Księga fundacji Św.
Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 29
O fundacji klasztoru Św. Józefa u Matki
Boskiej Nadrożnej w Palencji, w dzień św. króla
Dawida r. 1580.
1. Za powrotem z fundacji w Villanueva de la
Jara otrzymałam od przełożonego rozkaz udania się
do Valladolid. Stało się to na żądanie biskupa
Palencji, tego samego don Alvaro de Mendoza,
który, będąc przedtem biskupem Awili, tak życzliwą
opieką otaczał pierwszy nasz klasztor Św. Józefa w
Awili, i odtąd stale takąż życzliwość i łaskę
Zakonowi naszemu okazywał. Za czym też,
przeniósłszy się z Awili do Palencji, powziął był
z natchnienia Bożego zamiar ustanowienia klasztoru
tegoż Zakonu w nowej biskupiej swojej stolicy.
Przybywszy do Valladolid, zaniemogłam ciężko,
zdawało się śmiertelnie. Wyszłam jednak z tej
choroby, tylko takie mi po niej pozostało
zniechęcenie do zamierzonej fundacji i takie
niepokonane uczucie zupełnej do podjęcia jej
nieudolności, że mimo nalegań przeoryszy klasztoru
w Valladolid, która tej fundacji pragnęła, na nic
się zdobyć nie mogłam. Nie widziałam nawet
sposobu, jak by się wziąć do rzeczy, zwłaszcza że
klasztor miał być bez stałych dochodów, a jałmużn
dostatecznych na utrzymanie jego nie można się
było spodziewać, bo miasto to jest bardzo ubogie.
2. Myśl tej fundacji nie była jednak dla mnie
rzeczą nową. Niespełna na rok przedtem już była o
niej mowa, jak i o drugiej fundacji w Burgos i
wówczas zamiarowi temu wcale nie byłam przeciwna.
Dopiero teraz mnóstwo w nim znajdowałam trudności
i niedogodności, choć przecie nie po co innego
przyjechałam do Valladolid, jeno dla podjęcia tej
fundacji. Nie wiem, czy był to skutek wielkiego
osłabienia mego po chorobie, czy też diabeł chciał
tym sposobem stłumić w samym zarodku szczęśliwe
owoce, jakie później ta fundacja wydała.
Prawdziwie dziwna to rzecz i żałosna, jak i nieraz
żalę się na to przed Panem, jak biedna dusza nasza
musi dzielić z ciałem jego niedołęstwa, jak gdyby
zupełnie podlegała jego prawom i wszelkim
potrzebom, które jemu sprawują cierpienie.
3. Jest to zdaniem moim, jedna z
najdotkliwszych nędz tego życia, jeśli duch nie ma
w sobie dość żarliwości i męstwa, aby umiał nad
tym zapanować. Podlegać ciężkiej niemocy, znosić
wielkie boleści, zapewne, że jest to cierpienie.
Ale takie cierpienie, jeśli jeno dusza jest
swobodna, dla mnie jest niczym; bo choć ciało
jęczy, dusza wielbi Boga i dzięki Mu czyni pomnąc,
że to cierpienie jest zrządzeniem i darem z Jego
ręki. Ale cierpieć, a przy tym mieć duszę
bezwładną, to jest rzecz straszliwa, zwłaszcza
jeśli to dusza, która przedtem wielkim płonęła
zapałem i żądzą nieszukania dla siebie żadnego,
wewnętrznego czy zewnętrznego spoczynku, ale
poświęcenia siebie bez podziału na służbę
wielkiego Pana i Boga swego. Jedynym w takiej
niedoli lekarstwem to cierpliwość, uznanie nędzy
swojej i zdanie się na wolę Boga, aby On czynił z
nami, co i jak Jemu się spodoba. W takim właśnie
stanie byłam ja wówczas. Wracałam już do zdrowia,
ale takie było zniemożenie moje, że żadną miarą
nie mogłam się zdobyć na tę ufność i otuchę, jaką
przedtem zawsze miewałam z łaski Boga, podejmując
te fundacje; same tylko we wszystkim widziałam
niepodobieństwa. Potrzeba mi było kogo, co by
umiał dodać mi otuchy; pod jego wpływem
otrząsnęłabym się z niedołęstwa mego. Z tych
jednak, którzy mnie otaczali, jedni tylko
większego jeszcze strachu mi napędzali, drudzy,
choć dawali mi niejaką nadzieję, nie taka to
jednak była nadzieja, by zdołała pokonać moją
małoduszność.
4. Na szczęście moje zjechał w tym czasie do
Valladolid Magister Ripalda z Towarzystwa
Jezusowego, dawny przed laty mój spowiednik.
Udałam się do tego wielkiego sługi Bożego,
odkryłam przed nim stan mojej duszy prosząc, aby
mi, jak tego pragnę, zastąpił miejsce Boga i
objawił mi Jego wolę. Ojciec, wysłuchawszy mego
wyznania, począł mi usilnie dodawać odwagi,
twierdząc, że ta małoduszność moja jest skutkiem
podeszłego mego wieku. Ja dobrze wiedziałam, że
tak nie jest; dziś jestem jeszcze starsza, a
przecie tego upadku na duchu, w jakim wówczas
byłam, obecnie w sobie nie czuję; snadź on to
rozumiał, a tylko tak mówił, upominając mię, bym
się ocknęła z niedołęstwa mego i nie sądziła, że
ono pochodzi od Boga. Oprócz tej fundacji w
Palencji, druga jeszcze przygotowywała się w
Burgos, a ani na jedną, ani na drugą żadnych nie
posiadałam środków. Nie to jednak mię odstraszało,
taki bowiem już był mój zwyczaj, wszędzie zaczynać
z niczym, a nieraz i mniej niż z niczym.
