Księga fundacji Św.
Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 22
O fundacji klasztoru Św. Józefa i Zbawiciela
w mieście Beas, w dzień św. Macieja, roku
1575.
1. W czasie gdy z rozkazu przełożonych, jak o
tym była mowa wyżej, opuściwszy klasztor Wcielenia
bawiłam w Salamance, przybył tam do mnie posłaniec
z miasta Beas, z listami od jednej pani tam
zamieszkałej, tudzież od miejscowego proboszcza i
różnych innych osób, w których mię proszono o
założenie u nich klasztoru, upewniając mię przy
tym, że dom już mają gotowy, za czym dość, że
przyjadę, a wszystko bez trudności się zrobi.
2. Posłaniec, gdym go pytała o szczegóły,
bardzo mi zachwalał tę miejscowość i słusznie, bo
jest to okolica bardzo piękna i klimat jej
doskonały. Mimo to jednak zdawało mi się, że
zgodzenie się na ofiarowaną mi fundację byłoby
nierozsądkiem z mojej strony, nie tylko ze względu
na znaczną tego miejsca od Salamanki odległość,
ale i głównie dlatego, że rzecz taka nie mogła się
zrobić bez wyraźnego rozkazu komisarza
apostolskiego, który - jak już mówiłam -
zakładaniu przeze mnie nowych klasztorów, jeśli
nie był wprost przeciwny, to przynajmniej nie
sprzyjał. Chciałam więc odpowiedzieć po prostu, że
nie mogę, nie objaśniając dlaczego. Potem jednak,
wspomniawszy na dane mi od naszego Przewielebnego
O. Generała ogólne zlecenie, bym żadnej fundacji,
o ile się zdarzy do niej sposobność, nie
odrzucała, uznałam, że nie należy mi dawać
odmownej odpowiedzi, nie zapytawszy pierwej ojca
komisarza, tym bardziej, że właśnie w tym czasie
przebywał w Salamance.
3. Posłałam mu więc listy owe z Beas; on zaś
przejrzawszy je, oznajmił mi, że zbudował się
szczerą, o jakiej one świadczą, pobożnością
piszących; że nie należy bezwarunkową odmową
zasmucać tych dobrych ludzi; że zatem powinnam
odpisać im z wszelką uprzejmością i dobrocią,
obiecując im, że z mojej strony zamierzona
fundacja nie napotka na żadne trudności, skoro
tylko oni wystarają się o potrzebną zgodę Zakonu,
do którego zwierzchności miasto ich należy. Przy
tym jednak ręczył mi za to, że zgodzenia się
komandorów Zakonu nigdy nie uzyskają, bo wiadomo
mu z wielu innych podobnych przykładów, że
wszelkie, nieraz latami całymi trwające starania o
takie pozwolenie, zawsze pozostają bez skutku. Ja
nieraz myślę sobie, jak Pan Bóg, gdy czego chce,
tak umie kierować rzeczami, że ludzie sami, choć
chcą czego innego, mimo woli i wiedzy swojej stają
się w ręku Jego, narzędziem do spełnienia tego, co
On postanowił. Tak i w tym zdarzeniu przytrafiło
się ojcu komisarzowi Pedro Fernandezowi.
Komandorowie, mimo zaręczenia jego, dali żądane
pozwolenie, za czym i on już nie mógł nie pozwolić
i fundacja przyszła do skutku, jak to poniżej
opowiem.
4. Klasztor Św. Józefa w mieście Beas założony
został w dzień św. Macieja roku 1575. Na cześć i
chwałę Boga opowiem tu, jaki był jego początek:
Mieszkał w tym mieście jeden pan, szlachetnego
rodu i bardzo bogaty. Nazywał się Sancho Rodriguez
de Sandoval. Za żonę miał szlachetną panią donę
Catalinę Godinez. Dał im Pan kilkoro dzieci,
między którymi dwie córki, które stały się
fundatorkami tego klasztoru; starszej było na
imię, jak matce, Katarzyna, młodszej Maria.
