Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 13
Jeszcze o tym pierwszym stopniu modlitwy. Ostrzega przed pewnymi pokusami, jakie
zły duch zwykł sprowadzać, i podaje rady, jak się w tych pokusach zachowywać. -
Ważność tego przedmiotu.
1. Wydało mi się rzeczą pożyteczną wspomnieć tu o niektórych pokusach, które
jak się przekonałam na sobie, zdarzają się początkującym, a zarazem podać
niektóre rady w rzeczach, zdaniem moim, należących i potrzebnych w życiu
duchowym. Najpierw w początkach trzeba starać się o to, byśmy chodzili przed
Bogiem z weselem i wewnętrzną swobodą. Są, bowiem tacy, którzy gdy choć na
chwilę zapomną czuwania nad sobą, już całą swoją pobożność mają za straconą.
Dobrze jest bez wątpienia żyć w bojaźni i niedowierzaniu samemu sobie, byśmy
przez zbytnią ufność w sobie nie wystawiali się na okazje, w których zwykliśmy
obrażać Boga. Jest to bojaźń bardzo potrzebna, dopóki dusza nie utwierdzi się
niezachwianie w cnocie. I niewiele jest dusz, które by tak mocno zdołały się
utwierdzić, żeby mogli, w okazjach przypadających do ich wrodzonych skłonności,
zaniechać należnego czuwania nad sobą. W każdym czasie, dopóki żyjemy, dobrze
jest, choćby tylko dla miłości pokory, znać i uznawać nędze swojej natury. Ale
są także, jak mówiłam, różne rzeczy, w których wolno nam w chwilach większej
niemocy wewnętrznej szukać sobie rozrywki, aby tym sposobem siły swoje
odświeżywszy, raźniej potem wrócić do modlitwy. We wszystkim potrzeba miary i
roztropności.
2. Potrzeba tu także wielkiej ufności, bo nie byłoby nam pożyteczne obniżać i
ścieśniać naszych pragnień, ale raczej mamy polegać na Bogu i wierzyć, że
czyniąc, co jest w naszej mocy, choć nie zaraz, ale powoli, możemy przy Jego
łasce dojść do takiej doskonałości, jaką osiągnęło wielu Świętych. Bo i oni,
gdyby się nie zdobyli na święte pragnienia i stopniowo nie zamieniali ich w
czyn, nie wznieśliby się do tak wysokiego stanu. Bóg chce, byśmy mieli serce
odważne i miłuje dusze mężne, jeśli tylko chodzą przed Nim w pokorze, w niczym
nie polegając na samych sobie. Otóż nie widziałam nigdy takiej duszy
wspaniałomyślnej, by pozostawała w tyle na tej drodze. Ani też duszy
małodusznej, jakkolwiekby małoduszność swoją pokrywała mianem pokory, by i po
wielu latach tak daleko postąpiła, jak tamte w bardzo krótkim czasie postępują.
Jest to rzecz zdumiewająca, jak wiele znaczy na tej drodze odwaga, ochotnie
zdobywająca się na wielkie rzeczy. A chociaż szybko takiej duszy sił zabraknie
do dłuższego lotu - jak młodej ptaszynie, której jeszcze skrzydła nie urosły - i
musi znużona zatrzymać się i odpocząć, przecież już tym krótkim swoim wzlotem
daleką przestrzeń zmierzyła.
3. Często dawniej zastanawiałam się nad tym powiedzeniem św. Pawła, że
"wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia", bo z siebie samej, jasno to
rozumiałam, nic nie mogę. Wielki z tych słów odniosłam pożytek, jak również i z
tego, co mówi św. Augustyn: "Daj, Panie, co rozkazujesz, a rozkaż, co chcesz".
Często także zastanawiam się nad tym, jak święty Piotr nic na tym nie stracił,
że rzucił się w morze, choć go potem strach ogarnął. Pierwsze te postanowienia
niezmiernie są ważne, choć początkujący powinni starać się o powściąganie
szlachetnych swych zapędów i zdawać się na roztropność i uznanie przewodnika
duchownego. Tylko niech uważają, by nie wybrali sobie takiego, który by ich
uczył postępować żółwim krokiem, albo poprzestawał na przyuczaniu duszy do
samego tylko polowania na drobne jaszczurki. W tym wszystkim niechaj zawsze
przoduje pokora, abyśmy rozumieli i pamiętali, że odwaga do mężnych
przedsięwzięć nie z naszej siły się rodzi!
