Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 22
Mówi tu, jak bezpieczna dla duszy jest droga, by nie wyrywać się samej do rzeczy
wzniosłych, aż Pan ją do nich podniesie, i jak środkiem do najwyższego stopnia
modlitwy ma być człowieczeństwo Chrystusa Pana. - Jakiemu błędowi w tym
względzie dawniej podlegała. - Ważność i pożytek nauk w tym rozdziale
zawartych.
1. O jednej jeszcze rzeczy chcę tu wspomnieć, zdaniem moim ważnej, jeśli
wasza miłość uzna to za dobre. Może to, co powiem, posłuży komu w razie potrzeby
za przestrogę. W niektórych książkach mówiących o modlitwie wewnętrznej czytałam
takie zdanie, że choć dusza nie zdoła wznieść się z samej siebie do stanu
kontemplacji, gdyż jest to sprawa całkiem nadprzyrodzona, którą Pan sam w niej
sprawia, to jednak po wielu latach, przeszedłszy drogę oczyszczającą i
postąpiwszy oświecającą, dusza ta, mówią, może potem już sama sobie dopomagać,
odrywając się w duchu od wszystkich rzeczy stworzonych, a wznosząc się z pokorą
do Stworzyciela. - Dlaczego tę drogę nazywają oświecającą, tego dobrze nie
rozumiem, sądzę, że jest to droga tych, którzy już wyżej postąpili. - Stąd
zalecają jej oddalanie od siebie wszelkich wyobrażeń zmysłowych, a wznoszenie
się do duchowej kontemplacji Bóstwa. Mówią, bowiem, że wszelkie zmysłowe
wyobrażenia, chociażby nawet samego Człowieczeństwa Chrystusowego, tym, którzy
już tak daleko postąpili, sprawią skrępowanie i przeszkodę do doskonałej
kontemplacji. Na potwierdzenie tego przytaczają słowa Zbawiciela do Apostołów,
gdy wstępując do nieba zapowiadał im przyjście Ducha Świętego. Mnie jednak się
zdaje, że gdyby Apostołowie mieli wówczas taką wiarę, jaką mieli później, gdy
zstąpił na nich Duch Święty, że Chrystus Pan jest zarazem Bogiem i Człowiekiem,
widok Jego Człowieczeństwa nie byłby żadną dla nich przeszkodą. Stąd też
Zbawiciel słów tych nie powiedział do Matki Bożej, choć Ona Go miłowała bardziej
niż wszyscy inni. Ponieważ więc, zdaniem tych pisarzy, sprawie tej, jako
duchowej, wszelka rzecz cielesna, może tylko czynić zamieszanie i przeszkodę,
dlatego dowodzą, że dusza powinna starać się o to jedynie, aby czuła siebie ze
wszystkich stron jakby w zagrodzie zamkniętą obecnością Bożą i całkiem w Nim
pogrążoną. Nauka ta poniekąd zdaje mi się jest dobra i słuszna. Ale żebyśmy
mieli dlatego całkiem uchylać się od Chrystusa i boskie Ciało Jego zaliczać do
rzędu naszych ludzkich nędz i jakiego bądź innego stworzenia, tego nie mogę
znieść. Daj, Boże, bym umiała jasno wyrazić swoją myśl.
2. Nie myślę tym pisarzom wprost zaprzeczać, bo są to mężowie uczeni,
duchowni i wiedzą, co mówią. Bóg też różnymi drogami i sposobami prowadzi dusze.
Ja tutaj - nie wdając się w dalsze pytania - chcę tylko powiedzieć, jak
prowadził moją duszę i w jakim się znalazłam niebezpieczeństwie, gdy chciałam
zastosować się do nauki, jaką w tych książkach wyczytałam. Kto raz doszedłszy do
zjednoczenia dalej już nie postępuje - to jest do zachwyceń, widzeń i innych
tego rodzaju łask, jakie Bóg duszom czyni - ten łatwo, wierzę, że naukę w tych
książkach podaną będzie uważał za najlepszą, jak i ja za taką ją uważałam.
