Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 20
Mówi, czym się różni zjednoczenie od zachwycenia. Co to jest zachwycenie; nieco
o pożytkach, jakie dusza odnosi, gdy Pan raczy ją podnieść do tego stanu. -
Jakie skutki sprawia zachwycenie.
1. Chciałabym teraz, jeśli przy pomocy Bożej potrafię, objaśnić różnicę
zachodzącą między zjednoczeniem a zachwyceniem, czyli jak je jeszcze nazywają,
podniesieniem, czyli wzlotem ducha albo ekstazą, bo wszystkie te różne nazwy
jedno oznaczają. Stan ten o wiele przewyższa zjednoczenie i sprawia skutki
nierównie znaczniejsze, a nadto ma jeszcze inne, własne swoje działania.
Zjednoczenie w swoim początku, w środku i na końcu działa, rzec można, tylko
wewnętrznie. Ten drugi stan zaś w różnych swoich kształtach i stopniach,
ponieważ jest porządku wyższego, działa nie tylko wewnętrznie, ale i
zewnętrznie. Niech Pan sam raczy to objaśnić, jak objaśnił rzeczy poprzednie, bo
gdyby boska Jego łaskawość nie nauczyła mnie sposobu wyrażania się o tych
rzeczach, z pewnością nie potrafiłabym tego.
2. Zauważmy, że ta czwarta woda, o której ostatnio mówiłam, płynie tak
obficie, że gdyby nie to, że ta ziemia nie zdołałaby znieść takiej
szczęśliwości, moglibyśmy sądzić, że już tu na tym wygnaniu jest w pośrodku nas
ten wielki obłok boskiej łaskawości, z którego ta woda wynika. Gdy więc za tak
wielkie dobro oddajemy Mu wdzięczność, na jaką się zdobywać zdołamy i czynem z
Nim według możności naszej współdziałamy, Pan jakby natychmiast przyciąga duszę
do siebie. Podobnie jak chmury ściągają mgły i wyziewy tej ziemi - całą ją od
ziemi podnosi, w obłoku chwały swojej porywa ją ze sobą aż do nieba i zaczyna
jej objawiać wspaniałości królestwa, które jej przygotował. - Nie wiem, czy to
porównanie jest trafne, ale to wiem prawdziwie, że rzecz w taki sposób się
odbywa.
3. W tych zachwyceniach dusza jakby już nie żyje w ciele. Czuje bardzo
wyraźnie stopniowe ostyganie ciepła naturalnego, chociaż niewypowiedzianej
doznaje z tego słodyczy i rozkoszy. Tu już nie ma sposobu oprzeć się, jak to
jeszcze jest możliwe w zjednoczeniu, gdzie stojąc jeszcze na gruncie własnym,
prawie zawsze, choć z trudnością i wysiłkiem możemy się sprzeciwić pociągowi
Bożemu. Tu przeciwnie, najczęściej żadnego nie ma sposobu. Często bez żadnej
uprzedniej myśli ani przygotowania, znienacka przychodzi na ciebie pęd tak
szybki i silny, że widzisz i czujesz, jak ten obłok albo orzeł wspaniały wzbija
się w górę i ciebie na skrzydłach swoich porywa.
4. Widzisz, mówię, i czujesz się porwany, a nie wiesz dokąd. Dlatego też
porwanie to jakkolwiek rozkoszne, z początku przeraża naturalną naszą ułomność i
potrzeba tu więcej niż na tamtych stopniach - o których przedtem mówiłam - duszy
odważnej i mężnej, aby była gotowa na wszystko, cokolwiek by przyjść miało,
gotowa oddać się w ręce Boga i iść dokądkolwiek zechce cię ponieść. Bo choćbyś
nie chciał, będziesz poniesiony z siłą niepowstrzymaną. Ja, bojąc się w tym,
jakiego złudzenia czy zdrady, bardzo często czy to na osobności, czy zwłaszcza
gdy mi się to zdarzało w obecności innych, chciałam się oprzeć i ze wszystkich
sił swoich się opierałam. Czasem z wielkim wycieńczeniem sił udało mi się
niejaki opór stawiać. Byłam potem cała złamana, jakby po walce z ogromnym
olbrzymem. Czasem znowu i to częściej, wszelki opór był daremny. Dusza wznosiła
się w górę, prawie zawsze i głowa szła za nią, nie dając się żadną miarą
zatrzymać, czasem i całe ciało, tak, iż już nie dotykało ziemi.
5. To jednak zdarzało się rzadko. Raz mi się to przytrafiło, gdyśmy wszystkie
były zgromadzone w chórze, w chwili, gdy już klękałam do przyjęcia Komunii.
