Dzieje duszy
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin)

Rozdział VIII

Na drogach miłości

Profesja i welacja. Cnoty i śmierć m. Genowefy. Epidemia grypy. Matka Agnieszka na przełożeństwie. Rekolekcje pod znakiem ufności. Śmierć ojca. Wstąpienie Celinki. Ofiara Miłości miłosiernej.

Dodatek 1: Objaśnienie tarcz herbowych

Zanim zacznę opowiadać Ci, moja droga Matko, o tym doświadczeniu, winnam wspomnieć o rekolekcjach, które poprzedziły moją profesję (1); nie przyniosły mi one żadnej pociechy; oschłość zupełna, prawie opuszczenie, były moim udziałem. Jezus - jak zwykle - spał w swojej małej łódeczce. Ach! wiem doskonale, jak rzadko dusze dopuszczają do tego, by mógł w nich zasnąć spokojnie. Jezus jest tak zmęczony nieustannym dawaniem i pogonią za duszami, że chętnie korzysta ze spoczynku, jaki Mu ofiarowuję. Przebudzi się zapewne dopiero podczas mych wielkich rekolekcji w wieczności, ale to, zamiast mnie smucić, sprawia mi najwyższą radość...

Doprawdy, jakże daleko mi do świętości; już to jedno jest wystarczającym tego dowodem; zamiast cieszyć się z mojej oschłości, winnam trapić się, że zasypiam (od 7 lat) podczas modlitwy i dziękczynienia - ale się nie smucę!... Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią; myślę też, że lekarze, chcąc zrobić operację, usypiają swoich chorych, i że "Pan widzi naszą słabość i wie, iżeśmy proch" (2).

Moje rekolekcje poprzedzające profesję, podobnie jak i wszystkie następne, odznaczały się wielką oschłością; mimo to Dobry Bóg pokazał mi jasno - sama nie wiem jak i kiedy - sposób, jak podobać się Jemu i pełnić najwyższe cnoty. Zauważyłam niejednokrotnie, że Jezus nie chce dawać mi nic na zapas; karmi mnie z chwili na chwilę i to pożywieniem zawsze nowym, a ja znajduję je w sobie, nie wiedząc skąd się tam wzięło. Sądzę całkiem po prostu, że to Sam Jezus, ukryty w głębi mego biednego serca, porusza mnie łaską, podsuwając mi to, czego w danej chwili ode mnie oczekuje...

Na kilka dni przed profesją miałam szczęście otrzymać błogosławieństwo papieskie; starałam się o nie przez brata Symeona, dla Tatusia i dla siebie, i miałam wielką pociechę, mogąc w ten sposób odwdzięczyć się drogiemu Ojczulkowi za łaskę, której otrzymanie umożliwił mi, zawożąc mnie do Rzymu.

Wreszcie nadszedł piękny dzień mych zaślubin (3). On sam był bezchmurny, ale w przeddzień podniosła się w mojej duszy zawierucha, jakiej dotąd nie przechodziłam. Dotychczas nigdy nie przyszła mi na myśl żadna wątpliwość co do mego powołania; trzeba było, abym przeszła i przez tę próbę. Wieczorem po jutrzni, kiedy odprawiałam Drogę Krzyżową, powołanie moje wydało mi się urojeniem i mrzonką... Dostrzegałam całe piękno życia w Karmelu, mimo to szatan wzbudził we mnie pewność, że ono nie jest dla mnie, że oszukuję przełożonych postępując drogą, na którą nie jestem powołana... Ciemności stały się tak wielkie, że widziałam i rozumiałam już tylko to jedno: ja nie mam powołania!... Ach! jakże zdołam wyrazić udrękę mej duszy?... Zdawało mi się (myśl niedorzeczna, która dowodzi, że była to pokusa szatańska), że jeśli wyznam swoje obawy mistrzyni, nie dopuści mnie ona do złożenia Świętych Ślubów; jednakże wolałam spełnić wolę Bożą i wrócić do świata, aniżeli pozostać w Karmelu, czyniąc moją własną. Wywołałam więc swoją mistrzynię i z głębokim zawstydzeniem przedstawiłam jej smutny stan mojej duszy... Na szczęście widziała go jaśniej ode mnie i uspokoiła mnie zupełnie; zresztą spełniony przeze mnie akt pokory spowodował ucieczkę szatana, który być może spodziewał się, że nie odważę się wyznać mej pokusy. Moje wątpliwości znikły w momencie, gdy skończyłam mówić. Kiedy zaś, chcąc dopełnić mego aktu upokorzenia, wyznałam jeszcze moją dziwną pokusę naszej Matce, ona jedynie śmiała się ze mnie.

Rankiem ósmego września czułam, że zalewa mnie rzeka pokoju, i w tym pokoju, "który przewyższa wszelki umysł" (4), złożyłam swoje Święte Śluby... Moje zjednoczenie z Jezusem dokonało się nie pośród piorunów i błyskawic, to znaczy łask nadzwyczajnych, ale w tchnieniu lekkiego wietrzyka, podobnego temu, który słyszał na górze nasz ojciec św. Eliasz... (5) O jakież to łaski nie prosiłam tego dniał... Czułam się rzeczywiście KRÓLOWĄ, korzystałam więc z mego tytułu, by uwolnić więźniów, by uzyskać u Króla łaski dla Jego niewdzięcznych poddanych, chciałam wreszcie uwolnić wszystkie dusze z czyśćca i nawrócić grzeszników... Wiele się modliłam za moją Matkę, za moje drogie Siostry... za całą rodzinę, a zwłaszcza za mego drogiego Ojczulka, tak doświadczonego, a tak świętego... Oddałam się Jezusowi, aby zawsze doskonale wypełniał we mnie swoją wolę, bez żadnej przeszkody ze strony stworzeń... (6)

Piękny ten dzień przeminął, jak mijają i dni najsmutniejsze, ponieważ i te najbardziej promienne mają swoje nazajutrz; bez żalu jednak złożyłam swój wieniec u stóp Najśw. Panny; czułam, że czas nie odbierze mi mego szczęścia... Narodzenie Maryi! jakież to piękne święto na to, by stać się w nim oblubienicą Jezusa... W tym dniu mała Najśw. Dziewica ofiarowała małemu Jezusowi swój mały kwiatek... W tym dniu wszystko było małe, z wyjątkiem łaski i pokoju, które otrzymałam, z wyjątkiem spokojnej radości, z jaką tego wieczoru patrzyłam na gwiazdy migocące na firmamencie, myśląc, że to piękne Niebo otworzy się wkrótce przed mymi zachwyconymi oczyma i będę mogła połączyć się z mym Oblubieńcem w wiecznym szczęściu...

