Tu na ziemi, gdy nie chcemy słyszeć słowa
ludzkiego, możemy zatkać sobie uszy albo w inną stronę skierować naszą uwagę i
tak słyszeć tylko brzmienie słów, ale znaczenia ich nie rozumieć. Lecz od tej
mowy, którą Bóg podaje do duszy, nie ma sposobu się obronić. Słowa tej mowy,
choćby nam były niemiłe, zmuszają nas do słuchania, i rozum czy chce, czy nie
chce, musi uważać na to i rozumieć, co Bóg chce, abyśmy usłyszeli i zrozumieli.
Przez to On, który wszystko może, daje nam poczuć, że czego chce, to musi się
spełnić i objawia się prawdziwym i wszechwładnym naszym Panem. Wiem o tym z
własnego, wielokrotnego doświadczenia. Przez dwa lata, bojąc się bardzo, by nie
było w tym ułudy diabelskiej, opierałam się tej mowie wewnętrznej i teraz
jeszcze niekiedy próbuję się opierać, ale na próżno.
2. Chciałam wykazać złudzenia i błędy, jakie się tu zdarzyć mogą. Chociaż kto
już jest dobrze w tych rzeczach do-świadczony, sądzę, że rzadko kiedy im ulegnie
albo i nigdy, ale potrzeba na to dużego doświadczenia. Chciałabym również
zaznaczyć różnicę, jaka zachodzi między mową dobrego ducha a mową złego ducha,
albo jeszcze mową, jaką sam rozum - co zdarzyć się może - w sobie wytwarza i w
duchu sam mówi do siebie. Nie wiem, czy to ostatnie być może, ale dotąd zdawało
mi się, że tak. Kiedy Bóg mówi, wiem o tym z doświadczenia nabytego w wielu
zdarzeniach, że to, co mówi, niezawodnie się spełni. Wiele rzeczy,
zapowiedzianych mi na dwa, trzy lata naprzód, ściśle się sprawdziło i dotąd ani
jedna taka zapowiedź nie okazała się mylna. Są inne jeszcze znaki, po których
jasno się poznaje ducha Bożego, jak o tym powiem niżej.
3. Może, kto, jak sądzę, w chwili, gdy żarliwie i z wielkim pożądaniem, jaką
sprawę Bogu poleca, wyobrazić sobie, że słyszy wewnętrznie coś jakby odpowiedź,
że to, o co prosi, stanie się lub nie. Jest to rzecz bardzo możliwa. Ale kto
kiedy słyszał w sobie ten drugi rodzaj mowy, która jest od Boga, ten jasno jedno
od drugiego rozróżni, bo różnica jest wielka. Jeśli jest to mowa, którą rozum
tworzy z siebie, jakkolwiek by to czynił subtelnie, zawsze będzie czuł, że to on
sam coś w sobie układa i sam mówi. Co innego jest układać samemu mowę, a co
innego słuchać mowy drugiego. Tu zaś rozum widzi, że nie słucha, tylko że sam
działa. Prócz tego, słowa te, które rozum sam tworzy, mają w sobie coś jakby
głuchego i zawiłego. Brak im tej jasności, jaką posiadają tamte. Stąd też możemy
od tych słów własnego rozumu odwrócić uwagę, tak, jak kto mówi, może zamilknąć,
ale na tą mowę Boga w duszy nie ma sposobu nie uważać. Na koniec, jest jeszcze
jeden znak najpewniejszy z wszystkich: mowa własnego umysłu nie sprawia skutków,
natomiast mowa, którą mówi Pan, jest zarazem słowem i czynem. I chociażby słowa
Jego nie zmierzały wprost do wzbudzenia w nas pobożności i miłości, tylko do
karcenia nas za nasze uchybienia, od razu przecież zmieniają nasze usposobienie
wewnętrzne i czynią duszę zdolną i ochotną do wszystkiego, i przynoszą jej
podatność, światło, wesele, pokój. I jeśli dusza była w oschłości, nękana
zamieszaniem wewnętrznym i niepokojem, wszystko to jakby za obróceniem ręki nie
tylko od niej odpada, ale w słodycz i rozkosz wewnętrzną się zamienia. Chce Pan,
aby po tym poznała Jego łaskawość, iż słowa Jego są czynami.