4. Ale potrzeba tu, byśmy umieli poznać, jaką ma być ta pokora, bo wielu
duszom - przypuszczam - oddanym modlitwie wewnętrznej diabeł wyrządza szkodę i
przeszkadza im do wyższego postępu, poddając im fałszywe rozumienie pokory i
wmawiając w nie, że pragnąc wielkich rzeczy, usiłować naśladować Świętych i
pożądać męczeństwa, wszystko to jest pychą. Zaraz nam szepcze do ucha i dowodzi,
że wielkie sprawy świętych nam grzesznikom należy podziwiać, ale nie porywać się
do ich naśladowania. Zgadzam się na to, tylko, że powinniśmy także rozróżniać,
co w tych sprawach świętych jest do po-dziwienia tylko, a co do naśladowania.
Nie byłoby, na przykład, rzeczą właściwą, gdyby osoba słaba i chora chciała
sobie zadawać ustawiczne posty i surowe umartwienia, albo gdyby poszła na
puszczę, gdzie by nie mogła spać ani znaleźć sobie pożywienia lub inne tym
podobne cierpiałaby dolegliwości. Ale tego spodziewać się nam wolno i
powinniśmy, że nieustanną pracą, przy łasce Bożej możemy dojść do tego, byśmy
szczerze i całkowicie światem wzgardzili i nie dbali o cześć i sławę ludzką, i
nie mieli przywiązania do dóbr doczesnych. Taka jest ciasnota naszego serca, że
gdy tylko spróbujemy, choć nieco zaniedbać ciało, a więcej troszczyć się o
duszę, zdaje się nam jakby ziemia spod nóg nam się usuwała.
5. Zaraz nam przychodzi na myśl, że bogate zaopatrzenie potrzeb doczesnych
jest owszem pomocą do skupienia ducha, ponieważ troska o takie rzeczy psuje
spokój potrzebny na modlitwie. Co do mnie, właśnie to mnie smuci, że tak mało
mamy ufności w Bogu, a tak dużo miłości własnej, że niepokoi nas taka troska.
Tak jest niestety, że dzięki małemu, jaki w nas jest postępowi w życiu duchowym,
mała drobnostka, takie nam sprawia strapienie, jakiego inni doznają w rzeczach
istotnie wielkich i ważnych. A przy tym jeszcze, w opinii swojej, uważamy siebie
za ludzi duchowych. Taka duchowość nie jest, zdaniem moim, niczym innym, tylko
chęcią pogodzenia ciała z duszą, tak iżby tu na ziemi nie pozbywać się
przyjemności doczesnych, a potem w niebie cieszyć się Bogiem. I będzie tak,
jeśli chodzimy w sprawiedliwości i nieustannie przykładamy się do nabywania
cnót. Ale kto na drodze doskonałości takie, jak ci, o których mówię, na długość
kurzej stopy kroki stawiają, ci nigdy nie dojdą do wolności ducha. Taki sposób
postępowania może być, jak sądzę, bardzo dobry dla ludzi żyjących w stanie
małżeńskim. Oni dosyć czynią, gdy odpowiadają swemu powołaniu, które nie wymaga
wysokiej doskonałości. Ale duszom wezwanym do wyższego stanu nie życzę takiego
sposobu życia i postępu duchowego, i nikt tego we mnie nie wmówi, by to był
sposób dobry. Znam go z własnego doświadczenia i byłabym na zawsze przy nim
pozostała, gdyby mnie Pan w dobroci swojej nie nauczył innej, krótszej drogi.
6. Jakkolwiek, co się tyczy świętych pożądań, wielkie zawsze je miałam,
ponieważ, jak już mówiłam, chciałam pogodzić dwie rzeczy sprzeczne: oddawać się
modlitwie wewnętrznej, a zarazem żyć według swego upodobania. Gdybym miała kogo,
co by mnie pobudzał do śmielszego polotu, byłabym się - sądzę - przyłożyła do
wykonania uczynkiem tych swoich pragnień. Ale dla grzechów naszych tak rzadcy,
tak prawie na palcach zliczyć się dający, są przewodnicy duchowni, którzy by w
tym punkcie nie zachowywali się ze zbytnią powściągliwością! I ta jest, sądzę,
główna przyczyna, dla której tylu początkujących nie czyni szybkich postępów do
wysokiej doskonałości. Bo Pan i Jego pomoc nigdy nas nie zawiodą i wina nie jest
z Jego strony. Wina jest nasza, żeśmy tacy nędzni i niewierni Jego łasce.