Dnia dwudziestego czwartego odbyła się ceremonia welacji (7); wszystko było całkowicie przysłonięte łzami... Nie było Tatusia, by pobłogosławił swą Królowę... Ojciec (8) był w Kanadzie... Ks. Biskup, który miał przyjechać i być na obiedzie u wuja, zachorował i nie mógł przybyć; ostatecznie wszystko było smutne i zaprawione goryczą... Mimo to pokój, nieustanny pokój panował na dnie kielicha... Jezus dopuścił, że tego dnia nie mogłam powstrzymać łez, a łzy te nie zostały zrozumiane... Istotnie, znosiłam bez płaczu o wiele cięższe doświadczenia, ale wspomagała mnie wtedy potężna łaska; dwudziestego czwartego zaś przeciwnie, Jezus pozostawił mnie moim własnym siłom, a ja pokazałam, jak one są małe.

Osiem dni po mojej welacja odbył się ślub Joanny (9). Mówiłaś mi, moja droga Matko, że jej przykład winien mnie pouczyć, ile delikatności powinna okazać oblubienica swojemu Oblubieńcowi. Nie do zniesienia była dla mnie myśl, bym miała mniej uczynić dla mego ukochanego Jezusa, niż Joanna dla Franciszka, stworzenia niewątpliwie bardzo doskonałego, ale ostatecznie tylko stworzenia!...

Zabawiłam się ułożeniem sobie zaproszenia ślubnego na wzór jej zaproszenia; oto jak ono brzmiało:

Zaproszenie na Ślub siostry Teresy od Dzieciątka Jezus od Najświętszego Oblicza

Bóg Wszechmogący, Stwórca Nieba i ziemi, Najwyższy Władca Świata, i Najchwalebniejsza Dziewica Maryja, Królowa Dworu Niebieskiego, pragną zawiadomić o Zaślubinach ich Dostojnego Syna, Jezusa, Króla królów i Pana panujących, z Panną Teresą Martin, obecnie Damą i Księżniczką królestw wniesionych w posagu przez jej Boskiego Oblubieńca, czyli: Dziecięctwa Jezusa i jego Męki, skąd wywodzą się jej tytuły szlacheckie: od Dzieciątka Jezus i od Najświętszego Oblicza.

Pan Ludwik Martin, Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia, i Pani Martin, Księżna i Dama Dworu Niebieskiego, pragną zawiadomić o Zaślubinach ich Córki Teresy, z Jezusem, Słowem Bożym, drugą Osobą Trójcy Godnej Uwielbienia, który za sprawą Ducha Świętego stał się Człowiekiem i Synem Maryi, Królowej Nieba.

Chociaż nie możecie być zaproszeni na uroczystość Zaślubin, która odbyła się na górze Karmel 8 września 1890 (jedynie dwór niebieski był dopuszczony), niemniej zaprasza się do wzięcia udziału w Powrocie z Zaślubin, który nastąpi Jutro, w Dniu Wieczności, w którym to dniu Jezus, Syn Boży, przyjdzie na Obłokach Niebieskich, w blasku swego Majestatu, by sądzić Żywych i Umarłych.

Godzina nie jest jeszcze znana; jako zaproszeni, musicie być gotowi i czuwać. Teraz, moja droga Matko, cóż jeszcze zostało mi do powiedzenia? Ach! myślałam, że to już wszystko, a tymczasem nie powiedziałam Ci jeszcze nic o tym, jakim to wielkim szczęściem była dla mnie możność poznania naszej Świętej Matki Genowefy... Uważam to za nieocenioną łaskę, toteż Dobry Bóg, który mi ich już tyle udzielił, zechciał również, abym żyła wspólnie ze Świętą, nie taką niedostępną do naśladowania, ale uświęconą cnotami ukrytymi i zwyczajnymi... Niejednokrotnie otrzymałam za jej pośrednictwem wielkie pociechy, szczególnie zaś jednej niedzieli. - Wstępując - jak zwykle - by złożyć jej małą wizytę, zastałam przy Matce Genowefie dwie Siostry; spojrzawszy na nią z uśmiechem, chciałam się wycofać, ponieważ przy chorej nie mogły być aż trzy osoby, ale ona patrząc na mnie, rzekła jak gdyby w natchnieniu: ,,Zaczekaj, moje dziecko, chcę ci powiedzieć słówko. Ilekroć przychodzisz, prosisz mnie o wiązankę duchową; otóż dzisiaj dam ci taką: Służ Bogu w pokoju i z weselem; pamiętaj, moje dziecko, że nasz Bóg jest Bogiem pokoju."(10). Podziękowałam jej z prostotą i wyszłam wzruszona aż do łez, mając przekonanie, że Dobry Bóg objawił jej stan mojej duszy; tego dnia byłam bowiem udręczona do ostatecznych granic, niemal że smutna, w nocy tak wielkiej, że nie wiedziałam już, czy kocham Pana Boga. Pojmujesz więc, droga Matko, moją radość i pociechę, jakiej doznałam!...

W następną Niedzielę chciałam dowiedzieć się od Matki Genowefy, czy miała co do mnie jakieś objawienie; zapewniła mnie, że nie odebrała żadnego; gdy się więc przekonałam, jak dalece Jezus w niej żył, przez nią działał i mówił, podziw mój dla niej wzrósł jeszcze. Taka świeżość wydaje mi się najbardziej prawdziwa, najbardziej świeża i takiej właśnie pragnę, ponieważ nie podlega ona żadnym złudzeniom...