4. Taka, więc, moim zdaniem, zachodzi tu różnica, jaka jest między mówieniem
a słuchaniem. Bo jak już powiedziałam wyżej, kiedy sama mówię, zbieram i układam
rozumem to, co mam powiedzieć, ale kiedy kto inny mówi do mnie, żadnej tu pracy
nie mam, tylko słucham. Tamta mowa rozumu jest jakby czymś nie dającym się
ściśle określić, jakby marzeniem człowieka na wpół śpiącego. Ta druga, Boża
mowa, przeciwnie, ma głos tak wyraźny, że słuchający nie straci z niej ani
jednej zgłoski. Nieraz bywa tak, że mowa ta daje się słyszeć w chwili, kiedy
dusza w takim jest wewnętrznym odmęcie i rozum ma tak roztargniony, że nie zdoła
się zdobyć ani na jedną porządną myśl, a jednak od pierwszego słowa tej mowy,
jak już wspomniałam, cała się zmienia i takie w sobie znajduje gotowe, podane
jej przez ten głos Boży wielkie prawdy i tajemnice, do jakich by sama przy
największym nawet skupieniu dojść nie potrafiła. Jest to tym widoczniejsze,
jeśli to się dzieje w czasie zachwycenia, gdy władze duszy pozostają w
zawieszeniu. Jakże by wówczas mogła przyjść do zrozumienia takich rzeczy, które
przedtem nigdy w jej myśli nie powstały? Albo jak mogłaby jej przyjść ta myśl w
zachwyceniu, kiedy pamięć jakby nie działa, a wyobraźnia jest, można by
powiedzieć, zbita z tropu?
5. Jedną tu jeszcze zrobię uwagę. Widzenia, jakie dusza może mieć, albo słowa
wewnętrzne, jakie może słyszeć, nigdy, jak mnie się zdaje, nie przychodzą w
czasie, gdy dusza w zachwyceniu złączona jest z Bogiem. W tym czasie, bowiem
-jak to już, zdaje mi się, objaśniłam wyżej, mówiąc o drugim sposobie podlewania
ogrodu - wszystkie władze duszy całkiem się gubią w Bogu i w takim stanie nie
zdaje mi się, by cokolwiek widzieć albo słyszeć, albo rozumieć mogła. W tym
czasie, który zresztą trwa bardzo krótko, Pan, jak mnie się widzi, nie
pozostawia jej żadnej do niczego wolności. Ale i po przejściu tej krótkiej
chwili, dusza pozostaje jeszcze w zachwyceniu i wtedy to dzieje się to, o czym
mówię: władze wówczas już nie są zgubione w Bogu, choć i teraz prawie nic nie
działają. Są jakby pochłonięte i niezdolne do pracowania myślą. Tyle jest
różnych sposobów do rozpoznania różnicy między mową wewnętrzną, pochodzącą od
Boga, a taką, która skądinąd pochodzi, że choć kto może raz w tym względzie się
pomylić, omyłka ta przecież nie powtórzy się często.
6. Twierdzę bez wahania, że dusza należycie wyćwiczona a roztropna, jasno i z
wszelką łatwością pozna tę różnicę. Pominąwszy inne znaki, ułatwiające to
rozpoznanie, wspomnę tu tylko następujące. Słowa pochodzące z nas samych nie
sprawiają skutku i dusza ich nie przyjmuje ani nie daje im wiary. Słowa
pochodzące od Boga przyjąć musi, choćby nie chciała. Ta pierwsza mowa wydaje się
jej raczej jakby próżne rojenia umysłu i tyle na nie zważa, ile by zważała na
bredzenie człowieka nieprzytomnego. Ta druga mowa, przeciwnie, takie na nas robi
wrażenie, jak gdybyśmy słyszeli mówiącą do nas osobę bardzo świętą, uczoną,
poważną i dającą nam wszelką pewność, że kłamać nie może. To porównanie jest
jeszcze bardzo słabe. Bo słowa te nieraz taki w sobie mają majestat, że nie
zważając nawet, od kogo one pochodzą, nie sposób nie zadrżeć, jeśli są to słowa
nagany i karcenia. Nie sposób nie rozpłynąć się z miłości, jeśli są to słowa
łaskawości i dobroci. Nadto, jak już mówiłam, słowa te objawiają nam rzeczy,
które nam nigdy w myśli nie powstały i w jednej chwili wypowiadają tyle tak
głębokich i wspaniałych wyroków, iż na samo zebranie i ułożenie ich rozumem
trzeba by wiele czasu. Wobec tego sądzę, iż nie można nie uznać, że nie jest to
sprawa naszej twórczości, tylko sprawa boska. Nie mam, więc potrzeby dłużej się
nad tym zatrzymywać. Ktokolwiek ma doświadczenie, ten, zdaniem moim, dziwnym
tylko trafem mógłby w tym punkcie ulec złudzeniu, chybaby sam rozmyślnie chciał
się łudzić.