Gdybym jednak pozostała w tym przekonaniu, sądzę, że nigdy nie byłabym doszła do
tego stanu, w jakim dzisiaj jestem, bo przekonanie to, zdaniem moim, jest
błędne. Może być, że sama jestem w błędzie, opowiem więc, jak było ze mną.
3. Nie mając przewodnika, czytałam te książki w nadziei, że powoli z nich
nieco światła zaczerpnę. Dopiero później zrozumiałam, że gdyby sam Pan mnie nie
oświecił, mało nauczyłabym się z tego czytania, bo to, co z książek zrozumiałam,
było niczym, póki Pan w boskiej łaskawości swojej nie dał mi zrozumieć z
własnego doświadczenia. Przedtem, odbywając rozmyślanie według przepisów
podanych w książkach, sama nie wiedziałam, co czynię. Gdy już doszłam do
początków modlitwy nadprzyrodzonej, to jest modlitwy odpocznienia, starałam się
oddalać od siebie wszelkie wyobrażenia rzeczy podpadających pod zmysły, ponieważ
nie śmiałam wznosić się duszą do kontemplacji. Będąc zawsze tak grzeszną
uważałam, że byłoby to zuchwalstwem. Zdawało mi się jednak, że czuję obecność
Bożą. W istocie też tak było i starałam się trwać w skupieniu i zjednoczeniu z
Bogiem. Jest to bardzo słodki rodzaj modlitwy i gdy Bóg raczy do niej dopomóc,
dusza na niej doznaje wielkiej rozkoszy. A że pożytek i smak jej wyraźnie i
jakby widocznie czuć się daje, więc ciesząc się nią, nie tylko nie czułam żadnej
potrzeby zwrócenia się do świętego Człowieczeństwa, ale owszem, wspomnienie na
nie prawdziwą mi się wydawało przeszkodą do modlitwy. O Panie duszy mojej i
dobro moje, Jezu Chryste Ukrzyżowany! Nigdy nie mogę wspomnieć o tym bez
serdecznego żalu, że takie miałam o Tobie pojęcie. Zdaje mi się, że wielkiej
przez to zdrady przeciw Tobie się dopuściłam, choć przez nieświadomość.
4. Przez całe swoje życie wielkie miałam do Chrystusa Pana nabożeństwo. A to,
o czym mówię, przyszło mi dopiero pod koniec, to jest na krótko przed czasem,
gdy Pan zaczął mi użyczać tej łaski zachwyceń i widzeń. Niedługo, więc trwałam w
tym błędnym mniemaniu i zawsze wracałam do swego zwyczaju rozkoszowania się
Panem, zwłaszcza ile razy przystępowałam do Komunii. Chciałabym zawsze mieć
przed oczyma Jego wizerunek i wyobrażenie, bo w duszy nie umiałam zachować go
tak głęboko wyrytego, jak bym tego pragnęła. Czy to rzecz podobna, Panie mój,
żeby we mnie choćby na chwilkę powstała ta myśl, byś Ty mógł mi być przeszkodą
do większego dobra? Skądże mi przyszły wszystkie dobra, jak nie od Ciebie? Nie
chcę przypuszczać, by w tym była moja wina, bo bardzo mnie to boli. Była to z
pewnością nieświadomość, dlatego też w dobroci swojej zaradziłeś jej, dając mi
doradców, którzy mnie z tego błędu wyprowadzili. Potem sam tyle razy mi się
ukazując, jak niżej opowiem, abym jaśniej zrozumiała i tutaj to zapisała jak
wielki to błąd i abym ostrzegła o tym innych, których też ostrzegłam.