Ostatecznie, wszystko zważywszy, O. Ripalda
stanowczo mi oznajmił, że pod żadnym warunkiem nie
powinnam zaniechać tych fundacji. Taką samą
odpowiedź miałam na krótko przedtem w Toledo od
Baltasara Alvareza, tegoż Towarzystwa Jezusowego
naonczas prowincjała. Na jego słowo bez wahania
postanowiłam podjąć się tych fundacji; ale wówczas
byłam jeszcze zdrowa.
5. Teraz przeciwnie, choć zdanie tego drugiego
ojca, tym bardziej, że zupełnie zgodne z tamtym,
największą u mnie miało powagę, nie zdołało ono
jednak skłonić mię do stanowczego odrzucenia mych
obaw i wątpliwości. Diabeł - jak mówiłam - czy też
zniemożenie fizyczne trzymały mię spętaną, choć
czułam się już znacznie silniejsza. Przeorysza z
Valladolid, która bardzo pragnęła przyjścia do
skutku fundacji w Palencji, zachęcała mię jak
mogła, widząc jednak moją dla tej sprawy
obojętność, nalegać nie śmiała. Ale czego ani
nalegania ludzkie, ani powaga sług Bożych dokazać
nie zdołały, to się w jednej chwili stało, gdy Pan
raczył mi zesłać prawdziwy zapał z nieba. Z tego
każdy przekonać się może, że najczęściej nie ja
czynię to, co się działa w tych fundacjach, ale
Ten, który mocen jest zdziałać wszystko.
6. Pewnego dnia, po Komunii świętej, pogrążona
w tych wątpliwościach i nie mogąc się zdobyć na
żadne postanowienie co do tych fundacji, błagałam
Pana, aby mię raczył oświecić, iżbym we wszystkim
tym umiała poznać i spełnić Jego wolę. W chwilach
bowiem najgłębszego nawet zniemożenia i oschłości
ta żądza spełnienia jedynie woli Bożej, nigdy ani
na chwilę we mnie nie ustała. Wtedy Pan, jakby z
wyrzutem, rzekł do mnie: Czego się boisz? Kiedy
cię pomoc moja zawiodła? Jaki zawsze byłem dla
ciebie, taki jestem i dzisiaj. Nie ociągaj się z
założeniem tych dwu fundacji. O Boże wielki!
Jakże różne są słowa Twoje od słów człowieka! W
tejże chwili taką uczułam w sobie odwagę i tak
silne postanowienie, że chociażby świat cały
stawał mi w drodze, nie zdołałby mnie powstrzymać.
Nie zwlekając ani chwili, przystąpiłam do dzieła i
Pan też, jakby tylko czekał gotowości mojej, zaraz
mi nastręczył potrzebne środki.
7. Wybrałam dwie siostry, których posagu
chciałam użyć na kupienie domu. Co do przyszłego
utrzymania klasztoru, jakkolwiek mię upewniano, że
z jałmużny niepodobna nam będzie wyżyć w Palencji,
ja o tym ani słyszeć nie chciałam. Ustanowienie
stałego dochodu, na razie przynajmniej, było
rzeczą niepodobną, a więc kiedy Bóg sam każe, aby
klasztor ten był założony, sam też potrzebom jego
zaradzi. Choć niezupełnie jeszcze przyszłam do
siebie i choć pora zimowa nie sprzyjała podróży,
postanowiłam jednak nie zwlekać z wyjazdem.
W dzień śś. Młodzianków tegoż roku wyruszyłam z
Valladolid. Od Nowego Roku aż do św. Jana miałyśmy
zapewnione tymczasowe pomieszczenie w domu
najmowanym przez jednego pana miejscowego, który
go nam ustąpił.
8. Przed wyjazdem napisałam była do jednego z
kanoników w Palencji. Nie znałam go wcale, ale
jego przyjaciel, którego znałam, upewnił mię, że
jest to bardzo gorliwy sługa Boży, za czym i pewna
byłam, że wielką z niego będę miała pomoc, licząc
na tę najłaskawszą Opatrzność, jaką Pan we
wszystkich tych fundacjach nade mną okazywał, iż
znając mię i wiedząc, jak mało jestem zdolna,
wszędzie dawał mi znaleźć kogoś, co by mi w
wykonaniu dzieła Jego dopomógł. Napisałam więc do
tego kanonika, prosząc go, by nam, bez
najmniejszego, o ile będzie podobna rozgłosu,
opróżnił dom dla nas przeznaczony, usuwając
lokatora, który część jego zajmował, ale nie
mówiąc mu, o co chodzi. Jakkolwiek bowiem między
znaczniejszymi obywatelami Palencji miałyśmy kilku
bardzo nam przychylnych, a szczególnie Biskupa,
zawsze jednak uważałam, że będzie bezpieczniej nie
rozgłaszać rzeczy przed czasem.