7. Zdarzało mi się nieraz, że powstawała we mnie wątpliwość, czy mam wierzyć
temu, co mi było powiedziane, czy nie było to proste przewidzenie (to jest
później dopiero, gdy głos ten przeminął, bo póki go słyszysz wątpić nie sposób),
a przecież nieraz po długim czasie to, co słyszałam, spełniło się. Bo Pan tak
mówi, że słowa Jego pozostają w pamięci i nie można ich zapomnieć. Gdy
przeciwnie słowa, pochodzące z własnego naszego umysłu są jakby pierwszym
poruszeniem myśli, które przemija i idzie w zapomnienie. Słowo Boga jest trwałe
i rzeczywiste jak czyn. Choć z upływem czasu może się zatrzeć do pewnego stopnia
pamięć o nim, ale nigdy tak zupełnie, by całkiem wyszło z pamięci, chyba po
upływie bardzo długiego czasu, albo, gdy były to słowa łaskawości czy nauki. Ale
słów proroczych, sądzę, że nigdy się nie zapomina. Mnie przynajmniej nigdy się
to nie zdarzyło, choć pamięć mam słabą.
8. Powtarzam raz jeszcze: różnicę między słowem Bożym a słowem ludzkim
poznaje się z łatwością. I zdaje mi się rzeczą nie możliwą, by dusza (chybaby,
co nie daj Boże, tak była przewrotna, iżby chciała rozmyślnie udawać i
twierdziła, że słyszy, kiedy tak nie jest) nie widziała jasno i nie czuła tego,
kiedy sama sobie mowę wewnętrzną układa i sama mówi do siebie. Zwłaszcza, jeśli
choć raz słyszała mowę Ducha Bożego. Bo jeśli nie słyszała, całe życie może
pozostawać w złudzeniu i wyobrażać sobie, że Bóg do niej mówi. Przyznaję jednak,
że co do mnie, złudzenia takiego nie pojmuję. Bo albo dusza ta pragnie słyszeć
te mowy, albo nie. Jeśli jak przypuszczam, nie pragnie tego, jeśli zatem, jak w
takim razie być powinno, dręczy się, gdy co usłyszy i wolałaby nigdy nic nie
słyszeć z powodu tych udręczeń i trwóg, i wielu innych tym podobnych rzeczy,
pragnąc raczej mieć spokój na modlitwie. Jakże, więc, gdy mimo to, kiedy sama do
siebie przemówi, może jeszcze łudzić się i nie widzieć tego, że to własna jej
mowa, skoro tyle musiała miejsca i czasu pozostawić rozumowi na zebranie i
ułożenie potrzebnych myśli? Bo potrzeba trochę czasu na ułożenie takiej mowy. Co
innego mowa Boża: tu w jednej chwili otrzymujemy oświecenie i naukę, i w
mgnieniu oka poznajemy rzeczy, na których ułożenie rozumowi miesiąc czasu ledwo
by starczyło, i taka nieraz wspaniałość ich i głębokość, że wobec nich sam rozum
i całą duszę przerażenie ogarnia.
9. Jest to szczera prawda i ktokolwiek pozna te rzeczy z własnego
doświadczenia, ten przekona się, że co do słowa tak jest, jak powiedziałam.
Chwała bądź Panu, że potrafiłam to wszystko określić. Na zakończenie tych uwag,
co do mowy własnego umysłu, dodam jeszcze ten znak: mowę tę możemy usłyszeć, ile
razy zechcemy, i będąc na rozmyślaniu, zawsze możemy sobie wyobrazić, że ktoś do
nas mówi. Inaczej rzecz się ma z mową Bożą. Mogę całymi dniami czekać i pragnąć
usłyszenia jej i nic nie usłyszę. Przeciwnie, w danej chwili choćbym nie
chciała, muszę, jak już mówiłam, ją słyszeć. Kto by chciał twierdzić na
oszukanie świata, że słyszy słowa od Boga, kiedy słyszy tylko własną swoją mowę,
tego, sądzę, mało by kosztowało dodać, że słyszy te słowa uszyma ciała. Ja też
szczerze wyznaję, nigdy przedtem nie przypuszczałam, by mógł być inny sposób
widzenia, słyszenia i poznawania, tylko za pomocą zmysłów, dopóki mnie własne
doświadczenie nie przekonało, że byłam w błędzie. Ale doświadczenie to okupiłam
wielkim cierpieniem.