5. Jestem przekonana, że ta a nie inna jest przyczyna, dlaczego tyle dusz,
choćby dostąpiły modlitwy zjednoczenia, dalej nie postępuje i nie zdoła się
wznieść do zupełnej swobody ducha. Dwa są, zdaje mi się, powody, na których mogę
oprzeć to swoje przekonanie. Może to, co powiem, będzie rzeczą małej wagi, ale
będzie to rzecz, której na samej sobie doświadczyłam, bo dusza moja bardzo źle
się czuła, póki jej Pan światła nie użyczył. Wszystkie jej pociechy były tylko
chwilowe i przerywane, gdy jednak przeszły, dusza moja w swoich cierpieniach i
pokusach już nie czuła przy sobie tego towarzystwa Boskiego Mistrza, którym
później dano jej było się cieszyć. Pierwszy mój powód jest ten, że w takim
uchylaniu się od świętego Człowieczeństwa Chrystusowego jest pewien maleńki brak
pokory, choć tak głęboko zaczajony i ukryty, że trudno go spostrzec. Bo któż,
chyba, że jest tak pyszny i nędzny, jaką ja wówczas byłam, chociażby całe życie
się przemęczył we wszelkich, jakie tylko pomyśleć się dadzą, pokutach,
umartwieniach ducha i prześladowaniach, nie uznałby sobie tego za skarb
najdroższy i sowitą za wszystkie cierpienia swoje zapłatę, gdyby mu Pan pozwolił
ze św. Janem stanąć pod Krzyżem? Nie wiem, w czyjej głowie mogłaby pomieścić się
myśl, by takiej łaski nie było dosyć, chyba w mojej tylko, która też we
wszystkich i na wszelki sposób, zamiast zysku, który osiągnąć miałam, szkodę
tylko ponosiłam.
6. Jeśli zaś skutkiem naturalnego usposobienia czy słabości nie każdy i nie
zawsze może rozmyślać o Męce Pańskiej, z powodu bolesnego, jakie to rozmyślanie
sprawia mu wzruszenia, któż mu broni trzymać się przy boku Pana
zmartwychwstałego, kiedy Go posiadamy tak blisko nas w Sakramencie, gdzie
mieszka już uwielbiony, gdzie już Go nie oglądamy umęczonego, z ciałem
poszarpanym na strzępy, krwią zbroczonego, znużonego drogą, prześladowanego
przez tych, którym same tylko świadczył dobrodziejstwa, przez niewiernych
Apostołów opuszczonego? Bez wątpienia są dusze niezdolne wytrzymać ciągłej
pamięci o tych wielkich mękach, jakie On wycierpiał. Lecz oto tu Go masz wolnego
od męki, pełnego chwały, dodającego męstwa jednym, pobudzającego drugich przed
swoim wstąpieniem do nieba. Masz Go tu, w Najświętszym Sakramencie, gdyż się
uczynił towarzyszem naszym, nie mogąc, rzekłbyś, przenieść tego na sobie, by na
jedną chwilę od nas się oddalił. Jakże, więc ja mogłam to przenieść na sobie,
bym się oddalała od Ciebie, Panie mój, sądząc, że tym sposobem lepiej potrafię
Ci służyć? Gdy Ciebie obrażałam, jeszcze Ciebie nie znałam, ale już poznawszy
Cię, jak mogłam sądzić, że tą drogą idąc, bliżej dojdę do Ciebie? O, jakże złą
drogą szłam, Panie! - Mogłabym raczej powiedzieć, że szłam bez drogi, aż dopiero
Ty nawróciłeś mnie na drogę prawdziwą. Ujrzawszy Ciebie przy sobie, wraz z Tobą
wszystko dobro ujrzałam. Odtąd już jakiekolwiek przyszło na mnie utrapienie,
wystarczyło mi spojrzeć na Ciebie, jak stałeś przed niesprawiedliwymi sędziami,
aby je ochotnie wycierpieć. Kto ma przy boku swoim takiego dobrego przyjaciela,
takiego dobrego wodza, który pierwszy wystawił siebie na męki, ten wszystko
zdoła wytrzymać. Ten prawdziwy przyjaciel wspiera, ducha dodaje i nigdy nie
zawiedzie! Jasno to widzę i później jeszcze tego doświadczyłam, że nie inaczej
służba nasza może podobać się Bogu i nie inaczej Bóg postanowił użyczać nam
wielkich łask, jak tylko przez ręce tego najświętszego Człowieczeństwa, w którym
jak sam to oznajmia w boskiej łaskawości swojej, dobrze sobie upodobał. Po
niezliczone razy przekonałam się o tym z własnego doświadczenia i słyszałam to z
ust Pańskich. Poznałam jasno, że przez tę bramę potrzeba nam wchodzić, jeśli
chcemy, aby Boski Majestat Jego objawił nam swoje wielkie tajemnice.