Niezmierne z tego powodu miałam zmartwienie, rozumiejąc to dobrze, że rzecz tak
nadzwyczajna musi zaraz nabrać wielkiego rozgłosu. Dlatego też przykazałam
zakonnicom, (bo stało się to niedawno, w czasie pełnienia urzędu przeoryszy),
aby nikomu o tym nie mówiły. Innym razem jednak (w uroczystość naszego Patrona,
kilka pań wysokiego rodu było na kazaniu), choć za pierwszą oznaką, że Pan znowu
chce uczynić ze mną to samo, rzuciłam się krzyżem na ziemię i siostry przybiegły
do mnie, usiłując mnie przytrzymać, obecni przecież spostrzegli, co się ze mną
dzieje. Gorąco, zatem zaczęłam błagać Pana, aby już nie dawał mi takich łask,
które się na zewnątrz objawiają. Bo już byłam znużona tą ciągłą uwagą na siebie,
do której one mnie zmuszały, a łaski tej nie mógł mi Pan użyczyć, by tym samym
na jaw nie wyszła. Zdaje mi się, że w łaskawości swojej zechciał mnie wysłuchać,
bo od tego czasu nigdy już to mi się nie zdarzyło. Prawda, że to jeszcze było
niedawno temu.
6. Mówię szczerze, że ile razy chciałam tym zachwyceniem opór stawiać, czułam
zawsze pod nogami siłę jakąś, podnoszącą mnie, tak potężną, że nie wiem, z czym
ją porównać. Działała ona z nierównie większą gwałtownością, niż się to zdarzyć
może w najsilniejszych nawet poruszeniach duchowych. Zostawałam potem jakby
złamana, bo jest to walka straszna, a w końcu wobec woli Pańskiej daremna, bo
nie ma siły przeciw Jego sile. Niekiedy znowu Pan poprzestaje na tym, że daje
nam odczuć, iż chce nam użyczyć tej łaski, a przyjęcie jej pozostawia naszej
woli. Jeśli wówczas opieramy się przez pokorę, sprawia ona takie same skutki,
jak gdybyśmy się na nią zgodzili.
7. A są to skutki wielkie. Pierwszy jest ten, że objawia się nam tu
wszechwładna moc Pańska przekonywająca nas, że nie jest w możliwości naszej, nie
tylko duszę, ale i ciało, gdy taka jest boska Jego wola, utrzymać w naszym
władaniu i że wbrew wszelkim naszym oporom, nie jesteśmy panami siebie, ale
u-znać musimy, iż jest nad nami Pan wyższy i z Jego ręki te łaski pochodzą, że
sami z siebie nic tu nie możemy, a wszystko to głęboka przenika pokora. Z
początku, wyznaję, strach miałam wielki, bo i któż by się nie przeraził, czując,
że ciało jego podnosi się od ziemi? Choć podnosi je dusza i rozkosz przy tym
czuje wielką, o ile nie stawiamy oporu, nie odchodzi jednak od zmysłów. Ja
przynajmniej tyle zachowywałam przytomności, że czułam, iż jestem podnoszoną.
Tak się tu objawia majestat Tego, który ma moc takie rzeczy czynić, iż z
przerażenia włosy się jeżą na głowie, i duszę głęboko przenika bo-jaźń obrażenia
tak wielkiego Boga. Ale bojaźń ta obleka się w miłość najgorętszą, jeszcze
bardziej tu się potęgującą na widok tej miłości nieskończonej, z jaką Bóg zniża
się do takiego zgniłego robaka, iż nie dość Mu tak potężnie podnosić do siebie
duszę, ale jakby pociąga do siebie i ciało to śmiertelne, ten sprośny muł, tylu
grzechami zmazany.
8. Drugim skutkiem, jaki pozostawia po sobie zachwycenie, jest oderwanie się
tak dziwne, iż brak mi wyrazów na jego określenie. Mogę tylko, zdaje mi się,
zaznaczyć jego różnicę od tego oderwania się, jakie sprawiają łaski czysto
duchowe. Tam zupełne to oderwanie się od wszystkich rzeczy stworzonych jest
tylko w duchu i w sercu, tu zaś Pan żąda, aby i ciało czynny w nim miało udział.
Powstaje z tego nowy rodzaj zniechęcenia do rzeczy ziemskich, skutkiem czego
doczesne to życie wydaje się jeszcze cięższe i bardziej przykre.
9. Z tego potem rodzi się cierpienie wewnętrzne, jakiego sami ani przywołać
do siebie, ani gdy przyjdzie, oddalić nie zdołamy. Chciałabym bardzo dokładnie
określić to bolesne cierpienie, ale nie potrafię. Powiem, więc choć tyle, ile
potrafię. Najpierw powinnam zaznaczyć, że ten stan niewypowiedzianego cierpienia
jest moim stanem obecnym, o wiele późniejszym od wszystkich widzeń i objawień, o
których jeszcze mam mówić, a zatem i od tego czasu, kiedy stale już
przestrzegając modlitwy wewnętrznej, tyle na niej od Pana otrzymywałam łask i
pociech duchowych. I teraz wprawdzie Pan niekiedy mi ich użycza, najczęściej
jednak i niemal ustawicznie doznaję tego cierpienia, które teraz opisać
zamierzam. Cierpienie to bywa większe albo mniejsze. Tu chcę mówić o większym.