9. Kanonik Reinoso (tak się nazywał ten zacny
kapłan, do którego pisałam) nie poprzestał na
samym spełnieniu mojej prośby; nie tylko nam dom
opróżnił, ale i zaopatrzył go w łóżka i we
wszelkie wygody. Rzeczywiście były one nam
potrzebne po takiej, jaką miałyśmy podróży. Zimno
było przejmujące, droga uciążliwa, zwłaszcza że
cały dzień jechałyśmy we mgle tak gęstej, iż
prawie jedna drugiej dojrzeć nie mogła. Co prawda,
odpoczynku miałyśmy niewiele, bo zaraz po
przyjeździe potrzeba było zająć się
przygotowaniami do Mszy, aby nazajutrz wcześnie,
nimby wieść o naszym przybyciu rozeszła się po
mieście, spełnienie Najświętszej Ofiary w tym
nowym domu stwierdziło i nieodwołalnym uczyniło
nasze w nim usadowienie się. (Z wielokrotnego
doświadczenia przekonałam się, że ten jest
najwłaściwszy sposób postępowania przy zakładaniu
fundacji. Zwlekając bowiem i ociągając się, aż się
wszyscy dowiedzą, daje się przez to ludziom powód
do różnych sądów i gadań, a diabeł korzysta z tego
i wznieca zamieszanie i trudności, którymi choć
nic nie wskóra, zawsze jednak sieje niepokój). Tak
więc, nazajutrz rano, prawie o świcie, don Porras,
kapłan bardzo pobożny i nasz towarzysz w drodze do
Palencji, odprawił pierwszą Mszę świętą w naszym
domu, a po nim zaraz drugą don Augustin de
Victoria, bardzo oddany naszym siostrom w
Valladolid, który też w drodze wielkie nam
świadczył przysługi i nawet pieniędzy mi pożyczył
na urządzenie nowego domu.
10. Miałam z sobą cztery siostry i piątą
towarzyszkę moją, która już od dawna wszędzie ze
mną jeździ. Jest ona tylko konwerską, ale tak jest
świątobliwa i roztropna, że większą mam z niej
pomoc niż z wielu sióstr chórowych. Tej nocy, jak
mówiłam, pomimo że byłyśmy znużone złą drogą i
uciążliwymi przeprawami przez wody wezbrane, sen
nasz był krótki.
11. Nie czułam jednak znużenia wobec pociechy,
jaką mię napełniało szczęśliwe rozpoczęcie naszej
fundacji i z tego też bardzo się cieszyłam, że
obrzęd otworzenia jej przypadł w dniu, w którym
odmawiamy oficjum o królu Dawidzie, do którego
wielkie mam nabożeństwo. Tegoż samego dnia, zaraz
z rana, posłałam do najprzewielebniejszego
Biskupa, z doniesieniem o naszym przybyciu,
którego on tak rychło się nie spodziewał.
Niezwłocznie odwiedził nas z tą samą zawsze
dobrocią, jaką nam od dawna stale okazuje. Obiecał
nam zaopatrzyć nas w chleb, ile go będzie potrzeba
i różnych innych rzeczy polecił swemu szafarzowi
nam dostarczyć. Zakon nasz niezmiernie wiele mu
zawdzięcza i każda, gdy czytając opis tych
fundacji dowie się o tylu jego dobrodziejstwach
względem nas, powinna się poczuwać do obowiązku
polecania go Bogu, żywego czy umarłego, o co i na
miłość Pana każdą proszę. Radość z naszego
przybycia była w całym mieście tak wielka i
powszechna, że słów mi nie staje na jej opisanie.
Rzadko chyba zdarza się między ludźmi taka
jednomyślność; wśród tych ogólnych objawów
zadowolenia nie odezwał się ani jeden głos
przeciwny. Zapewne, że w znacznej części
przyczynił się do tego przykład Biskupa, który
wielką tu ma powagę i miłość u ludzi; ale i lud
sam taki jest dobry i szlachetny, jak nigdzie nie
widziałam podobnego; co dzień też więcej się
cieszę, że mi dano było wśród niego klasztor nasz
założyć.
12. Zatrzymawszy się tymczasowo, jak mówiłam, w
mieszkaniu najętym, zajęłyśmy się bezzwłocznie
kupnem domu własnego. Dom, w którym stałyśmy, był
wprawdzie na sprzedaż, ale zrażone niedogodnym
jego położeniem, wolałyśmy poszukać innego, a z
tym, co posiadały te dwie siostry, które były do
nowego klasztoru wyznaczone, miałyśmy przynajmniej
o czym rozpocząć targ i zawierać umowę. Była to
suma niewielka, ale w takiej małej mieścinie
znaczyła dużo. Ostatecznie jednak, z takim
fundusikiem nie byłybyśmy doszły do końca, gdyby
nie pomoc serdeczna tych dwóch przyjaciół, których
Bóg nam zesłał, to jest kanonika Reinoso, o którym
już mówiłam, i drugiego jemu podobnego, kanonika
Salinas, męża wielkiego rozumu i serca. Obaj żyli
z sobą w najściślejszej przyjaźni; obaj też
wspólnie zajęli się naszą sprawą gorliwiej nawet,
niż gdyby to była sprawa ich własna. Odtąd też
taką samą pełną poświęcenia przychylność temu
domowi naszemu okazują.
13. Jest w Palencji bardzo miła kaplica czy
pustelnia pod wezwaniem Matki Boskiej Nadrożnej;
wszystko miasto i cała okolica wielkie ma do niej
nabożeństwo i mnóstwo ludu tam się schodzi na
modlitwę. Biskup i wszyscy nam życzliwi byli
zdania, że najlepiej nam będzie osiedlić się przy
tej kaplicy. Zabudowań mieszkalnych kaplica ta nie
posiadała, ale były w pobliżu dwa domy, które
mogłyśmy kupić, a które połączone w jedno,
wystarczyłyby na pomieszczenie nas wraz z domowym
oratorium. Kościółek ten należał do kapituły i do
bractwa przy nim istniejącego; do nich więc
naprzód się zwróciłyśmy z prośbą o ustąpienie nam
kościółka. Kapituła od razu zgodziła się
najłaskawiej na to ustępstwo; ze starszymi bractwa
porozumienie się szło nieco trudniej, ale i oni,
po niejakim wahaniu, zrzekli się praw swoich na
rzecz naszą, bo jak już mówiłam, w życiu moim nie
widziałam ludu tak poczciwego, jak ten lud w
Palencji.