7. Możemy również naśladować świętych, zachowując za ich przykładem
samotność, milczenie i wiele innych cnót. Nie umorzą nam one tego zdrajcy
domowego, tego ciała, które z taką natarczywością domaga się folgi i wczasów dla
siebie, aby bezsilną uczynić duszę. Szatan także w znacznej mierze przyczynia
się do zwiększenia naturalnej jego wygody. Skoro tylko ujrzy w nas jakiś ślad
obawy o zdrowie, wystarczy mu, aby wmówić w nas, że cała ta praca duchowa w
końcu nas zabije, albo, co najmniej zdrowie nasze osłabi. Z samych nawet łez,
gdy plączemy na modlitwie, sprawia nam niepokój i obawę, że możemy od nich
oślepnąć. Przechodziłam przez to, więc wiem. Ale pytam, jaki może być
szczęśliwszy i najbardziej odpowiedni pożytek z najlepszego nawet wzroku czy
zdrowia nad ten, gdy Bóg dozwoli stracić i jedno, i drugie dla takiej świętej
sprawy? Będąc tak schorowana, zawsze byłam jakby związana i do niczego
niezdatna, dopóki nie zdobyłam się na postanowienie nie troszczenia się o ciało
ani o zdrowie, chociaż i teraz mało, co robię dobrego. Ale odkąd z łaski Boga
zrozumiałam ten podstęp szatana, odtąd ile razy straszył mnie utratą zdrowia,
odpowiadałam mu: "nie dbam o to, że umrę", albo, gdy radził odpocząć, mówiłam:
"nie potrzeba mi odpoczynku, tylko krzyża". Jasno poznawałam, że w bardzo wielu
zdarzeniach, choć w rzeczy samej mocno jestem schorowana, była to tylko pokusa
czartowska albo własna moja wygoda, bo od czasu jak przestałam dbać o siebie, o
wiele jestem zdrowsza. Jest to, więc bardzo ważna przestroga dla początkujących,
aby przystępując do modlitwy mieli myśl podniesioną wysoko i nie dali panować
nad sobą trwogom wyobraźni. Niech mi w tym wierzą, bo wiem o tym z własnego
doświadczenia. Niech sobie ze mnie wezmą przestrogę, aby z tego wyznania moich
win był dla nich pożytek.
8. Druga pokusa u początkujących jest bardzo zwyczajna, mianowicie chęć
pociągnięcia wszystkich na drogę życia wysoko duchowego, skoro tylko sami
zakosztują wewnętrznego uspokojenia i pożytku, jakie z nich się rodzą. Chęć ta
nie jest zła, ale sposób wykonania jej może być niedobry, jeśli się tego nie
czyni z wielką roztropnością i oględnością, by się nie zdawało, że chcemy innych
uczyć. Bo aby kto mógł w tym kierunku działać z pożytkiem, potrzeba, by posiadał
cnoty bardzo gruntowne. Inaczej zamiast pożytku, będzie pokusą dla innych. Tak
stało się ze mną i przekonałam się o tym, gdy - jak powiedziałam wyżej -
starałam się skłonić swoje towarzyszki do modlitwy wewnętrznej. Bo słysząc z
jednej strony pełne zapału słowa, w jakich im zachwalałam wielkie pożytki
płynące z rozmyślania, a widząc z drugiej strony, jak oddając się temu świętemu
ćwiczeniu, byłam przecież ubogą w cnoty, dziwiły się temu i brały ze mnie
niejakie zgorszenie. I było to słuszne, bo jak mi potem same mówiły, nie mogły
tego zrozumieć, jak jedno da się pogodzić z drugim. A ponieważ im się zdawało,
że jest we mnie trochę dobra, więc brały sobie ze mnie przykład i nieuważały za
złe rzeczy istotnie złych, widząc, że ja nieraz je czynię.