Jakkolwiek z wielkim bólem były połączone te gwałtowne porywy, które jak o tym
powiem w dalszym ciągu, na mnie przychodziły, gdy podobało się Panu zsyłać mi
zachwycenia, nie sądzę przecież, bym bardzo przesadzała, gdy powiem, że ból ten
nie mniej się różni od tego cierpienia, o którym tu mówię, jak rzecz grubo
cielesna od rzeczy wysoko duchowej. Bo ból ten, jak mi się zdaje, choć go czuje
dusza, czuje go wspólnie z ciałem. Oboje w nim, rzec można, uczestniczą i nie ma
tu tego zupełnego i ostatecznego opuszczenia, jakie towarzyszy temu drugiemu
cierpieniu. Wywołanie tego cierpienia - jak już mówiłam - nie od nas zależy.
Często przychodzi ono nagle i niespodziewanie. Powstaje w duszy, sama nie wie
skąd, jakieś nieopisane pragnienie i w mgnieniu oka całą duszę przenika. Dlatego
pod wpływem tej żądzy dusza tak zaczyna tęsknić i boleć, iż wznosi się wysoko
nad samą siebie i nad wszystkie rzeczy stworzone. Wtedy Bóg ją przenosi w
puszczę tak głęboką i takie od wszystkich stworzeń opuszczenie, że chociażby
chciała i siliła się, nie znalazłaby żadnego, które by jej towarzystwa
dotrzymało. Ale i sama też niczyjego towarzystwa nie pragnie, chciałaby raczej
umrzeć w tym osamotnieniu. Choć do niej mówią, choćby sama czyniąc wszelki
możliwy wysiłek, starała się przemówić, mało to pomoże, bo duch jej, cokolwiek
by czyniła, nie opuszcza tej samotności. A Bóg, choć wówczas zdaje się, że jest
bardzo daleko, nieraz przecież objawia jej łaskawości swoje w sposób
nadzwyczajny i przewyższający wszelkie nasze pojęcie. Tym bardziej nie ma słów
na wypowiedzenie tych rzeczy i nikt, jak sądzę, nie uwierzy ani nie zrozumie,
kto sam tego nie doświadczy. Wzniosłe te objawienia nie mają na celu pocieszenia
duszy, ale ukazanie jej jak słusznie smuci się ze swego oddalenia od tego Dobra,
które zawiera w sobie wszelkie dobra.
10. Od tych widzeń i objawień coraz bardziej rośnie w duszy pragnienie i
gorzkie uczucie tej zupełnej samotności, która sprawia jej ból tak słodki i
przenikliwy, że dosłownie, zdaje mi się, może wśród tej puszczy, która ją
otacza, zastosować do siebie tę skargę królewskiego Proroka, (który pisząc te
słowa, w takiej samej znajdował się samotności, tylko, że jako Święty musiał ją
z łaski Pana czuć w sposób nierównie jeszcze dotkliwszy): "Czuwam i jestem jak
ptak samotny na dachu". Wiersz ten w takich chwilach żywo mi staje na myśli,
jakbym widziała w sobie wszystko, co się w nim wyraża. I jest to dla mnie
pociechą, gdy widzę, że i inni doznawali w sobie przenikliwego bólu tego
zupełnego osamotnienia, tym bardziej, że byli to Święci. Rzeczywiście, w tym
stanie dusza jakby już nie mieszka w samej sobie, tylko na dachu, czyli na
szczycie własnego istnienia, wysoko ponad wszelkim stworzeniem. Owszem wyżej
jeszcze, powiedziałabym, mieszka, ponad samym szczytem swego wnętrza.
11. Czasem znowu dusza czuje siebie jakby pogrążoną w ostatecznym ubóstwie i
ogołoceniu i mówi do siebie, i pyta samej siebie: "Gdzie jest twój Bóg?"