Katarzyna miała mniej więcej czternaście lat, gdy
Pan ją powołał do swojej służby. Przedtem ani jej
na myśl nie przychodziło, by miała porzucić świat;
owszem, tak wysoko trzymała o sobie, że choć nie
brakło ubiegających się o jej rękę i ojciec jej
różnych po kolei doradzał, ona wszystkich ze
wzgardą odrzucała, jako jej niegodnych. Owszem i
sama myśl o pójściu za mąż była jej przeciwną, bo
poczytywała to sobie za poniżenie, gdyby się miała
poddać czyjejś władzy. Nie wiedziała sama, skąd
jej taka pycha; ale wiedział Pan, jak ją wyleczyć:
niech będzie błogosławione miłosierdzie Jego!
5. Któregoś dnia, będąc sama w swoim pokoju,
położonym za pokojem ojca, który jeszcze nie był
wstał, zastanawiała się nad nowym jakimś, jakoby
bardzo świetnym projektem małżeństwa, do którego
ją tenże namawiał. "Doprawdy, myślała sobie, ojcu
niewiele potrzeba, byleby mię wydał za lada
szlachcica posiadającego majorat, już mu tego
dosyć. Mnie mało tego; świetność rodu mego ode
mnie dopiero się zacznie". Wtem trafem spojrzała
na krzyż wiszący na ścianie i zatrzymała się
wzrokiem na tytule nad nim położonym. I oto nagle,
od tego jednego wejrzenia, pan cudowną w duszy jej
sprawił przemianę.
6. Czytając napis krzyża, uczuła w sobie
światłość na wskroś przenikającą jej wnętrze, jak
gdyby do ciemnego pokoju nagle wniknęło światło
słoneczne; w tej światłości poznała prawdę.
Patrząc w tej światłości na Pana wiszącego na
krzyżu, krwią zbroczonego, poczęła rozważać
srogość Jego męki i głębokość Jego pokory i jak
przeciwną dotąd sama w pysze swojej drogą
chodziła. Po chwili takiego rozważania Pan zesłał
na nią zachwycenie, w którym dał jej głębokie i
żywe poznanie własnej nędzy swojej, a za tym i
pragnienie, aby ją wszyscy w niej widzieli i
znali. Dał jej tak gorącą żądzę cierpienia dla
miłości Boga, iż rada by była ponieść wszelkie
męki, jakie kiedykolwiek wycierpieli męczennicy, a
przy tym takie uniżenie siebie, tak głęboką
pokorę, wzgardę i nienawiść samej siebie, że
ochotnie, gdyby to mogło być bez obrazy Bożej,
byłaby chciała uchodzić za kobietę złego życia,
aby wszyscy nią się brzydzili. Sama sobie
przynajmniej od tej chwili obrzydła i powzięła
nieugaszone pragnienie jak najsroższej pokuty,
które też później mężnie w czyn zamieniła. Tejże
chwili jeszcze uczyniła ślub czystości i ubóstwa i
tak silny uczuła w sobie pociąg do zależności i
wyniszczenia woli własnej, że z radością byłaby
uszła do Maurów i oddała im siebie za niewolnicę.
Nie były to chwilowe tylko zachcenia i porywy;
przeciwnie, niezłomna jej w tych wszystkich
cnotach wytrwałość jawnie dowiodła, że nawrócenie
jej było nadprzyrodzoną łaską od Pana. Obszerniej
to opowiem, aby wszyscy chwalili Jego boską moc i
Jego dobroć.
7. Bądź błogosławiony na wieki wieczne. Boże
mój, który tak w jednej chwili w proch ścierasz
duszę i na nowo ją tworzysz! Jak to być może.