9. Tak to szatan widać korzysta z naszych cnót, jeśli jakie mamy, aby nimi
uprawomocnić, o ile zdoła, zło, do którego zmierza. Chociażby zło to było
nieznaczne, gdy przyjmie się w Zgromadzeniu, tym samym musi nabrać większych
rozmiarów i niemałą szkodę wyrządzi. Tym większa więc szkoda działa się przeze
mnie, bo zło, które ja czyniłam, było bardzo wielkie. Stąd też przez wiele lat,
trzy tylko dusze odniosły pożytek z moich rozmów, a przeciwnie, gdy Pan dodał mi
większej siły do postępu w cnotach, w przeciągu dwóch czy trzech lat wiele ich
skorzystało przeze mnie, jak później opowiem. Nadto jeszcze, z tej gorliwości o
uświęcenie innych wynika ta druga wielka szkoda, że dusza na niej więcej traci
niż odnosi pożytku. Główną i największą troską początkującego powinno być to, by
pilnie uważał na swoją własną duszę, i tak żył oddany swoim własnym sprawom, jak
gdyby oprócz Boga i niego nikogo więcej nie było na świecie. Tego właśnie w
początkach życia duchowego najbardziej duszy potrzeba i z tego największy dla
niej pożytek.
10. Inna znowu pokusa (ukrywająca się jak i wszystkie inne pod pozorem
cnotliwej gorliwości, i dlatego trzeba umieć się poznać na niej i jej się
wystrzegać), pochodzi z przykrości, jaką nam sprawują grzechy i uchybienia
innych. Diabeł wmawia w nas, że przykrość ta rodzi się w nas z czystego jedynie
pragnienia, by nie było obrazy Bożej i że jedynie dla chwały Boga znieść nie
możemy widoku grzechu, i chcielibyśmy natychmiast powstrzymać go i naprawić.
Taki stąd pochodzi niepokój wewnętrzny, że trudno już o swobodę i zebranie ducha
potrzebnego do modlitwy. A najgorsze jest to, że wyobrażamy sobie, iż takie
niezdrowe miotanie się jest cnotą, doskonałością i wielką o chwałę Bożą
gorliwością. Nie mówię tu o żalu i smutku, jakiego doznajemy na widok grzechów
jawnych - gdyby się zakradły i w zwyczaj weszły - w jakim Zgromadzeniu, albo
krzywd wyrządzanych Kościołowi przez herezje, z powodu których na oczach naszych
tyle dusz ginie. Taki żal jest bardzo dobry, i tym samym, że dobry, nie sprawia
w duszy niepokoju ani zamieszania. Bezpieczniej przecież dla duszy oddającej się
modlitwie wewnętrznej nie troszczyć się o nic i o nikogo, a tylko pilnować
siebie i własnych swoich spraw, i starać się o to, aby podobać się Bogu. Jest to
sposób nad wszelkie inne roztropny i pożyteczny. Gdybym tu miała opowiadać, na
co sama patrzyłam, i wyliczać wszystkie błędy, jakie się na moich oczach
przytrafiły takim, którzy nie trzymali się tej drogi, ufając tylko w dobrą swoją
intencję, nigdy bym nie skończyła... Starajmy się, więc zawsze patrzeć na cnoty
i zalety, jakie spostrzeżemy u innych, a niedostatki ich zakrywać pamięcią na
wielkie nasze grzechy. Sposób ten, choćbyśmy nie umieli od razu stosować go z
całą doskonałością, powoli doprowadzi nas do nabycia jednej wielkiej cnoty, tej
mianowicie, byśmy wszystkich uważali za lepszych od siebie. Początkiem jej jest
właśnie to zapatrywanie się na zalety bliźniego, a zamykanie oczu na jego
niedostatki. Z tego początku rozwinie się w nas stopniowo ta cnota, przy pomocy
łaski Bożej - bo ta potrzebna jest do wszystkiego i bez niej daremne są nasze
usiłowania - i przy błagalnej do Boga modlitwie o obdarowanie nas tą cnotą. Bo
Bóg nikomu łaski swojej nie odmawia, kto o nią prosi i czyni, co może.
