Księga fundacji Św.
Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)
Rozdział 17
Opowiada o fundacji dwóch klasztorów,
męskiego i żeńskiego, w Pastranie, tegoż roku
1569.
1. Pierwsze dwa tygodnie po fundacji domu w
Toledo, w którym, jak mówiłam, mieszkałyśmy blisko
rok, dużo było roboty z urządzeniem kaplicy,
założeniem krat i dopełnieniem innych porządków.
Ciągle przez ten czas miałam do czynienia z
robotnikami i bardzo byłam zmęczona; ale wreszcie
w wigilię Zesłania Ducha Świętego wszystko było
gotowe. W pierwszy dzień Zielonych Świątek,
siadając z rana z siostrami do posiłku w
refektarzu, takiej doznałam pociechy na myśl, że
żadnej już nie mam pracy i że przez te święta będę
mogła choć chwilami cieszyć się spokojnie Panem
moim, iż ta wielka słodkość, jaką czułam w duszy,
prawie mi odbierała wszelką chęć do jedzenia.
2. Ale nie byłam godną tej pociechy. Jeszcześmy
nie wyszły z refektarza, a tu oznajmiono mi, że
czeka na mnie sługa przysłany od księżnej Eboli,
małżonki księcia Ruy Gómez de Silva. Wyszłam do
niego i pokazało się, że księżna przysyła po mnie
w interesie fundacji klasztoru w Pastranie.
Fundacja ta od dawna była między nią a mną
umówiona, ale nie sądziłam, by miała tak prędko
przyjść do skutku. Nagłe to wezwanie przyszło mi
bardzo nie w porę. Opuszczać klasztor, tylko co
wśród tylu przeciwieństw założony, byłoby rzeczą
wielce niebezpieczną. Od razu też postanowiłam, że
nie pojadę, i taką dałam odpowiedź posłowi. A choć
on mi na to oznajmił, że to niepodobna, że księżna
już jest w Pastranie, że po to jedynie tam
pojechała i taki zawód równałby się zniewadze, ja
jednak ani myślałam na teraz tam jechać.
Powiedziałam mu, żeby poszedł się posilić, a ja
tymczasem napiszę do księżnej i on jej list mój
zawiezie. Krzywił się na to, bo był to sługa
bardzo czuły na honor swej pani; ale wobec racji
moich, które mu przedstawiłam, pogodził się z
koniecznością.
3. Siostry, przeznaczone do tego nowego domu,
ledwo co były przyjechały; zdawało im się rzeczą
zgoła niepodobną, bym mogła tak zaraz je i
klasztor opuścić. Poszłam i uklękłam przed
Najświętszym Sakramentem, prosząc Pana, by mi dał
tak napisać do księżnej, iżby się nie obraziła, z
czego mogłyby wyniknąć bardzo złe dla nas
następstwa, zwłaszcza wobec poczynającej się
wówczas reformy braci bosych. Skądinąd również
pożądaną ze wszech miar było rzeczą, byśmy nie
straciły łask u księcia Ruy Gómeza, który u króla
i w całym kraju wielkie miał wpływy i znaczenie.
Nie pamiętam jednak, bym wówczas o tym myślała; to
tylko wiem i pamiętam, że nie chciałam tej pani
obrazić. Gdym się namyślała, co i jak mam napisać,
usłyszałam głos Pana, bym się nie wzbraniała od
tej jazdy. Chodzi bowiem o coś więcej, niż o samą
tę fundację, i bym zabrała z sobą Regułę i
Konstytucje.
4. Usłyszawszy te słowa, choć powody do
pozostania w domu wydawały mi się ważne, nie
śmiałam już polegać na własnym sądzie moim i
wolałam raczej postąpić tak, jak zwykle w
podobnych zdarzeniach postępuję, to jest zasięgnąć
rady spowiednika i do niej się zastosować. Nie
mówię w takich razach spowiednikowi, co usłyszałam
na modlitwie (bo mi z tym zawsze spokojniej),
błagam tylko Pana, by go raczył oświecić, aby
samym światłem rozumu umiał sprawę trafnie
osądzić, a Pan, gdy chce coś przeprowadzić, sam to
mu podaje do serca. Doświadczyłam tego po wiele
razy; i w tym zdarzeniu także stało się podobnież.
Spowiednik, rozważywszy wszystko, uznał, że należy
jechać, co też uczyniłam.