7. Niech, więc wasza miłość nie szuka innej drogi, chociażbyś już stanął na
szczycie modlitwy myślnej. Tą drogą idzie się bezpiecznie. Pan nasz sam jest
tym, przez którego wszystkie dobra nam przychodzą. On sam cię nauczy. Patrz na
Jego życie, bo to jest wzór najlepszy. Czego jeszcze może nam brakować, gdy mamy
przy boku takiego wiernego Przyjaciela, który nas nie opuści w naszych pracach i
utrapieniach, jak to czynią przyjaciele światowi? Szczęśliwy, kto prawdziwie Go
miłuje i zawsze Go ma przy sobie! Wspomnijmy na chwalebnego świętego Pawła, z
którego ust nigdy, nie schodziło Imię Jezus, tak je miał głęboko zapisane w
sercu. Od czasu, jak zrozumiałam tę prawdę, pilnie rozważałam życie wielu
Świętych, a żaden z nich nie szedł inną drogą. Tak św. Franciszek, noszący na
sobie znaki pięciu ran Chrystusowych. Tak św. Antoni, rozmiłowany w Dzieciątku
Jezus. Tak św. Bernard, lubujący się w rozważaniu świętego Człowieczeństwa. Tak
św. Katarzyna ze Sieny... i wielu innych, których wasza miłość zna ode mnie
lepiej.
8. Zapewne, że to odwracanie wyobraźni od wszelkiego dobra przystępnego
zmysłom musi być rzeczą dobrą, skoro mężowie tak wysoce duchowni je zalecają. Do
tego jednak, zdaniem moim, potrzeba duszy bardzo już wysoko posuniętej w
doskonałości. Dopóki, kto do tego szczytu nie dojdzie, rzecz jasna, że musi
szukać Stworzyciela za pomocą stworzeń. Wszystko to zależy od stopnia i rodzaju
łaski, jaką Pan daje każdej duszy osobno i w to nie wchodzę. To jedno tylko
chciałam wykazać, że najświętszego Człowieczeństwa Chrystusowego nie powinno się
żadną miarą uważać za przeszkodę do kontemplacji. Dla należnego wytłumaczenia
tej prawdy pragnęłabym umieć wyrazić się jak najjaśniej.
9. Gdy Bogu się podoba zawiesić wszystkie władze duszy, jak to czyni na
wyłożonych wyżej stopniach modlitwy, wtedy rzecz jasna, że obecność tego
świętego Człowieczeństwa, choćbyśmy nie chcieli, od nas się usuwa. W takim razie
nie masz w tym nic złego i owszem, szczęśliwa taka utrata, skutkiem której tym
rozkoszniej cieszymy się tym, cośmy na pozór stracili. Wówczas, bowiem dusza
cała przykłada się do miłowania Tego, którego rozum mozolnie poznać usiłował,
miłuje to, czego nie zrozumiała i cieszy się tym, czym nie mogłaby tak doskonale
się cieszyć, gdyby nie poniosła tej straty, z której jak mówiłam, większy tylko
dla niej zysk wynika. Ale byśmy sami, rozmyślnie i samowolnie chcieli oswoić się
z takim opuszczeniem i nie starali się ze wszystkich sił swoich zawsze -a dałby
Bóg, by to mogło być zawsze - mieć obecne przed oczyma duszy to przenajświętsze
Człowieczeństwo, to mówię, nie jest, zdaniem moim, rzeczą dobrą. Byłoby to, że
użyję pospolitego wyrażenia, zawieszeniem duszy w powietrzu, bo nie miałaby
wówczas na czym się oprzeć, jakkolwiek by jej się zdawało, że jest wysoko
uduchowioną i pełną Boga. Niezmiernie wiele na tym zależy, byśmy póki żyjemy w
tym ludzkim ciele, mieli przed oczyma Chrystusa Pana w Jego ludzkiej postaci.
Ten jest właśnie drugi z dwóch powodów, o których mówiłam na początku.