11. Następującą przestrogę niech wezmą pod uwagę ci, którzy dużo pracują
rozumem, wyprowadzając z każdej rzeczy wiele dalszych wniosków i wiele nowych
myśli. Bo dla tych, którzy jak ja, nie umieją rozumować nie ma innej rady, tylko
by czekali cierpliwie, aż Pan ich obdarzy światłem i da umysłowi zajęcie, skoro
sami z siebie tak są nieudolni, iż rozum jest dla nich raczej przeszkodą niż
pomocą. Zwracając się, zatem do tych, którzy rozmyślają rozumem, radzę im,
niechaj na tę pracę rozumu nie poświęcają całego czasu modlitwy. Sposób ten
rozmyślania ma bez wątpienia wielką swoją zasługę, lecz oni - znajdując w nim
smak i upodobanie - pragnęliby nie odstępować od tej pracy ani jej przerwać,
nawet chwilą odpoczynku. Każda chwila, w której dadzą odpocząć rozumowi, zdaje
im się czasem straconym. Ja przeciwnie sądzę, że taka strata wielkim jest
zyskiem. Niech raczej, jak mówiłam, postawią siebie w obecności Chrystusa Pana i
bez natężenia rozumu cieszą się Nim i z Nim rozmawiają, nie siląc się na
rozumowania i dowodzenia, ale przedstawiając Mu swoje potrzeby i z pokorą
uznając Jego dobroć, iż pozwala przebywać nam w swojej obecności, kiedy tyle
miałby powodów do odrzucenia nas od siebie. Przedmioty tych duchowych z Panem
rozmów niech będą różne, dziś taki, jutro inny, aby duszy nie sprzykrzyło się
jedną wciąż potrawę spożywać. Są to potrawy bardzo wyborne i pożywne. Skoro smak
się przyzwyczai do nich, przynoszą one wielki pożytek dla duszy i niezliczone
korzyści.
12. Chcę tu bliżej objaśnić swoją myśl, bo cała rzecz o modlitwie wewnętrznej
jest trudna i bez nauczyciela niełatwo ją zrozumieć. Dlatego też, choć
chciałabym wyrażać się krótko, i choć dla męża rozumnego, jakim jest ten, który
mi kazał napisać tę rzecz o modlitwie, wystarczyłoby kilku ogólnych napomknień,
jednak przy moim braku zdolności nie sposób mi w krótkich słowach jasno i
zrozumiale mówić o rzeczy tak ważnej i należycie ją wytłumaczyć. Po tym
wszystkim, co sama z tego powodu wycierpiałam, żal mi tych dusz, które zaczynają
drogę modlitwy wewnętrznej za pomocą samych tylko książek, bo niesłychana jest
różnica między tym, czego można dowiedzieć się z książki, a tym, czego później
nauczy własne doświadczenie. Wracam do tego, o czym zaczęłam mówić. Przypuśćmy,
że mamy rozważać jakiś epizod Męki Pańskiej, na przykład: Zbawiciela przy słupie
biczowania. Rozum niech zgłębia przyczyny, dla których Boski Jego Majestat takie
niewypowiedziane boleści i męki cierpiał w swoim opuszczeniu, i innych wiele
uwag, które umysł, jeśli jest rozwinięty i myślący, z łatwością z tej tajemnicy
wyprowadzić może. Taki jest sposób modlitwy wewnętrznej, od którego wszyscy,
uczeni i nieuczeni, powinni zaczynać, z nim dalej postępować i jego trzymać się
aż do końca. Jest to droga doskonała i bardzo bezpieczna, dopóki Panu nie
spodoba się podnieść kogoś do wyższych stanów nadprzyrodzonych.
13. "Wszyscy", mówię, mają się trzymać tego sposobu rozmyślania, jednak
przedmiot rozmyślania dla nich może być różny. Jest wiele dusz, którym inne
tematy więcej pożytku przynoszą niż rozważanie Męki Pańskiej. Bo jak w niebie
wiele jest mieszkań, tak też wiele jest dróg do niego prowadzących. Niektórzy
skutecznie pobudzają się do postępu w doskonałości, przedstawiając siebie jakby
byli już w piekle. Inni, których myśl o piekle zbytnio przeraża, z większym
pożytkiem przenoszą się myślą do nieba. Innym znowu łatwiej przychodzi rozmyślać
o śmierci. Inni jeszcze tak czułego są serca, że wytrzymać nie zdołają ciągłego
rozpamiętywania Męki Pańskiej, za to radują się i czynią postępy w cnocie,
patrząc się na potęgę i wielkość Boga w stworzeniach, i na Jego miłość ku nam,
objawiającą się we wszystkich Jego sprawach. Jest to także dziwnie słodki i
pożyteczny sposób modlitwy, byleby przy nim nie zaniedbywać częstego powrotu do
życia i Męki Zbawiciela, tego żywego źródła, z którego wypłynęło i wciąż wypływa
dla nas wszelkie dobro.