10. Mowa wewnętrzna, pochodząca od złego ducha, nie tylko nie sprawia żadnych
dobrych skutków, ale przeciwnie pozostawia po sobie złe. Zdarzyło mi się to nie
więcej niż dwa albo trzy razy i natychmiast miałam ostrzeżenie od Pana, że to
sprawa diabelska. Oprócz wielkiej oschłości, jaką w niej ta mowa
nieprzyjacielska pozostawia, powstaje w duszy pewien niepokój, podobny do tego,
jakiego często doświadczałam w wielkich, jakie Pan na mnie dopuszczał pokusach i
różnego rodzaju utrapieniach wewnętrznych. Jest to męka duchowa, której dziś
jeszcze nieraz doznaję, jak o tym powiem na swoim miejscu. Niepokój ten nie
wiadomo skąd pochodzi. Czuje się tylko, że dusza stawia opór, trwoży się i smuci
sama nie wie czemu. Bo w tych słowach ducha ciemności na pozór nic nie ma złego,
przeciwnie, wydają się dobre. Trwoga ta i smutek, jak sądzę, pochodzą z
tajemniczego, jakie duch na sobie czuje, zetknięcia z drugim duchem. Smak
duchowy i pociechy, jakie on wzbudza, bardzo, zdaniem moim, różnią się od tego,
czego doświadcza dusza, słysząc słowa Boga. Może on nimi takich tylko oszukać,
którzy nigdy nie kosztowali prawdziwych pociech Bożych.
11. Może oszukać tych, którzy nigdy nie kosztowali prawdziwego wesela
duchowego, które jest słodkie zarazem i mocne, i duszę do dna przenikające, i
pełne miłości a spokojne. Bo te marne pobożnostki, rozpływające się we łzach i
czułych uniesieniach, które za pierwszym najlżejszym powiewem prześladowania
nikną i więdną na kształt niedoszłych kwiatów, nie zasługują, zdaniem moim, na
miano pobożności i prawdziwej w Bogu pociechy. Są to zapewne dobre dla
początkującej duszy pobożnej zawiązki i usposobienia, ale do rozróżnienia tych
skutków ducha dobrego czy ducha złego takie początki nie wystarczą. Dobrze, więc
będzie w tych rzeczach postępować zawsze z wielką oględnością, bo takie dusze,
które by na drodze modlitwy wewnętrznej nie dalej jeszcze postąpiły od tych
pierwszych łask i pociech, łatwo, gdyby im przyszły widzenia i objawienia,
mogłyby ulec oszukaniu. Ja tych dwóch ostatnich łask nigdy nie miewałam aż do
czasu, kiedy Bóg z dobroci swojej użyczył mi modlitwy zjednoczenia, z wyjątkiem
tylko tego pierwszego widzenia, o którym mówiłam wyżej, gdy już wiele lat temu
ukazał mi się Chrystus Pan. Gdybym wówczas zrozumiała z boskiej łaskawości Jego,
jak zrozumiałam dopiero później, że było to prawdziwe widzenie, wielką z tego
odniosłabym korzyść. Mowa i działanie złego ducha nie sprawia w duszy pociechy
ani pokoju, przeciwnie, pozostawia w niej wielki niesmak i strwożenie.
12. Mam to za rzecz pewną, że diabeł nigdy nie zdoła - ani mu Bóg nie pozwoli
- oszukać duszy nie ufającej w niczym samej sobie, a mocno utwierdzonej w
wierze, gotowej tysiąc razy umrzeć za każdy artykuł wiary. Dusza, która tak
kochając wiarę bierze od Boga coraz to nowe wlanie i pomnożenie wiary żywej i
mocnej, pilnie tego przestrzega, aby we wszystkim postępowała zgodnie z tym,
czego uczy Kościół. Pyta i szuka rady u tych, którzy ją mogą w tym oświecić. Tak
niezachwianie jest w tych prawdach utwierdzona, iż żadne objawienia - chociażby
niebo ujrzała nad sobą otwarte - nie zdołają jej odwieść od jednego
najmniejszego punktu nauki Kościoła. Jeśliby kiedy spostrzegła w sobie jakieś
zawahanie się co do którego artykułu wiary, jeśliby jej przyszła myśl taka:
kiedy Bóg mi to mówi, a więc może to być tak samo prawdą, jak to, co objawiał
świętym, taka wątpliwość w wierze i taka myśl (choć się dusza przy nich nie
zatrzyma, bo dobrowolne przy nich zatrzymanie się, każdy widzi, że byłoby już
wielkim złem) będzie oczywiście początkiem pokusy diabelskiej, wzniecającej w
niej pierwsze do złego poruszenie. Choć i te pierwsze poruszenia rzadko kiedy,
jak sądzę, poczuje w sobie dusza tak mocno utwierdzona w wierze, jak to zwykle
Bóg sprawia u tych, którym tych łask użycza, i stąd taką w sobie czuje siłę, że
gotowa jest zdławić i rozszarpać wszystkich czartów w obronie jednej
najmniejszej z prawd, jakie Kościół podaje.
