Księga fundacji Św.
Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 19
Opowiada w dalszym ciągu o fundacji domu Św.
Józefa w Salamance.
1. Daleko odeszłam od opowiadania mego. Ale gdy
mi się nastręczy sposobność mówienia o jakiej
kwestii życia duchowego, o której Pan raczył mnie
drogą własnego doświadczenia pouczyć, nie mogę o
niej nie wspomnieć. Może też to, co mnie się
wydaje dobrem, będzie takim w istocie. Zawsze
jednak, córki, zasięgajcie rady ludzi z nauką i
przez nich znajdziecie drogę doskonałości w
roztropności i prawdzie. Przełożone zwłaszcza
koniecznie powinny spowiadać się u światłych i
uczonych teologów; inaczej w wielu rzeczach
pobłądzą, a będzie im się zdawało, że postępują
najlepiej. Dla sióstr także powinny się starać o
spowiedników wykształconych.
2. Stanęłyśmy tedy w Salamance w wigilię
Wszystkich Świętych w południe, roku, jak wyżej
powiedziałam, 1570. Z gospody, w której
zatrzymałyśmy się, posłałam dowiedzieć się do
jednego zacnego mieszczanina, któremu zleciłam
opróżnienie domu dla nas zajętego. Nazywał się
Nicolas Gutierrez. Był to bardzo gorliwy sługa
Boży; cnotliwym życiem swoim zasłużył sobie u Pana
na łaskę wielkiego pokoju i wesela wewnętrznego w
wielu utrapieniach, jakich doświadczył. Niegdyś
bardzo zamożny, przyszedł do zupełnego ubóstwa, a
tak ochotnie je znosił, jakby największe posiadał
bogactwa. W założeniu tej fundacji bardzo nam był
pomocny, ochotną wolą i prawdziwym poświęceniem
siebie wiele około niej pracy sobie zadając. Otóż
przyszedłszy do mnie na wezwanie moje, oznajmił
mi, że dom jeszcze nie jest opróżniony, bo dotąd
nie mógł skłonić studentów do ustąpienia z niego.
Wytłumaczyłam mu, jak wiele mi zależy na
bezzwłocznym zajęciu tego domu, pierwej, nim
przyjazd mój stanie się wiadomy w mieście, bo, jak
już mówiłam, zawsze byłam w obawie, by jeszcze nam
jaka przeszkoda w drogę nie weszła. Za czym
Gutierrez udał się do właściciela domu i choć nie
bez trudności, dokazał tego, że przed wieczorem
zrobiono nam miejsce i tegoż dnia jeszcze mogłyśmy
się na noc przenieść do siebie.
3. Była to pierwsza fundacja, którą otworzyłam
bez wprowadzenia Najświętszego Sakramentu.
Sądziłam zawsze, że bez tego nie ma istotnego
wejścia w posiadanie i dopiero niedawno przedtem
dowiedziałam się, że nie jest to warunek
konieczny, z czego na ten raz bardzo się
cieszyłam, wobec wcale niepięknych porządków,
jakie zastałyśmy po studentach. Panowie ci, snadź
niewybredni w punkcie ochędóstwa, w takim stanie
cały dom pozostawili, że niemało przez noc
włożyłyśmy pracy, nim go doprowadziłyśmy do
czystości. Nazajutrz rano odprawiona została
pierwsza Msza święta, po czym zaraz posłałam po
więcej sióstr, które miały przybyć z Medina del
Campo. Noc po tym dniu Wszystkich Świętych
spędziłyśmy z towarzyszką moją zupełnie same.
Przyznam się wam, siostry, że dotąd jeszcze śmiać
mi się chce, gdy wspomnę na strach, jakiego
wówczas użyła towarzyszka moja, Maria od
Najświętszego Sakramentu, zakonnica starsza ode
mnie i bardzo świątobliwa służebnica Boża.