Nadmienię przy tym, że kiedy odmawiałam je po łacinie, nie rozumiałam właściwie
znaczenia tych wierszy. Gdy więc potem w tym objawieniu je zrozumiałam,
ucieszyłam się bardzo widząc, że Pan sam przywodził mi je na pamięć, bez żadnego
z mojej strony wysiłku. Nieraz także wspominałam na to, co mówi św. Paweł, iż
jest ukrzyżowany dla świata. Nie mówię, by te słowa do mnie się mogły stosować,
owszem, widzę dobrze, że jest przeciwnie, ale sądzę, że w takim stanie jest
dusza, gdy ani z nieba nie przychodzi jej żadna pociecha, bo jeszcze nie jest w
niebie, ani od ziemi żadnej pociechy nie żąda, a sercem już nie jest na ziemi i
tak zawieszona jest jakby na krzyżu między niebem a ziemią i cierpi bez żadnej
ani stąd, ani stamtąd pomocy. Bo to, co jej przychodzi z nieba (to jest, jak
mówiłam, poznanie Boga tak przedziwne, że przewyższa o wiele wszelkie możliwe
nasze pragnienia), jest dla niej tym większą męką, tak w niej pobudzają
pragnienia posiadania Go, że nieraz z wielkiego bólu odchodzi od zmysłów,
chociaż ten skutek trwa krótko. Ból ten, rzec by można, równa się
przedśmiertelnemu konaniu, tylko, że z tym konaniem idzie w parze tak wielkie
uszczęśliwienie, iż nie wiem, z czym bym mogła je porównać. Jest to męczeństwo
srogie zarazem i rozkoszne. Cokolwiek może się przedstawić duszy z pociech
ziemskich, choćby i takie rzeczy, które przedtem wydawały się jej
najprzyjemniejszymi, wszystko to teraz wstręt jej sprawia, wszystko to,
rzekłbyś, natychmiast zrzuca. Czuje to dobrze, że niczego nie chce, tylko samego
Boga. Nie miłuje w Nim tej czy tamtej doskonałości, ale chce Go całego, a nie
wie tego, czego chce. Nie wie, mówię, bo wyobraźnia niczego jej tu nie
przedstawia, a przy tym, jak mi się zdaje, przez większość czasu, jaki zostaje w
tym stanie, władze pozostają bezczynne. Jak w zjednoczeniu i w zachwyceniu
radość używania, tak trzyma je tu w zawieszeniu ból cierpienia.
12. O Jezu! Kto zdoła dokładnie to opisać? Chciałabym to opisać waszej
miłości, choćby tylko, dlatego, byś mi wytłumaczył, co to jest, bo jest to stan,
w którym dusza moja teraz ciągle pozostaje! Najczęściej, jak tylko ujrzy się
wolną od zajęć, przychodzą na nią te uciski śmiertelne, a ona drży z początku na
ich przyjście, bo wie, że od nich nie umrze. Lecz gdy już znajdzie się w tym
stanie konania, chciałaby cierpieć, jak długo starczy jej życia. Jest to ból tak
niezmiernie srogi, że ledwo człowiek zdoła go znieść. Nieraz też puls prawie
zupełnie mi ustaje, jak mówią siostry, które zwykle wtedy mną się zajmują i już
się lepiej znają na tych objawach. I kości ze stawów wychodzą, i ręce tak
drętwieją, iż nieraz ich złożyć nie mogę. Następnego dnia jeszcze taki mi ból
pozostaje w nerwach i w całym ciele, jak gdybym wszystkie członki miała rozbite
i stargane.
13. Nieraz myślę, że jeśli dalej tak pójdzie, zakończy się to z woli i łaski
Pańskiej pozbawieniem mnie życia, bo jest to męka tak wielka, że dosyć jej na
zadanie śmierci, tylko, że ja takiej łaski nie jestem godna. Jedynym w tym
stanie pragnieniem moim jest to, bym mogła umrzeć. Nie pamiętam wówczas ani o
czyśćcu, ani o swoich grzechach, za które należałoby mi się piekło. Wszystko to
znika mi z pamięci przed tym wielkim pragnieniem oglądania Boga. Wówczas ta
puszcza i samotność milsza się wydaje duszy i bardziej pożądana niż wszelkie
towarzystwa na świecie. To jedno mogłoby jej dać niejaką pociechę, gdyby miała
możność zwierzania się takiej duszy, która by sama przez taką mękę przechodziła.
Ale widzi, że jakkolwiek by się chciała pożalić, nikogo nie znajdzie, kto by jej
uwierzył.
14. Z tego powodu nieraz innego rodzaju mękę cierpi. Czasem ból jej do tego
stopnia się wzmaga, że nie chciałaby już jak przedtem samotności, nie chciałaby
również towarzystwa, ale chciałaby tylko mieć kogoś, komu by się mogła
poskarżyć. Podobna jest wówczas do skazańca, który już ma stryczek na szyi i już
się dusi, a chciałby uchwycić powietrza. Pragnienie towarzystwa jest, jak sądzę,
skutkiem naszej ułomności. Bo to, że ta męka grozi śmiercią (a że tak jest
istotnie, o tym sama świadczyć mogę, gdyż nieraz byłam zagrożona tym
niebezpieczeństwem w tych strasznych niemocach i przejściach, o których wyżej
mówiłam i śmiało, zdaje mi się, mogę twierdzić, że jest to niebezpieczeństwo
równie wielkie i śmiertelne jak wszelka najgroźniejsza choroba), dlatego
naturalny wstręt duszy do rozłączenia się z ciałem sprawia to, że prosi o
ratunek, aby jak ten skazaniec odetchnąć mogła i uchwycić powietrza, w rozmowie,
w poskarżeniu się, w rozerwaniu myśli szuka sposobu ocalenia swego życia. A w
tym wręcz się sprzeciwia pragnieniu ducha, czyli wyższej części duszy, która
owszem, nie chce wyzwolenia z tej męki.