14. Chodziło teraz o nabycie owych dwu domów;
ale właściciele, widząc, że mamy na nie ochotę,
podwyższyli ich cenę, czemu się nie dziwię. Gdy
jednak poszłam sama te domy obejrzeć, wydały mi
się one tak niedogodne, i nie tylko mnie, ale i
tym, którzy nam towarzyszyli, że wszelką do nich
chęć straciłam. Jasno potem się okazało, że
zniechęcenie to, niesłuszne w znacznej części,
pochodziło z poduszczenia złego ducha, któremu
nasze osiedlenie się w tym miejscu bardzo się nie
podobało. Kanonicy nasi, podzielając moje
uprzedzenie, popierali je jeszcze uwagą, że domy
te daleko są od katedry, co było prawdą, ale za to
leżą one w części miasta najgęściej zaludnionej.
Ostatecznie wszyscy jednozgodnie uznaliśmy, że
miejsce to nie jest dla nas przydatne i że trzeba
poszukać innego. Zajęli się tym natychmiast obaj
kanonicy z taką niestrudzoną pilnością i
troskliwością, że z głębi duszy za tę ich dobroć
dziękowałam Panu. Wszystkie domy obeszli, nie
opuszczając żadnego, o ile tylko mógł się wydawać
odpowiedni, aż wreszcie jeden, należący do
niejakiego Tamayo, uznali za najlepszy. Dom ten po
części w dobrym był stanie i można było zająć go
od razu, a graniczył z domem jednego pana możnego,
Suero de Vega, który podobnie jak wielu innych w
sąsiedztwie szczerze nam, sprzyjał i bardzo
pragnął naszego osiedlenia się w tej stronie.
15. Rozmiary jednak tego domu były dla nas za
szczupłe i nawet w połączeniu z drugim obok, który
nam ofiarowano, jeszcze nie starczyły na wygodne
pomieszczenie. Polegając na opisach i
sprawozdaniach, jakie mi o tym domu dawano,
pragnęłam już prędzej zawrzeć z właścicielem
umowę. Kanonicy jednak żądali koniecznie, bym go
pierwej sama zobaczyła. Ufając im zupełnie, a
mając wstręt do pokazywania się na mieście,
broniłam się od tego żądania jak mogłam, w końcu
jednak musiałam ustąpić i poszłam. Po drodze
wstąpiłam jeszcze do tamtych dwu domów przy
kaplicy Matki Boskiej, nie w zamiarze nabycia ich,
ale jedynie dla pokazania właścicielowi tego domu,
o który chcieliśmy się umówić, że nie jesteśmy
zależni od jego łaski, że mamy w czym wybierać.
Domy te, jak już mówiłam, i mnie, i siostrom mi
towarzyszącym wydały się zupełnie nieprzydatne.
Dziś jeszcze nie możemy wyjść z podziwienia, jakim
sposobem to się stać mogło, że pomieszczenie to, z
którego dzisiaj zupełnie jesteśmy zadowolone,
wówczas nam wszystkim tak się nie podobało. Pod
wpływem tego uprzedzenia i w przekonaniu, że nie
mamy innego wyboru, poszłyśmy do tamtego domu, z
powziętym z góry zamiarem kupienia go za wszelką
cenę. Przedstawiał on jednak rażące trudności i
niedogodności, którym nie byłoby sposobu zaradzić.
Chcąc, na przykład, urządzić w nim kaplicę, i to
jeszcze szczupłą i ciasną, potrzeba by zburzyć
całą jedną część domu, skutkiem czego nie byłoby
gdzie mieszkać.
16. Ale na to wszystko wówczas nie zważałyśmy;
taka to jest dziwna siła uprzedzenia i raz
powziętego postanowienia! Co prawda, błąd ten,
choć wówczas nie ja sama jemu uległam, był mi na
przyszłość nauką, bym mniej dowierzała samej
sobie. Stanęło więc na tym, że weźmiemy ten dom, a
nie inny; zgodziliśmy się i na żądaną cenę, choć
bardzo wygórowaną, i właściciela mieszkającego
gdzieś pod miastem, listownie o tym
zawiadomiliśmy.
17. Dziwicie się może, siostry, że tak szeroko
się rozwodzę nad rzeczą na pozór tak błahą, jaką
jest kupno domu; ale rzecz ta już nie wyda się
błahą, gdy z przebiegu jej zobaczycie, jakich to
sposobów używał i z jaką złością usiłował diabeł
przeszkodzić nam, byśmy nie zamieszkały przy tym
kościółku Matki Boskiej. Ja dziś jeszcze drżę cała
na samo o tym wspomnienie.
18. Nazajutrz po owym postanowieniu naszym
kupienia tego domu, w czasie Mszy świętej przyszła
mi nagle silna wątpliwość, czy też dobrze
zrobiliśmy, i taki mię na tę myśl ogarnął
niepokój, że przez cały czas Mszy świętej rady
sobie dać nie mogłam; wciąż mi stal przed oczyma
tamten dom Najświętszej Panny. Tak przystąpiłam do
Komunii; aż oto w chwili przyjęcia jej usłyszałam
w sobie te słowa: Ten jest dom, który wziąć
powinnaś.
Słowa te tak były wyraźne i stanowcze, że pod
ich wrażeniem natychmiast uczułam w sobie
niezmienne postanowienie bezwarunkowo nabyć one
domy przy pustelni, a zaczętej umowy o tamten
zupełnie zaniechać.