W dniu mej profesji doznałam również niemałej pociechy dowiedziawszy się z ust Matki Genowefy, że i ona przeszła przed profesją tę samą co ja próbę. Czy przypominasz sobie, moja droga Matko, jaką pociechę znajdowałyśmy u niej w czasie naszych wielkich doświadczeń? Ostatnie wspomnienie, jakie w moim sercu pozostawiła po sobie Matka Genowefa, jest niewymownie słodkie. W dniu, w którym uleciała do Nieba (11), byłam szczególnie wzruszona; pierwszy to raz asystowałam przy śmierci, a widok był prawdziwie urzekający... Znajdując się w nogach łóżka umierającej świętej, widziałam doskonale nawet najlżejsze jej ruchy. Miałam nadzieję, że podczas dwóch godzin, jakie w ten sposób przy niej spędziłam, dusza moja rozgorzeje; tymczasem stało się przeciwnie, owładnęła mną dziwna nieczułość; w samej jednak chwili narodzin dla Nieba naszej Świętej Matki Genowefy moje wewnętrzne usposobienie zmieniło się zupełnie. Nagle poczułam, że ogarnia mnie radość i niewypowiedziany zapał, jak gdyby Matka Genowefa podzieliła się ze mną szczęśliwością, której dostąpiła; jestem bowiem najmocniej przekonana, że poszła wprost do Nieba... Jeszcze za jej życia powiedziałam jej pewnego dnia: "Ty, Matko, nie pójdziesz do czyśćca!..." - ,"Mam tę nadzieję", odpowiedziała mi ze słodyczą... I Dobry Bóg nie mógł zawieść jej nadziei, tak pełnej pokory; świadczą o tym wszystkie łaski, jakie otrzymałyśmy za jej pośrednictwem... Każda z sióstr usiłowała zdobyć jakąś relikwię; Ty wiesz, jaką ja mam szczęście posiadać... Podczas agonii Matki Genowefy spostrzegłam łzę, błyszczącą pod jej powieką jak diament; ta łza, ostatnia spośród wszystkich, jakie wylała, nie spadła; widziałam ją, jak lśniła jeszcze w chórze (12), nikomu bowiem nie przyszło na myśl, by ją otrzeć. Wieczorem więc, gdy mnie nikt nie widział, wzięłam skrawek płótna i zdobywając się na odwagę, podeszłam zebrać jako relikwię ostatnią łzę Świętej... Odtąd noszę ją stale w małej torebce, w której przechowuję moje śluby (13).

Z zasady nie przywiązuję wagi do swoich snów, zresztą bardzo rzadko mają one symboliczne znaczenie; zadaję sobie nawet pytanie, jak to się dzieje, że przez cały dzień myśląc o Panu Bogu, we śnie wcale się Nim nie zajmuję... Zazwyczaj śnię o lasach, kwiatach, strumykach i morzu; prawie zawsze widzę śliczne małe dzieci, chwytam nie znane mi dotąd motyle i ptaki. Jak widzisz, Matko, moje sny są raczej poetyczne, i nie mają w sobie nic mistycznego. Jednakże którejś nocy po śmierci Matki Genowefy miałam sen bardzo pocieszający; śniło mi się, że sporządzała swój testament, dając każdej siostrze jakąś rzecz z tych, które do niej należały; gdy przyszła kolej na mnie, sądziłam, że nic nie dostanę, bo nic jej już nie zostało, tymczasem ona podnosząc się, rzekła mi trzykrotnie z przejmującym naciskiem: "Tobie pozostawiam moje serce".

W miesiąc po śmierci naszej Świątobliwej Matki nawiedziła zgromadzenie grypa (14); tylko ja wraz z dwiema siostrami trzymałyśmy się na nogach. Nigdy nie zdołam opowiedzieć wszystkiego, na co patrzyły moje oczy, jakim okazało mi się wówczas życie i to co przemija...

Dzień, w którym ukończyłam dziewiętnaście lat, został uświęcony przez śmierć (15); wkrótce potem nastąpiły dwie dalsze. W tym okresie sama zajmowałam się zakrystią, ponieważ pierwsza zakrystianka była ciężko chora; sama musiałam przygotowywać wszystko do pogrzebów, otwierać w chórze kraty na Mszę św. itd... Dobry Bóg dawał mi wówczas wiele męstwa; dziś trudno mi pojąć, jak mogłam wtedy podołać wszystkiemu. Śmierć panowała wszędzie; najciężej chore były pielęgnowane przez te, które z trudem wlokły się na nogach; gdy któraś z sióstr wydała ostatnie tchnienie, trzeba ją było natychmiast pozostawić samą. Pewnego ranka wstając miałam przeczucie, że S. Magdalena nie żyje; dormitarz (16) był pogrążony w ciemnościach, nikt nie wychodził z cel; zdecydowałam się w końcu na wejście do celi S. Magdaleny, drzwi były otwarte. I rzeczywiście, zobaczyłam ją leżącą w habicie na sienniku; nie odczuwałam najmniejszego lęku. Widząc, że nie ma świecy, poszłam jej poszukać, a przy tym i wieńca z róż.

W wieczór śmierci Matki Podprzeoryszy (17) byłyśmy tylko obie z infirmerką; jest rzeczą niemożliwą wyobrazić sobie smutny stan Zgromadzenia w owym czasie; tylko te, które były na nogach, mają o tym jakieś pojęcie. Pośród tego opuszczenia czułam jednak, że Dobry Bóg ma pieczę o nas. Umierając siostry lekko przechodziły do lepszego życia; natychmiast po śmierci "wyraz radości i pokoju rozlewał się na ich twarzach; sprawiały wrażenie, jak gdyby słodko spały. I tak było istotnie, bo kiedy przeminie postać tego świata, przebudzą się, aby się radować wiecznym szczęściem, które czeka wybranych...

Podczas tego ciężkiego doświadczenia w Zgromadzeniu miałam niewymowną pociechę, mogąc codziennie przyjmować Komunię św... Ach! cóż to była za rozkosz!... Jezus rozpieszczał mnie długo, znacznie dłużej niż swe wierne oblubienice; pozwolił bowiem, by mi Go dawano, choć inne nie miały już szczęścia przyjmować Go... Czułam się też niezmiernie szczęśliwa mając możność dotykania świętych naczyń, przygotowywania malutkich pieluszek (18) na przyjęcie Jezusa; miałam świadomość, że powinnam zwiększyć swoją gorliwość, i często przychodziły mi na myśl te słowa, skierowane do pewnego świętego diakona: "Świętym bądź, ty, który dotykasz naczyń Pańskich" (19).