15. Nie wiem, czy wyrażam się trafnie albo czy umiałam oddać to, co mam na
myśli, ale jestem w pełni przekonana, że taki a nie inny bywa przebieg rzeczy.
Osądzi teraz wasza miłość, jakiego pokoju mogę używać w tym życiu, kiedy ten
-który miałam na modlitwie i samotności, i w pociechach, jakich mi Pan tam
użyczał - teraz najczęściej obraca mi się w tę właśnie mękę. Ale ta męka tak
jest słodka i dusza tak rozumie jej cenę, że przenosi ją nad wszelkie słodycze,
jakich przedtem używała. Droga ta wydaje jej się bezpieczniejsza, bo jest to
droga krzyża i szczęścia, jakie się w niej znajduje, bardzo wysoką, zdaniem
moim, ma cenę, bo ciało w nim żadnego nie ma udziału. Ciało uczestniczy tylko w
cierpieniu, a dusza, choć nie sama cierpi, sama przecież tylko cieszy się
rozkoszą i weselem, jakie jej to cierpienie sprawia. Nie wiem, jak to być może,
ale wiem, że tak jest i nie zamieniłabym tej łaski, którą Pan mi tu czyni, (bo z
ręki Jego ona pochodzi i żadną miarą - jak już mówiłam - sama jej sobie nabyć
nie mogłam, gdyż jest to łaska jawnie nadprzyrodzona) na wszelkie inne, o
których jeszcze będę mówić. Nie na wszystkie razem, mówię, ale na żadną z nich,
wziętą osobno. I proszę pamiętać, że te porywy i zachwycenia przyszły, jak
mówię, po łaskach od Pana mi uczynionych, jakie przedtem opisałam i po
wszystkim, co dalej jeszcze opiszę w tej księdze. Taki jest stan, w którym Pan
mnie trzyma obecnie.
16. Ponieważ z początku byłam przerażona tą nieznaną mi jeszcze łaską (jak to
w ogóle bywa ze mną za każdą łaską, której Pan mi użyczy, aż w dalszym jej ciągu
boska łaskawość Jego mnie uspokoi), Pan rzekł do mnie, bym się nie bała, ale
bardziej ceniła tę łaskę, nad wszelkie inne, którymi mnie już obdarzył. W tym
cierpieniu dusza się oczyszcza i obrabia, i przepala jak złoto w ogniu, aby
łatwiej na niej mogło się przyjąć piękno Jego boskich darów i że tym cierpieniem
oczyszcza się z tego, co by miała cierpieć w czyśćcu. Czułam to dobrze jak
wielka to łaska, ale powyższe słowa Pańskie dużo większej dodały mi pewności i
spowiednik także zapewnia mnie, że jest to sprawa Boża. W rzeczy samej, choć
bałam się tej łaski z uwagi na wielką niegodziwość swoją, nigdy bym nie zdołała
uwierzyć, by to była sprawa złego. Bałam się tylko niesłychanej wielkości tej
łaski, pamiętając, jak mało na nią zasłużyłam. Niech będzie błogosławiony Pan,
za taką niepojętą dobroć swoją, amen.
17. Widzę, że odstąpiłam od swego założenia, bo zaczęłam mówić o
zachwyceniach, a to, co tu opisałam, jest czymś więcej niż zachwyceniem, dlatego
też takie po sobie skutki pozostawia.
18. Wracając teraz do zachwyceń, wymienię tu zwykłe ich objawy i skutki.
Najpierw ciało moje w tym stanie często stawało się tak lekkie, jak gdyby
utraciło naturalny swój ciężar. Dochodziło to nieraz do takiego stopnia, że
prawie już nie czułam, by nogi moje dotykały ziemi. Dalej, dopóki trwa
zachwycenie, ciało pozostaje jakby martwe, niezdolne najczęściej do
najmniejszego ruchu. W jakim stanie pochwyci je zachwycenie, w takim pozostaje
do końca czy to stojąc, czy siedząc, czy z rękoma otwartymi lub złożonymi.
Czucie i przytomność rzadko kiedy zanikają, choć kilka razy zdarzyło mi się, że
je całkiem straciłam. Ale stan zwyczajny jest ten, że w zmysłach powstaje pewien
zamęt i mimo zupełnej bezwładności do ruchów zewnętrznych, czuje się jednak i
słyszy tylko jakby szmer z daleka dochodzący. W chwilach jednak, kiedy
zachwycenie dochodzi do szczytu (to jest, kiedy władze gubią się w zupełnym
zjednoczeniu z Bogiem), nic już, jak mi się zdaje, ani się nie widzi, nie
słyszy, ani nie rozumie. Ale jak wyżej powiedziałam, mówiąc o modlitwie
zjednoczenia, to całkowite przemienienie duszy w Bogu trwa krótko. Dopóki jednak
trwa, żadna z władz nie ma świadomości samej siebie ani nie wie, co się tam
dzieje. Widocznie tak być powinno, byśmy póki żyjemy na ziemi, nie rozumieli
tajemnic niebieskich i nie byli zdolni do ich zrozumienia. Bóg przynajmniej nie
chce nam dać tego zrozumienia. Doświadczyłam tego na samej sobie.
