P R O C E S

 

W swojej pamięci próbuję odtworzyć jedno bolesne przeżycie, łączące się z moją służbą przy stopniach ołtarza.

 

W jedną z niedziel miesiąca lutego 1950 roku, służyłem do Mszy Świętej o godzinie 7.00 rano. Mszę Św. odprawiał i kazanie z ambony wygłaszał Ks. Proboszcz Aleksander Woźny. Mszę Celebrans sprawował, jak zawsze, w dużym skupieniu. Nic nie wskazywało na szczególność sytuacji. Kazanie też było mówione w tonie spokojnym, chociaż odbiegało treścią od zwyczajowo wygłaszanych przez Księdza Proboszcza nauk. Na początku kaznodzieja przekazał informację, iż dnia poprzedniego wieczorem złożyło mu wizytę dwóch panów, którzy pokazywali z daleka jakieś legitymacje  ( on się na nich nie zna więc mogą je schowa ) i przekonywali go, aby zaniechał mówienia o tym, co się ostatnio wydarzyło w kraju. Ksiądz Proboszcz uznał jednak, że żądanie tych panów nie ma dla niego znaczenia i dlatego przekazuje wiernym wiadomość ważną dla Kościoła o wydaniu przez władzę państwową zakazu działalności Stowarzyszenia „Caritas”.

 

Nie przypuszczałem, że wkrótce Ksiądz Proboszcz zostanie aresztowany. Zaraz po tym wydarzeniu w parafii powszechna krążyła opinia, iż „ Władze Państwowe” szukały pretekstu do osadzenia Księdza Woźnego w więzieniu. Tym pretekstem było to kazanie.

 

Po jakimś czasie otrzymałem wezwanie do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu, przy ul. Kochanowskiego, bez podania na wezwaniu przyczyny. Spekulowałem sam i z rodziną, co może być powodem zawezwania mnie na przesłuchanie. Był to czas dużego terroru, inwigilowania obywateli i osadzania w więzieniach niewygodnych ludzi z  przyczyn nieraz błahych, tylko dlatego, że ktoś swoimi poglądami odbiegał od urzędowo ustalonej normy.

Miałem w roku 1950 dwadzieścia trzy lata, byłem po maturze, studiowałem, pracowałem, miałem za sobą odbytą służbę wojskową i stopień oficerski podporucznika otrzymany po rocznej służbie  w Kompanii Oficerów Rezerwy Piechoty I-Dywizji imienia Tadeusza Kościuszki ( dowódcami moimi byli oficerowie i podoficerowie spod Lenino!).

Wszędzie, gdzie się znalazłem dotąd w życiu miałem śmiałość wygłaszania swoich poglądów i wyznania. Powodów wezwania do Urzędu Bezpieczeństwa mogło być zatem wiele. Okazało się w czasie przesłuchania, że przyczyną wezwania była moja obecność na Mszy Świętej, podczas której Ks. Proboszcz Aleksander Woźny wygłosił wspomniane już kazanie.

 

Pierwszy raz w życiu spotkałem się z reżimową „służbą bezpieczeństwa”, może dlatego wiele szczegółów z przesłuchania zapamiętałem, chociaż dosłownie nie zdołam po tylu latach ( to działo się „ przecież 45 lat temu ) zrelacjonować tego zdarzenia.

 

Pokój przesłuchań był dość duży. Siedziały w nim 3 osoby – dwóch mężczyzn i kobieta. Jeden z mężczyzn pisał na maszynie. Pytano mnie najpierw o personalia, gdzie mieszkam, czym się zajmuję i co łączy mnie z Księdzem Woźnym W tym momencie zrozumiałem w jakiej sprawie zostałem wezwany. Zdałem sobie w pełni sprawę z wagi dalszej mojej wypowiedzi. Pytania zadawały na przemian wszystkie trzy osoby. Dzisiaj sobie przypominam, że starałem się mówić niewiele. Całe moje zeznanie zamknęło się chyba na siedemnastu liniach maszynopisu.

 

Potwierdziłem, że wspomnianą już niedzielę służyłem do Mszy Świętej, którą odprawiał Ks. Proboszcz Woźny oraz słyszałem wygłoszone kazanie. W kazaniu nie było napastliwego tonu ani żadnego wystąpienia przeciwko Państwu Polskiemu, czy władzy. Zeznałem, iż Ks. Proboszcz jest dla mnie wzorem – człowiekiem największego autorytetu i zaufania, i stąd uważam, że to, co podczas kazania wypowiedział wszystko polega na prawdzie, w tym i to, iż byli u niego ludzie, którzy nakłaniali go do nie mówienia o zamknięciu „Caritas”.