Pierwszym, jak już objaśniłam, jest pewien brak pokory, że dusza chce się
wznieść wysoko wpierw niż Pan ją sam podniesie. Nie chce poprzestać na
rozmyślaniu o rzeczy tak drogiej, jaką jest święte Człowieczeństwo i chce być
Marią, choć jeszcze nie pracowała z Martą. Gdy Pan zechce, aby nią była,
chociażby zaraz od pierwszego dnia, nie ma obawy, ale niedobrze, gdy sami siebie
zapraszamy, jak o tym zdaje mi się, na innym miejscu mówiłam. Ten mały brak
pokory, ten pyłek na pozór nic nie znaczący, wielką przecież szkodę wyrządza
duszy, pragnącej postąpić w kontemplacji.
10. Wracając teraz do drugiego punktu, wiedzmy, że nie jesteśmy aniołami,
mamy ciało. Chcieć zrobić z siebie anioła, póki się jest na tej ziemi -
zwłaszcza, kto tak głęboko ugrzązł, jak ja - jest to szaleństwo. W zwyczajnym
porządku rzeczy myśl potrzebuje czegoś, na czym by się oprzeć mogła. Choć zdarza
się, że dusza wyjdzie z siebie, albo nieraz tak będzie pełna Boga, iż nie
potrzeba jej już żadnej rzeczy stworzonej, aby się w sobie mogła skupić. Ale są
to zawsze tylko wyjątki. A gdy przyjdą troski o sprawy ziemskie, prześladowania
i utrapienia, gdy dusza już nie może mieć takiego pokoju, jaki przedtem miała,
gdy nastanie czas oschłości - wtedy czuje, jak dobrym przyjacielem jest
Chrystus. Widzimy Go jako człowieka wśród słabości i cierpień, i On dotrzymuje
nam towarzystwa. Kto raz do tego przywyknie, łatwo Go znajdzie przy sobie, choć
bywają także takie chwile, że ani na jedno, ani na drugie zdobyć się nie można.
Dlatego dobrze jest, jak mówiłam, nie okazywać się pochopnym do szukania pociech
duchowych. Niech będzie, co ma być, a trzymać się mocno krzyża jest to rzecz
wielka. Boski ten nasz Pan w cierpieniach pozostawał pozbawiony wszelkiej
pociechy. Najbliżsi opuścili Go i samego pozostawili. My Go nie opuszczajmy. Do
wzniesienia się wyżej ręka Jego lepiej nam pomoże niż wszelka nasza
natarczywość. Dlatego i sam się uchyli, gdy będzie widział, że pora ku temu i że
Pan, jak mówiłam, chce duszę podnieść nad samą siebie.
11. Z wielkim upodobaniem Bóg spogląda na duszę, która z pokorą bierze sobie
Jego Syna za pośrednika i tak Go mocno miłuje, iż nawet, gdy spodoba się Jego
Boskiemu Majestatowi podnieść ją do wyższej kontemplacji, uznaje się tego
niegodną i ze świętym Piotrem mówi: "Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek
grzeszny". Tego ja sama na sobie doświadczyłam, bo w taki sposób Bóg prowadził
moją duszę. Inni - jak mówiłam - może pójdą inną, krótszą drogą. Ale to
zrozumiałam i to wiem, że cała ta budowa modlitwy wewnętrznej wspiera się na
pokorze i że im głębiej dusza uniży się na modlitwie, tym wyżej Bóg ją podnosi.