19. Zapyta mnie tu może wasza miłość, jakim sposobem zachwycenie przedłuża
się nieraz całymi godzinami? Co do mnie, tak się to najczęściej dzieje, że -
podobnie jak mówiłam wyżej o zjednoczeniu - zachwycenie nie trwa bezustannie,
dusza cieszy się nim tylko z przerwami. Chwilami cała zanurza się w Panu, czyli
właściwiej mówiąc, Pan ją zanurza w sobie i tak ją trzyma krótki czas, a potem
samą już tylko wolę zatrzymuje przy sobie. Pozostałe dwie władze tymczasem w
ciągłym są ruchu, podobne do wskazówki na kompasie, która się nigdy nie
zatrzymuje. Ale Słońce Sprawiedliwości, gdy zechce, każe im stanąć. To
zachwycenie wszystkich władz, jak mówię, trwa krótką chwilę. Skutkiem jednak
wielkiej siły, z jaką duch został porwany i podniesiony, wola - chociaż tamte
dwie władze znowu zaczynają się szamotać - pozostaje zanurzona w Bogu i jako
pani wszechwładna utrzymuje działanie swoje w ciele. Jakkolwiek bowiem zmysły,
niespokojne te dwie władze i z nieprzyjaciół jej najmniejsze, chcą zakłócić jej
pokój, nie zakłócą go przecież, sama je trzyma w zawieszeniu, bo tak się podoba
Panu. Dlatego oczy pozostają zamknięte, choćbyśmy ich nie zamykali umyślnie. A
jeśli kiedy otworzą się, nie rozróżniają nic, jak już mówiłam, ani nie
spostrzegają tego, co widzą.
20. W tym stanie nic sama z siebie działać nie może. Stąd też, gdy pozostałe
dwie władze znów się z wolą połączą, niewielką trudność mają. Niech, więc ten,
komu Pan użyczy tej łaski, nie trapi się tym, gdy ujrzy swoje ciało tak
godzinami całymi spętane, a rozum i pamięć, co chwile roztargnione. W rzeczy
samej te ich roztargnienia zwykle na tym polegają, że całe są jakby przepojone
wysławianiem Pana albo, że usiłują pojąć i zrozumieć, co się w nich stało. Choć
i do tego nie mają dostatecznej przytomności, bo są jak człowiek, co po długim
spaniu i snach całonocnych nie całkiem jeszcze zdołał się przebudzić.
21. Rozwodzę się tak szeroko nad tym przedmiotem, bo wiem, że są obecnie tu
na miejscu dusze, którym Pan te łaski czyni. Jeśli zaś ci, którzy nimi kierują,
nie przechodzili sami przez te stany, a zwłaszcza, jeśli nie mają nauki, mogą
wyobrażać sobie, że osoba w zachwyceniu koniecznie powinna być jakby martwa. O
Boże, ile taka dusza cierpi od swego spowiednika, jeśli on stanu jej nie
rozumie, jak o tym później mówić będę. Być może, że sama nie wiem, co mówię,
wasza miłość osądzi, czy choć w części trafnie się wyrażam, bo Pan ci dał
doświadczyć tych rzeczy. Choć doświadczając ich dopiero od niedawna, być może
nie przypatrzyłeś się im jeszcze tak dokładnie jak ja. Długo też potem, wbrew
wszelkiemu ze sobą mocowaniu się, brak mi w ciele sił do swobodnego poruszania
się, bo dusza wszystkie siły ze sobą zabrała. Często znowu - przedtem schorowane
i przenikliwymi nękane boleściami - ciało z zachwycenia wychodzi zdrowe,
sposobniejsze do pracy i tak objawia się i na nim wielkość daru, jaki otrzymała
dusza. Bo - jak już mówiłam - tak się nieraz podoba Panu, aby jak jest już
posłuszne na rozkazy duszy, tak też wspólnie z nią cieszyło się tym szczęściem.
Po powrocie duszy do siebie zdarza się, jeśli zachwycenie było wielkie, że
władze jej jeszcze dzień lub dwa albo trzy tak pozostają zatopione albo upojone,
jak gdyby jeszcze przytomności nie miały.