Jeśli chodzi o moje dziękczynienie, nie mogę powiedzieć, bym podczas niego opływała w pociechy; przeciwnie, są to chwile, kiedy ich miewam najmniej... Uważam to za rzecz zupełnie naturalną, ponieważ oddałam się Jezusowi z pragnieniem przyjmowania Jego odwiedzin nie dla własnej przyjemności, lecz przeciwnie, by sprawić przyjemność Temu, który mnie się oddaje. - Wyobrażam sobie swoją duszę jako wolny teren i proszę Najśw. Pannę, by pozbierała gruzy, jakie mogą naruszyć ten jego wolny charakter, i dalej proszę, by sama raczyła wznieść przybytek godny Nieba i przybrała go swymi własnymi ozdobami; potem zapraszam wszystkich Aniołów i Świętych, aby przyszli urządzić wspaniały koncert. Mam wrażenie, że Jezus, zstępując do mego serca, jest zadowolony z tak dobrego przyjęcia, a ja dzielę Jego radość... To wszystko nie wyklucza jednak roztargnień i senności, które mnie nawiedzają, ale po skończonym dziękczynieniu, widząc, że je tak źle odprawiłam, postanawiam trwać w nim przez cały dzień. Widzisz więc, moja droga Matko, że daleka jestem od tego, by postępować drogą lęku; zawsze znajdę sposób, aby być szczęśliwą i wyciągnąć korzyść ze swoich nędz... To na pewno podoba się Jezusowi, zdaje się bowiem dodawać mi odwagi na tej drodze. - Przystępując pewnego dnia do Komunii św. byłam - wbrew memu stałemu usposobieniu - trochę niespokojna; zdawało mi się, że Dobry Bóg nie jest ze mnie zadowolony i powiedziałam sobie: "Jeżeli otrzymam dziś tylko połowę hostii, będzie mi bardzo smutno, będzie to znakiem, że Jezus niechętnie przychodzi do mego serca". Zbliżyłam się... I co za radość! - Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam, jak kapłan bierze dwie hostie zupełnie od siebie oddzielone i podaje mi je!... Zrozumiesz chyba moją radość i słodkie łzy, które wylewałam na widok tak wielkiego miłosierdzia...

W rok po profesji, to znaczy na dwa miesiące przed śmiercią Matki Genowefy, otrzymałam wielkie łaski w czasie rekolekcji (20). Zazwyczaj rekolekcje głoszone przez kapłana są dla mnie jeszcze bardziej bolesne niż te, które odprawiam zupełnie sama; w tym roku było jednak całkiem inaczej. Z wielką gorliwością odprawiłam nowennę przygotowawczą mimo wewnętrznego przeświadczenia, że ów kaznodzieja, który poświęca się w sposób szczególny nawracaniu wielkich grzeszników, nie zaś prowadzeniu dusz zakonnych, nie potrafi mnie zrozumieć. Dobry Bóg chcąc mi pokazać, że to On sam jest kierownikiem mojej duszy, posłużył się tym właśnie Ojcem, którego nikt oprócz mnie nie docenił. Przechodziłam wówczas różne ciężkie doświadczenia wewnętrzne (dochodziło do tego, że czasem pytałam siebie, czy istnieje Niebo). Miałam zamiar nie mówić nic o moim wewnętrznym usposobieniu, nie wiedziałam bowiem, jak je określić; tymczasem zaledwie weszłam do konfesjonału, odczułam, że moja dusza się otwiera. Po kilku zaledwie słowach zostałam w sposób zupełnie niezwykły zrozumiana, a nawet odgadnięta... Dusza moja stała się niby księga, w której Ojciec czytał lepiej niż ja... Polecił mi płynąć pełnymi żaglami po falach ufności i miłości, które mnie tak pociągały, ale którym nie śmiałam się powierzyć... Powiedział mi, że moje błędy nie zasmucają Dobrego Boga, że zastępując Jego miejsce, ze swej strony zapewnia mnie, iż Pan Bóg jest ze mnie bardzo zadowolony...

O! jakąż pociechę sprawiły mi te słowa!... Nigdy dotąd nie słyszałam, by błędy mogły nie zasmucać Pana Boga; to zapewnienie napełniło mnie radością i pozwoliło mi znosić cierpliwie wygnanie tego życia. W głębi serca podzielałam to przekonanie, boć przecież Dobry Bóg jest bardziej czuły niż Matka, a czyż Ty, moja droga Matko, nie jesteś zawsze gotowa przebaczyć mi każdą drobną niedelikatność?... Ileż to razy słodko tego na sobie doświadczyłam!... Żadne upomnienie nie zdoła poruszyć mnie tak, jak jeden objaw serdeczności z twej strony. Taką już mam naturę; strach powoduje, że się cofam, ale wiedziona miłością nie tylko idę naprzód, lecz biegnę...

Matko moja! szczególnie od błogosławionego dnia twego wyboru (21) zaczęłam biec szybko po drogach miłości... Tego dnia Paulina stała się dla mnie żywym Jezusem... (22)

Już od dawna mam szczęście podziwiać cuda, jakie Jezus działa za pośrednictwem mojej drogiej Matki... Widzę, że tylko cierpienie zdolne jest dawać duszom życie i jak nigdy dotąd odsłania się przede mną głębia tych przedziwnych słów Jezusa:

"Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że jeśli ziarno pszeniczne wpadłszy w ziemię nie obumrze, samo zostaje; lecz jeśli obumrze, przynosi obfity plon" (23). Jakże bogate zebrałaś już plony!... Siałaś we łzach, ale już wkrótce ujrzysz owoc swych prac i powracać będziesz z radością, niosąc w rękach swych snopy... (24) Matko moja! pośród tych kwiecistych snopów ukrywa się także biały kwiatek, w Niebie jednak odzyska on swój głos, by wysławiać twą słodycz i twoje cnoty; widział bowiem, jak pełniłaś je codziennie w ukryciu i ciszy ziemskiego wygnania!...

Tak, od dwóch lat (25) doskonale przenikam tajemnice dotychczas przede mną zakryte. Pan Bóg okazał się dla mnie równie miłosierny jak dla króla Salomona; nie chciał pozostawić niespełnionym żadnego z moich pragnień i to nie tylko z dziedziny doskonałości, ale nawet i tych, których marność zrozumiałam, zanim zdołałam jej doświadczyć.