13. Jeśli więc dusza nie widzi w sobie takiego męstwa wiary i jeśli uczucia
pobożne i widzenia, jakie miewa, męstwa tego w niej nie sprawiają, takim
uczuciom i widzeniom, ostrzegam, niechaj nie dowierza. Chociażby nie od razu
poczuła szkodę z nich wynikającą, powoli jednak szkoda może stać się wielką. Bo
o ile ja widzę i wiem z doświadczenia, sposób przekonania się czy dana rzecz lub
mowa jest od Boga, polega na sprawdzeniu, czy ona się zgadza z Pismem świętym.
Gdyby, bowiem w czymkolwiek od niego odstępowała, bez porównania silniejsze
miałabym przekonanie, że jest to sprawa diabelska. Dzisiaj jestem przekonana, a
przekonana jestem najmocniej, że to, co w sobie słyszę, jest mową Bożą. Tu już
nie muszę szukać dalszych znaków dla poznania, jakiego ducha to sprawa. Bo ten
jeden znak tak jasno mnie przekonuje, iż jest to sprawa złego ducha, że
chociażby cały świat mnie zapewniał, iż jest to sprawa Boża, nie uwierzyłabym.
Nie brak jednak i innych znaków: kiedy zły duch mówi do duszy, wszystko co w
niej jest dobrego, kryje się i uchodzi. Ogarnia ją niesmak i zamieszanie
wewnętrzne, żadnej nie czuje w sobie siły do czynów cnotliwych. Bo choć kusiciel
wzbudza w niej na pozór dobre pożądania, pozostają one bez skutku. Pozostawia w
niej rzekomą pokorę, ale skłóconą i bez słodyczy. Ktokolwiek doświadczył na
sobie skutków ducha dobrego, ten, sądzę, zrozumie, co mówię.
14. Z tym wszystkim jednak diabeł jest chytry i w różny sposób może czynić
zasadzki. Nigdy, więc nie mamy tu takiego bezpieczeństwa, by nie trzeba było bać
się i mieć się zawsze na baczności, i wybrać sobie stałego przewodnika, takiego
mianowicie, który by posiadał naukę i niczego przed nim nie ukrywać. Przy
zachowaniu tych ostrożności żadna już szkoda spotkać nas nie może. Ja jednak
miałam wielkie szkody, od tych, którzy kierowali się w tych rzeczach zbytnią
bojaźnią, mianowicie w jednym zdarzeniu, które tu opowiem. Pewnego razu zebrało
się kilku mistrzów duchowych, do których wielkie miałam zaufanie, gdyż na to
zasługiwali. Chociaż wówczas spowiadałam się tylko u jednego, to nieraz z
polecenia spowiednika otwierałam duszę i przed innymi, którzy zatem radzili
między sobą o moich potrzebach, bo w wielkiej swej dla mnie przychylności
obawiali się, czy nie podlegam jakiemuś oszukaniu. I ja też w bardzo wielkiej
byłam o to obawie, choć tylko poza czasem modlitwy, bo na modlitwie Pan
użyczając mi jakiej łaski, zaraz mnie uspokajał. Było, zdaje mi się, zebranych
pięciu czy sześciu, sami bardzo gorliwi słudzy Boży. Po naradzie spowiednik
oznajmił mi, że wszyscy zgodnie osądzili, że wewnętrzne przejścia moje są sprawą
złego ducha. Powinnam więc rzadziej przystępować do Komunii, starać się o
rozrywki i unikać samotności. Ja i tak już, jak mówiłam, byłam niezmiernie
bojaźliwa. Przyczyniało się do tego moje cierpienie sercowe, tak, iż często w
biały dzień bałam się pozostawać sama w pokoju. Widząc, więc mężów tak
znakomitych, twierdzących o rzeczy, w którą ja uwierzyć nie mogłam, bardzo
wielki miałam niepokój w sumieniu, bo zdawało mi się, że to brak pokory z mojej
strony. Byli to, bowiem wszyscy bez wyjątku ludzie bardziej cnotliwi ode mnie, a
przy tym uczeni. Jakże, więc mogłam im nie wierzyć? Walczyłam ze sobą ze
wszystkich sił, aby się zdobyć na wiarę. Stawiałam sobie przed oczy niecnotliwe
swoje życie, mówiąc sobie, że wyrok ich z nim się zgadza, że co oni mówią, musi
być prawdą.