Panie? Gotowa bym prawie podobne tu uczynić Tobie
zapytanie, jakie uczynili Apostołowie, gdy na
widok onego ślepego, któregoś Ty uzdrowił, rzekli:
"Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym -
on czy jego rodzice?" Tak i ja zapytałabym na
odwrót: Kto tej szczęśliwej panience zasłużył na
taką łaskę niesłychaną? - Nie ona, z pewnością,
boć wiemy już, jakie to były jej myśli, z których
ją wyrwałeś, gdyś jej uczynił tę łaskę. O, jakże
głębokie są sądy Twoje, Panie! Ty wiesz, co
czynisz, ja nie wiem, co mówię. Prawdziwie
niepojęte są sprawy i sądy Twoje. Bądź na wieki
uwielbiony, iżeś mocen jest takie i większe
jeszcze cuda czynić! Gdyby nie ta cudowna moc i
dobroć Twoja, co byłoby i ze mną? Ale może też
jakąś cząstkę zasługi miała w tym jej matka? -
Może w nagrodę chrześcijańskich jej cnót chciałeś
jej w boskiej łaskawości swojej użyczyć tego
szczęścia, że jeszcze za życia ujrzała swoje córki
podniesione do tak wysokiej doskonałości? Nieraz
myślę sobie, że rad czynisz podobne łaski tym,
którzy Cię miłują, i tego im wielkiego szczęścia
użyczasz, że w dzieciach, które im dajesz, więcej
jeszcze chwalić Ciebie i służyć Ci mogą.
8. Gdy tak Katarzyna w zachwyceniu swoim
oddawała siebie Panu, stał się nagle nad sufitem
pokoju jej łoskot tak gwałtowny, jakby całe nad
nią piętro miało się zawalić. Łoskot ten, zdawało
się, że idzie wprost na nią, zesuwając się węgłem
ściany, przy której siedziała. Potem przez kilka
chwil dały się słyszeć jakieś ryki straszliwe.
Ojciec jej, który - jak mówiłam - jeszcze nie był
wstał, od tego hałasu obudził się przerażony,
drżący cały i prawie nieprzytomny, zarzucił na
siebie okrycie i porwawszy szpadę, blady i
zmieniony, wpadł do pokoju córki, pytając, co się
stało. Odpowiedziała mu, że nie wie i niczego nie
widziała. Zajrzał więc do sąsiedniego pokoju, a i
tam nic nie znalazłszy, kazał córce pójść do
matki, do której i sam za nią poszedł i
opowiedział jej, co słyszał, zalecając jej, by
córki nie zostawiała samej.
9. Zdarzenie to jasno dowodzi, jaka musi być
wściekłość diabła, gdy wymknie mu się z rąk dusza,
którą już miał za swoją. Nie dziw, że nieubłagany
ten wróg ludzkiego zbawienia tak się przeraził i w
taki gwałtowny sposób gniew swój objawił, widząc
tyle naraz łask od miłościwego Pana na tę duszę
spływających, tym bardziej, że przewidywał, iż za
sprawą takich skarbów niebieskich, tej jednej
duszy użyczonych, straci niejedną jeszcze duszę,
jak mu się zdawało, już ułowioną w jego sieci. Bo
mam to przekonanie, że nigdy Pan nie użycza takiej
hojności swoich darów, by udziału w nich nie
przeznaczał jeszcze wielu innym, którzy
skorzystają z obfitości osoby tak obdarzonej.
Katarzyna nie mówiła nikomu o tym, co w niej
zaszło; ale od tego czasu czuła w sobie
niepowstrzymaną chęć do życia zakonnego. Rodzice
jej jednak, nie zważając na usilne jej prośby,
puścić jej nie chcieli.
10. Wreszcie, po trzech latach daremnych
nalegań, widząc, że tą drogą nic nie wskóra, sama
sobie wymyśliła sposób jawnego zerwania ze
światem. Matce, która, gdyby to od niej zależało,
łatwo dałaby jej pozwolenie wstąpienia do
klasztoru, zwierzyła się ze swoim zamiarem; ojcu
mówić nie śmiała i bez wiedzy jego myśl swoją
wykonała. W dzień uroczysty św. Józefa, zrzuciwszy
z siebie pańskie swoje szaty, ubrała się w proste
suknie mieszczańskie i tak poszła do kościoła,
licząc na to, że gdy raz ukaże się publicznie w
takim pokornym ubraniu, już jej potem nie będą
zmuszać do porzucenia go. Nie zawiodła się w swej
nadziei; uszło jej to bez żadnych trudności ze
strony ojca. W ciągu tych trzech lat długie
trawiła godziny na modlitwie i umartwiała siebie,
w czym mogła i na wszelki sposób, jaki jej Pan
wskazywał wewnętrznym natchnieniem. Codziennie po
kilka razy schodziła na dziedziniec i wodą sobie
twarz zlewała i tak stawała na słońcu, chcąc tym
sposobem zepsuć sobie cerę, aby już jej dali pokój
z projektami małżeńskimi, którymi wciąż jeszcze ją
prześladowano.