22. Tu zaczyna się ciężar i męka dla duszy, że musi znowu wrócić do życia.
Już ptaszyna urosła i pierwszy meszek z niej opadł. Już jej skrzydła urosły do
wysokiego wzlotu. Tu całą już chorągiew Chrystusa rozwija i wysoko zatyka. Tu
ten chorąży, przełożony nad twierdzą wstępuje czy podniesiony jest na najwyższą
wieżę i tam rozwija sztandar w obronie sprawy Bożej. Stamtąd spogląda na tych,
którzy są w dole, jak ten, kto stanął na bezpiecznym miejscu i już się nie boi
niebezpieczeństw, owszem, raczej ich pragnie, gdyż otrzymał od Boga jakby
niezawodną pewność zwycięstwa. Widzi z tej wysokości, jak mało cenić się powinno
wszystkie rzeczy ziemskie, gdyż wszystkie są niczym. Kto stoi wysoko, daleko
widzi i szeroki ogarnia okiem widnokrąg. Już nie pragnie, czego innego ani nie
chce mieć innej woli, jak tę, by czynił wolę Pańską. I o to Go błaga i w ręce
Jego składa klucze swojej woli. Oto, więc ogrodnik zarazem chorążym i obrońcą
twierdzy, niczego już czynić nie chce, tylko wolę Pana. Nie chce już być panem
ani siebie, ani najmniejszego owocu z tego ogrodu, ale cokolwiek w nim jest
dobrego, wszystko to oddaje Panu, aby On tym szafował według swego upodobania.
Niczego nie chce mieć własnego, tylko by wszystkim Pan rozrządzał na swoją
chwałę i według swojej woli.
23. Wszystko to prawdziwie i rzeczywiście tak jest, i tak się dzieje, jeśli
zachwycenie jest prawdziwe. Prawdziwie i rzeczywiście pozostają po nim w duszy
opisane tu skutki i pożytki. Gdyby ich nie było, miałabym wielką wątpliwość, czy
to zachwycenie jest od Boga. Raczej obawiałabym się, czy to nie zachwycenie od
czarta i "wścieklizna" ta, o której mówi święty Wincenty. Co do mnie, wiem z
własnego doświadczenia i jakbym na oczy to widziałam, że po jednej godzinie i
mniej takiego zachwycenia dusza pozostaje panią wyższą nad wszystko stworzenie i
tak swobodną i wolną, że nie poznaje samej siebie. Widzi dobrze, że to nie z
niej samej, ani nie wie, jak przyszło takie wielkie dobro, ale to wie i jasno
widzi, że każde takie nawiedzenie Pańskie taką nieogarnioną korzyść na nią
sprowadza. Nikt w to nie uwierzy, kto sam przez to nie przeszedł. Nie wierzą też
biednej duszy, którą przedtem widzieli tak grzeszną, a teraz tak prędko zrywa
się ona do rzeczy bohaterskich. Bo nagle i od razu taka w niej dokonała się
zmiana, że nie wystarczy jej służyć Bogu miernie i w rzeczach zwyczajnych, ale
chce dla Niego czynić rzeczy jak zdoła największe. Uznają jej to za pokusę i
szaleństwo. Gdyby chcieli zrozumieć, że wszystko to nie od niej pochodzi tylko
od Pana, któremu już oddała klucze swojej woli, ustałoby ich zdziwienie.
24. Jestem mocno przekonana, że dusza, gdy dojdzie do tego stanu, nic już nie
mówi ani czyni z samej siebie, ale o wszystko, co ma czynić, troszczy się ten
najwyższy Król. O Boże! Jakże tu jasny widzimy wykład tych słów Psalmisty, i
jaki słuszny powód miał królewski Prorok, gdy prosił Boga, i oby wszyscy z nim
tak prosili o skrzydła gołębicy! Jasno tu widać ten wzlot z ducha poczęty,
którym dusza dążąc do Boga, wznosi się nad samą siebie i nad całe stworzenie. A
jest to wzlot słodki, wzlot rozkoszny, wzlot cichy.
25. Jakie to panowanie ma w swym ręku dusza, którą Pan na tę wysokość
podniesie, skąd widzi przed sobą wszystkie rzeczy stworzone, a żadna jej już
usidlić nie może! Jakże się wstydzi tego czasu, w którym się do nich
przywiązywała! Jakże się dziwi swemu zaślepieniu! Jak lituje się nad tymi,
którzy jeszcze tą ślepotą są zarażeni, zwłaszcza jeśli są to dusze oddające się
rozmyślaniu i otrzymujące dary oraz pociechy od Boga! Chciałaby wołać do nich
głośno, aby je ostrzec, że są w błędzie. Nieraz też tak czyni, za co potem
spadają jej na głowę tysiączne prześladowania. Uważają, że nie ma pokory,
obwiniając ją, że chce uczyć tych, od których sama powinna się uczyć, zwłaszcza,
jeśli to kobieta. I bezwzględnie ją tu potępiają, bo nie widzą ani nie znają
tego zachwytu Bożego, który ją porywa, iż nieraz oprzeć mu się nie zdoła i nie
może jej nie ostrzec i nie wywieść z błędu tych, którym dobrze życzy i chciałaby
ich widzieć wyzwolonych z ciemności tego życia. Bo życie zmysłowe niczym innym
nie jest tylko ciemnością i taką ono jej się przedstawia, zwłaszcza, że sama
przedtem w niej leżała spętana.