Nie pamiętam, bym którąkolwiek z tych nadzwyczajnych łask, o których w dalszym
ciągu będę mówić, w innej chwili otrzymałam niż w momencie, gdy obracałam się
wniwecz przed Nim na widok wielkiej swojej nędzy. Pan, dopomagając mi wtedy do
lepszego poznania samej siebie, odkrywał mi rzeczy, jakich bym sama domyśleć się
nie zdołała. Jestem przekonana, że ile razy dusza chce uczynić coś z samej
siebie dla utrzymania się w tej modlitwie zjednoczenia, zawsze ta jej robota,
chociażby na razie zdawało się, że osiągnęła pomyślny skutek, w krótkim czasie
jak dom bez fundamentu, upadnie. I wielką mam o taką duszę obawę, że nigdy nie
dojdzie do tego prawdziwego ubóstwa duchem, które na tym polega, by -
porzuciwszy już pociechy ziemskie - nie szukała także duchowych pociech na
modlitwie, ale całą swoją pociechę miała w cierpieniu dla miłości Tego, który w
nieustannych żył cierpieniach. Powinna też spokój zachować w krzyżach i
oschłościach, jakkolwiek by one ją bolały i nie dopuszczać do siebie tego
niepokoju i udręczenia, w jakie popadają pewne dusze, którym gdy nie mogą ciągle
pracować rozumem i ciągle doznawać uczuć pobożnych, już się zdaje, że wszystko
stracone, jak gdyby człowiek własną pracą mógł kiedy zasłużyć na takie wielkie
dobro. Nie mówię, by nie miały starać się o nie i nie trwać z wielką pilnością w
obecności Bożej, ale gdy przyjdą na nie takie chwile, że nie zdołają wydobyć z
siebie ani jednej dobrej myśli, niech się tym nie martwią. Słudzy niepożyteczni
jesteśmy, cóż dziwnego, że nic uczynić nie możemy?
12. Dałby Bóg, byśmy dobrze zrozumieli tę prawdę i stawali się na
podobieństwo tych ośląt, które obracają koło u studni, o której mówiłam, i choć
mają oczy zawiązane i nie wiedzą, co czynią, więcej przecież wyciągną wody,
niżby ogrodnik najpilniej pracując, wyciągnąć zdołał. Potrzeba nam ze swobodą
ducha postępować tą drogą, oddawszy się w ręce Boga. Jeśli się spodoba Jego
Boskiemu Majestatowi wynieść nas do rzędu dworzan i swoich powierników, ochotną
wolą wstąpmy na tę wysokość. Jeśli nie - służmy Mu w posługach najniższych, a
nie siadajmy nie powołani na pierwszych miejscach, jak już kilka razy mówiłam.
Bóg ma większe o nas staranie, niż my sami o siebie i wie, do czego każdy jest
zdolny. Na co jeszcze się przyda chcieć rządzić samym sobą temu, kto już całą
wolę swoją oddał Bogu? Poleganie na samym sobie jest tutaj, zdaniem moim,
bardziej nie na miejscu, niż na pierwszym stopniu modlitwy, i większą też szkodę
wyrządza, bo tu chodzi o dobra czysto nadprzyrodzone. - Kto ma głos brzydki,
jakkolwiek by się starał i w śpiewie ćwiczył, nie uczyni go pięknym. Komu Bóg
zechciał dać głos piękny, ten go ma, nim jeszcze dwie nuty zaśpiewa. Prośmy,
więc Boga, aby nam użyczał łask swoich, ale z duszą całkiem zdaną na Jego wolę,
i pełną ufności w Bożą łaskawość i Jego hojność. Kiedy nam wolno siedzieć u nóg
Chrystusowych, patrzmy, byśmy od nich nie odeszli. Trwajmy się przy nich, jak
kto umie i może, naśladujmy przykład Magdaleny. Gdy dusza się wzmocni i
zmężnieje, Bóg sam zaprowadzi ją na puszczę.
13. Niech, więc wasza miłość, póki nie znajdzie kogoś bardziej ode mnie
doświadczonego i świadomego tych rzeczy, tej zasady się trzyma. Jeśli która
dusza, zaczynająca smakować w Bogu, powie ci, że większy czuje w sobie postęp i
większą hojność pociechy duchowej, gdy sama własną pracą do tego sobie dopomaga,
nie wierz jej. O jakże jawnie Bóg, gdy zechce, przychodzi i okazuje swoją moc
bez tych środeczków ludzkich! Jak potężnie, cokolwiek byśmy czynili, porywa
ducha na kształt olbrzyma porywającego słomkę i nie ma sposobu, by się oprzeć!