11. Od czasu tej dziwnej odmiany, jak w niej
zaszła, niezmiernie jej ciężko było rozkazywać.
Gdy przeto zarządzając domem rodzicielskim wypadła
jej nieraz konieczność dawania rozkazów
służebnicom, z niecierpliwością potem czekała
nocy, aby mogła, gdy zasną, nogi im ucałować, tak
jej przykrą była ta myśl, że lepsi od niej jej
usługują. W ciągu dnia zajęta przy rodzicach,
potem całą noc zamiast snu trawiła na modlitwie i
tyle nieraz z rzędu przebywała takich nocy
bezsennych, że niepodobna, zdaje się, by z tym żyć
mogła bez szczególnej nadprzyrodzonej pomocy z
nieba. Umartwienia i biczowania zadawała sobie nad
miarę, bo nie miała przewodnika, który by ją
powściągał, i nikomu o nich nie mówiła. Raz na
przykład, przez cały Wielki Post nosiła na samym
ciele stalową koszulkę wojenną ojca. Upatrzyła
sobie miejsce na ustroniu zupełnie samotne; tam
chroniła się na rozmowę z Bogiem, choć i diabeł
tam nękał ją złośliwymi napaściami swymi. Nieraz,
zacząwszy modlitwę o dziesiątej wieczór, ani się
spostrzegła, jak ją świt zastał jeszcze się
modlącą.
12. W takich ćwiczeniach przetrwała około
czterech lat. Wtedy Pan, chcąc więcej jeszcze
doświadczyć wierności służebnicy swojej, począł
zsyłać jej próby dotkliwsze: ciężkie i bolesne
choroby, gorączki ustawiczne, wodną puchlinę,
cierpienia sercowe, raka, którego jej trzeba było
wycinać. Niemoce te trwały blisko siedemnaście lat
i rzadko przez cały ten przeciąg czasu miała dzień
wolny od cierpienia. Przykładem swoim pociągnęła
siostrę. W rok po tym cudownym nawróceniu
Katarzyny, także młodsza, Maria, przywdziała
suknie ubogie (choć przedtem bardzo kochała się w
strojach) i poczęła również oddawać się modlitwie.
Matka, odkąd pozostała z nimi sama, bo ojciec
umarł w pięć lat po tej odmianie wewnętrznej, jaką
Bóg łaską swoją sprawił w starszej jego córce, nie
tylko im się nie sprzeciwiała, ale owszem,
popierała je i utwierdzała w świętych ich
ćwiczeniach i pragnieniach. Chętnie pozwalała im,
między innymi, oddawać się zajęciu wielce
cnotliwemu, choć na pozór z wysokim stanowiskiem
niezgodnemu, mianowicie nauczaniu dziewcząt
czytania i różnych robót, bez żadnego stąd zysku
dla siebie, jedynie w celu oświecania ich przy tej
sposobności w nauce wiary i zaprawiania ich do
modlitwy i życia pobożnego. Praca ich bardzo
szczęśliwe wydawała owoce; wiele z tych dziewcząt
pocieszające czyniło postępy i dzisiaj cnotliwym
życiem swoim świadczy o świętych zasadach i
dobrych obyczajach, które w nie wpojono za młodu.
Ale zbawienna ta sprawa niedługo się utrzymała.
Diabeł, któremu ona była bardzo nie na rękę,
sprawił to, że rodzice odebrali dziewczęta,
poczytując to sobie za poniżenie, by córki ich
miały pobierać darmo nauki. Przy tym i ciężkie
choroby, które wkrótce potem, jak powiedziano
wyżej, poczęły trapić Katarzynę, dalsze utrzymanie
szkoły uczyniły niemożliwym.