Przewidywałam wprawdzie, jak trudno będzie
wycofać się z umowy już zrobionej i jaka to będzie
przykrość dla tych, którzy tyle położyli zachodu
około wynalezienia tego domu i naszego w nim
osiedlenia się pragnęli, ale Pan odpowiedział mi
na to: Nie wiedzą oni, ile tam dzieje się złego
z ciężką obrazą moją, wasz klasztor skutecznie
temu zaradzi.
Przyszła mi jeszcze myśl, czy nie jest to
złudzenie; ale ani na chwilę przypuścić tego nie
mogłam, jasno rozumiejąc po skutkach, jakie we
mnie sprawiły te słowa, że pochodziły one z ducha
Bożego. Pan też, utwierdzając mię w tym
przekonaniu, zaraz rzekł do mnie: To ja
jestem.
19. Zostałam zupełnie uspokojona; wątpliwości,
które mię przedtem dręczyły, znikły bez śladu. Nie
widziałam jeszcze sposobu, jak naprawić to, co się
stało i jak wytłumaczyć siostrom tę nagłą zmianę,
bo dotąd ze wstrętem odzywałam się przed nimi o
tym domu mówiąc im, że za nic w świecie nie
życzyłabym sobie, byśmy go bez obejrzenia kupiły.
O siostry jednak mniej się troszczyłam, wiedząc z
góry, że wszystko uznają za dobre, cokolwiek ja
uczynię; obawiałam się więcej złego wrażenia,
jakie to postanowienie mogło sprawić u drugich,
którzy za tamtym kupnem obstawali. Widząc takie
nagłe moje przerzucanie się z jednego zamiaru w
drugi, mogli mię posądzać o lekkomyślność i
zmienność, a są to wady, którymi właśnie się
brzydzę. Wszystkie jednak te względy i obawy nie
zdołały ani na chwilę zachwiać mnie w
postanowieniu założenia siedziby naszej w domu
Najświętszej Panny. Wszelkie też niedogodności,
jakie w nim spostrzegłam, znikły mi z oczu, bo
wszelkie niewygody i wszelkie sądy ludzkie niczym
były dla mnie wobec tej myśli, że osiedlenie się
nasze i zamieszkanie sióstr w tym miejscu zdoła
zapobiec choćby jednemu grzechowi powszedniemu, i
każda z nich, gdyby była słyszała to, co ja
słyszałam od Pana, tak samo by, pewna tego jestem,
postąpiła.
20. Chcąc jednak ile możności zapobiec
zgorszeniu, jakie przyjaciele nasi z pozornej
zmienności mojej wziąć mogli, takiego ku temu
użyłam sposobu. Spowiadałam się u kanonika
Reinoso, jednego z tych dwu, którzy mi z takim
poświęceniem siebie w tej fundacji pomagali. Dotąd
nie mówiłam mu jeszcze o łaskach nadzwyczajnych,
takich jak to ostatnie objawienie, których Pan mi
użycza; nigdy do tego czasu nie było sposobności
ku temu ani potrzeby. Teraz jednak, pragnąc iść
drogą bezpieczną, jak zawsze w takich zdarzeniach,
postanowiłam zasięgnąć rady spowiednika i postąpić
według jego zdania. Uznałam więc za konieczne
powiedzieć kanonikowi, pod sekretem spowiedzi,
jaki rozkaz otrzymałam od Pana. Przyznaję, że
niewypowiedzianą byłabym miała trudność w
zastosowaniu się w tym razie do zdania
spowiednika, gdyby mi kazał postąpić przeciwnie
temu, co słyszałam od Pana. Ostatecznie jednak
gotowa byłam uczynić, cokolwiek mi rozkaże,
pokładając wszystką ufność moją w Panu, który, jak
tego po wiele razy doświadczyłam, umie w danym
zdarzeniu odmienić serce spowiednika, iż choćby
zrazu był innego zdania, w końcu jednak postąpi
zgodnie z Jego wolą.
21. Powiedziałam mu więc naprzód, jako Pan
zwykł często w taki sposób mię nauczać i jako
dotąd zawsze okazało się w skutkach, że słowa,
które słyszę, niewątpliwie pochodzą z ducha
Bożego. Potem opowiedziałam mu to ostatnie moje
objawienie, dodając jednak, że w każdym razie,
choćby mi to przyszło z trudnością, postąpię tak,
jak on uzna, że postąpić powinnam. Na to kapłan
ten zarówno świątobliwy, jak i, mimo swojego
młodego wieku, roztropny, odpowiedział mi, że
chociaż przewiduje, jak mię za tę nagłą zmianę
palcami wytykać będą, wszakże nie chce tego wziąć
na siebie, by mi zabraniał postąpić wedle słów,
które słyszałam. Zapytałam go jeszcze, czy
pozwoli, bym się wstrzymała z objawieniem mojego
zamiaru aż do powrotu posłańca, wyprawionego przez
nas do właściciela tamtego domu. Zgodził się na
to; ja zaś niezachwianą miałam ufność, że Bóg
tymczasem w jaki bądź sposób otworzy mi wyjście z
tej trudności i nie zawiodłam się. Właściciel,
choć zgodziliśmy się na jego cenę i gotowi byliśmy
zapłacić tyle, ile sam chciał, teraz nagle z nową
występował pretensją, żądając jeszcze trzysta
dukatów dopłaty. Było to żądanie nie tylko
nieuczciwe, bo skoro sam postawił cenę, a my na
nią się zgadzaliśmy, nie miał już prawa jej
podwyższać, ale i ze względu na własny jego
interes bardzo niemądre, bo do sprzedaży nagliła
go potrzeba, a suma, którą mu mieliśmy zapłacić i
tak o wiele przewyższała wartość domu. Jawne w tym
widzieliśmy zrządzenie Boże, podające nam tak
łatwy i prosty sposób wycofania się z danej
niebacznie obietnicy. Wlaścicielowi oznajmiliśmy,
że uważamy umowę za zerwaną, podając za powód, że
postępowaniem swoim przekonał nas, iż z nim nie
można dojść do końca, choć nie był to powód główny
zerwania umowy, bo gdyby chodziło tylko o te
trzysta dukatów, rzecz jasna, że nie byłoby racji
dla nich wyrzekać się kupna tego domu, o ile byśmy
go skądinąd znajdowały odpowiednim na urządzenie w
nim klasztoru.