5. Wyjechałam z Toledo w drugi dzień Zielonych
Świątek. Droga wypadła mi na Madryt. Zatrzymałam
się tam z towarzyszkami moimi w klasztorze
Franciszkanek, u jednej pani, założycielki tego
klasztoru, która w nim mieszkała. Była to dońa
Leonor Mascareńas, dawna piastunka królewska,
bardzo gorliwa służebnica Boża. Dawniej już
różnymi czasy u niej stawałam, ile razy zdarzyło
mi się być przejazdem w Madrycie, i zawsze była
dla mnie bardzo łaskawa.
6. Tym razem także przywitała mię radośnie,
oznajmiając mi na samym wstępie, że w dobrą porę
przybywam, gdyż właśnie bawi u niej pewien
pustelnik, który bardzo pragnie mię poznać, gdyż
sposób życia jego i towarzyszów wielkie ma,
zdaniem jego, podobieństwo z Regułą naszą. Mając
dotąd tylko dwóch braci, od razu pomyślałam sobie,
że może on się do nich przyłączy, co byłoby rzeczą
wielce dla nas pożądaną. Bardzo więc prosiłam tę
panią, by mi ułatwiła widzenie się z nim. Zajmował
pokój samotny, wyznaczony mu przez tę panią, i
miał przy sobie młodego towarzysza. Brata Jana od
Nędzy, wielkiego prostaka w rzeczach świętych, ale
bardzo świątobliwego w służbie Bożej. Za pierwszym
spotkaniem naszym nadmienił, że ma zamiar udać się
do Rzymu.
7. Lecz nim pójdę dalej, opowiem naprzód, co
wiem o tym Ojcu. Wstąpiwszy do naszego Zakonu,
przybrał imię Mariana od św. Benedykta, ale na
świecie nazywał się Mariano Azaro. Rodem był z
Włoch; miał stopień doktora; rozum miał
niepospolity i nadzwyczajne zdolności. Służył
zrazu na dworze królowej polskiej jako ochmistrz
główny całego jej domu, a uchylając się stale od
wstąpienia w związki małżeńskie, został kawalerem
maltańskim i otrzymał komandorię. Wreszcie Pan
powołał go do wyrzeczenia się wszystkiego, dla
skuteczniejszej pracy około zbawienia swej duszy.
Ciężkie potem miał do przebycia utrapienia.
Oskarżony fałszywie o wspólnictwo w jakimś
zabójstwie, dwa lata trzymany był w więzieniu; nie
chciał jednak adwokata ani do niczyjego nie
uciekał się wstawiennictwa. Bogu samemu i
sprawiedliwości Jego pozostawiając obronę swojej
niewinności. Jakoż dwaj fałszywi świadkowie,
którzy zeznawali przeciw niemu, jakoby on ich był
najął do popełnienia tego morderstwa, podobnego w
końcu doczekali się losu, jaki niegdyś spotkał
onych dwóch starców, oskarżycieli niewinnej
Zuzanny. Badani każdy oddzielnie, gdzie i w jakim
miejscu oskarżony dawał im to zlecenie, jeden
twierdził, że przyjmował ich siedząc na łóżku,
drugi, że schował się z nimi w zagłębieniu okna,
za czym wreszcie obaj zmuszeni byli przyznać się
do kłamstwa. On za to wykupił ich od zasłużonej
kary, co go, jak mię upewniał, niemało pieniędzy
kosztowało. Podobnież, gdy ten, który był uknuł
przeciw niemu całe to prześladowanie, sam potem
dostał się pod sąd i jemu został oddany do
badania, on, mając go w ręku i mogąc się na nim
zemścić, przeciwnie, wszystkiego wpływu swego
użył, aby go ocalić.