Patrząc zawsze na Ciebie, droga Matko, jako na swój ideał, pragnęłam być we wszystkim do Ciebie podobną. Widząc, że malujesz piękne obrazy i piszesz urocze wiersze, powiedziałam sobie: "Ach! jakże byłabym szczęśliwa, gdybym umiała malować i wyrażać swoje myśli wierszem, i w ten sposób mogła czynić dobrze duszom..." Nie chciałam jednak prosić o te przyrodzone dary i pragnienia moje pozostały ukryte w głębi serca, Otóż Jezus, również ukryty w tym małym sercu, chciał mi ukazać, że "wszystko pod słońcem to marność i udręczenie ducha..." (26) Ku wielkiemu zdziwieniu sióstr zaczęłam malować i Dobry Bóg umożliwił mi skorzystanie z tych lekcji, których udzielała mi moja droga Matka... Chciałam jeszcze za jej przykładem pisać wiersze i układać przedstawienia, które by się podobały... Tymczasem podobnie jak Salomon, który obróciwszy się ku dziełom rąk swoich, gdzie znalazł niepożyteczną troskę, spostrzegł, że wszystko jest próżnością i udręczeniem ducha, tak i ja poznałam DOŚWIADCZALNIE, że szczęście polega na ukryciu się i nieznajomości rzeczy stworzonych. Zrozumiałam, że bez miłości niczym są wszystkie dzieła, nawet te najwspanialsze, jak wskrzeszanie umarłych, czy nawracanie ludów...

Dary, jakie otrzymywałam od Dobrego Boga nie prosząc o nie, zamiast przynieść mi szkodę i napełnić mnie próżnością, wznosiły mnie ku Niemu; przekonałam się, że jedynie On jest niezmienny, że tylko On sam może zaspokoić moje niezmierne pragnienia...

Miałam jeszcze pragnienia innego rodzaju, i Jezus je spełniał, pragnienia dziecinne, podobne do owego śniegu z dnia obłóczyn.

Wiesz, droga Matko, jak bardzo kocham kwiaty; czyniąc się więźniem w piętnastym roku życia, wyrzekłam się na zawsze radości biegania po łąkach przybranych skarbami wiosny; a tymczasem?... nigdy nie miałam tyle kwiatów, jak od chwili wstąpienia do Karmelu... Istnieje taki zwyczaj, że narzeczony często obdarza swoją wybraną wiązankami kwiatów; Jezus też nie zapomniał o tym, przysyłał mi całe naręcza bławatów, rumianków, maków itp... tych wszystkich kwiatów, którymi się najbardziej zachwycałam. Był wśród nich i mały kwiatek zwany czarnuszką zbożową, którego nigdy nie spotykałam w czasie naszego pobytu w Lisieux, a miałam wielką ochotę zobaczyć jeszcze ten kwiat mego dzieciństwa, który zrywałam na polach Alençon. I oto dopiero w Karmelu uśmiechnął się on do mnie i okazał mi, że tak w rzeczach najmniejszych jak i największych Dobry Bóg już w tym życiu stokrotnie płaci duszom, które opuściły wszystko z miłości ku Niemu (27).

Najskrytszym jednak i największym mym pragnieniem, na którego spełnienie nie miałam nadziei, było wstąpienie mojej drogiej Celiny do tego samego Karmelu, gdzie myśmy były. Marzenie, by żyć pod jednym dachem, dzielić radości i smutki z towarzyszką mego dzieciństwa, wydawało mi się nieprawdopodobnym; toteż złożyłam z niego całkowitą ofiarę, z ufnością powierzając Jezusowi przyszłość mej kochanej siostry, godząc się nawet na jej wyjazd choćby na koniec świata, gdyby zaszła tego potrzeba. Nie do przyjęcia była dla mnie jedynie myśl, że mogłaby nie zostać oblubienicą Jezusa, bo kochając ją jak siebie samą, za nic nie chciałam, by oddała swe serce śmiertelnemu człowiekowi. Już sam fakt, że w świecie wystawiona jest na niebezpieczeństwa, jakich sama zupełnie nie znałam, sprawiał mi cierpienie. Mogę powiedzieć, że od chwili wstąpienia do Karmelu, moje uczucia dla Celiny stały się bardziej miłością matki niż siostry... Pewnego dnia, kiedy musiała iść na wieczorek (28), tak byłam tym zmartwiona, że błagałam Dobrego Boga, by nie pozwolił jej tańczyć, a nawet (wbrew swemu zwyczajowi) wylewałam strumienie łez. Jezus raczył mnie wysłuchać. Nie dopuścił, by jego mała oblubienica mogła tańczyć tego wieczoru (chociaż, ilekroć zaszła potrzeba, nie było jej trudno uczynić to z wdziękiem). Zaproszona do tańca nie wzbraniała się, lecz partner jej absolutnie nie był w stanie rozpocząć tańca i ku swemu wielkiemu zawstydzeniu zmuszony był zwyczajnie przejść z nią przez salę, by ją odprowadzić na miejsce; po czym wycofał się i tego wieczoru już więcej się nie pokazał. Ta przygoda, jedyna w swoim rodzaju, spotęgowała moją ufność i miłość ku Temu, który kładąc swój znak na moim czole, złożył go równocześnie na czole mej drogiej Celiny...

Dobry Bóg, zrywając dwudziestego dziewiątego lipca ubiegłego roku więzy swego nieporównanego sługi (29), zerwał tym samym więzy, które trzymały w świecie Jego drogą oblubienicę. Spełniła ona swoje pierwsze zadanie; zobowiązana reprezentować nas wszystkie przy Ojcu tak serdecznie kochanym, wypełniła swą misję jak anioł... a aniołowie, gdy spełnią wolę Dobrego Boga, nie pozostają na ziemi, ale natychmiast wracają do Niego; od tego przecież mają skrzydła... Toteż i nasz anioł zatrzepotał swymi białymi skrzydłami, gotów odlecieć bardzo daleko, byle tylko znaleźć Jezusa, Jezus jednak kazał mu lecieć całkiem blisko... Zadowolił się przyjęciem wielkiej ofiary, która byłaby bardzo bolesna dla małej Teresy... Przez dwa lata jej Celina ukrywała przed nią swoją tajemnicę... (30) Ach! ileż i ona się nacierpiała, ona również!... W końcu mój kochany Król, który na ziemi nie lubił powolności w działaniu, pospieszył z wysokości Nieba rozwikłać jej tak bardzo poplątane sprawy i czternastego września jego Celina znalazła się u nas!...