15. W tym swoim strapieniu pewnego dnia wyszłam z kościoła i schroniłam się
do samotnej kaplicy. Od wielu dni już pozbawiałam się Komunii, pozbawiałam się
samotności, która była całą moją pociechą. Nie miałam przy tym ani jednej duszy,
z którą bym mogła przebywać, bo wszyscy byli przeciwko mnie. Jedni wyśmiewali
się ze mnie, uśmiechając się litościwie, gdy im o tych rzeczach mówiłam, jak
gdybym bredziła nie do rzeczy. Drudzy ostrzegali spowiednika, aby się ze mną
miał na baczności. Inni jeszcze wprost mi mówili, że oczywiście diabeł mnie
opętał. Jeden tylko mój spowiednik, choć także dla wypróbowania mnie - jak się
później dowiedziałam - zdawał się podzielać ich zdanie, zawsze jednak mnie
pocieszał i mówił mi, że chociażby to była sprawa diabelska, nic mi to przecież
nie może zaszkodzić, skoro nie obrażam Boga, że wszystko to przejdzie, bylebym
gorąco prosiła Boga. Sam też bardzo się modlił za mną i wraz z nim wszystkie
dusze, które spowiadał, i wielu innych. Wszystkie te moje modlitwy i wszystkich
sług Bożych, których znałam, do tego zmierzały, aby Bóg w łaskawości swojej
zechciał mnie na inną drogę wprowadzić. Trwało to, zdaje mi się, dwa lata, że
tak ustawicznie o to jedno Pana prosiłam.
16. Nic jednak nie mogło mnie pocieszyć w moim strapieniu na wspomnienie o
tym, że diabeł tyle razy miał mówić do mnie. Bo i teraz, choć już nie miewałam
moich godzin samotności na modlitwie, Pan wśród towarzystwa i rozmowy z innymi
sprawiał we mnie skupienie wewnętrzne i wbrew mojemu opieraniu się mówił do
mnie, co Mu się powiedzieć podobało, a ja, choć nie chciałam, musiałam słuchać.
17. Gdy więc, jak mówiłam, zostawałam sama w kaplicy, nie mając nikogo, komu
bym mogła się zwierzyć, niezdolna ani do modlitwy, ani do czytania, strapiona i
znękana, przerażona strachem na myśl, że jestem igraszką zdrady diabelskiej,
strwożona do głębi duszy i uginająca się pod ciężarem smutku, sama już nie
wiedziałam, co ze sobą począć. Nieraz i po wiele razy znajdowałam się w podobnym
strapieniu. Nigdy jednak ono, zdaje mi się, nie dochodziło do takiej skrajnej
ostateczności jak wówczas. Pozostawałam tak cztery czy pięć godzin, żadnej ani z
nieba, ani od ziemi nie mając pociechy, jakby opuszczona od Pana w cierpieniu i
pod grozą ścigającego mnie widma tysięcznych niebezpieczeństw. O Panie mój,
jakże wówczas okazałeś, że Ty sam jesteś prawdziwym przyjacielem i możesz
uczynić cokolwiek zechcesz, i nigdy nie przestajesz miłować tych, którzy Ciebie
miłują! Niechaj Cię chwali wszystko stworzenie, wszechwładny Panie świata! O,
kto by mi dał głos i siłę, bym mogła na cały świat ogłosić, jak wierny Ty jesteś
swoim przyjaciołom! Wszystko zawodzi, ale Ty, Panie wszechrzeczy, nigdy nie
zawodzisz. A cierpienia, które dopuszczasz na tych, którzy Cię miłują, jakże są
maluczkie i krótkie! Z jaką, o Panie, mój, delikatnością, z jakim wdziękiem, z
jaką słodyczą umiesz się z nimi obchodzić! O, kto by nigdy się nie zatrzymał na
żadnej innej miłości, a od początku i zawsze miłował tylko Ciebie samego! Po to
tylko doświadczasz dotkliwymi próbami miłujących Ciebie, aby w nadmiarze
strapienia objawił się większy jeszcze nadmiar Twojej miłości. O Boże mój, kto
by mi dał rozum i naukę, i nowe słowa, abym umiała wysławiać Twoje dzieła, tak
jak je dusza moja pojmuje! Wszystkiego tego mi brak i nieudolność moja krępuje
moje pragnienia, lecz jeśli tylko Ty, Panie mój, mnie nie opuścisz, ja Tobie
zawodu nie zrobię. Niech powstają przeciwko mnie wszyscy uczeni, niech mnie
prześladuje całe stworzenie, niech mnie nękają czarci, bylebyś Ty nie wypuścił
mnie ze swojej ręki, niczego się nie lękam. Już doznałam tego i wiem z własnego
doświadczenia, z jakim zyskiem Ty z utrapienia wyprowadzasz tych, którzy w Tobie
samym ufność swoją pokładają.