13. W pięć lat po śmierci ojca tych panien,
umarła i matka. Katarzyna, od początku nawrócenia
swego czując się powołaną do zakonu i tylko oporem
rodziców powstrzymywana, teraz, mogąc już sama
rozporządzać sobą, postanowiła natychmiast wykonać
niezachwiany zamiar swój i wstąpić do klasztoru. W
Beas nie było żadnego klasztoru, chciała więc udać
się gdzie indziej; ale krewni poczęli jej
przedstawiać, że mając obie z siostrą fundusz
więcej niż dostateczny na założenie nowej
fundacji, lepiej będzie i z większą chwałą Bożą,
gdy ją założą w rodzinnym miejscu. Chętnie
przystała na tę myśl. Ponieważ miasto Beas należy
do komandorii świętego Jakuba z Komposteli i
niczego nie było można zdziałać bez uprzedniego
pozwolenia Rady Zakonnej, więc od razu wszczęła
starania o uzyskanie onego.
14. Niezliczone jednak w tym napotkała
trudności. Całe cztery lata ciągnęła się sprawa i
mimo wszelkiej usilności i koszty nigdy by nie
doszła do końca, gdyby nie prośba, którą wreszcie
podała do samego króla i skutkiem której nastąpiło
przecie pomyślne rozwiązanie. Krewni jej
tymczasem, wobec tylu niepokonalnych trudności,
nastawali na nią, by zaniechała swego zamiaru,
dowodząc, że byłoby nierozsądkiem dłużej się
upierać, tym bardziej, że przy tylu, jak się wyżej
powiedziało, ciężkich niemocach, prawie
bezprzestannie przykuta do łóżka, z pewnością nie
znajdzie klasztoru, który by zechciał ją przyjąć.
Lecz ona odpowiadała im na to, że jeśli w ciągu
miesiąca Pan przywróci jej zdrowie, będzie to
oczywistym dla nich dowodem, że postanowienie jej
zgadza się z wolą Jego i że wtedy sama uda się do
Dworu, dla wystarania się o to, czego potrzeba.
Gdy to mówiła, już przeszło od pół roku nie
wstawała z łóżka i od ośmiu lat blisko prawie nie
była w możności poruszenia się o własnej sile. Od
ośmiu lat cierpiała nieustającą gorączkę, nękana
artretyzmem, skurczami nerwów, puchliną,
wyniszczona suchotami, trawiona takim ogniem
wewnętrznym w wątrobie, że bielizna na niej
wyglądała jak spalona i za dotknięciem, przez
okrycie nawet, czuć było gorąco parzące. Są to
rzeczy, zdawałoby się, nie do uwierzenia; ale
lekarz jej, którego pytałam, w zupełności
potwierdził mi wszystko, wyznając, że sam jest
zdumiony takim stekiem niesłychanym tylu naraz i
tak ciężkich cierpień.
15. Otóż, w wigilię uroczystości św.
Sebastiana, która w tym roku przypadała w sobotę,
wieczorem Pan w jednej chwili tak zupełnie jej
zdrowie przywrócił, że wobec bijącej w oczy
jawności cudu, jakkolwiek się starała, ukryć go
nie mogła. W chwili gdy Pan miał w niej sprawić to
nagłe uzdrowienie, tak opowiadała nam sama, objęły
ją tak gwałtowne dreszcze wewnętrzne, że siostra,
patrząc na to, sądziła, że już kona. Lecz zaraz
potem takie uczuła we wszystkich członkach nowe
życie, siły i taką cudowną odmianę na duszy, jak
gdyby się na nowo narodziła. Niezmiernie się
ucieszyła z uzdrowienia swego, dlatego głównie, że
będzie mogła sama popierać sprawę klasztoru. Że
cierpienia jej ustały, to ją mało obchodziło. Od
chwili bowiem jak usłyszała w sobie głos powołania
Bożego, taką do siebie samej pałała nienawiścią i
taką nieugaszoną żądzą cierpienia, że nie tylko za
nic sobie miała wszelkie najsroższe bóle, ale i,
jak mi się przyznała, z całego serca błagała Boga,
by na wszelki sposób doświadczał jej cierpliwości.