Pewnego dnia, kiedy trudności zdawały się nie do przezwyciężenia, powiedziałam w czasie dziękczynienia Jezusowi: "Ty wiesz, mój Boże, jak bardzo pragnę dowiedzieć się, czy Tatuś poszedł zupełnie prosto do Nieba; nie proszę, byś mi o tym powiedział, ale daj mi znak. Jeżeli S. A. od J. (31), zgodzi się na wstąpienie Celiny i nie będzie robić trudności, będzie to dla mnie odpowiedzią, że Tatuś poszedł prosto do Ciebie". Siostra ta, jak Ci droga Matko wiadomo, uważała, że skoro jesteśmy już i tak trzy, nie trzeba dodawać jeszcze jednej; ale Dobry Bóg, w którego rękach spoczywają serca wszystkich stworzeń i który nakłania je według swej woli, zmienił usposobienie tej siostry. Pierwszą osobą, którą spotkałam po dziękczynieniu, była właśnie ona; przywołała mnie z bardzo miłym wyrazem twarzy mówiąc mi, że idzie do Ciebie, i ze łzami w oczach rozmawiała ze mną o Celinie...

Ach! ileż to mam powodów do wdzięczności względem Jezusa, który spełnił wszystkie moje pragnienia!...

Teraz nie pragnę już niczego, jak tylko do szaleństwa kochać Jezusa... Znikły już dziecinne pragnienia; to prawda, że w dalszym ciągu lubię zdobić kwiatami ołtarz Małego Jezusa, ale odkąd ofiarował mi On Kwiat, jakiego pożądałam, moją drogą Celinę, nie pragnę już innych, lecz ją składam Mu jako najwspanialszą wiązankę...

Nie pragnę już ani cierpienia, ani śmierci, choć kocham jedno i drugie; tylko miłość mnie pociąga... Długi czas ich pragnęłam; zaznałam cierpienia i zdawało mi się, że dobijam już do niebieskiej przystani; sądziłam zawsze, że mały kwiatek zostanie zerwany w swym pierwszym rozkwicie... Dziś jedyną moją busolą jest zdanie się na Boga. O nic nie potrafię już żarliwie prosić poza tym jednym, by w mojej duszy wypełniła się wola Boża bez przeszkód ze strony stworzeń. Mogę dziś powtarzać słowa pieśni duchowej N. Ojca św. Jana od Krzyża: "W wewnętrznej piwnicy mego Umiłowanego napiłam się, a kiedy ją opuściłam, na całej tej równinie nie chciałam znać niczego i utraciłam trzodę, za którą postępowałam... Moja dusza posługiwała się wszystkimi sposobami w jego służbie, nie strzegę już więcej trzody, nie mam już innego obowiązku, ponieważ obecnie jedynym moim zajęciem jest MIŁOŚĆ!..." (32), albo też: "Odkąd jej doświadczyłam, MIŁOŚĆ jest tak potężna w działaniu, że potrafi wyciągnąć korzyść ze wszystkiego, z dobrego i złego, i przemienić moją duszę w SIEBIE" (33). Matko droga! jakże słodka jest droga miłości. To prawda, że można ciężko upaść, można popełniać niewierności, ale miłość, która potrafi wszystko obrócić na swoją korzyść, w mgnieniu oka zniweczy wszystko, co może nie podobać się Jezusowi, pozostawiając na dnie serca jedynie pokorę i głęboki pokój...

Ileż światła zawdzięczam dziełom Naszego Ojca św. Jana od Krzyża!... W wieku lat siedemnastu i osiemnastu nie miałam innego duchowego pokarmu (34); później jednak wszystkie książki pozostawiały mnie w oschłości, i stan ten trwa dotąd. Zaledwie otworzę jakąś książkę duchowną (chociażby najpiękniejszą, najbardziej wzruszającą), czuję natychmiast, że moje serce kurczy się, i nie wiem - rzec można - co czytam, a umysł mój staje się niezdolny do rozmyślania... W tej niemożności przychodzi mi z pomocą Pismo Święte i Naśladowanie; w nich znajduję pokarm mocny i czysty. Pomocą w modlitwie jest mi jednak przede wszystkim Ewangelia; ona zaspokaja wszystkie potrzeby mojej biednej małej duszy. Odkrywam w niej coraz to nowe światła, oraz jej sens ukryty i mistyczny...

Rozumiem i wiem z własnego doświadczenia, "Że królestwo Boże jest w nas" (35). Jezus nie potrzebuje książek ani doktorów, by pouczać dusze; On, Doktor doktorów, naucza bez hałasu słów... (36) Nigdy nie słyszałam Jego głosu, ale czuję, że jest On we mnie w każdej chwili, że mną kieruje i daje mi natchnienia, co powinnam mówić lub czynić. Odkrywam nie znane mi dotąd światła w tym samym momencie, kiedy ich potrzebuję, a dzieje się to najczęściej podczas modlitwy odprawianej w największym opuszczeniu, lub nawet pośród codziennych zajęć.

Matko moja droga! Czyż po otrzymaniu tylu łask nie mogę śpiewać z psalmistą: "Że Pan jest DOBRY, że na wieki MIŁOSIERDZIE Jego" (37). Zdaje mi się, że gdyby wszystkie stworzenia otrzymały takie łaski jak ja, nikt nie obawiałby się Dobrego Boga, ale kochano by Go do szaleństwa, i z miłości, a nie z bojaźni, nikt nie chciałby Go zasmucić... Zdaję sobie jednak sprawę, że wszystkie dusze nie mogą być do siebie podobne, że trzeba, aby każda była w swoim rodzaju, dla uczczenia w sposób specjalny poszczególnych doskonałości Bożych. Mnie obdarzył On swoim nieskończonym Miłosierdziem, w świetle którego rozważam i adoruję wszystkie pozostałe doskonałości Boże. Wszystkie one ukazują mi się opromienione miłością, nawet sama Sprawiedliwość (ona może nawet bardziej niż inne) wydaje ml się przyodziana miłością... Jakaż to słodka radość pomyśleć, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy, to znaczy, że zważa na nasze słabości, że doskonale zna kruchość naszej natury. I czegóż tedy miałabym się lękać? Ach! Bóg tak nieskończenie sprawiedliwy, który z taką dobrocią przebacza dziecku popełnione przezeń winy, czyż nie będzie sprawiedliwy również w stosunku do mnie, która "zawsze jestem z Nim"?... (38) Dziewiątego czerwca tego roku, w uroczystość Trójcy Przenajświętszej, otrzymałam łaskę lepszego niż dotąd zrozumienia, jak Jezus pragnie być kochany (39).