22. Po takim szczęśliwym uchyleniu tej głównej
trudności, widząc spowiednika mojego zafrasowanego
przewidywaniem powszechnego zdziwienia i
niekorzystnych sądów, jakie z ujmą dla sławy mojej
z tej nagłej zmiany wyniknąć mogą, prosiłam go,
aby skoro uznaje, że powinnam tak postąpić, jak
Pan mi powiedział, o mnie i o sławę moją już się
nie troszczył. Dodałam tylko prośbę, by
towarzyszowi swemu oznajmił, że postanowiłam i
koniecznie chcę, bez względu czy drogo, czy tanio,
czy cały, czy zrujnowany, kupić ten dom
Najświętszej Panny. Kanonik Reinoso spełnił prośbę
moją, a tamten przyjął to oznajmienie w milczeniu.
Snadź niepospolicie bystrym rozumem swoim odgadł,
choć się do tego nie przyznał, jaki powód mię
skłonił do takiej nagłej zmiany. Nigdy też
najmniejszej nie uczynił mi z tego powodu uwagi
czy wyrzutu.
23. Wszyscy później przekonaliśmy się, jak
wielki bylibyśmy popełnili błąd, gdybyśmy kupili
tamten dom. Ten, który z łaski Boga mamy, nad
wszelkie spodziewanie nasze okazuje się zupełnie
dogodny i pod każdym względem lepszy od tamtego,
nie mówiąc już o tym, co rzecz główna, że Boski
nasz Zbawiciel i Najświętsza Jego Matka teraz w
nim, jak każdy to widzi, cześć i wierną służbę
odbierają i że dawne okazje do obrazy Bożej już w
nim miejsca nie mają. Przedtem, póki to miejsce
było tylko samotną pustelnią, odbywały się w niej
nieraz schadzki nocne, które mogły dawać powód do
różnych grzechów. Dlatego właśnie diabeł z taką
złością i chytrością zwodził nas i naszemu tu
osiedleniu się przeszkadzał, nie chcąc dopuścić
tego, by zgorszenia te miały ustać. My zaś tym
bardziej się cieszymy, że możemy w czymkolwiek
przyczynić się do chwały niebieskiej naszej Matki,
Pani i Orędowniczki. To tylko wielka szkoda, żeśmy
się tak późno spostrzegli; trzeba było wziąć dom
ten od razu, nie tracąc czasu na szukanie innego.
Jasno teraz widzę, do jakiego stopnia zły duch w
tej sprawie mię zaślepiał, bo mamy w tym domu
takie dogodności, jakich byśmy daremnie szukały
gdzie indziej. Lud też wszystek, jak pragnął
założenia naszego klasztoru w tym poświęconym
ustroniu Matki Boskiej, tak teraz niezmiernie z
niego się cieszy, a i ci nawet, którzy pierwej za
tamtym domem obstawali, teraz uznają, że w tym
jest daleko lepiej.
24. Niech będzie błogosławiony na wieki Ten,
który raczył mię w tej potrzebie oświecić, jak i w
każdym innym zdarzeniu. Jeśli kiedy zdołam uczynić
co dobrego, jedynie oświeceniu Jego to
zawdzięczam, bo coraz bardziej i z coraz większym
przerażeniem widzę, jak zupełnie niezdolna jestem
do niczego. Proszę nie sądzić, bym mówiła to tylko
przez pokorę, mówię to z prawdziwego, z każdym
dniem coraz jaśniejszego przeświadczenia. Taka
jest snadź wola Pana, bym się przekonała i by
przekonali się wszyscy, iż On sam działa i
sprawuje te rzeczy i jako ślepemu, błotem
pomazawszy oczy jego, wzrok przywrócił, tak i
takiemu ślepemu jak ja stworzeniu raczy niekiedy
oczy otworzyć, abym tego, co mi czynić każe, nie
czyniła na ślepo. W tym zdarzeniu, rzecz pewna,
wielka była ślepota moja, i ile razy na to
wspomnę, chciałabym wciąż na nowo dzięki czynić
Panu, że mię tak miłościwie oświecił. Ale i
dziękować Jemu, tak jak powinnam, nie umiem; nie
wiem doprawdy, jak On jeszcze mię znosi. Niech
będzie błogosławione miłosierdzie Jego, amen.
25. Jak tylko stanęło na tym, że kupimy te dwa
domy przy pustelni, dwaj oni święci miłośnicy
Najświętszej Panny zaraz o nie targ wszczęli i w
końcu, zdaniem moim, tanio je nabyli. Ale kłopotu
z tym i zachodu mieli niemało, bo tak się Panu
podoba, że w każdej z tych fundacji hojną nadarza
sposobność do cierpienia i zasługi tym, którzy nam
do nich pomagają; ja jedna tylko nic nie robię,
jak już mówiłam i chciałabym wciąż to powtarzać,
bo tak jest. Po ciężkich zachodach przy targowaniu
tych domów, nowe jeszcze i nie mniejsze ponieśli z
urządzeniem ich dla nas, które całe sami wzięli na
siebie. I potem jeszcze na pierwsze potrzeby
pieniędzy mi dali, wiedząc, że ich nie mam, i za
nas poręczyli, co za szczególną z ich strony
dobroć sobie poczytuję, bo w innych miejscach
niemały miewam kłopot, nim znajdę poręczyciela,
choćby na mniejszą sumę. I nie dziw, że ludzie
uchylają się od takiej posługi, bo ja zwykle
zaczynam bez grosza w kieszeni i jedynym
poręczyciela zabezpieczeniem jest ufność w pomoc
Pana. Ale Pan zawsze dotąd czynił mi tę łaskę, że
żaden z tych, co za nas ręczyli, nie miał na tym
straty i zawsze znalazło się z czego spłacić
należność do ostatniego szeląga, w czym uznaję
szczególny dowód miłościwej nad nami Jego
Opatrzności.