4. Dom był bardzo obszerny, z mnóstwem schowań
i zakamarków, ale pusty i zaopuszczony. Otóż
siostra Maria nie mogła sobie wybić z głowy, że
kiedy ci studenci tak się ociągali z ustąpieniem,
pewno który z nich pozostał jeszcze gdzieś w jakim
kącie ukryty; i bez wątpienia, że gdyby był
chciał, mógłby to zrobić, bo miałby gdzie się
schować. Zamknęłyśmy się w jednym pokoju, gdzie
była słoma; jest to pierwsza rzecz, o którą się
staram przy założeniu nowego domu, bo mając słomę,
już jesteśmy spokojne o nocleg. Na niej więc tę
pierwszą noc spałyśmy, pod dwiema kołdrami,
których nam pożyczono. Nazajutrz też zakonnice z
pobliskiego klasztoru św. Elżbiety, choć my
obawiałyśmy się, że bardzo będą nierade naszemu w
tak bliskim z nimi sąsiedztwie osiedleniu się, z
wielką życzliwością pożyczyły nam rzeczy
potrzebnych dla mających przybyć naszych
towarzyszek. Dostarczyły nam również pożywienia i
potem jeszcze, przez cały czas naszego w tym domu
pobytu, wiele nam świadczyły dobrodziejstw i
wspierały nas jałmużną.
5. Otóż, znalazłszy się w tym pokoju dobrze
zamkniętym, siostra Maria co do studentów jakoby
nieco się uspokoiła; mimo to jednak wciąż oglądała
się ze strachem, to w jedną, to w drugą stronę.
Zapewne i diabeł przyczyniał się do tego jej
przerażenia, nasuwając jej widma urojonych
niebezpieczeństw, aby przez nią nastraszyć i mnie,
do czego przy ciągłych moich słabościach sercowych
niewiele było potrzeba. "Czegóż tak się oglądasz -
zapytałam jej - kiedy wiesz, że nikt tu wejść nie
może?" - "Matko - odpowiedziała mi - ja myślę
sobie, co by to było, gdybym teraz tu nagle
umarła: co byś ty wówczas sama jedna poczęła?"
Istotnie, podobny wypadek, gdyby się zdarzył,
byłby dla mnie, przyznaję, ciężkim do przebycia.
Zatrzymałam się na chwilę myślą nad tym
przypuszczeniem i nawet się przelękłam, bo widok
trupa, choć się go nie boję, zawsze mi, choćbym
nie była sama, sprawia pewne omdlenie sercowe.
Ciągły przy tym odgłos dzwonów, bo było to - jak
mówiłam - w wigilię Dnia Zadusznego, wzmacniał to
wrażenie, a przy tym i diabeł z tej sposobności
skorzystał, aby nam takimi dzieciństwami myśli
poplątać. Ten bowiem jest zwykły sposób jego, że
gdy widzi, iż się go nie boimy, innych wtedy szuka
dróg, by nas zatrwożyć. W końcu jednak, po chwili
zastanowienia, powiedziałam siostrze Marii: "Jak
się to stanie, wtedy pomyślę, co zrobić,
tymczasem, siostro, daj mi spać". Jakoż po dwu
bezsennych nocach, rychło, nam sen uśpił strachy
nasze, a nazajutrz przybycie reszty sióstr
zupełnie je rozpędziło.
6. Klasztor nasz pozostawał w tym domu około
trzech lat, czy czterech nawet, dobrze nie
pamiętam. Mnie w tym czasie kazano udać się do
klasztoru Wcielenia w Awili. Nie był to dla mnie
rozkaz pożądany, bo nigdy bym z własnej woli nie
opuściła nowej fundacji, póki bym nie zostawiła
sióstr w domu własnym, spokojnym i odpowiednio
urządzonym. Nigdy też, o ile to zależało ode mnie,
inaczej nie postępowałam. Bóg mi użyczał tej
wielkiej łaski, że do pracy i trudu zawsze byłam
pierwsza i niewypowiedzianą w tym znajdowałam dla
siebie przyjemność. W każdym domu sama obmyślałam
i urządzałam wszystkie, aż do najdrobniejszych,
szczegóły do spokojnego i z powołaniem naszym
zgodnego życia służące, jak gdybym miała sama w
nim mieszkać aż do śmierci. I wielką to było dla
mnie pociechą, ile razy mogłam, odjeżdżając
pozostawić siostry dobrze umieszczone. Dlatego też
bardzo się martwiłam, wiedząc, że te, które
zostawiłam w Salamance, na wielkie tam narażone są
cierpienia, nie pod względem utrzymania (o tym,
ponieważ dom nadto był położony na ustroniu, aby
można było liczyć na jałmużny, ja sama z miejsca
pobytu mego pamiętałam), ale pod względem zdrowia,
bo w domu była wilgoć i zimno dotkliwe, a z powodu
znacznej obszerności jego nie starczyło nam
środków na gruntowne zaradzenie złemu. Co zaś
najgorsza, nie można było trzymać w nim
Najświętszego Sakramentu, co dla dusz, w takim
zamknięciu żyjących, bardzo bolesną jest rzeczą.