Myślałam o duszach, które oddają się na ofiarę Sprawiedliwości Bożej, aby odwrócić kary od innych a ściągnąć je na siebie; ofiara ta wydała mi się wielka i wspaniałomyślna, ale nie miałam najmniejszej ochoty jej złożyć. "Mój Boże! - zawołałam z głębi serca - czyż jedynie Twojej Sprawiedliwości mają się dusze oddawać na ofiarę?... Czyż Twoja Miłość Miłosierna nie potrzebuje ich także?... Jest ona powszechnie zapoznana i odrzucona. Oto serca, którym pragniesz jej udzielić, zwracają się do stworzeń i u nich żebrzą szczęścia i nędznego uczucia, zamiast rzucić się w Twoje ramiona i przyjąć Twą nieskończoną Miłość... Boże mój! czyż ta Miłość wzgardzona ma pozostać w Twym Sercu? Sądzę, że gdybyś znalazł dusze oddające się na całopalne Ofiary Twej Miłości, [Twój ogień] strawiłby je natychmiast; zdaje mi się, że czułbyś się szczęśliwy, nie będąc już więcej zmuszonym tłumić w sobie przypływów nieskończonej czułości... Jeżeli nawet Twoja Sprawiedliwość lubi się udzielać, ona, która rozciąga się tylko na ziemię, o ileż bardziej Twoja Miłość Miłosierna pragnie ogarnąć dusze, skoro Twoje Miłosierdzie wznosi się aż do Nieba... (40) O mój Jezu! niech ja stanę się tą szczęśliwą ofiarą, niech ogień twej Boskiej Miłości strawi złożone Ci całopalenie!..."

Ty, droga Matko, która pozwoliłaś mi ofiarować się w ten sposób Dobremu Bogu, ty wiesz, jakie strumienie, a raczej oceany łaski zalały mą duszę... Od tego szczęśliwego dnia zdaje mi się, że Miłość mnie przenika i ogarnia; zdaje mi się, że w każdej chwili ta Miłość Miłosierna odnawia mnie i oczyszcza moją duszę ze wszelkiej skazy grzechowej, tak, że już nie jestem w stanie obawiać się czyśćca. Wiem, że sama z siebie nie zasłużyłam nawet na to, by dostać się do owego miejsca ekspiacji, gdzie dostęp mają tylko dusze święte, ale wiem również i to, że Ogień Miłości uświęca skuteczniej od płomieni czyśćcowych, wiem, że Jezus nie może pragnąć dla nas cierpień bezowocnych i że nie wzbudzałby we mnie tych pragnień, gdyby nie miał zamiaru ich spełnić...

Oto, moja droga Matko, wszystko, co mogę Ci powiedzieć o życiu twej małej Teresy; sama wiesz najlepiej kto ona jest i co Jezus dla niej uczynił, wybacz mi więc, że tak bardzo skróciłam dzieje mego życia zakonnego...

Jaki będzie koniec tych "dziejów białego kwiatka"? - Być może, że mały kwiatek zostanie zerwany w swej świeżości, lub też przeniesiony na inne brzegi... (41) Nie wiem, ale pewna jestem, że Miłosierdzie Boże zawsze pójdzie za nim, że nigdy nie przestanie on błogosławić drogiej Matki, która oddała go Jezusowi; po wieczne czasy radować się będzie, że jest jednym z kwiatów jej korony... Po wieczne czasy śpiewać będzie wraz z drogą Matką zawsze nową pieśń Miłości...

* * *

Dodatek 1

Objaśnienie tyarcz herbowych

Jezus był łaskaw przynieść w posagu swej biednej małej oblubienicy Herb IHS. Sierota z Berezyny (42) stała się Teresą od DZIECIĄTKA JEZUS od NAJŚWIĘTSZEGO OBLICZA; to są jej tytuły szlacheckie, jej bogactwo i jej nadzieja. - Winna latorośl, która dzieli herb na dwie części, jest więc figurą Tego, który raczył nam powiedzieć: "Ja jestem winnym Krzewem, a wy latoroślami; chcę, byście przynieśli mi wiele owocu" (43). Dwie gałązki, z których jedna otacza Najśw. Oblicze, druga małego Jezusa, wyobrażają Teresę, która ma tu na ziemi tylko jedno pragnienie: ofiarować się Dzieciątku Jezus jako małe winne grono, by orzeźwić Je i zabawić, by dać Mu się wycisnąć, zależnie od Jego kaprysów, by zaspokoić to gorące pragnienie, jakie odczuwał podczas swej męki. - Harfa przedstawia Teresę, która chce nieustannie śpiewać Jezusowi pieśń miłości.

FMT jest herbem Marii Franciszki Teresy, małego kwiatka Najśw. Panny. Ten to właśnie mały kwiatek przyjmuje błogosławione promienie Słodkiej Gwiazdy porannej! - Zazieleniona ziemia wyobraża błogosławioną rodzinę, w łonie której wzrastał kwiatuszek; w oddali widać górę, która przedstawia Karmel. To błogosławione miejsce wyobraża Teresa na swej tarczy herbowej przez rozpalony grot miłości, który winien jej wysłużyć palmę męczeńską, zanim będzie mogła rzeczywiście oddać krew swoją za Tego, którego kocha. Pragnąc bowiem odpowiedzieć w pełni na miłość Jezusa, chce uczynić dla Niego to, co On uczynił dla niej... Teresa nie zapomina jednak, że jest tylko słabą trzciną, jaka widnieje na jej herbie. Świetlisty trójkąt przedstawia Godną Uwielbienia Trójcę, która nie przestaje udzielać swych bezcennych darów duszy biednej Tereni, toteż w poczuciu wdzięczności nie zapomni ona nigdy tej zasady, że:

"Za Miłość płaci się Miłością"(44).

Miłosierdzie Pańskie na wieki wyśpiewywać będę!...