Gdyby Bóg chciał, żeby ropucha latała, czy czekałby, ażby sama do lotu się
wzbiła? Któż by przypuścił taką myśl niedorzeczną? A mnie się zdaje, że duch
nasz sam z siebie bardziej jeszcze jest nieodpowiedni i ociężały do wzniesienia
się w górę, niż ropucha do latania, jeśli Bóg go nie podniesie. Obarczony jest
bowiem ziemią i niezliczonymi przeszkodami i choćby chciał latać, sama chęć mało
mu pomoże. Zapewne o wiele przewyższa z natury swej ropuchę, ale ugrzązłszy w
błocie, z własnej winy stracił naturalną swoją wyższość.
14. Tym, więc zakończę: ile razy wspominamy na Chrystusa, pamiętajmy na tę
miłość, z jaką tak wielkich łask nam użyczył i jak wielką miłość okazał nam
Ojciec, dając nam taką rękojmię tej miłości, jaką nas miłuje. Bo miłość przyzywa
miłości. I choćbyśmy dopiero zaczynali, chociaż byśmy byli jeszcze niecnotliwi,
starajmy się zawsze mieć tę miłość przed oczyma i pobudzać siebie do miłości.
Gdy bowiem raz Pan nam uczyni tę łaskę, że wszczepi do serca nam tę miłość,
wszystko już potem będzie nam łatwe i zdziałamy dużo w krótkim czasie i bez
trudu. Niechaj nam w boskiej łaskawości swojej użycza tego skarbu, bo wie, jak
bardzo nam jest potrzebny. Błagajmy Go o to przez tę miłość, jaką nas umiłował i
przez tego Jego Boskiego Syna, który nam miłość swoją okazał przez tak wielką
ofiarę z samego siebie, amen.
15. Jedno jeszcze pytanie chciałabym tu zadać. Jak się to dzieje, że dusza,
gdy Pan zacznie jej czynić łaski tak wysokie, jaką jest wzniesienie do
doskonałej kontemplacji, nie staje się od razu całkowicie doskonała, jak to
słusznie być powinno? Słusznie mówię i tak jest bez wątpienia, bo kto tak wielką
łaskę otrzymał, już się nie powinien oglądać za pociechami tej ziemi. Jak się to
dzieje, że w miarę jak mnożą się zachwycenia, jak dusza coraz bardziej
przyzwyczaja się do otrzymywania tych łask, skutki ich stopniowo coraz wyższe
się okazują i w miarę jak rosną te skutki, dusza także rośnie coraz wyżej w
oderwaniu się od wszystkiego, kiedy Pan w jednej chwili tak ją mógłby uczynić
doskonale świętą, jak ją powoli i z czasem uświęca tym stopniowym postępem w
doskonałości i cnotach? Na to pytanie chciałabym odpowiedzi, bo tego nie
rozumiem. To tylko wiem dobrze, że wielka jest różnica między siłą i
umocnieniem, jakie pozostaje duszy z początku, kiedy łaska ta trwa nie dłużej
niż jedno mgnienie oka, tak, iż prawie jej nie czuć, a tylko skutki, jakie po
sobie pozostawia, o przejściu jej świadczą - a tą mocą i męstwem, jakim Bóg
duszę napełnia, gdy ta łaska dłużej, szerzej w niej się rozwija. Pochodzi to
może - jak nieraz mi się zdaje - stąd, że nawiedzenie łaski nie od razu zastaje
duszę całkiem gotową. Dopiero Pan powoli ją kształtuje przyprowadzając ją do
stanowczego postanowienia i dodaje jej siły męskiej, aby bez podziału wszystko
porzuciła i zdeptała nogami, jak to w jednej chwili sprawił w Magdalenie. W
innych to samo sprawia według miary swobody, jaką Mu same pozostawiają, aby
mogła w nich działać boska moc i łaskawość Jego. Tak nam trudno uwierzyć w to,
że za wszystko, co dla Niego uczynimy, Bóg już w tym życiu stokroć nam oddaje.