18. Gdy była pogrążona w tym wielkim swoim strapieniu, choć było to w czasie,
gdy żadnych jeszcze widzeń nie miewałam, usłyszałam w sobie słowa mówiące do
mnie. Wystarczyły te słowa na rozpędzenie mego smutku i przywrócenie mi
zupełnego spokoju: Nie bój się, córko. Jam jest i nie opuszczę ciebie. Nie lękaj
się. Sądzę, że w tym stanie, w jakim się znajdowałam, żadne najpoważniejsze
całymi godzinami namowy i przedstawienia nie zdołałyby przywrócić mi spokoju. A
oto od tych jednych słów, takie w sobie poczułam uspokojenie, taką siłę, taką
odwagę, takie bezpieczeństwo, taką pogodę i jasność wewnętrzną, że w jednej
chwili dusza moja jakby w inną się przemieniła i gotowa byłam choćby całemu
światu czoło stawić o to, że słowa, które słyszałam były od Boga. O jaki jest
dobry Bóg! O jaki dobry Pan i jaki możny! Nie tylko radę daje, ale i lekarstwo.
Słowa Jego są czynem. Od tych słów, o Boże wielki, jakże się utwierdza wiara,
jak się pomnaża miłość!
19. Często, zapewniam, stawała mi na myśli ta wielka nawałnica, którą Pan
jednym słowem uciszył i rozkazał wiatrom i morzu "...i nastała głęboka cisza".
Tak i ja mówiłam sobie: Kto jest Ten, iż tak wszystkie władze mojej duszy są Mu
posłuszne, który w jednej chwili, wśród takich ciemności daje światłość i
zmiękcza serce, zdawało się kamienne i łzy słodkie wyprowadza ze źródła, od
dawna zdawało się wyschłego? Kto jest Ten, który takie we mnie wzbudza
pożądania? Kto jest Ten, który taką mnie odwagą napełnia? Zatem myślałam sobie:
Czego jeszcze się lękam? Co robię? Pragnę służyć temu Panu, niczego więcej nie
żądam, tylko bym się Jemu podobała. Nie chcę innego zadowolenia, pociechy i
dobra, tylko spełnienia Jego woli. Bo tego, zdaje mi się, zupełnie byłam pewna,
mogę to twierdzić bez wahania. A jeśli Pan jest potężny i możny, jak widzę, że
jest, jak wiem, że jest, i jeśli złe duchy są niewolnikami Jego (jak nie masz
wątpliwości, że są, bo tak uczy wiara), cóż, więc oni mogą mi złego zrobić,
skoro jestem służebnicą Pana i Króla najwyższego? Czemu, więc miałoby mi
zabraknąć odwagi do walki chociażby z całym piekłem? Brałam do ręki krzyż i
rzeczywiście Bóg mi dodawał odwagi, bo tak w jednej chwili czułam się
odmieniona, iż nie ulękłabym się wyzwać ich wszystkich do walki, tak byłam
pewna, że tym krzyżem z łatwością ich zwyciężę: Przyjdźcie teraz wszyscy, ilu
was jest, jestem służebnicą Pańską, zobaczymy, co mi potraficie zrobić.