8. Takimi to i wielu innymi jeszcze cnotami -
bo był to mąż szczery, czysty i w obyczajach
swoich nieskazitelny - snadź zasłużył sobie na
łaskę i światło od Pana, iż jasno poznał marność
tego świata i postanowił całkiem się od niego
usunąć. W tym celu począł bliżej się przypatrywać
różnym Zakonom i zastanawiać się, który z nich
wypada mu obrać dla siebie. Ale w każdym, jak mi
mówił, znajdował rzeczy, nie przypadające do jego
usposobienia. Dowiedział się wreszcie o świeżo
powstałym zgromadzeniu pustelników, na puszczy
zwanej Tar-dón, w pobliżu Sewilli, pod kierunkiem
świętego bardzo człowieka, Ojca Mateusza. Każdy
przebywał samotny w celi swojej; chóru i wspólnych
pacierzy kapłańskich nie mieli, na Mszę tylko do
kaplicy się schodzili, ubogie pożywienie swoje
każdy u siebie przyjmował; dochodów żadnych nie
mieli, jałmużny nie prosili ani jej nie brali,
żyjąc jedynie z pracy rąk swoich. Całe to
opowiadanie jego, gdym go słuchała, wydało mi się
jakby wiernym obrazem życia świętych naszych
Ojców. Przyłączył się więc do tego zgromadzenia i
osiem lat taki żywot pustelniczy prowadził. Gdy
zaś poczęto i w Hiszpanii wprowadzać w wykonanie
dekret świeżo ukończonego św. soboru trydenckiego,
nakazującego przyłączenie pustelników do któregoś
z istniejących Zakonów, on postanowił udać się do
Rzymu, w celu uzyskania indultu dla siebie i
swoich braci, aby im wolno było pozostać takimi
pustelnikami, jakimi dotąd byli. W tym właśnie
zamiarze, w chwili naszego poznania się, bawił
przejazdem w Madrycie.
9. Wysłuchawszy do końca jego opowiadania,
pokazałam mu pierwotną naszą Regułę, nadmieniając
przy tym, że nie trudząc się tak daleko, może w
Karmelu tak samo dalej żyć, jak dotąd żył w
pustelni, gdyż obie reguły zupełnie zgadzają się z
sobą, szczególnie w punkcie utrzymywania się z
pracy rąk, o co jemu najwięcej chodziło, bo
chciwość, mówił, i przywiązanie do dostatków
ziemskich główną jest przyczyną zguby tych ludzi,
i dlatego właśnie stan zakonny w takiej jest
pogardzie u świata. Podzielałam w zupełności to
jego przekonanie, rychło więc porozumieliśmy się z
sobą, nie tylko w tym punkcie, ale i we wszystkim.
Na uwagi moje i przedstawienia, z jakim pożytkiem
chwały Bożej będzie mógł służyć Panu, gdy przyjmie
habit karmelity, odpowiedział mi, że przemyśli to
w ciągu nocy. Widziałam jednak, że postanowienie
jego już prawie dojrzało, i zrozumiałam wówczas,
że do niego to i do spodziewanego, za
przystąpieniem jego, wzrostu zakonu Braci Bosych
odnosiły się te słowa, które usłyszałam na
modlitwie, że "o coś większego tu chodzi, niż o
samo tylko założenie nowego klasztoru sióstr".
Niezmierną z tego miałam radość, bo byłam
przekonana, że mąż taki, gdy wstąpi do naszego
Zakonu, znakomite mu odda na chwałę Bożą usługi.
Pan też tego chciał i tak skutecznie tej nocy
serce jego pociągnął, że nazajutrz spotkał mię z
oznajmieniem stanowczego już postanowienia swego.
Sam nie mógł się wydziwić takiej nagłej, jaka w
nim zaszła odmianie, i to za sprawą niewiasty (co
i dotąd jeszcze nieraz mi powtarza), jak gdybym ja
to sprawiła, a nie Pan, który sam mocen jest
odmienić serce człowieka.
10. Zaiste, cudowne są drogi Jego! Tyle lat ten
sługa Boży żył w zawieszeniu, nie wiedząc gdzie
się obrócić i jaki stan ostatecznie sobie obrać.
(Ten bowiem, w którym ostatnie osiem lat przebył,
nie był właściwym stanem, gdyż pustelnicy ci
ślubów nie składali, ani żadnych innych zobowiązań
na siebie nie brali, prócz obowiązku życia na
samotności). Aż oto nagle, jakby w jednej chwili,
Bóg skłania jego serce do tego, co mu przeznaczał,
i oznajmia mu, jak wielką chwalę odda Boskiemu
Majestatowi Jego w Zakonie naszym, i jak chce go
użyć ku rozszerzeniu sprawy rozpoczętej. Jakoż i
wielką był nam pomocą, choć go to już do tego
czasu wiele kosztowało trudów i utrapień i jeszcze
większe go czekają, nim dzieło zaczęte utrwali się
i zakorzeni. Bardzo wyraźnie zapowiadają to
gwałtowne przeciwności, powstające obecnie z
powodu wznowienia pierwotnej Reguły, która właśnie
w tych trudnościach i walkach skuteczną w nim ma
podporę, bo dzięki rozumowi, układności i
świątobliwemu życiu swemu, wysokie ma poważanie i
znaczenie u wielu osób możnych, które przez
szacunek dla niego sprzyjają nam i opieką swoją
nas otaczają.