Herby Jezusa i Teresy (na wstążce)

Za Miłość płaci się Miłością Dni łask, udzielonych przez Pana Jego małej oblubienicy

Urodziny 2 stycznia 1873 - Chrzest 4 stycznia 1873 - Uśmiech Najśw. Dziewicy maj 1883 - Pierwsza Komunia św. 8 maja 1884 - Bierzmowanie 14 czerwca 1884 - Nawrócenie 25 grudnia 1886 - Audiencja u Leona XIII 20 listopada 1887 - Wstąpienie do Karmelu 9 kwietnia 1888 - Obłóczyny 10 stycznia 1889 - Nasze wielkie bogactwo (45) 12 lutego 1889 - Egzamin kanoniczny, Błogosławieństwo Leona XIII wrzesień 1890 - Profesja 8 września 1890 - Welacja 24 września 1890 - Ofiarowanie się Miłości 9 czerwca 1895.

* * *

(1) Rekolekcje te rozpoczęła Teresa w piątek 29 sierpnia 1890 r.

(2) Ps 102, 14.

(3) Poniedziałek, 8 września 1890 r.

(4) Flp 4, 7.

(5) Por. 3 Krl 19, 12-13.

(6) Między stronami 76 i 77 włożony jest bilet, który Teresa nosiła przy tobie w dniu swej profesji (patrz: Dodatek 2, str. 250).

(7)Welacja jest ceremonią zewnętrzną i uroczystą, i odbywała się wkrótce po profesji, którą wówczas składano w kapitularzu zakonnym.

(8) W rękopisie mamy obecnie: "Ojca P." (dodano obcą ręką). Chodzi tu widocznie o ojca Pichon.

(9) Joanna Guérin, kuzynka Teresy, poślubiła dra Franciszka La Néle 1 października 1890 r.

(10) Por. 1 Kor 14, 33.

(11) Sobota 5 grudnia 1891 r.

(12) W Karmelu zwłoki zmarłych sióstr wystawiane są w chórze zakonnym.

(13) To znaczy dokument profesji.

(14) Epidemia grypy zaczęła się srożyć pod koniec grudnia 1891 r.

(15) 2 stycznia zmarła siostra Józefa od Jezusa, najstarsza siostra Zgromadzenia.

(16) Nazwa korytarza, na który wychodzą drzwi cel.

(17) 4 stycznia 1892 roku.

(18) Korporałów.

(19) Iz 52, 11. Tekst stosowany w obrzędzie święceń diakonatu.

(20) Rekolekcje te prowadził od 8 do 15 października 1891 roku o. Aleksy Prou, franciszkanin z Caen, gwardian domu św. Nazariusza.

(21) Siostra Agnieszka od Jezusa została wybrana przeoryszą w poniedziałek 20 lutego 1893 r.

(22) W tym miejscu rękopis jest wydrapany; można jednak odczytać następujące słowa: "ona stała się dla mnie księgą Miłości".

(23) J 12, 24-25.

(24) Por. Ps 125, 5-6.

(25) Wyrazy: "dwóch lat" są dopisane obcą ręką. Pochodzą one prawdopodobnie z poprawy przystosowującej rękopis, mogą jednak również być wynikiem późniejszej rekonstrukcji tekstu.

(26) Por. Ekl 2, 11.

(27) Por. Mt 19, 29.

(28) Epizod ten miał miejsce na ślubie Henryka Maudelonde, siostrzeńca pani Guérin.

(29) Pan Martin zmarł w niedzielę 29 lipca 1894 roku w pałacu de la Musse (Eure).

(30) Teresa robi tu aluzję do projektu apostolatu misyjnego w Kanadzie, sugerowanego Celinie przez o. Pichon.

(31) Siostra Amata od Jezusa i Serca Maryi.

(32) Św. Jan od Krzyża, Pieśń duchowa, strofy 26 i 28, według dosłownego przekładu rękopisu Teresy. - Według oryginalnego tekstu hiszpańskiego czytamy w przekładzie polskim:

W wewnętrznej piwnicy mego Umiłowanego napiłam się,
a kiedym wyszła przez całą tę urodzajną równinę,
już nic nie widziałam i trzodę utraciłam, za którą szłam przedtem.
Moja dusza oddała siebie i całe moje mienie w Jego służbę;
już nie strzegę trzody i nie mam już innego zawodu,
bo już tylko w miłowaniu jest moje zajęcie.
(Św. Jan od Krzyża, Dzieła, t. II, Kraków 1961, s. 14 n).

(33) Św. Jan od Krzyża, Glosa o rzeczach Boskich, strofa 3, według dosłownego przekładu rękopisu Teresy. - Według oryginalnego tekstu hiszpańskiego czytamy w przekładzie polskim:

A źródło tej miłości Tak cudnym blaskiem lśni,  
Ze wszystkie życia nędze W szczęście zamienia mi!
Duszę mą zmienia w siebie - Płonę jak ognia żar!   
Wyniszczam się sam w sobie - To jest najdroższy dar...
(Św. Jan od Krzyża, Dzieła, t. II, Kraków 1961, s. 405).

(34) W czytaniu pism św. Jana od Krzyża święta Teresa posługiwała się przekładem wydanym współcześnie przez Karmelitanki w Paryżu (Paris, Ch. Douniol et Cie, 1875-1877-1880).

(35) Łk 17, 21.

(36) Por. O naśladowaniu Chrystusa, ks. III, r. 43, 3.

(37) Ps 117, 1.

(38) Por. Łk 15, 31.

(39) 9 czerwca 1895 roku Teresa ofiarowała się Miłości miłosiernej. Siostra Genowefa od Najśw. Oblicza (Celina) opowiada w swych "Radach i wspomnieniach" o okolicznościach, które temu towarzyszyły. (Zobacz akt ofiarowania w Dodatku 3).

(40) Por. Ps 35, 5.

(41) Teresa robi aluzję do możliwości swego wyjazdu na misje. Karmel w Sajgonie, ufundowany przez Karmel w Lisieux, prosił o pomoc dla swej nowej fundacji w Hanoi.

(42) Jeden z czułych przydomków, jakie pan Martin nadawał swojej królewnie.

(43) J 15, 5.

(44) Św. Jan od Krzyża, Pieśń duchowa. Objaśnienie strofy 9.

(45) Zwrotem tym określa Teresa doświadczenia związane z chorobą ojca, który 12 lutego 1889 roku opuścił Lisieux, udając się do lecznicy w Caen.

All rights reserved. Publication or distribution of any content from this site is possible only with our permission
© Krakowska Prowincja Karmelitów Bosych 1998-