20. Od tego czasu, twierdzę to bez wahania, oni raczej bali się mnie. Ja
byłam zupełnie spokojna, nic się nie lękając całego ich wojska, a wszystkie
strachy, jakie przedtem aż do tej chwili miewałam, znikły bez śladu. Nieraz
potem widziałam ich na oczy, jak niżej opowiem, ale nic mnie ich widok nie
straszył, raczej oni, zdawało mi się, drżeli przede mną. Taką odtąd, dzięki
szczególnym darom Tego, który jest Panem wszystkich, nad nimi władzę zachowałam,
że tyle dbam o nich, co o brzęczenie muchy. Są to, zdaniem moim, ostatni
tchórze. Skoro poczują, że masz ich za nic, tracą odwagę i siła ich opuszcza.
Mężni są ci nasi wrogowie tylko z takimi, którzy uciekają od walki i tego tylko
napastują, kogo widzą, że sam się im poddaje. Sługi Boże mogą, gdy Bóg im
pozwoli, kusić i dręczyć, ale Bóg te pokusy i udręczenia na to tylko dopuszcza,
aby były na większy pożytek tych, którzy są Jego. Dałby Pan w boskiej swojej
łaskawości, byśmy umieli bać się tylko tego, czego rzeczywiście bać się
powinniśmy, byśmy zrozumieli tę prawdę niezawodną, że jeden grzech powszedni
większą nam może szkodę wyrządzić, niż wszystkie razem potęgi piekielne.
21. Jeśli czarci strachem nas przerażają, to tylko dlatego, że sami sobie do
strachu dajemy powód naszym przywiązaniem do honorów, do majętności, do
rozkoszy. Wtedy oni, sprzymierzając się z nami, - wtedy sami sobie stajemy się
nieprzyjaciółmi, kochając się w tym i pożądając tego, czym się brzydzić
powinniśmy, - istotnie wielkie nam szkody wyrządzą. Sami sobie wtedy jesteśmy
winni, że oni nas własną naszą bronią pobiją i sami w ich ręce składamy oręż,
którym przeciw nim powinniśmy się bronić. Pożal się, Boże, jaki to szaleństwo!
Lecz jeśli dla miłości Boga wszystkie te rzekome dobra sobie obrzydzimy i całym
sercem krzyża się uchwycimy, i naprawdę Panu służyć zaczniemy, tego zły duch nie
wytrzyma. Ucieka on od tych prawd jakby od zarazy. On tylko kocha kłamstwo i sam
jest kłamstwem. Nie sprzymierzy się nigdy z tym, kto chodzi w prawdzie. Ale u
kogo ujrzy rozum zaćmiony, tego zręcznie doprowadza do zaślepienia. A kogo ujrzy
tak ślepym, że spokój i szczęście swoje pokłada na tych marnych rzeczach, tak
marnych jak dziecinne zabawki, a więc sam ma umysł i serce zdziecinniałe, z
takim też obchodzi się jak z nieletnim dzieckiem i rzuca się na niego, nie raz,
ale po wiele razy.
22. Nie daj, Boże, bym ja znalazła się w liczbie tych nieszczęśliwych. Niech
raczej Pan w boskiej dobroci swojej użyczy mi tej łaski, abym umiała za spokój
to tylko uznawać, co jest prawdziwym spokojem i za cześć to, co jest prawdziwą
czcią i za pociechę to, co jest prawdziwą pociechą, a nie brać rzeczy fałszywie
i mieć za prawdę to, co jest fałszem i złudą. Wtedy szydzić mogę ze wszystkich
diabłów, nie ja ich będę się bała, ale oni mnie. Nie rozumiem tych małodusznych
strachów, co wszędzie widzą diabła i boją się. Przecież my wszędzie możemy
widzieć Boga i wzywać Go, i diabłu strachu napędzać. Gdyż wiemy, że i ruszyć się
nie może ten wróg piekielny, jeśli mu Pan nie pozwoli. Na cóż, więc wszystkie te
strachy? Co do mnie, więcej się boję tych, którzy tak boją się diabła, niż
samego diabła. Ten nic mi zrobić nie może, ale tamci, zwłaszcza, jeśli są
spowiednikami, mogą nabawić duszę wielkiego niepokoju. Z powodu nich przeżyłam
wiele lat takiego udręczenia, że dziwię się dzisiaj, jak mogłam wytrzymać.
Błogosławiony niech będzie Pan, że tak skuteczny podał mi ratunek. |