16. Przychodzi mi tu na myśl takie porównanie: to, co się podaje
doskonalszym, i to, co się podaje początkującym, jest to zupełnie to samo, jest
to jednak jakby jedzenie, z którego spożywa wielu. Tym, którzy kosztują go tylko
po trosze, tylko na chwilę smak przyjemny po nim pozostaje. Tym, którzy go
spożywają więcej, służy ono do utrzymania życia. Ale tym, którzy najedzą się do
sytości, przymnaża ono życia i siły. Tak i tego boskiego pokarmu może dusza tyle
razy spożywać i tak się tym chlebem żywota nasycić, iż żadna już inna potrawa
jej nie będzie smakowała, bo widzi, jak ta jedna na zdrowie jej służy. I tak
smak jej przywyknie do tej słodyczy, iż wolałaby raczej umrzeć, niż być zmuszoną
do spożywania jeszcze innej strawy, która by tylko zepsuła jej ten dobry smak,
jaki jej po tym rozkosznym jedzeniu pozostał. Tak samo, że innego jeszcze użyję
porównania, towarzystwo osoby świątobliwej nie tak nas w jeden dzień i od jednej
rozmowy do dobrego pobudzi, jak tego dokazać może dłuższe, przez wiele dni z nią
przebywania. W końcu, jeśli to nasze z nią przebywanie znacznie się przedłuży,
możemy przy pomocy łaski Bożej stać się podobnie jak ona świętymi. Ostatecznie,
wszystko tu zależy od woli i upodobania Pańskiego i od tego, komu On zechce tej
łaski użyczyć. Ale wiele też znaczy dobra wola tego, któremu ta łaska już
zaczyna się udzielać, aby zdobył się na postanowienia i cenił sobie dar Boży
według jego wartości.
17. Pan także, zdawałoby się, doświadcza tych, którzy Go miłują, to tego, to
innego, objawiając im siebie, jakim jest, przez takie przewyższające rozkosze,
zdolne ożywić w nich - jeśliby ustawali - wiarę w szczęśliwość, którą im
zachowuje. Mówi im: Zobacz, to tylko jedna kropla z tego ogromnego morza
wszelkiego dobra. Ukazuje im, iż nie ma nic, czego by nie uczynił dla tych,
których miłuje. A gdy widzi, że oni gotowi są przyjąć Go i Jego łaski, tejże
chwili daje, a daje siebie samego. Kto Jego miłuje, tego i On miłuje, a jaki to
miłośnik i jak dobry przyjaciel! O Panie duszy mojej, kto znajdzie słowa
odpowiednie na wypowiedzenie, jak wiele dajesz tym, którzy w Tobie swoją ufność
pokładają i jak wiele tracą ci, którzy choć doszli do tego stanu, jeszcze
polegają na sobie! Nie dopuszczaj, Panie, by ze mną tak było. Tym bardziej, że
ta wielka Twoja łaska większą jest jeszcze przez to, że ją czynisz mnie, tak
niegodnej, że raczysz przybywać na mieszkanie do takiej nędznej gospody, jaką
jest moja dusza. Bądź błogosławiony po wszystkie czasy i na wieki!
18. Błagam powtórnie waszą miłość, jeślibyś w tych rzeczach, które tu
napisałam o modlitwie wewnętrznej, chciał porozumieć się z osobami duchowymi,
niech to będą osoby prawdziwie duchowe. Bo jeśliby to byli ludzie znający tylko
jedną drogę albo tacy, którzy zatrzymali się w pół drogi, nie potrafią tego
należycie osądzić. Są także dusze, które ponieważ Bóg stawia je od razu na
drogach bardzo wysokich, sądzą, że wszyscy mogą iść z pożytkiem tymi drogami i
uspokoić rozum bez pomocy rzeczy zmysłom przystępnym. A oni przeciwnie tyle by
tylko na tym zyskali, że mieliby duszę suchą jak drewno. I są znowu takie, które
ledwo, że zakosztują nieco modlitwy odpocznienia, zaraz sobie wyobrażają, że
tyle już uzyskawszy, potrafią uzyskać i więcej, i o własnej sile wznieść się na
stopnie najwyższe. Skutkiem tego, jak mówiłam, zamiast postępu, cofają się
wstecz. W tym wszystkim, więc potrzeba doświadczenia i roztropnej miary. Niechaj
Pan zechce nam ich użyczyć w łaskawości swojej. |