Po przeczytaniu zeznania kazałem skreślić w chyba czternastym wierszu słowa: „Ksiądz

stwierdził” i wpisać słowa: „Ksiądz nadmienił”. Wówczas mi się wydawało, że w kontekście do całego zeznania wprowadzenie tej zmiany było niezmiernie istotne.

Przeżycie było niesamowite!

 

Jeszcze trudniejszy był dla mnie dzień procesu Księdza  Proboszcza. Zostałem wezwany jako świadek. Chciałem przed procesem uzyskać duchowe wsparcie od kogoś obeznanego w prawie, przygotować się do odpowiedzi na ewentualne pytanie Sądu. Tego wsparcia szukałem także u obrońcy oskarżonego – pana mecenasa Podbiery. Niestety odmówił mi rozmowy. Pozostałem sam z całym problemem.

Na proces poszedłem z kol. Leszkiem Klause – ówczesnym prezesem Koła Ministrantów. Proces odbył się w dużej sali Sądu Wojewódzkiego. Sala była pełna rozmodlonych ludzi. Ksiądz Proboszcz był bardzo spokojny ( zapamiętałem szczegół – że wszedł na salę sadową w ciepłych wysokich butach ).

W kolejności świadków odpowiadałem ostatni, po krótkiej przerwie w rozprawie. Do czasu przerwy przebywałem poza salą rozprawy. To też podczas jej (przerwy) trwania miałem możliwość kontaktu z Leszkiem, który krótko zrelacjonował mi dotychczasowy przebieg rozprawy i zeznania świadków. Już wówczas wiedziałem, że moje zeznania złożone w śledztwie zdecydowanie różnią się od oświadczeń świadków na rozprawie obciążających Oskarżonego

 Przed Sądem wyrecytowałem wszystko, co zeznałem w Urzędzie Bezpieczeństwa. Wypowiedź bezwzględnie nie podobała się prokuratorowi; zażądał odczytania protokółu z przesłuchania mnie podczas śledztwa. Replikował obrońca, że nie ma potrzeby, gdyż świadek dosłownie to powiedział, co jest w protokóle. Sąd oddalił wniosek prokuratora. Sąd zezwolił jednak na zadanie mi przez prokuratora pytania, które zmierzało do wyjaśnienia skąd bierze się we mnie wiedza o Kościele i bezwzględne zaufanie do Oskarżonego. Odpowiedziałem bez chwili wahania: Mam zaszczyt służyć przy ołtarzu. Prokurator oniemiał. Na sali zapadła cisza, słychać było tylko przesuwanie paciorków różańców. Sąd i żadna ze stron nie miała już do mnie żadnych pytań. Kątem oka spojrzałem na Księdza Proboszcza. Twarz miał niezmiennie spokojną.

Wieczorem tego samego dnia, podczas nabożeństwa odprawianego przez Księdza wikariusza Józefa Zdebela, wszedł do kościoła, ukląkł na klęczniku stojącym po lewej stronie ołtarza – Ksiądz Proboszcz.

Po nabożeństwie, w gorącym uścisku mogłem powitać już wolnego Księdza Proboszcza. Ksiądz Zdebel skonstatował: „ Nie zawsze w życiu ministrant ma możliwość w takich okolicznościach i tak zdecydowanie świadczyć o swoich przekonaniach i przynależności do Kościoła.

Może w tym pomogli mi moi patronowie – Stanisławowie,

 

Z perspektywy czasu, po 25 latach sprawowania w dojrzałym życiu funkcji zaprzysiężonego biegłego przy Sądzie Wojewódzkim w Poznaniu i występowaniu w wielu sprawach w Sądach pozostaję w przekonaniu, iż największym dla mnie przeżyciem na styku Obywatel – Sąd był udział w procesie Księdza Proboszcza, późniejszego Prałata – okazującego mi w życiu wiele  przyjaźni – Aleksandra Woźnego.

Te myśli skreśliłem ku Jego pamięci jako wyrazy wdzięczności dla ś. p. Księdza  Prałata

za umożliwienie mi działania pod Jego przemożnym kierunkiem i wpływem w gronie ministrantów Kościoła pod wezwaniem Świętego Jana Kantego w latach powojennych.

 

                                                                       

                                                                                                     Stanisław Janiec

 

Wspomnienia napisane w 1995 roku