One jednak wcale się nie trapiły tym przykrym
położeniem swoim, owszem, z takim je znosiły
weselem, że było za co dziękować Bogu. Niektóre z
nich mówiły mi, że wyrzucałyby to sobie jako
niedoskonałość, gdyby pragnęły innego domu, kiedy
z tego zupełnie są zadowolone, zwłaszcza gdyby
mogły mieć w nim Najświętszy Sakrament.
7. Wreszcie przełożony nasz, widząc taką ich
doskonałą cierpliwość w takich ciężkich, jakie
miały do zniesienia przykrościach, zlitował się
nad nimi i kazał mi opuścić klasztor Wcielenia, a
pojechać do nich. One już umówiły się z jednym
panem ze szlachty miejscowej o ustąpienie im domu,
jaki posiadał w mieście; ale dom ten był w takim
stanie, że musiałyśmy wydać przeszło tysiąc
dukatów, nim mogłyśmy się do niego wprowadzić. Dom
ten stanowił majorat, więc do zmiany własności
potrzeba było pozwolenia królewskiego. On jednak
zgadzał się na to, byśmy i przed wydaniem tego
pozwolenia dom zajęły, pozwalał nam nawet robić w
nim zmiany i wznosić potrzebne nam ściany i
przegrody. Uprosiłam O. Juliana z Awili, który mi,
jak mówiłam, w tych fundacjach towarzyszył i w
czasie przeniesienia mego do klasztoru Wcielenia
także pojechał ze mną, aby mi i teraz towarzyszył
do Salamanki. Obejrzeliśmy razem ten dom dla
przekonania się, co jest w nim do zrobienia, gdyż
dobrze się znałam już na tych rzeczach.
8. Przyjechałyśmy w sierpniu, i jakkolwiek
przyspieszałam ile możności roboty, aby się
skończyły do św. Michała, to jest do pory
odnawiania dzierżaw rocznych, dużo jednak jeszcze
w tym terminie brakowało do tego, by dom zupełnie
był gotów. Mimo to jednak musiałyśmy przenieść się
zaraz, choć do niegotowego, bo dzierżawy tego
domu, w którym stałyśmy, nie przedłużyłyśmy na rok
następny i nowy lokator bardzo naglił, abyśmy się
wynosiły. Kaplica ledwie była pobielona i to nie
całkiem jeszcze. Pan, który nam sprzedał ten dom,
był nieobecny. Różni życzliwi odradzali nam i
ganili, że się tak nagle wprowadzamy; ale wobec
konieczności trudno zważać na rady, nie
zaradzające potrzebie.
9. Wprowadziłyśmy się więc w wigilię świętego
Michała, nad ranem. Było już ogłoszone, że
otworzenie domu, z wprowadzeniem Najświętszego
Sakramentu i z kazaniem, odbędzie się nazajutrz, w
sam dzień święta. Spodobało się Panu, że właśnie w
czasie naszego przeprowadzania się, wieczorem,
począł padać taki deszcz rzęsisty, że z
przenoszeniem rzeczy potrzebnych niemałą miałyśmy
trudność. Kaplica świeżo zbudowana, źle była
pokryta, skutkiem czego prawie nie było w niej
kąta, gdzie by nie zaciekało. Przyznam się wam,
córki, że tego dnia bardzo się uczułam
niedoskonałą. Wobec ogłoszonego już i
zapowiedzianego nabożeństwa nie wiedziałam, co
począć. Trapiłam się tylko bezradna i wreszcie,
jakby utyskując, powiedziałam Panu, żeby mi albo
nie zlecał takich rzeczy, albo zaradził tej
potrzebie. Poczciwy nasz Nikolas Gutierrez,
spokojny, jak gdyby nic złego nie groziło, cicho i
łagodnie uspokajał mię, bym się nie trapiła. Bóg
wszystkiemu zaradzi. I tak się stało. W dzień św.