14. Początkujący potrzebuje wskazówek i rady, aby widział, co mu skuteczniej
dopomaga do wyższego postępu. Do tego znowu bardzo potrzeba, aby miał
przewodnika. Trzeba, żeby to był przewodnik doświadczony, bo jeśli nie, może on
ciężko pobłądzić i prowadzić duszę bez zrozumienia jej i nie dać jej zrozumieć
samej siebie, gdyż pamiętając o wielkiej zasłudze posłuszeństwa, dusza taka nie
ośmieli się przekroczyć granic, zakreślonych jej rozkazem przewodnika. Znałam ja
takie dusze udręczone i znękane jedynie, dlatego, że ten, który je prowadził nie
miał doświadczenia. Prawdziwie litowałam się nad nimi. Jedna z nich zwłaszcza
nie wiedziała już, co ze sobą zrobić. Nie mając zrozumienia rzeczy duchowych
tacy przewodnicy dręczą duszę, ciało i przeszkadzają w postępie. Znałam jedną,
którą spowiednik już od ośmiu lat trzymał na uwięzi, nie pozwalając jej wyjść z
pracy nad poznaniem samej siebie. A Pan tymczasem podniósł już ją do modlitwy
odpocznienia, dlatego biedna wielkie cierpiała męki wewnętrzne.
15. Zapewne tej pracy nad poznaniem siebie nigdy nie należy opuszczać i nie
ma takiej duszy, choćby już była olbrzymem w życiu duchowym, która by nie miała
potrzeby, i to często, stawać się na powrót dzieciątkiem i wracać do mleka
niemowląt. Jest to przestroga, o której nigdy nie należy zapominać, dlatego i ja
tu może nieraz jeszcze ją powtórzę, dla jej niezmiernej ważności. Bo nie ma tak
wysokiego stanu modlitwy, z którego by nie potrzeba częstokroć wracać znowu do
początków. Pamięć na swoje grzechy i na własną nicość jest to chleb, z którym
wszelkie, choćby najwykwintniejsze potrawy, na tej uczcie modlitwy wewnętrznej
powinno się spożywać. Bez tego chleba nie sposób żyć. Ale w spożywaniu jego
należy zachowywać umiar, bo gdy dusza czuje się już całkiem oddana Bogu jasno to
rozumie, że sama z siebie nic nie ma dobrego i z zawstydzeniem staje przed
obliczem tak wielkiego Króla, bo widzi jak mało Mu oddaje za to mnóstwo
dobrodziejstw, jakie Mu zawdzięcza. Czy jest wówczas potrzeba, by jeszcze
traciła czas na ciągłym i wyłącznym powtarzaniu tych pierwszych początków?
Czemuż by nie miała raczej sięgnąć wyżej, do tych lepszych rzeczy, które Pan jej
podaje, a które odrzucać byłoby rzeczą nierozsądną i niestosowną, bo Jego Boski
Majestat lepiej wie od nas, jakiego nam pokarmu potrzeba?
16. Bardzo wiele, więc zależy na wyborze przewodnika roztropnego, to jest
takiego, który by miał rozum wytrawny i doświadczenie. Jeśli przy tym jeszcze
będzie miał naukę, tym lepiej. Lecz w braku takiego, który by łączył w sobie te
trzy warunki, głównie o to chodzi, by posiadał pierwsze dwa. Bo uczonych można
gdzie indziej znaleźć i rady ich zasięgnąć w razie potrzeby. Uczony nie znający
się na modlitwie wewnętrznej, mało, śmiem twierdzić, pomoże początkującym. Nie
znaczy to jednak, by ci nie mieli radzić się uczonych, bo duchowość, nie
budowana na prawdzie, lepiej byłoby, by wcale nie rozpoczynała modlitwy
wewnętrznej. Wielki to skarb, bo ona nam nieświadomym drogę ukazuje i nas
oświeca. Pod jej kierunkiem, w świetle prawd Pisma świętego czynimy to, cośmy
czynić powinni. Od czczych, bezmyślnych dewocji zachowaj nas, Boże.