11. Oznajmiając mi swoje postanowienie, O.
Mariano uprzedził mię zarazem, że w Pastranie, to
jest w tym samym miejscu, do którego ja byłam w
drodze, Ruy Gómez darował mu kawał gruntu, w
samotnym położeniu, na pustelnię bardzo
odpowiedni; że zatem teraz założy tam klasztor
naszego Zakonu i w nim przywdzieje habit. Z
wdzięcznością przyjęłam tę obietnicę jego i gorąco
zarazem dziękowałam Panu, że władzę do tej
fundacji już mam gotową, bo Przewielebny nasz
Ojciec Generał był mi przysłał dwa dokumenty z
upoważnieniem do założenia dwóch klasztorów
męskich, a założony był dopiero jeden. Posłałam
zaraz umyślnego posłańca do tamtych dwóch Ojców, o
których wyżej była już mowa, to jest do
Prowincjała obecnego i do jego poprzednika, z
usilną prośbą o pozwolenie, bo bez ich zgodzenia
się rzecz nie mogła się zrobić. Napisałam także do
Biskupa Awili, don Alvara de Mendoza, bardzo na
nas łaskawego, prosząc, aby nam to u nich
wyjednał.
12. Z łaski Boga zgodzili się bez trudności, z
uwagi zapewne, że założenie klasztoru w takim
miejscu bezludnym klasztorom ich nie może uczynić
uszczerbku. O. Mariano przed odjazdem moim dał mi
słowo, że skoro tylko pozwolenia nadejdą, on
natychmiast za mną przyjedzie. Z wielką więc
radością w sercu udałam się w dalszą drogę.
Zastałam w Pastranie księżnę i księcia Ruy Gómez,
i jak najlepiej zostałam przez nich przyjęta. Dali
nam pokoje zupełnie samotne, w których musiałyśmy
przebywać dłużej niż się spodziewałam. Dom przez
księżnę dla nas przeznaczony okazał się za
szczupły; kazała go zatem w znacznej części
zwalić, nie mury same, ale ściany wewnętrzne, i
odpowiednio rozszerzyć.
13. Pozostałam w Pastranie trzy miesiące, w
ciągu których ciężkie miałam przejścia. Księżna
domagała się różnych rzeczy, z naszymi ustawami
niezgodnych, i gotowa już byłam odjechać i zrzec
się fundacji, niż takim żądaniom się poddać. Ale
książę Ruy Gómez, mąż w wysokim stopniu poważny i
rozsądny, uznawszy, że mam słuszność, wpłynął na
żonę i ułagodził ją, ja zaś zrobiłam niejakie
ustępstwa, mając głównie na celu pomyślne
załatwienie sprawy klasztoru męskiego, o który
więcej mi chodziło niż o fundację klasztoru
sióstr. Rozumiałam bowiem dobrze, że to rzecz
najważniejsza, jak się to i później okazało.
14. Tymczasem nadeszły pozwolenia i Mariano z
towarzyszem swoim, przybył do Pastrany. Księstwo
chętnie zgodzili się na to, aby na gruncie przez
nich darowanym, w miejsce zamierzonej zrazu
pustelni stanął dom Karmelitów Bosych. Wezwałam o.
Antoniego od Jezusa, pierwszego jak mówiłam wyżej,
zakonnika domu w Mancerze, aby przyjechał i dał
początek tej nowej fundacji. Sama dla mających
wstąpić dwóch braci przyrządziłam habity i
płaszcze, i robiłam wszystko, co mogłam, aby jak
najprędzej odbyły się ich obłóczyny.