26. Żałuje tego czasu, kiedy dbała o względy ludzkie, i tego błędu, jakim się
kierowała uznając za honor to, co świat nazywa honorem. Teraz widzi, że jest to
wielkie kłamstwo i że wszyscy w nim się obracamy. Rozumie teraz, że prawdziwy
honor nie polega na kłamstwie, tylko na prawdzie, uznając za coś to, co jest
czymś, a za nic to, co jest niczym. A niczym jest i mniej niż niczym wszystko
cokolwiek się kończy i co się nie podoba Bogu.
27. Śmieje się sama z siebie, że był czas, kiedy przywiązywała jakąś wagę do
pieniędzy i pożądania ich. Choć w tym punkcie, sądzę - i tak jest - że nigdy nie
dopuściła się winy. Dość było tej winy, że im przyznawała niejaką cenę. Gdyby za
pieniądze można było kupić to dobro, które teraz widzę w sobie, bardzo bym je
ceniła, ale widzę, że dobra te nabywa się przez wyrzeczenie wszystkiego. Jakież
to rzeczy kupujemy sobie za te pieniądze, których pożądamy? Czy to rzeczy mające
wartość? Czy to rzeczy trwałe? I po co tych rzeczy pragniemy? Zadowolenia w nich
szukamy, ale jakże ono posępne i jak drogo kosztuje! Częstokroć za pieniądze
kupujemy sobie piekło i nabywamy za nie ogień nieugaszony i niekończące się
kary. O, gdyby wszyscy zechcieli uznać, że to tylko błoto na nic nieprzydatne,
jakaż by zgoda i jaki pokój zapanowały na świecie, jakie życie bez troski! Jaką
życzliwość i przyjaźń mieliby jedni dla drugich, gdyby znikły z oblicza ziemi te
zabiegi o honor i pieniądze! Sądzę, że to jedno byłoby skutecznym lekarstwem na
całe zło na świecie.
28. Widzi dusza żyjąca w Bogu, jak wielkie jest zaślepienie w rozkoszach,
jakich nimi nabywa się już w tym życiu cierpień i udręczeń. Jaki niepokój, jaki
niesmak, jakie trudzenie się na próżno! A w samej sobie, gdy w tej świadomości
Bożej przegląda swoje wnętrze, dusza widzi nie tylko pajęczyny wielkich
przewinień, ale każdy, choćby najdrobniejszy pyłek, bo Boskie Słońce świeci w
niej bardzo jasno. I chociaż by ta dusza pracowała nad udoskonaleniem siebie,
skoro to słońce naprawdę ją ogarnie, widzi w sobie same męty. Podobnie jak woda
w naczyniu: póki słońce jej nie dosięga, zdaje się zupełnie czysta i jasna, ale
skoro na nią padnie promień słoneczny, widzimy, że w niej pływa pełno żyjątek.
Porównanie to dosłownie przypada do rzeczy. Przedtem nim dusza dostąpi tych
zachwyceń, zdaje jej się, że czuwa i stara się, aby nie obraziła Boga i że
według swoich sił czyni, co może, lecz gdy dojdzie do tej świadomości, którą
oświeca ją to Słońce Sprawiedliwości i otwiera jej oczy, tyle widzi w sobie
mętów, iż chciałaby z powrotem oczy zamknąć. Bo jeszcze nie jest takim samym
orlęciem tego orła wspaniałego, iżby zdołała patrzeć nie zmrużonym okiem w to
Słońce, ale skoro na chwilę oczy otworzy, widzi siebie całą zamuloną. Przychodzą
jej wówczas na myśl te słowa psalmu: "Nikt żyjący nie jest sprawiedliwy przed
Tobą".
29. Gdy spojrzy na to Boskie Słońce, jasność jego olśniewa ją. Gdy spojrzy na
siebie, muł przysłania jej oczy i ślepnie biedna gołębica. Owszem, bardzo często
jej się zdarza, że pozostaje zupełnie oślepiona, pochłonięta, przerażona,
zapamiętała, wobec tych łaskawości, które ogląda. Tu nabywa prawdziwej pokory
tak, iż zupełnie już dla niej obojętną jest rzeczą mówić dobrze o samej sobie
albo słyszeć innych ją chwalących. Pan ogrodu, nie ona, szafuje owocami ogrodu.
Do jej ręki nic z nich nie przylgnie. Cokolwiek ma dobrego, wszystko to odsyła
do Pana. Jeśli kiedy mówi o sobie, czyni to dla Jego chwały. Wie, że w tym
ogrodzie nic nie ma, co by do niej należało i choćby chciała, nie może o tym nie
wiedzieć, bo jawnie na własne oczy to widzi. Cokolwiek by czyniła i choćby się
opierała, Bóg jakby przemocą zamyka jej oczy na rzeczy tego świata, aby miała je
otwarte dla ujrzenia i poznania prawdy. |