16. Pan też nie omieszkał spełnić tego jej
pragnienia. W ciągu tych ośmiu lat przeszło
pięćset razy puszczali jej krew; raz w raz
stawiano jej bańki cięte, po których dotąd nosi
blizny na całym ciele. Nadto jeszcze, ze
dwadzieścia razy czy więcej, rany po bańkach
nacierano jej solą, co zdaniem lekarza miało
wyciągnąć soki jadowite, od których cierpiała
gwałtowne boleści w boku. Co w tym wszystkim
najwięcej było godnym podziwienia, to radość, jaką
okazywała, ile razy lekarze zapowiadali jej
potrzebę zastosowania podobnych środków
nieludzkich. Z upragnieniem wyglądała godziny
operacji, nie tylko nie dając najmniejszego znaku
bojaźni, ale jeszcze i lekarzy zachęcając, aby
śmiało cięli ją i palili, co też oni często
uznawali za niezbędne, zwłaszcza gdy chodziło o
wycięcie raka i w innych jeszcze podobnych
zdarzeniach. Dlatego głównie, mówiła mi, z takim
upragnieniem przyjmowała te katusze, że chciała na
nich doświadczyć rzetelności swej żądzy
męczeństwa.
17. Widząc siebie tak nagle uzdrowioną, prosiła
spowiednika swego i lekarza, by ją przenieśli
gdzie indziej, aby się mogło zdawać, że zmiana
miejsca i powietrza przywróciła jej zdrowie. Tego
jednak oni uczynić nie chcieli, przeciwnie, sami
lekarze rozgłosili uzdrowienie jej, uznając je za
cudowne. Mieli ją już bowiem za nieuleczalną,
zwłaszcza gdy zaczęła zrzucać ustami krew, co
zdaniem ich było niezawodnym znakiem nadwyrężenia
i rozkładu płuc. Trzy dni jeszcze przeleżała w
łóżku, nie śmiejąc wstać, aby nie poznano, że jest
zupełnie zdrowa; ale nic jej to nie pomogło, bo
jak przedtem jawną była choroba, tak teraz
niepodobna było ukryć wyzdrowienia.
18. Mówiła mi, że któregoś dnia w sierpniu,
błagając Pana, aby albo odjął jej tę gorącą żądzę
wstąpienia do zakonu i założenia klasztoru, albo
też dał jej możność wykonania tego zamiaru,
otrzymała stanowcze i niewątpliwe zapewnienie, że
w samą porę wyzdrowieje, aby mogła w czasie Postu
pojechać, gdzie potrzeba, i wystarać się o
pozwolenie na fundację. Stąd też, choć właśnie w
tym czasie cierpienia jej się wzmogły i z
nierównie większą jeszcze niż przedtem silą jej
dolegały, ona przecie, jak mię upewniała, ani na
chwilę nie straciła nadziei, że Pan jej tę łaskę
uczyni. I choć dwa razy już tak z nią było źle, że
jej udzielono Ostatniego Namaszczenia - raz nawet
lekarz, mając ją już za konającą, mówił, że próżno
już chodzić po oleje, bo zanim je przyniosą, chora
umrze - ona przecie trwała niezachwianie w swej
ufności, że Pan jej da umrzeć zakonnicą. A było to
jeszcze w pierwszych czasach jej choroby, kiedy
nie miała jeszcze tej wyraźnej obietnicy
wyzdrowienia, o której mówiłam.
Krewni jej, widząc tak jawną łaskę i cud, jaki
Pan z nią uczynił, takie jej dając nagłe
uzdrowienie, nie śmieli już sprzeciwiać się jej
wyjazdowi do Madrytu, choć byli pewni, że nic tam
nie wskóra. W rzeczy samej całe trzy miesiące
bawiła u Dworu, a starania jej żadnego nie
odnosiły skutku; aż w końcu odważyła się podać
prośbę wprost do króla, i ten, skoro się
dowiedział, że chodzi o założenie klasztoru
Karmelitanek Bosych, natychmiast kazał wydać
pozwolenie.