15. W tymże czasie posłałam do klasztoru w
Medina del Campo po więcej sióstr, bo miałam z
sobą tylko dwie. Mieszkał wtedy w tym mieście
jeden ojciec imieniem Baltazar od Jezusa, człowiek
jeszcze niestary, ale już i niemłody, znakomity
kaznodzieja. Ten, dowiedziawszy się, że zakładamy
klasztor Reguły pierwotnej, zabrał się z siostrami
i przyjechał do nas z postanowieniem przejścia do
Karmelitów Bosych; tak też za przyjazdem zaraz
uczynił, za co z głębi duszy dziękowałam Bogu. On
też dał habit Ojcu Mariano i jego towarzyszowi;
Mariano, jakkolwiek nań o to nalegałam, żadną
miarą nie zgadzał się zostać klerykiem, poczytując
siebie niegodnym kapłaństwa i chcąc być
najmniejszym i ostatnim z wszystkich. Później
dopiero, z rozkazu Przewielebnego naszego Ojca
Generała, przyjął święcenia. Po założeniu obu
klasztorów, męskiego i żeńskiego i za przyjazdem
O. Antoniego od Jezusa, poczęto przyjmować
nowicjuszów. O niektórych spomiędzy nich wspomnę w
dalszym ciągu; ale wszyscy oni z niezrównaną
gorącością ducha służyli Bogu i wysokich cnót
dawali przykłady, jak to - jeśli spodoba się Panu
- kto inny lepiej ode mnie opisze, bo co do mnie,
jest to przedmiot przewyższający moją zdolność.
16. Co do klasztoru sióstr, księstwo oboje
bardzo byli z niego radzi; księżna zwłaszcza
wielką mu z początku życzliwość okazywała i opieką
najczulszą go otaczała, i łaskami różnymi go
darzyła. Ale gdy wkrótce potem umarł jej małżonek
Ruy Gómez, nagle - Bóg wie, czy to z poduszczenia
diabelskiego, czy może z wyraźnego zrządzenia
Opatrzności - stan rzeczy się zmienił. Księżna, w
pierwszym niepohamowanym uniesieniu żalu swego,
bez namysłu uparła się wstąpić do naszego
klasztoru. Cała pogrążona w swym strapieniu,
trudno byłaby mogła zasmakować w ścisłej klauzurze
i innych, do których nie była przywykła,
umartwieniach klasztornych. Przeorysza znowu,
obowiązana stosować się do postanowień świętego
soboru trydenckiego, nie mogła jej pozwalać na
zwolnienia, których ona dla siebie żądała.
17. Skutkiem tego tak się do niej i do
wszystkich sióstr zraziła, że i potem jeszcze,
choć zrzuciła habit i do pałacu swego wróciła,
znieść ich nie mogła i niechęć swoją im okazywała.
W takim stanie rzeczy, widząc, że biedne siostry,
przez nią prześladowane, ciągłe cierpią udręczenie
i niepokój, użyłam wszelkich dróg i sposobów, aby
przełożeni zgodzili się na opuszczenie tego
klasztoru, a założenie drugiego na miejsce jego w
Segowii. Tak się i stało, jak to niżej opowiem.
Siostry, opuszczając Pastranę, pozostawiły na
miejscu wszystko, co dostały od księżnej, nie
żądając nawet słusznego od niej wynagrodzenia za
utrzymanie kilku nowicjuszek, na rozkaz jej bez
żadnego posagu przyjętych, które też razem z nimi
na nową fundację pojechały. Zabrały z sobą tylko
swoje łóżka i niektóre drobiazgi, które były z
sobą przywiozły. W mieście wyjazd ich wzbudził żal
powszechny. Ja jednak ucieszyłam się z niego,
widząc koniec ich utrapień i spokój odzyskany.
Miałam zupełną pewność, że z ich strony, w tym
zagniewaniu księżnej, żadnej nie było winy; owszem
i po przyjęciu habitu takie same uszanowanie jej
okazywały, jak przedtem. Przyczyną złego, prócz
niepohamowanego żalu tej pani, była służąca, którą
miała przy sobie i której, o ile mi wiadomo,
główną w tym, co zaszło, winę przypisywać należy.
Ostatecznie jednak, co się stało, stało się z woli
Bożej i Pan, skoro to wszystko dopuścił, snadż
widział, że miejsce to nie było na klasztor dla
nas odpowiednie. Wyższe są nad wszelkie
przewidywania i myśli nasze, wyroki Jego. Ja też
sama ze siebie nie byłabym się odważyła podejmować
tej fundacji, ale działałam wedle zdania i rady
osób i z nauki i z świątobliwości swojej godnych
zaufania. |