26. Właściciele domów naszych na poręczeniu obu
kanoników poprzestać nie chcieli; ci więc udali
się o pomoc do oficjała; nazywał się, jeśli się
nie mylę, Prudencio. Wówczas nazywaliśmy go zawsze
tylko oficjałem, więc właściwego nazwiska jego nie
wiedziałam i dziś tak je podaję, jak je słyszę od
innych. Dostojnik ten nadzwyczajną nam dobroć
okazał i bardzo wiele jemu zawdzięczamy. Kanonicy
spotkali go po drodze, wyjeżdżającego gdzieś na
mule. Na zapytanie jego, dotąd idą, odpowiedzieli
mu, że szli do niego i że proszą go, aby położył
podpis swój na ich poręczeniu. Jak to, odrzekł
śmiejąc się, o porękę na taką wielką sumę tak mię
bez ceremonii napastujecie na ulicy? I
natychmiast, nie zsiadając nawet, podpisał się na
podanym mu dokumencie. Była to zaiste rzadka, jak
na te czasy, hojność i wspaniałomyślność.
27. Nie mogę tu pominąć bez należnej i jak
najgorętszej pochwały tylu dowodów życzliwości i
miłości, jakich w Palencji doznałam, bądź od
pojedynczych osób, bądź od całej ludności w ogóle.
Była to miłość godna pierwszych początków
Kościoła, a przynajmniej nie bardzo dzisiaj
powszechna na świecie. Wiedzieli, że żadnych nie
mamy funduszów, że sami będą musieli nas żywić, a
przecie nie tylko nie bronili nam osiedlenia się
między nimi, ale jeszcze cieszyli się z niego,
jakby z łaski największej od Boga. Jakoż, w
świetle wiary patrząc na rzeczy, mieli słuszność;
bo chociażby z tego klasztoru naszego nie mieli
żadnego innego pożytku niż ten, że przybył im
jeden więcej kościół, w którym się przechowuje
Najświętszy Sakrament, to samo już jest łaską
bardzo wielką.
28. Ale, niech za to wieczne będą dzięki Panu,
nie jest to jedyna korzyść, jaką z nas miasto
odniosło, bo jak to wszyscy coraz jaśniej widzą,
odbiera teraz Bóg w tym miejscu cześć należną.
Ustały różne niewłaściwości, jakie dawniej tu się
zdarzały, gdyż wśród mnóstwa ludu, jakie się do
tej pustelni na nocne nabożeństwa schodziło, nie
wszyscy przychodzili dla nabożeństwa; dziś tu już
o takich rzeczach nie słychać. Obraz także
Najświętszej Panny w wielkim przedtem był
nieposzanowaniu. Teraz umieszczony jest ze czcią
należną w osobnej kaplicy, którą biskup Alvaro de
Mendoza dla niego postawił, i wiele innych tym
podobnych ulepszeń powoli się dopełnia, na cześć i
chwałę Matki Boskiej i Boskiego Jej Syna, któremu
niech będzie dziękczynienie i uwielbienie na
wieki, amen, amen!
29. Gdy już nowy klasztor stanął gotów na
przyjęcie nas, biskup postanowił, że
przeprowadzenie nasze ma się odbyć jak
najuroczyściej. Wybrał na to dzień oktawy Bożego
Ciała i sam na ten dzień zjechał z Valladolid.
Kapituła, Zakony i wszyscy niemal mieszkańcy
uczestniczyli w tej uroczystości z muzyką na
czele. Z domu, w którym tymczasowo mieszkałyśmy,
przeszłyśmy procesjonalnie, w płaszczach białych i
ze spuszczoną na oczy zasłoną, do położonego w
pobliżu pustelni kościoła parafialnego, gdzie
zastałyśmy nasz obraz Najświętszej Panny, z
kaplicy na spotkanie nasze przeniesiony, jak gdyby
najłaskawsza Pani nasza sama wyszła na nasze
powitanie. Biskup wziął w ręce Najświętszy
Sakrament i w uroczystej procesji wprowadził go do
naszej kaplicy i umieścił na ołtarzu. Był to widok
niezmiernie budujący. My na tej uroczystości
byłyśmy w większej liczbie obecne, bo prócz sióstr
miejscowych szły z nami także, ze świecami w ręku,
siostry sprowadzone na fundację w Soria. Piękny
tego dnia, jak sądzę. Boski Pan nasz odebrał w tym
mieście hołd czci i uwielbienia; niech Mu z łaski
Jego będzie chwała na wieki od wszystkiego
stworzenia, amen, amen.
30. W czasie mego pobytu w Palencji, nastąpiło
odłączenie Karmelitów Bosych od Trzewiczkowych,
skutkiem czego stanowią odtąd dwie prowincje
oddzielne. Było to najgorętszym życzeniem naszym,
w interesie zgody zobopólnej i naszej spokojności.