17. Chciałabym to jaśniej jeszcze wytłumaczyć, bo poruszam za wiele rzeczy
naraz, zawsze miałam tę wadę - jak już mówiłam - że nie potrafię wyrazić swojej
myśli, tylko za pomocą wielu słów. Weźmy na przykład zakonnicę, która zaczyna
oddawać się modlitwie wewnętrznej, a dostała się pod kierunek spowiednika, nie
mającego zrozumienia rzeczy duchowych. Otóż taki spowiednik, gdy mu się tak
przywidzi, będzie jej dowodził, że powinna słuchać jego raczej niż swego
przełożonego i bez żadnej złej myśli, owszem, w przekonaniu, że dobrze czyni,
będzie przy tym obstawał, bo nie będąc zakonnikiem i nie mając pojęcia o życiu i
obowiązkach zakonnych, sądzi, że tak być powinno. Kobiecie zamężnej znowu, jeśli
ją ma pod swoim kierunkiem, w czasie, kiedy powinna zajmować się domem, poradzi
jako rzecz lepszą poświęcić ten czas na modlitwę, nie zważając na to, że mąż
będzie się gniewał. I tak w niczym i nigdy nie umie urządzić czasu i zająć w
sposób zgodny z prawdą. Sam nie mając światła, nie może go dać innym, choćby
chciał. Jakkolwiek do kierownictwa dusz nauka nie jest nieodzownie potrzebna,
zawsze jednak byłam i będę tego zdania, że każdy chrześcijanin powinien starać
się o to, by w swoich duchowych potrzebach znalazł sobie przewodnika o ile jest
możliwość gruntownie oświeconego, a im głębszą ten przewodnik będzie posiadał
naukę, tym będzie lepszy. Którzy zaś idą drogą modlitwy wewnętrznej, ci jeszcze
większą mają potrzebę takiego światłego przewodnictwa, i tym bardziej światłego,
im wyżej sami już postąpili w życiu duchowym.
18. Myliłby się ten, kto by sądził, że uczeni nie znający się na modlitwie
wewnętrznej nie nadają się dla tych, którzy się tej modlitwie oddają. Ja
radziłam się wielu uczonych, zwłaszcza w tych ostatnich latach, kiedy miałam
większą potrzebę zasięgania ich rady i zawsze lubiłam ludzi naukowo
wykształconych, i do ich światła się uciekałam. Zapewne, że niektórzy z nich nie
mają doświadczenia w rzeczach duchowych, ale żaden z nich nie jest tym rzeczom
przeciwny ani całkiem w nich nieświadomy, bo w Piśmie świętym, które znają i
zgłębiają, zawsze znajdują prawdziwe znaki dobrego ducha. Mam to przekonanie, że
duszy bogomyślnej, jeśli się radzi ludzi uczonych, nigdy zły duch nie oszuka
swymi ułudami, chybaby sama chciała oszukiwać siebie, bo nauki pokornej i
cnotliwej diabeł - jak sądzę - szczególnie się boi, wiedząc, że przez nią będą
odkryte jego zdrady i na szkodę jego się obrócą.
19. Wszystko to mówię, dlatego, że niejednemu się zdaje, jakoby uczeni nie
byli zdatni do prowadzenia dusz bogomyślnych, jeśli sami nie chodzą drogami
życia wewnętrznego. Przewodnik, jak już mówiłam, powinien być człowiekiem
uduchowionym, ale jeśli przy tym nie ma nauki, wielka stąd szkoda może powstać.
Zawsze, więc kontaktowanie się z ludźmi uczonymi, jeśli tylko są cnotliwi,
będzie bardzo pomocne. Chociaż nie mają ducha wewnętrznego, nam przecież
przyniosą pożytek i Bóg im wskaże, czego nauczać mają, owszem, nawet dla dobra i
postępu naszego sprawi to, że sami staną się duchowymi. Nie mówię tego bez
podstawy, ale z własnego doświadczenia. Mnie samej się to zdarzyło z więcej niż
dwoma. Na ogół, mówiąc, dusza gotowa poddać się całkowicie pod posłuszeństwo
wyłącznie jednego przewodnika, wielki popełnia błąd, jeśli się nie stara o to,
aby on był takim, jak go powyżej opisałam. Tym bardziej, jeśli jest to dusza
żyjąca w zakonie, gdyż w takim razie powinna być posłuszna swemu przełożonemu,
któremu może, jak to się zdarza, będzie zbywało na wszystkich trzech wyżej
wspomnianych warunkach, a to samo już będzie dla niej dość ciężkim krzyżem, by
miała jeszcze z własnej woli poddawać swój rozum człowiekowi mało światłemu. Ja
przynajmniej nigdy nie zdołałam przenieść tego na sobie i nie sądzę, by mógł być
z tego, jaki pożytek. Jeśli jest to zaś dusza żyjąca na świecie, niechaj
dziękuje Bogu, że wolno jej wybierać, komu chce być posłuszną i niechaj nie
pozbawia siebie tej świętej wolności. Niech raczej pozostaje bez spowiednika,
póki nie znajdzie takiego, a niezawodnie Pan sam go jej ześle, byleby tylko z
najgłębszą pokorą na Nim polegała i szczerze pragnęła znaleźć, czego jej
potrzeba. Co do mnie, z głębi duszy wysławiam Boga, a niewiasty w ogóle i ci,
którzy nie mają nauki, wszyscy bezsprzecznie składać Mu powinniśmy nieskończone
dzięki, iż z Jego łaski są mężowie, którzy tak wielką pracą doszli do posiadania
tej prawdy, której my, nieuki, nie znamy.