19. Że założenie tego klasztoru mimo tylu
trudności przyszło do skutku, słusznie temu dziwić
się można. Widocznie Katarzyna z samym Panem
Bogiem traktowała tę sprawę, bo i przełożeni,
pomimo odległości miejsca i szczupłości dochodów,
chętnie się na tę fundację zgodzili. Co Pan w
boskiej woli swojej chce i postanowił, to nie może
się nie stać. Przyjechały tedy siostry do Beas na
początku Postu roku 1575. Ludność miejscowa
spotkała je procesjonalnie, z wielkim weselem i
uroczystością. Radość była powszechna, dzieci
nawet śpiewały i przyklaskiwały, na swój sposób
okazując i świadcząc, jak przyjemną jest Panu ta
sprawa, na chwałę Jego rozpoczęta. Otworzenie
klasztoru nastąpiło w ciągu tegoż Postu, w dzień
św. Macieja, pod wezwaniem św. Józefa i
Zbawiciela.
20. Obie siostry w tym klasztorze z wielką
radością przywdziały habit zakonny. Zdrowie
Katarzyny z każdym dniem coraz bardziej się
poprawiało, a pokora jej, posłuszeństwo,
pragnienie wzgardy i upokorzeń jawnie świadczą,
jak szczere i prawdziwe było jej pożądanie oddania
się Panu na służbę. Niech Imię Jego będzie
uwielbione na wieki.
21. Zdając mi sprawę z całego swego życia,
Katarzyna opowiedziała mi, między innymi, szczegół
następujący: Któregoś wieczora, przed laty mniej
więcej dwudziestu, kładąc się na spoczynek, żywe
czuła w sobie pragnienie dowiedzenia się, który
jest Zakon najdoskonalszy na tej ziemi, aby mogła
wstąpić do niego. Z tą myślą zasnęła i śniło jej
się, że idzie gdzieś drogą jakąś, bardzo stromą i
wąską, ponad głębokimi przepaściami wiodącą, że na
tej drodze spotyka ją jakiś braciszek bosy,
którego potem na pierwsze wejrzenie poznała w
naszym braciszku Janie od Nędzy (gdy tenże
przyszedł do Beas w czasie mojej tam bytności).
Braciszek ten, tak śniła dalej, rzekł do niej:
"Pójdź za mną, siostro"; i zaprowadził ją do
jednego domu pełnego zakonnic, i innego tam
światła nie było, jeno od zapalonych pochodni,
które trzymały w ręku. Zapytała ich, jaki to
Zakon, na co one, nic jej nie odpowiadając,
podniosły tylko zasłony swoje i spoglądały na nią
z wesołym i uśmiechniętym obliczem. Były, tak mię
znowu upewniała, z twarzy zupełnie podobne do
sióstr, które teraz w klasztorze poznała. Wtedy
przeorysza wzięła ją za rękę i rzekła do niej:
"Córko, w tym domu chcę ciebie mieć", i pokazała
jej Regułę i Konstytucje. Przebudziwszy się z tego
snu, niewypowiedzianą czuła w sobie pociechę;
zdawało jej się, że była w niebie. Potem spisała
wszystko, co z Reguły we śnie jej ukazanej
spamiętać mogła. Przez długi czas nic o tym śnie
nikomu, nawet spowiednikowi, nie mówiła; od nikogo
też dowiedzieć się nie mogła, jaki by to był
Zakon, który widziała.
22. Wreszcie przyjechał do Beas jeden ojciec
Towarzystwa Jezusowego, który wiedział już o jej
chęci wstąpienia do klasztoru. Pokazała mu, co
miała spisanego, upewniając go, że największą
byłoby to dla niej pociechą, gdyby mogła odszukać
ten Zakon, bo natychmiast by do niego wstąpiła.
On, mając już wiadomość o naszych klasztorach,
odpowiedział jej, że jest to Reguła Zakonu
Najświętszej Panny z Góry Karmeł, i nie wchodząc w
bliższe szczegóły i objaśnienia, dodał tylko, że
tego Zakonu są klasztory, które ja zakładam. Wtedy
wyprawiła do mnie swego posłańca, o którym mówiłam
na wstępie.