Za wstawieniem się naszego króla katolickiego
Filipa II, otrzymaliśmy z Rzymu bardzo obszerne
Brewe w tym przedmiocie i Najjaśniejszy Pan, jak
sam miłościwie tej sprawie dał początek, tak i w
dalszym jej przeprowadzeniu swoją królewską łaskę
i nadzwyczajną przychylność nam okazywał. Zebrała
się w Alkali kapituła zwołana przez wielebnego
ojca Juana de las Cuevas, naonczas przeora w
Talavera, z Zakonu św. Dominika, któremu Rzym, na
przedstawienie króla, zlecił wykonanie brewe
papieskiego. Był to mąż bardzo świątobliwy i
roztropny, taki jakiego do tej sprawy tak ważnej
było potrzeba. Król własnym kosztem swoim całe
Zgromadzenie podejmował i, z jego rozkazu,
miejscowy także Uniwersytet wszelkie onemuż czynił
ułatwienia. Kapituła zasiadała w klasztorze, jaki
tam posiadają nasi Bracia Bosi, pod wezwaniem św.
Cyryla. Wszystko odbyło się w najpiękniejszej
jedności i zgodzie. Prowincjałem został obrany
Ojciec Hieronim Gracián od Matki Bożej.
31. Bliższe szczegóły i cały przebieg obrad
Ojcowie sami na innym miejscu opiszą, nie mam więc
potrzeby dłużej tu nad nimi się rozwodzić. Dlatego
tylko pokrótce o tym wspomniałam, że byłam obecna
w Palencji w chwili, gdy Pan taki szczęśliwy dał
koniec tej ważnej sprawie, na cześć i chwałę
Najśw. Matki swojej, boć to własny Jej Zakon i Ona
jest naszą Panią i Patronką. Radość, jakiej
wówczas doznałam, liczę do największych, jakie w
życiu moim otrzymać mogłam. Więcej niż 25 lat
znosiłam trudy, prześladowania i utrapienia, o
których długo byłoby opowiadać; Panu samemu
wiadomo, ile ich było i jak ciężkie. Teraz więc,
gdy wszystko to przeszło i szczęśliwy koniec
wzięło, taka radość zalała serce moje, jaką ten
tylko mógłby zrozumieć, kto by wiedział, ile
wycierpiałam. O, jak gorąco pragnęłam tego, by
wszystek świat połączył się ze mną w jedno wielkie
Panu dziękczynienie, by wszyscy ze mną żarliwie do
Niego zanosili modlitwy za pobożnym królem naszym
Filipem, za którego sprawą łaska Pańska tak
szczęśliwie nas ocaliła od grożącej nam zguby. W
tej bowiem wielkiej zawierusze, którą diabeł na
nas wzniecił, wszystka praca nasza byłaby poszła
wniwecz, gdyby nie to, że król nas wziął w swoją
opiekę.
32. Teraz już wszyscy, i Trzewiczkowi i Bosi, w
zgodzie jesteśmy z sobą i pokój mamy; nikt już nam
nie przeszkadza służyć Panu. Wszyscy więc, bracia
moi i siostry, kwapmy się pracować na chwałę
Boskiego Majestatu Jego, kiedy tak łaskawie raczył
wysłuchać nasze prośby.
My dziś żyjący, świadkowie naoczni tych
cudownych spraw Pańskich, pomnijmy na łaski, jakie
nam uczynił, na uciski i utrapienia, z których nas
wyzwolił. A którzy przyjdą po nas, mając już przed
sobą drogę utorowaną i równą, niechaj niczego nie
zaniedbają, cokolwiek do doskonałości naszego
stanu należy. Oby nigdy nie powiedziano o nich, co
czasem słyszy się o innych Zakonach: tak, kiedyś
początki ich były piękne i chwalebne. Ale jak my
dziś zaczynamy, tak niechaj oni usiłują zaczynać
wciąż na nowo, coraz dalej ku coraz lepszym
rzeczom postępując. Niechaj pomną, że korzystając
z uchybień naszych w rzeczach małych, diabeł
powoli otwiera sobie wyłomy i podkopy, którymi
potem wciskają się rzeczy coraz większe. Niechaj
nigdy nie mówią sobie: "to rzecz małej wagi, to
przesadna, niepotrzebna surowość". O córki moje,
nie jest rzeczą małej wagi, cokolwiek nas
wstrzymuje w postępie do wyższej doskonałości!
33. Na miłość Pana naszego proszę was
wszystkie, pomnijcie, jak prędko wszystko na tym
świecie się kończy, jak wielką łaskę uczynił nam
Pan, powołując nas do tego Zakonu, jak ciężka kara
spotkałaby każdą, która by dała początek jakiemu
tej świętej Reguły naszej zwolnieniu. Miejmy
raczej wciąż przed oczyma ten ród święty, z
którego pochodzimy. Jesteśmy duchowym potomstwem
owych błogosławionych Proroków i Ojców, potomstwem
tylu chwalebnych przodków naszych, którzy tu na
ziemi nosili ten nasz habit, a dziś chwałą
przyobleczeni czekają nas w niebie! Zdobywajmyż
się na świętą zuchwałość, postanówmy sobie i
usiłujmy za łaską Boga stać się świętymi jak oni.
Walka, siostry moje, nie będzie długa, a koniec
jej wieczny. Porzućmy te rzeczy ziemskie, które są
samą nicością, a miłujmy jedynie te rzeczy, które
same mają byt i istność prawdziwą, bo trwają
wiecznie, abyśmy coraz usilniej dążąc do
osiągnięcia ich, coraz wierniej służyły Temu,
coraz goręcej kochały Tego, który żyje na wieki
wieczne, amen, amen.
Niech Bogu będą
dzięki. |