20. Z przerażeniem nieraz myślę o tych trudach, z jakimi uczeni, szczególnie
zakonnicy zdobyli te wiadomości, które teraz bez żadnego trudu, dość tylko, że
zapytam, służą mnie na pożytek. I mieliby być ludzie, którzy by nie dbali o
skorzystanie z takiego skarbu? - Nie daj, Boże! Oprócz tego ogromu nieustannej
pracy naukowej widzę ich poddanych jarzmu umartwień zakonnych, które nie są
małe, surowych pokut, lichej strawy i posłuszeństwa przełożonym - na co gdy
wspomnę, nieraz wyznaję szczerze, wielki wstyd mnie ogarnia - przy tym pościel
twarda, sen krótki, wszędzie i każdej chwili trud zaparcia siebie, wszędzie i
każdej chwili krzyż. Wielką, więc, zdaniem moim, popełniłby niewdzięczność, kto
by z własnej winy pozbawiał siebie dobra, z tak wielkim trudem przez nich
zdobytego. A my, którzy żyjemy wolni od tych brzemion, i jak to mówią, do
gotowego stołu zasiadamy i wszelkiej używamy swobody, my może nieraz jeszcze w
duchu się wznosimy nad tych robotników, tak twardo pracujących, dlatego jedynie,
że trochę więcej czasu poświęcamy na modlitwę.
21. Bądź błogosławiony, Panie, żeś mnie stworzył tak nieudolną i
niepożyteczną! Lecz bardziej jeszcze i goręcej wysławiam Cię za to, iż tylu
wzbudzasz wielkich mężów, aby oni nas wzbudzali. Potrzebna jest ustawiczna nasza
modlitwa za tymi, którzy dają nam światło. Co byłoby z nami, gdybyśmy ich nie
mieli wśród takiej zawieruchy, jaka się dziś rozpętała nad Kościołem? Że
znaleźli się między nimi niektórzy źli, tym bardziej za to jaśnieje chwała
dobrych. Niechaj ich Pan ręką swoją utwierdza i wspiera, aby oni nas zawsze
wspierali, amen.
22. Daleko odeszłam od rzeczy, o której zaczęłam mówić, ale wszystko to niech
posłuży ku pożytkowi zaczynających i na taką wysoką drogę wstępujących, aby nie
zmylili drogi i na prawdziwą trafili. Wracam teraz do tego, o czym wyżej
mówiłam, to jest do rozmyślania o Chrystusie Panu przywiązanym do słupa. Dobrze
jest, bez wątpienia, jakiś czas rozumem nad tym zastanawiać się i roztrząsać
mękę, jaką tam Pan cierpiał, za co ją cierpiał, kto jest Ten, który tak cierpiał
i z jaką miłością cierpiał. Lecz nie należy ciągle i wyłącznie wysilać się na
wynajdywanie tych punktów. Lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana,
uspokoiwszy rozum albo tak go tylko może zajmując, by patrzył na Tego, który
spogląda na niego, towarzyszył Mu, przedstawiał Jemu swoje prośby i z głębokim
upokorzeniem cieszył się Jego obecnością, pamiętając przy tym na swoją niskość,
iż nie jest godzien tak z Nim i przy Nim pozostawać. Kto zdoła przejąć się
takimi myślami i uczuciami, choćby to było od razu z samego początku modlitwy,
ten doskonale odprawi rozmyślanie i taki sposób modlitwy wielką przynosi duszy
korzyść. Mojej przynajmniej przyniósł. Nie wiem, czy jasno zdołałam się wyrazić?
Wasza miłość osądzi. Daj, Boże, bym zdołała zawsze Jemu się podobać, amen. |