Michała, w porze kiedy ludzie mieli się zbierać na
nabożeństwo, słońce zajaśniało. Powitałam je z
uczuciem najgłębszej ku Bogu wdzięczności i trudno
mi było nie uznać, że daleko lepiej postąpił ten
święty człowiek, z ufnością polegając na Panu, niż
ja, poddając się zmartwieniu memu.
10. Zebrało się sporo ludzi i z wielką
uroczystością, przy odgłosie muzyki, odbyło się
wprowadzenie Najświętszego Sakramentu. A ponieważ
dom ten bardzo dobrze jest położony w jednej z
głównych dzielnic miasta, więc i wiadomość o nas
szerzej się rozchodziła i poczęli różni z
nabożeństwem garnąć się do naszego klasztoru. Dwie
panie szczególnie wiele nam okazywały życzliwości:
dońa Maria Pimentel, hrabina de Monterey i dońa
Mariana, małżonka burmistrza miasta. Zaraz
nazajutrz, jakby umyślnie dla zasępienia nam
radości naszej z posiadania Najświętszego
Sakramentu, przyjechał właściciel domu, tak zły i
zagniewany, że nie wiedziałam już, co z nim
począć. Snadź diabeł był w tym, że nie było
sposobu dojść z nim do ładu. Przedstawiałam mu, że
warunki umowy wszystkie spełniłyśmy, ale wszelkie
racje i perswazje moje były daremne. Za
wstawieniem się kilku osób życzliwych ułagodził
się nieco, ale potem znowu zmienił zdanie. Byłam
już gotowa oddać mu dom; ale i na to się nie
zgadzał, żądał tylko wypłacenia mu od razu całej
kwoty, co było przeciwne umowie. Dom ten bowiem w
istocie należał do żony jego, która go chciała
sprzedać dla wyposażenia dwu córek swoich, i ten
był tytuł powoływany w podaniu o pozwolenie
królewskie, my zaś, do czasu nadejścia onegoż,
pieniądze za dom należne złożyłyśmy wedle umowy,
na ręce osoby przez samegoż tego pana wskazanej.
11. Z całego tego zawikłania wynikło to, że
dzisiaj jeszcze, po upływie trzech lat, sprawa
tego kupna nie jest skończona i nie wiem, czy
klasztor nasz będzie mógł pozostać w tym domu, jak
w chwili, kiedy to piszę, jeszcze w nim pozostaje,
czy też trzeba będzie przenieść go gdzie indziej.
12. To tylko wiem, że w żadnym z klasztorów tej
naszej Reguły pierwotnej, jakie dotąd Pan nam
założyć pozwolił, siostry nie miały tyle
przykrości do zniesienia, ile w tym ostatnim. Ale
tyle w nich jest, z miłosierdzia Bożego, ochotnej
woli do cierpienia, że wszystko to znoszą z
weselem, w czym niechaj Pan w boskiej dobroci
swojej i nadal utwierdzać je raczy. Mniejsza o to,
jaki nam dom na mieszkanie przypadnie, wygodny czy
niewygodny; owszem, na wspomnienie, jako Pan
wszystkiego świata nie miał na tym świecie
własnego schronienia, wielka to dla nas pociecha
mieszkać w domu, z którego nas wyrzucić mogą.
Takie tułanie się po obcych, pożyczanych kątach
nieraz nam się zdarzało, jak o tym świadczą te
fundacje; ale mogę oddać to świadectwo prawdzie,
że nigdy nie spostrzegłam, by która siostra tym
sobie przykrzyła. Niechże nam za to nie zabraknie
mieszkania w domu wieczności, co niechaj Pan raczy
sprawić przez nieskończoną dobroć i miłosierdzie
swoje, amen,
amen. |