23. Gdy jej oddano moją odpowiedź, tak była
wyczerpana chorobą, że spowiednik radził jej, by
dala już pokój myślom o klasztorze. W takim stanie
zdrowia, mówił jej, gdybyś nawet była już w
klasztorze, wydaliliby cię; tym bardziej więc
niepodobna przypuścić, by który chciał cię taką
chorą przyjąć. Mocno tymi uwagami przygnębiona,
zwróciła się do Pana i w udręczeniu duszy swojej
zawołała: "Panie mój i Boże mój, wiem i wierzę,
iżeś jest Bóg wszechmogący, więc, o Życie duszy
mojej, albo spraw by ustały te pragnienia moje,
albo daj sposób ich spełnienia". Wymówiła te słowa
z najmocniejszą ufnością, błagając Najświętszą
Pannę, przez ten miecz boleści, który przeniknął
Jej duszę, gdy na rękach swoich trzymała umarłego
swego Syna, by raczyła być jej Pośredniczką i
Orędowniczką. Wtedy usłyszała w sobie głos
wewnętrzny, mówiący jej: "Wierz i ufaj. Ja
wszystko mogę; będziesz zdrowa; bo jako mocen
byłem tym wszystkim niemocom twoim, z których
każda sama z siebie jest śmiertelna, zabronić, by
tobie śmierci nie zadały, tak łatwiej jeszcze
potrafię oddalić je od ciebie". Słowa te, powiada,
były wymówione z taką siłą i stanowczością, że
najmniejsza po nich nie pozostała jej wątpliwość o
tym, że pragnienie jej się spełni, jakkolwiek
cierpienia jej coraz bardziej się wzmagały i coraz
ciężej ją przygniatały, aż do dnia kiedy Pan, jak
opowiedziałam wyżej, od razu jej zdrowie
przywrócił. Całe to opowiadanie może się wydawać
niepodobnym, sama też, jako jestem niecnotliwa,
przyznaję, że skłonna byłam do posądzania go o
niejaką przesadę, gdyby nie to, że wiadomości,
jakich zasięgałam od lekarza i domowników, i od
osób postronnych, w zupełności je stwierdziły.
24. Teraz Katarzyna, choć słaba i wątła, tyle
jednak ma zdrowia, że może zachować Regułę. Jest
to pod każdym względem wzorowa zakonnica. Zawsze
pogodna i wesoła, w całym postępowaniu swoim taką
- jak już mówiłam - okazuje pokorę, że patrząc na
nią, wszystkie wysławiamy Pana.
Całą majętność swoją obie, bez żadnych warunków
i zastrzeżeń, oddały Zakonowi, za całe
wynagrodzenie o to jedno tylko prosząc, abyśmy je
zechciały przyjąć do zgromadzenia. Takie w niej
zupełne oderwanie się od krewnych i od miejsca
urodzenia, że najgoręcej pragnie i przełożonym się
nawet naprzykrza, aby ją przenieśli gdzieś daleko.
Choć z drugiej strony, tak jest doskonale
posłuszna, że i tu ochotnie pozostaje, skoro jej
tak każą. Przez pokorę również, żadną miarą nie
chciała przyjąć zasłony siostry chórowej,
upierając się, że woli pozostać siostrą konwerską;
aż dopiero musiałam napisać do niej, strofując ją,
że sprzeciwia się woli Ojca Prowincjała, że taka
pokora nie ma zasługi przed Bogiem i inne tym
podobne, dość ostre dając jej upomnienia.
Największa rozkosz dla niej, gdy tak ją karcą i
surowo upominają. Tym też jedynie sposobem
doszłyśmy z nią do ładu, że zgodziła się wreszcie
na żądanie nasze, choć bardzo tego nie chciała.
Słowem, niczego nie widzę w tej duszy, co by nie
było przyjemne Bogu i pociechą dla nas wszystkich.
Niechaj Pan utwierdzać ją raczy boską mocą swoją i
coraz większe czyni w niej pomnożenie tych cnót i
tej łaski, których jej użyczył dla większej chwały
i służby swojej.
Amen. |